10 kwietnia, 2019

Bajka Zimowita (Kwiatowe bajki 20.)


Najpopularniejszy Bajkanin od zawsze. Najlepszy gracz ze wszystkich. Dumny Posiadacz milionów lajków w Szafirnecie. Najczęstszy bywalec bajkańskich, ludzkich i kosmicznych stacji telewizyjnych, radiowych, portali internetowych i redakcji prasowych. Zimowit- Wit. 

Przez tę sławę, gracz wszechczasów nie miał czasu na grę, która przyniosła mu sławę:) Wit w jakiś ciepławy piątek pomyślał, że… Nie. Pomyślał, jak… Nie. Pomyślał, kiedy… Tak. Pomyślał, kiedy czuł się najbardziej szczęśliwy. Nie wiedział. Gdy wygrywał, raczej nie, bo strasznie się bał przegranej. Kiedy zobaczył bilbord ze swoim zdjęciem i hasłem: I ty możesz być jak Zimowit-Wit! Na pewno nie. A może? No tak, najlepsze jest to, co teraz robi. MYŚLENIE. Takie fajne. Zupełnie super. 

Wit szybko spakował swój dobytek i skontaktował się z Cyfryzatorem Koronnym. Długo wyjaśniał, o co chodzi. CK konsultował się z Kolorową Królową, aż w końcu, udało się. Wit dostał tylko dla siebie Wyspę Odnalezionych Myśli. Była niewielka, ale dla jednej osoby wystarczająca. 

Od drewnianego pomostu, na którym lądowało się po przekręceniu klucza archipelavii, wąska ścieżka wiodła wzdłuż niewielkiego jeziorka zajmującego sporą część wyspy Wita. Brzegi gęsto porastała bujna roślinność w odcieniach soczystej zieleni. Stare drzewa zacieniały dróżkę i zwieszały nad nią parasole sprężystych gałęzi. Pachniało tatarakiem i zielonym letnim wiatrem. Wit szedł wolno i zachwycał się wszystkim, co dostrzegł. Dróżka łagodnie skręcała w głąb wyspy, żeby odkryć przed Witem jego dom, który stał spokojnie pod bacznym okiem wielkiego dębu i trzech wysmukłych brzózek. W oddali widoczny był lasek, który stanowił dla budowli doskonałe tło. Wit nie wierzył własnym oczom. Do tej pory myślał, że komnaty pojawiające się na zawołanie to tylko czary Wyspy Zaczarowanego Zamku. Ale nie. Dowód stał przed nim. Ten dom przybył wprost z jego wyobraźni. Przecież właśnie takiego miejsca pragnął. Stanął przed wielkimi, granatowymi drzwiami i już świetnie wiedział, co zobaczy. 

Nacisną klamkę i wszedł do środka. Nic go nie zdziwiło, czuł się tak, jakby mieszkał tu od zawsze. Skierował się prosto do kuchni, gdzie obok wiklinowego fotela zostawił bagaż i sięgnął do szafki po zielony kubek. Był tam! Zaparzył sobie zieloną herbatę i poszedł do gabinetu, Na wielkim, ciemnym biurku stała stara, ziemska maszyna do pisania. Papier czekał gotowy do pracy. Wit nacisnął kilka klawiszy. Cudowna melodia matowego rytmu sprawiła, że usiadł w aksamitnym, ciemnozielonym fotelu i poczuł, że musi napisać: „Mgławica Irys- droga do domu nad jeziorem”. To tytuł! Cieszył się! Sam przyszedł! Był gotowy, by pisać dalej, ale czegoś mu brakowało. Wstał. Rozzłościł się, bo nie wiedział, czego szuka. Kątem oka dostrzegł dość szerokie, owalne drzwi. Nie wymyślił ich. Same się pojawiły. Wit poszedł i nacisnął dużą, wygiętą w literkę S klamkę, ozdobioną gałązką jakiegoś krzewu. Drzwi zaskrzypiały, jak powinny i ukazały oświetlone z boku schody, Zszedł szybko po dwudziestu dwóch stopniach i stanął w obszernej piwnicy. Na półkach oblepiających ściany stały rzędami soki w butlach, słoje z suszonymi owocami, słoiki konfitur i kompotów, metalowe pudełka pełne marmoladek i galaretek przesypanych cukrem i przełożonych białym pergaminem, zawiązane kolorowym sznurkiem pudełka z kruchymi ciasteczkami i któż wie, co jeszcze. Wit pomyślał: zupełnie jak na archipelagu hobbitów. Ekstra! Powiódł zachwyconym wzrokiem wokół i już wiedział. Wziął butlę malinowego soku i wyszukał pudełko rogalików z konfiturą różaną. Wrócił na górę, zaniósł pyszności do gabinetu i teraz mógł się spokojnie rozpakować, ale wtedy zobaczył ostatni podarunek od CK. Jego rzeczy już leżały na półkach tak, jak je zwykle układał. Na tacy stała zielona szklanka na sok i talerzyk na rogaliki. Wziął je i wrócił do biurka. Maszyna, którą nazwał Filomeną, wyraźnie na niego zerkała, a malinowy zapach sprawił, że jej wysłużone klawisze podskakiwały z emocji. Wit otworzył jeszcze okno i spojrzał na ogród. Było tam wszystko. Plamy kolorów, kształtów, zapachów i smaków przenikały się w smugach sierpniowego słońca. Powoli wprowadzały się też na kolejne białe kartki Filomeny, tworząc najlepszą powieść wprost z serca Wita. 

Nie trzeba było wiele czasu, by wszechświat poznał oblicze Zimowita Wita- genialnego pisarza, który teraz już świetnie znał instrukcję obsługi sławy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz