28 grudnia, 2021

Bajka orzechowych pierniczków (Ciasteczkowe bajki 8.)


         Na Ciasteczkowej Wyspie wszyscy szykowali się do słynnego Święta Pierniczków. Wyspa pachniała jak ledwo otwarte pudełko świeżutkich smakołyków. Każdy najmniejszy zakątek i zaułek wypełniony był cudowną wonią goździków, cynamonu, prażonych orzeszków i słodkiego lukru. Któż by tego nie uwielbiał! Ciasteczkowa Wyspa pełna była turystów z najdalszych wysp Bajkanii, ale też z odległych planet. Ulice zdobiły kolorowe neony w kształcie serc, gwiazdek i reniferów. Girlandy światełek do złudzenia przypominających piernikowe bałwanki i mikołaje, rozświetlały wieczorny mrok. Każdy turysta polował na najpyszniejsze smaki i nowe kształty. W każdej kawiarence można było napić się czekolady z piankami i dokonać degustacji pierników.

       Cukiernicy walczyli o doroczną nagrodę Malachitowego Króla – słynną „Szarfę Malachitowego Pierniczka”. Każdy pragnął ją zdobyć, bo gwarantowała całoroczne dostawy na królewską - Kwiatową Wyspę. Takie zwycięstwo zapewniało dobrobyt i sławę zwycięskiemu cukiernikowi. Oprócz Szarfy Króla, można było też zdobyć „Piernikowe Serce Bajkanii” przyznawane przez mieszkańców wszystkich Archipelagów Szafirowego Jeziora. Ta nagroda zapewniała  sławę i pozycję profesorską w najlepszych ciasteczkowych akademiach Bajkanii.

      Do konkursu szykowały się też jelenie królewskie - Elafus i jego żona Ceri – którzy od lat prowadzili kawiarenkę „Pod Złotym Żołędziem” dla mieszkańców bajkańskich kniei. Przez lata doskonalili swoje przepisy tak, by były nie tylko przepyszne, ale też bardzo zdrowe dla Leśnych. W tym roku wspólnie postanowili wziąć udział w pierniczkowym konkursie. Piekli kolejne blachy pierniczków z wymyślnymi składnikami, ale zawsze coś było nie tak… Pierniczki okazywały się za twarde, za miękkie, zbyt kruche albo szczypiące w język. Bywało, że bolały po nich brzuszki. Wyobraźcie sobie, że Elafus był bliski rezygnacji z konkursu. Cóż z tego, że ich lukier lśnił, jak gwiazdka z nieba, cóż z tego, że gdy podnosiło się ciasteczko do ust, rozlegały się dźwięki tak słodkie, jak miód… Brakowało, niestety, czegoś… jednak ani Elafus, ani Ceri, nie wiedzieli, czego. I nagle, nie wiedzieć skąd, pojawiła się w ich kawiarence wróżka Niu. Szepnęła coś do ucha Ceri, zawirowała zamaszyście i zaśpiewała, a przed oczami zdziwionych jeleni ukazał się nieduży woreczek, który pachniał orzechowo i smacznie. Ceri zerknęła ukradkiem na Elafusa i zawirowała jak Pani Zima w czasie zamieci.

- Jak to, kochana Cerisiu, bez mąki! Pierniczki bez maki! Zdyskwalifikują nas! Zobaczysz! Chyba pochopnie zawierzyłaś wróżce Niu… - martwił się nie na żarty Elafus.

-  Kochany Eli, ależ mamy mąkę! Tylko orzechową! Skoro jest mąka ryżowa, gryczana, kukurydziana i migdałowa, przecież może też być orzechowa!

- Ale nawet jeśli masz rację, to pierniczki nie zdążą zmięknąć do czasu degustacji… - znów zaczął swoje marudzenie Elafus.

- Już przestań, te, będą od razu miękkie, mają przecież cudowną, orzechową recepturę, cokolwiek to znaczy:) – odrzekła rozradowana Ceri.  

      Kiedy pierniczki zaczęły wyskakiwać z piekarnika, całą Ciasteczkową Wyspę wypełnił zapach tak pyszny i bajecznie słodki, że kto żyw pędził do kawiarenki „Pod Złotym Żołędziem”, żeby dostać choć jeden smakołyk. Elafus i Ceri zatrudnili kilka wykwalifikowanych wiewiórek i wspólnie dekorowali pierniczki kwaskowymi powidłami, miodową marmoladą i czekoladą w kilku smakach. Nie zapomnieli też o kropelkach magicznego lukru.

         Do wieczora konkurs był w zasadzie rozstrzygnięty. Pierniczki orzechowe od Elafusa i Ceri podbiły serca wszystkich turystów i mieszkańców Bajkanii. Na ścianie kawiarenki „Pod Złotym Żołędziem” zawisła „Szarfa Malachitowego Pierniczka” oraz „Piernikowe Serce Bajkanii”. To był wielki sukces! Nikt dotąd nie zdobył tych dwóch trofeów jednocześnie!

      Na pamiątkę sukcesu jeleni – cukierników, mieszkańcy wszystkich, nawet najodleglejszych światów stawiają obok talerza z miękkimi pierniczkami z orzechowej mąki, figurki Elafusa i Ceri.

Bajka nadziewanych orzeszków (Ciasteczkowe bajki 7.)


  Takiej awantury na Archipelagach Szafirowego Jeziora nie pamiętały najstarsze wróżki ani nawet mieszkańcy Smoczego Drzewa. A wszystko zapowiadało się spokojnie, słodko, miło i ciasteczkowo, jak to w grudniu bywa, ma się rozumieć.

   Zaczęło się od zaproszenia od Kolorowej Królowej, które spłynęło niespodziewanie na parapet Maliny z samego śnieżnego ranka. Malina obwieściła wszystkim mieszkańcom kuchni, że wieczorem zapewne upieką coś pysznego, bo Królowa zaprosiła ją na NADZIEWANE ORZESZKI, a ona - Malina nigdy ich nie piekła. Liczyła więc na to, że wróci z pudłem pyszności i nowym przepisem. Potem zawirowała, zaszumiała i tyle ją wszyscy widzieli.

  Kuchnia nudziła się baaaardzo, więc gdy na parapecie pojawił się listonosz - gołąb Franek z wiadomością od wiewiórek Basi i Kasi, uradowała się szczerze. Wiewiórki pisały, ze kończą im się w Magicznej Wytwórni Pyszności Panien Jarzębianek zapasy orzeszków laskowych, więc pojawią się za kilka dni po kolejną dostawę. Do listu dołączyły paczuszkę marmoladek obtaczanych w pyle z płatków róż, czyli specjalność fabryki, w której pracowały.

  Pan Okap i Pani Kuchenka odpisali życzliwie, że worki orzeszków czekają gotowe do odbioru. Dodali też, że współczują wiewiórkom rozgryzania twardych skorupek orzechów, kiedy Kolorowa Królowa wypieka pyszne, mięciutkie, nadziewane słodką marmoladą i kremem - orzeszki. Gołąb odleciał i dzień znowu drzemał sobie w najlepsze.

  Po kilku kwadransach na parapet zaczęły spływać coraz to nowe depesze. Od oburzonych wiewiórek z Magicznej Wytwórni Pyszności, od wiewiórek z Jesiennej Wyspy, od wiewiórek z Orzechowego Zacisza … i tak dalej! Stos listów piętrzył się na stole i powoli zasypywał całą podłogę!

- Co się dzieje? Dziwiła się Pani Kuchenka.

- Może przeczytajmy kilka, to się dowiemy. – rezolutnie podpowiedziała Pani Makutra.

- Tak, zróbmy to! – odrzekła pani Kuchenka i zaczęła od najbliższej kartki.

„My, wiewiórki z Jesiennej Wyspy żądamy dostaw mięciutkich, nadziewanych orzeszków! Mamy dość rozgryzania twardych skorupek! Wciąż bolą nas zęby! Żądamy też, żeby krem był orzechowy, a marmolada śliwkowa!”

Treść pozostałych listów była mniej więcej taka sama. Niektóre wiewiórki groziły też zaprzestaniem pracy w magicznych fabrykach, jeśli ich żądania nie zostaną spełnione. Pani Kuchenka, całkiem załamana, jęknęła: - No to narobiłam! Trzeba się było w język ugryźć!

- To fakt! – mruknął pan Okap i dodał: - A tu już kolejne protesty nadlatują z magicznych fabryk, w których wiewiórki urządziły strajk.

  Czarny nastrój wypełnił kuchnię. Groza fruwała pod sufitem bezkarnie, a poczucie winy wyjadało z powodu stresu rodzynki ze słoja. Tylko Pani Kotka chrapała w najlepsze, bo zupełnie o niczym nie wiedziała.

 Tę katastroficzną scenę przerwał powrót Maliny, której towarzyszyła wróżka Niu. Gdy Niu zobaczyła kłębiące się czarne emocje, od progu krzyknęła: - Dajcie spokój, już wszystko jest pod kontrolą! Kolorowa Królowa wie przecież wszystko! Każda, nawet najmniejsza wiewióreczka, dostała kosz mięciutkich orzeszków! I oczywiście zaklęcie, które ten kosz będzie stale uzupełniało!

- Ale ja nie chciałam… jąkała się Pani Kuchenka!

- Nie zrobiłaś nic złego! Uśmiechnij się! Dla ciebie też mamy magiczną formułę, dzięki której zrobisz porcję pysznych orzeszków w sekundę!

- Ach, dziękuję bardzo! Zawsze potraficie mnie uszczęśliwić!

I znów zapanowała bajkowa radość w niezwykłym domu Maliny na Ciasteczkowej Wyspie.

18 grudnia, 2021

Bajka Nony i wyjątkowo pysznych serduszek (Ciasteczkowe bajki 6.)

            Poranny humor zupełnie ją opuścił. Była pewna, że gdy tylko pojawi się na wystawie, wszyscy, ale to wszyscy ludzie będą ją chcieli zabrać do domu. I co? I nic! Już prawie ciemno, a przy niej nikt się nawet nie zatrzymał. Zerkała ukradkiem na brodate Mikołaje, śnieżne kule i renifery, na bombki błyszczące, aż oczy zrobiły jej się całkiem wilgotne, nie wiedzieć, czemu… Tuptała sobie, przeskakiwała z nogi na nogę, bo pierzaste buciki całkiem jej zamarzły. Bała się nawet, że za chwilę pokruszą się i odpadną, jak lodowe sopelki. Z zimna zaczęła sobie wyobrażać, że otaczają ją ziejące ogniem smoki i krokodyle, a ona ogrzewa się w cieple płomieni…

- O, ale czupiradełko… - usłyszała nagle… Smoki rozbiegły się błyskawicznie…

- Nie mogła w to uwierzyć! Wreszcie ktoś się koło niej zatrzymał i zamiast się zachwycać, dostrzegł w niej   jakieś CZ-U-P-I-R-A-D-E-Ł-K-O? No co to, to już nie!

I wtedy poczuła, że delikatna ręka chwyta ją całkiem zdecydowanie za zmarznięte, trzęsące się nóżki i potrząsa nią. Z wrażenia zakręciło jej się w głowie i zaczęła pleść coś półgłosem: - Jestem Nona… To od „No na pewno wygram!” albo „No na bank - ja!”, a może „No na ręce kaktus mi…” czy coś…

Ręka nic a nic sobie z tego nie robiła, podniosła Nonę wysoko, popatrzyła w jej sowie oczy, a potem zdecydowanie orzekła: - Idziemy!

Więc poszli, a potem jechali, szli, pędzili pionowo w górę, aż w końcu wszystko się uspokoiło. Nona wyjrzała z kolorowej torby, w której podróżowała i zobaczyła cudowne miejsce! Bez Mikołajów, bombek i całego tego zakupowego zgiełku. Z rogu pokoju mrugała do niej zielona choinka  w sukience z samych światełek… Było ciepło i miło. Rozejrzała się. Część ściany błyszczała i migotała kolorowymi obrazkami. Tak, znała to, to był telewizor! Wyraźnie uśmiechnięty machał do niej, coś mówił i chyba chciał się zaprzyjaźnić. Nona powoli zwiedzała wszystko wokół. I to wszystko ją zachwycało! Właścicielka ręki i właściciel innych rąk gdzieś zniknęli, więc miała czas, żeby przywitać się z kwiatkami mieszkającymi na parapecie i gwiazdkami cudownie błyszczącymi na niebie za oknem.

Tak zupełnie poczuła się jak w domu, gdy zjawił się przed nią talerz pełen słodkich serduszek z czekoladowymi gwiazdkami. – Chyba naprawdę mnie polubili, skoro częstują mnie takimi przepysznymi, pachnącymi ciasteczkami. – myślała. No i chyba zrozumieli, że jestem kimś wyjątkowym, bo dali mi rolę w filmie i zrobili mnóstwo zdjęć, które wysłali we wszystkie strony świata! Wreszcie ktoś się na mnie poznał! 

16 grudnia, 2021

Bajka kruchutkich reniferków (Ciasteczkowe bajki 5.)



             Świąteczny nastrój wprowadził się do kuchni Maliny już dość dawno. Wypełnił kosze z zapasami, rozłożył świąteczne dekoracje, nawet słojom z herbatą włożył na głowy czapki z reniferowymi rogami. Od wejścia chwytało się ten słodki, ciasteczkowy zapach. Trochę jakby piernikowy, z nutą goździków i wanilii. Miodzio!

Malina wróciła właśnie z wyprawy po prezenty. Zawsze kupowała je z wróżką Niu, bo tylko ona potrafiła wypatrzeć rzeczy inne niż wszystkie, czyli – niezwykłe. Dzisiaj udało im się lepiej niż kiedykolwiek, więc śmiały się i opowiadały sobie różne, przezabawne historie z minionych Gwiazdek.

Kiedy weszły do kuchni, Niu od razu dostrzegła reniferowe rogi na słojach herbacianych i prawie krzyknęła: -Wiem! Otworzymy sezon ciasteczkowy kruchymi reniferkami. Do dzieła!

I wtedy się zaczęło!

              Niu tańczyła na środku kuchni, a wokół niej wirowały magiczne ciasteczkowe przepisy. Gdy dostrzegła ten, o który właśnie chodziło, do akcji włączyły się kosze i szafki. Od razu poustawiały na stole wszystko, czego było potrzeba i jeszcze ciut. Niu głośno, rytmicznie, a nawet melodyjnie, ale wolniutko czytała wybrany przepis, a misy, makutra, łyżki, trzepaczki  robiły swoje. Kuchenka grzała z przejęciem piekarnik, foremki i blaszki czekały w gotowości. Nie minęła chwila, a foremki jak szalone wycinały zadziorne pyszczki, dumne rogi i radosne kopytka. Wreszcie mikołajowy zaprzęg pogalopował żwawo do piekarnika i po magicznej chwili mogły na scenę wpłynąć lukry, płynna czekolada, przeróżne orzeszki i cukierkowe ozdoby, które sprawiły, że reniferki wprost rwały się do galopu.

              W tym czasie Malina zdążyła wypełnić miskę pani Kotki smakołykami i odebrać kilka paczek od kuriera - gołębia Zdzicha. Gdy weszła do kuchni, zdębiała. Znała się przecież na kuchennej magii, ale czegoś takiego jeszcze nie widziała. Kątem oka dostrzegła, że ostatnie naczynia wracają na swoje miejsca do szafek. Na stole pozostały kawałki czekolady i rodzynki w czerwonych miseczkach. Reniferki z gracją zaparkowały na tacy, a obok nich pojawiły się nie wiadomo skąd małe, lukrowane, pierzaste gwiazdeczki ze słodkimi perełkami pośrodku. Niu i Malina stały zachwycone i wcale nie miały zamiaru zjadać tych cudeniek.

              Wtedy właśnie rozległ się rześki dzwonek do drzwi. Na progu stał roześmiany Wojtek. Wpadł z przedświąteczną wizytą i od razu  poczuł ten cudowny, ciasteczkowy zapach. Niewiele myśląc, skierował się od razu do kuchni. Malina pomyślała, że jednym reniferkiem może go właściwie poczęstować. Wyjęła błyszczący, pomarańczowy kubek na herbatę i w tej samej chwili usłyszała radosny śmiech wróżki Niu… Odwróciła się… Talerz po reniferkach świecił pustkami. Wojtek zjadał ostatniego…  

- No nie mogę, cieszyła się Niu! - Zupełnie jak Mikołaj!

15 grudnia, 2021

Bajka pozytywki Stelii (Misiowe bajki 5.)


Miś Chrapuś siedzi sobie na parapecie okna i ma na oku cały swój cudowny świat. Wszystko jest w najlepszym porządku! Zabawki wypucowane grzecznie czekają na swój czas. Cichutko rozmawiają, żeby nie zbudzić Dziewczynki. Ubranka trochę się wiercą, bo każde chce być pierwsze w kolejce do działania, ale nie hałasują.

Wszystko obserwuje też z góry usadowiona na szczycie łóżeczka – Stella, która jest gwiazdką - pozytywką. Ma pastelową, aksamitną sukienkę, urocze oczka i magiczne kółko, które uruchamia melodyjki. Stella nie znosi, gdy ktoś włącza muzykę bez jej wiedzy. Woli sama wybierać te  chwile, kiedy Natalia potrzebuje słodkich dźwięków.  Cieszy się, że gdy małe nóżki będą nosić Natalię blisko niej, na scenę wkroczą lale, pluszaki, klocki, układanki czy coś… i ONA – STELLA  - znów będzie decydować o swojej muzyce sama. Przecież tylko ONA wie, czego potrzeba takiej malutkiej istotce.

Te rozmyślania kapryśnej gwiazdki przerywa jakieś zamieszanie. Coś jakby ciche: – ooooo… albo -gaaaa…, a może uuuuuu… Zanim Stella odkrywa, co to takiego, czuje, że ktoś mocno chwyta jej kółko i naciąga sznureczek do samego końca. Rozlega się melodyjka i to głośniej niż zwykle! Stella nie wierzy swoim oczom! – Jak to? – Dlaczego? – Ale to już? Ze zdumienia jej oczy robią się wielkie i okrągłe jak lizaki:) Patrzy na Natusię, która jakimś cudem dotarła do rogu łóżeczka i zacisnęła małe paluszki na jej błyszczącym kółeczku! Gdy dźwięk wreszcie gaśnie, Stella może odetchnąć, ale tylko tak jej się wydaje!  Mała rączka znowu pociąga sznureczek, a potem znowu i znowu!

Wszyscy klaszczą, śmieją się i wiwatują, bo wiedzą dobrze, że właśnie zaczął się czas wesołych zabaw. Miś Chrapuś pokrzykuje radośnie: - Tak! – Właśnie tak!

Wtedy do pokoju cicho wchodzi mamusia i zanim ktokolwiek się spostrzega, zaczyna nagrywać to niezwykłe wydarzenie. Zabawki podskakują i wdrapują się na łóżeczko, żeby zagrać w tym filmie! Tylko Stella jest nadąsana, bo czas jej wolności właśnie się skończył:)


14 grudnia, 2021

Bajka mrugających światełek (Zimowe bajki 4.)

       Gwiazdki wprost uwielbiały zimę. Mogły płynąć po niebie jak na jakiejś paradzie albo przedstawieniu i widziało je naprawdę mnóstwo ludzi! Nawet w wielkich miastach, które im wydawały się mrugającymi, świecącymi nieustannie choinkami.

Najlepszymi przyjaciółkami gwiazdek były światełka choinkowe. Wspaniale opowiadały różne historie, takie słodki i kolorowe, i miłe…

Kiedy niebo stawało się kołderką dla wieżowców, wiaterków i ptaków podróżnych, gwiazdki układały się na najniższych chmurkach. Najdłuższymi smugami ciepłego światła łaskotały światełka choinkowe i czekały grzecznie na opowieści.

A było na co czekać. Na przykład   Czerwone Światełko miało dziś w kieszonce opowieść o kokardzie pani Kotki. Dostała ją od Mikołaja, żeby wystroić się na święta. Zanim jednak święta zdążyły przydreptać zdyszane, Kotka chciała sprawdzić, czy czasami jej ozdoba nie jest zrobiona z pysznej szyneczki… Zaczęła ją drapać najpierw jednym pazurkiem, potem całą łapką, a na koniec niczym młynek szarpała wszystkimi, ostrymi jak szpady, pazurkami, aż z kokardki został tylko kłębek splątanych, czerwonych nitek. Gwiazdki i światełka zachichotały, ale pani Kotce nie było do śmiechu. Nie dość, że kokardka okazała się niejadalna, to jeszcze straciła ozdobę, w której na pewno wyglądałaby piękniej, niż pies CD w zielonej obroży…  

Zielone Światełko też było gotowe do opowieści. Gwiazdki lubiły go słuchać, bo zawsze dostrzegało coś wyjątkowego. I dziś się nie zawiodły. Otóż, Zielone kątem oka dostrzegło stojący na parapecie wielkiego okna, przepiękny kwiat w aksamitnej, zielonej sukni z burzą białych płatków na delikatnej łodyżce. Kwiat pochlipywał cichutko. Nie znosił zimy. Mało kto dostrzegał wtedy jego piękno. Wszyscy zachwycali się choinką, ozdobami, a nawet ciasteczkami w kształcie reniferów.  Ale nie kwiatem o śnieżnych płatkach... Zielone Światełko postanowiło ruszyć z pomocą. Kiedy otworzyło się okno, przywołało wiaterek, który zdmuchnął najpiękniejszą czerwoną bombkę z choinkowej gałązki i delikatnie ułożył ją na zielonej sukni kwiatu. Ludzie od razu dostrzegli tę zmianę!

- Kto wpadł na ten pomysł? – dopytywali się. Ależ piękny stroik będzie! I ustawili kwiat na samym środku świątecznego stołu. Zielone Światełko puchło z dumy, patrząc na kryształowe płatki, zieloną suknię i promienny uśmiech oświetlający błyszczącą, czerwoną bombkę.

Każde ze światełek ma co dnia nową, wspaniałą opowieść dla gwiazdek. Jeśli chcesz ich posłuchać, musisz cichutko usiąść pod choinką, gdy za oknem mrugają gwiazdki i na pewno dowiesz się, o czym opowie Złote Światełko:)


29 października, 2021

Bajka smoczego letniska (Smocze bajki 12.)


Wakacyjną Smoczą Wyspę można było wziąć za bezludną. Trzeba było się dobrze przyjrzeć, żeby wśród lesistych wzgórz wypatrzeć smocze domy porozwieszane na wspaniałych drzewach. Wszyscy wybrali sobie zaciszne miejsca z dala od innych, bo każdy chciał spokojnie wypocząć. Tymon zamieszkał na wielkiej sośnie. Jedynie pod wieczór schodził do Gadającej Doliny na wieczorne opowieści. Po drodze spotykał zwykle Antoniego, Gromusia i Sebastiana, którzy stali się nierozłącznymi przyjaciółmi.

Z najmłodszymi smokami dokazywał Fabian, młodszy braciszek Seby, który całkiem niedawno wraz z rodzicami przybył na Wakacyjną Wyspę. Mieli wprawdzie tylko odebrać Sebastiana, ale spokój tego miejsca tak ich urzekł, że postanowili właśnie tu spędzić swoje wakacje. Ta decyzja uszczęśliwiła wszystkich.

Pewnego dnia, gdy Tymon siedział sobie spokojnie przed swoim domkiem i gawędził niespiesznie z salamandrą Gienią o cukierniczych, magicznych zaklęciach, których potrzebowali, żeby przyrządzić sobie jakiś deser. Wtedy nadbiegła smoczyca Malina i sapiąc niemiłosiernie, obwieściła, że właśnie przyleciał baalot z Ziemi a w nim jakieś tajemnicze paczki zaadresowane do Smofesora.

-Skoro do Smofesora, to czemu przybiegłaś do mnie? I dlaczego nie używasz skrzydeł, dziewczyno, strasznie się zasapałaś.

-No bo my z dziewczynami postanowiłyśmy chodzić piechotą, żeby poprawić kondycję przed walkami… i, no… tego…

-No mówże wreszcie…. – niecierpliwił się Tymon.

- No bo Smofesor boi się otwierać te paczki… Twierdzi, że nic nie zamawiał.

Tymon i Malina poczłapali więc do Zagajnika Trzech Zagadek i już z daleka dostrzegli wielkie zgromadzenie. Jednak zanim dotarli do gondoli baalotu, usłyszeli Sebastiana, który próbował przekrzyczeć smoki, ale bez skutku, bo te z emocji ryczały i co rusz, zionęły ogniem.

Tymon przecisnął się ku Smofesorowi. Tuż za nim podążały Malina, Niuńka i Lilka, która niosła na grzbiecie zadowolonego Fabisia i co rusz podfruwała, żeby zrobić maluchowi przyjemność.

Podróżny obejrzał paczki i pochylił się, żeby wysłuchać, co mówi Sebastian. Z każdym słowem chłopca, smoczy pysk rozjaśniał coraz szerszy uśmiech. Wreszcie wzbił się ekspresowo w powietrze i ryknął:

-Dość tego zamieszania! Dostaliśmy prezent z Kwiatowej Wyspy. Każdy otrzyma kolorową huśtawkę i zapas królewskich deserów! Za chwilę Tobiasz, Anatol i Kuksi rozdadzą wszystkim paczki. Proszę się nie tłoczyć, dla każdego wystarczy.

Gdy już wszyscy odfrunęli z pakunkami, przybyła Wróżka Tysiąca Emocji i rozpyliła nad wyspą same cudowne uczucia. Z różnych stron dało się słyszeć pomruki absolutnego zadowolenia i radosne chichoty.

Nawet starszyzna smoczego rodu: Smofesor, Chlapacy, Człapuś Złoty Smok i Strachuś bujali się na swoich huśtawkach z pucharkami kremu bezowego.

To były niezapomniane wakacje, smoki i ludzie naprawdę się zaprzyjaźnili i przyrzekli sobie, że każdego roku będą przyjeżdżać na lato właśnie tu, na Smoczą Wakacyjną Wyspę!

Bajka smoczej podróży (Smocze bajki 11.)


Cała Smocza Wyspa brzęczała, błyszczała jęzorami ognia i aż drżała od galopów jej najmłodszych mieszkańców. Smofesor sam nie radził sobie z tą rozbrykaną gromadką, więc Kolorowa Królowa przysłała mu do pomocy słynnego podróżnika – smoka Tymona, który znał tysiące ciekawych historii i zabawy z najodleglejszych Archipelagów Szafirowego Jeziora. Był także miłośnikiem książek. Gdy dowiedział się, że będzie współpracował ze słynnym Smofesorem i pomoże w nauczaniu Antka - nowego smoka bibliotecznego, nie wahał się ani chwili. Spakował do podróżnej torby, podręczny zestaw do transportu członków dalekich wypraw, lornetkę, kilka ksiąg i nie zwlekając, wyruszył.

I tu właśnie rozpoczyna się nowa smocza historia.

Tymon bardzo szybko zaprzyjaźnił się ze wszystkimi mieszkańcami Smoczego Drzewa, ba, nawet całej wyspy. Wełnianki wprost za nim przepadały. Gdy nadchodził zmierzch, wszyscy gromadzili się na polance przy kardikowym zagajniku i słuchali opowieści Tymona o niezwykłych światach i zwyczajach ich mieszkańców. Najmłodsze smoki uwielbiały opowieści o ludzkich wakacjach. Smoczy podróżnik niezliczoną ilość razy musiał opowiadać o planowaniu wypraw, pakowaniu, wyjazdach nad morze, w góry, nad jeziora i na pustynie. Smoki były pewne, że to tylko zwykłe bajki, ale wszystko się zmieniło wraz z pojawieniem się na Smoczej Wyspie Sebastiana zwanego Sebą.

Ten niezwykły Ziemianin przybył na wycieczkę nad Smoczą Wyspę i zawołał do latających, małych smoków:

-Hej, chłopaki, zabierzcie mnie ze sobą, tak bym chciał poznać waszą wyspę. Proszę! Smobas, który nosił teraz dorosłe imię Tobiasz, pokręcił przecząco głową, ale gdy odleciał, ni stąd, ni zowąd pojawili się Antek i Gromuś – smok burzowy.

-Wskakuj, wrzasnął Antek, więc Seba nie namyślając się ani przez chwilę, przeskoczył burtę gondoli i zniknął na smoczym grzbiecie wśród ognistych smug tańczących smoczyc.

Co to się działo! Szafirnet dudnił, a pocztowe gołębie lądowały jeden po drugim. Kolorowa Królowa na prośbę ludzi poleciła zorganizować ekipę poszukiwawczą, więc kto żyw szukał zaginionego Sebastiana. Antek i Gromuś początkowo mieli ubaw, ale gdy zobaczyli, że wszyscy się martwią, opowiedzieli co i jak Tymonowi i Smofesorowi. To, co usłyszeli, nie było miłe. Po jakimś czasie, Kolorowa Królowa przysłała wiadomość, że w ramach przeprosin zaprosiła na swój dwór rodziców Sebastiana i jego małego braciszka, więc na czas ich wizyty, Seba może pozostać na Smoczej Wyspie.

Ta wiadomość spowodowała wybuch entuzjazmu. Małe smoki szalały z radości. Nigdy nie przebywał u nich na dłużej taki mały Ziemianin! Były bardzo ciekawe, czego się dowiedzą o ludzkim świecie.

Już pierwszego wieczoru smoki i wełnianki zasypały Sebastiana pytaniami. Chciały wiedzieć, czy ludzie naprawdę wyjeżdżali kiedyś na wakacje. Sebastian zdziwił się.

-Jak to wyjeżdżali! Przecież cały czas wyjeżdżają! Ja z rodzicami i z Fabianem też wyjeżdżamy na wakacje! Latem i zimą! I to było wyznanie, które pociągnęło lawinę! Smoczki zapragnęły wakacji! Natychmiast! Tak jak ludzie!

Tymon zwołał smoczą starszyznę i zaprosił na naradę Sebastiana. Długo się naradzali. Przyglądali się planom smoka podróżnika, słuchali Seby, który opowiadał i pokazywał jakieś obrazki w ziemskim Internecie, a smoki kiwały głowami i co jakiś czas wysyłały gołębie do Kolorowej Królowej.

Kolejnego dnia zapadła decyzja. Królowa podarowała smokom Wakacyjną Wyspę! Początkowo wszyscy mieli się tam udać archipelavią, ale Sebastian podpowiedział, że przecież mają skrzydła, więc mogą polecieć. Będą mogli podziwiać bajeczne widoki.

Tak się też stało. Tymon spakował torbę podróżną, w której zasiadły też najmłodsze smoczki. Wykorzystał też swój podręczny zestaw do transportu członków dalekich wypraw. Zmieścił na nim wszystkie smocze domki. Leciał tak żwawo, jakby bagaże, które dźwigał były zrobione z gołębiego puchu. Towarzyszyły mu zachwycone wyprawą smoczyce i cały korowód mieszkańców Smoczego Drzewa.

Tylko wełnianki zdecydowały się na podróż archipelavią, więc były na miejscu długo przed smokami i zdążyły wybrać sobie najlepszą trawiastą łączkę blisko cienistego zagajnika, groty skalnej i kryształowego źródełka.

22 lipca, 2021

Bajka na czterech łapach (Misiowe bajki 4.)


Tego właściwie nie da się opisać. To trzeba zobaczyć. I warto posłuchać:)

Więc najpierw słychać cichutkie: -A… -aa… -aaa! – AA! -AAA!

To Natusia śpiewnie informuje cały świat, że coś jest nie tak! Zupełnie inaczej niż powinno! 

Zanim ktokolwiek się zorientuje, zanim ktokolwiek dobiegnie, ON już stoi! Przy łóżeczku! Przez szczebelki wącha, co tam tak ten malutki ludź popiskuje… Dzielny pies Olaf wyciąga różowy język, ale jest za daleko, żeby sprawdzić, o co chodzi… Wącha… Jednak nic nie może wywąchać! Zostaje jedno! Odwraca się i biegnie, a właściwie to wślizguje się na czterech psich łapach prosto pod nogi taty i szczeka donośnie, a potem znów pędzi do pokoiku z łóżeczkiem pełnym płaczu. Upewnia się, czy duży ludź biegnie za nim. Gdy cztery łapy znów hamują obok łóżeczka, zbiegają się wszyscy.

Panna-Dziewczynka, zainteresowana tymi hałasami, już oczywiście nie płacze:)

-No, wszystko w porządku. -myśli piesek. -Mogę wreszcie  odpocząć po pracy...

Jednak psie oczy nie chcą się zmrużyć, bo zerkają ukradkiem na misia Chrapusia. On jest szefem w maluszkowym pokoiku. Właśnie mruknął głośniej, jakby chrapał i przemówił:

-No, muszę przyznać, panie Olafie, że dzielny z pana pies! Po prostu Strażnik! Niezastąpiony! W naszym misiowym rodzie też jest wielu zasłużonych strażników. Na przykład ja- Chrapuś. Pamiętam, jak kiedyś...

Piesek o aksamitnych uszach jest dumny z pochwały. Merda króciutkim ogonkiem, ale po chwili przestaje słyszeć opowieść Chrapusia. Śpi w najlepsze i śni mu się wielki, pachnący, pyszny medal:)

19 lipca, 2021

Bajka ciekawskich kolorów (Misiowe bajki 3.)

Panna-Dziewczynka miała mnóstwo zajęć. Obserwowała właśnie tańczące nad jej łóżeczkiem koty, chmurki i inne cuda, z którymi się jeszcze nie zapoznała. Wszystko wydawało jej się miłe i szepczące. W ten sielankowy spokój wkradł się jednak niepokojący głos:

-No posuń się!

-Ja też chcę zobaczyć!

-To ty się rozpychasz!

-Uspokójcie się, musimy mieć plan. A ja jak zwykle mam pomysł… prawie krzyknął Czerwony, wpływając jak obłoczek wprost przed oczy Panny-Dziewczynki.

-Cześć, jestem Czerwony, a to moi przyjaciele: Zielony, Czarny, Biały, Niebieski, Żółty, Pomarańczowy i Różowy. Jesteśmy K-O-L-O-R-A-M-I.

-Na pewno z którymś z nas zaprzyjaźnisz się najbardziej, bardzo chcemy już dziś wiedzieć, z którym…- dodał Zielony.

Natusia patrzyła i zastanawiała się, kto to tak tańczy przed jej oczkami i jeszcze coś śpiewa, ale nie tak jak rodzice. Bardziej szumi albo może gulgocze? 

-Wiem! –krzyknął Czarny, będziemy po kolei stawać przed Nati, kłaniać się i mówić pięknie o sobie coś ważnego. Jeśli się do któregoś z nas uśmiechnie, to ten wygrywa!

-To my o coś gramy? -zdumiał się Pomarańczowy.

-No nie, tak tylko powiedziałem, żeby było tajemniczo i filmowo…

-Już dobrze. -zakończył dyskusję Biały. Pomysł świetny, zaczynajmy! I zaczął.

-Witam cię Natalio, jestem Biały. Zimą wszystko pożycza ode mnie kolor. Jest wtedy czyściutko i śnieżnobiało.

Wystąpienie Białego sprawiło, że Nati machnęła rączką, ale nic więcej.

-Cześć, jestem Czerwony jak soczyste jabłuszko i jak zabawki przy Twoim wózeczku.

Pląsający czerwony obłoczek wydał się Natusi bardzo cieplutki, więc zamachała do niego radośnie i uśmiechnęła się słodko. Pomarańczowy ledwo dostrzegła. Nie wiedziała czym jest pomarańcza, o której coś szeptał. Żółtego słonka też nie widziała. Wiedziała tylko, że może być ciemno lub jasno, ale słoneczka i cytrynki jeszcze jej nie odwiedzały. Podobnie było z zieloną trawką, błękitnym morzem i różową sukienką.

Gdy pojawił się Czarny, wystrojony elegancko, od razu wiedziała, że jest kimś ważnym wśród gadających chmurek, więc przyjrzała mu się uważnie i pokazała język.

Czarny był w siódmym niebie. -Mnie, mnie wyróżniła. I ze wzruszenia byłby się całkiem rozczulił, ale gdy zobaczył smutne minki przyjaciół, od razu zawołał:

-Hola koledzy, nic nie spada z nieba, musimy troszkę popracować, potańcować przed Nastusią, poopowiadać jej bajki i to codziennie, a na pewno wszystkich nas polubi! Jesteśmy w końcu radosnymi kolorami!

-No Ty -Czarny, to chyba nie bardzo… -fuknął Niebieski.

-Dajcie spokój, do roboty! –zawołał Pomarańczowy i wszystkie kolory zatańczyły nad łóżeczkiem. Zmieniały się w baloniki, kwiatki, chmurki na wietrze i falujące wstążki.

Natusia nie mogła od nich oderwać oczu. Była tak zajęta kolorowym pokazem, że aż mama przyszła sprawdzić, co się dzieje, że w pokoiku jest tak cichutko.

15 lipca, 2021

Bajka na wsi (Misiowe bajki 2.)


Wózek Józek puchł z dumy. To on pojedzie z Li na wieś. Pan Fotel i wiecznie drzemiące Łóżeczko - zostają w pokoiku. Oczywiście, pojedzie też miś Chrapuś i pajacyk Senek, bo bez nich się nie da.

-A co to jest właściwie ta wieś? – dopytywał się jasieczek Jasiek.

-No wiesz – zaczęła z namysłem pani Kotka – wyjrzyj za okno i wyobraź sobie, że ktoś pokroił na małe kostki wieżowiec, zupełnie jak marchewkę do sałatki, a potem te kawałeczki rozrzucił wśród drzew i trawy tak, że ludzie zamiast nad sobą lub blisko siebie, mieszkają w swoich mieszkaniach z dala od siebie. Każdy osobno. I właśnie to będzie wieś.

-Trzeba koniecznie dorzucić jeszcze owady i zwierzaki: pszczółki, ważki, motyle, psy, koty, owce, konie, krowy i kury, oczywiście - uzupełnił przydługi wywód Kotki miś Chrapuś, który wszystko wiedział najlepiej.

-I tylko tyle? -zdziwił się Jasiek. – To strasznie dużo miejsca potrzeba na taką wieś.

- To fakt - potwierdziła pani Kotka. – trochę marnują miejsce, ale za to pięknie mają.

- Ależ skąd! - zaprotestował Chrapuś, właśnie najlepiej wykorzystują teren, zdrowo żyją. Nati będzie zadowolona.

Panna-Dziewczynka była zadowolona. Gdy tylko wózek Józek zaparkował na podwórku, odezwał się z uroczystym powitaniem pan Kogut. Piał i piał, aż Nati ułożyła usta w podkówkę i już miała zapłakać ze zniecierpliwienia, ale wtedy dostrzegła małego wróbelka, który przysiadł właśnie na gałązce wielkiego drzewa i zaczął stroić wesołe minki, a gdy zatańczył swój podfruwaniec, Natusia śmiała się w głos i wyciągała do niego rączki.

Tak oto rozpoczęła się jej przyjaźń z wróbelkiem Frankiem. Prawdę mówiąc, to była taka drzemiąca przyjaźń, bo Panna-Dziewczynka w świecie ukrytym wśród pól i lasów spała smacznie, trzymając za rączkę pajacyka Senka. Franek też drzemał, ale na gałązce.

Gdy Nati czegoś potrzebowała, natychmiast nadpływała Mamusia. Panna-Dziewczynka zastanawiała się, skąd Mama wie, kiedy do niej zajrzeć i jak to robi, że zawsze o właściwej porze wszystko jest gotowe. Miś Chrapuś wyjaśnił jej, gdy spytała, że rodzice to tacy czarodzieje po prostu. Nie wiadomo skąd, wiedzą o wszystkim i potrafią nawet wydłużać godziny, żeby zdążyć na czas z ważnymi i mniej ważnymi pracami.

Gdy Natalia znowu znalazła się w swoim pokoiku, pomyślała, że to była naprawdę zaczarowana wyprawa do zupełnie innej, baśniowej krainy.

14 lipca, 2021

Bajka najlepszej kołysanki (Misiowe bajki 1.)

Misio Chrapuś zatkał sobie uszy, bo w pokoiku brzęczało jak w ulu.

- Spokój! Ciszej! Co z wami? Żadne dziecko nie zechce mieszkać w takim hałasie, a co dopiero taka kruszynka Natusia!

- Przepraszam bardzo, ale z KRUSZYNKA rymuje się NATINKA, a z NATUSIA, to co najwyżej - MALUSIA… Popisywał się dywanik Miluś, który uważał się za poetę, bo miał na kubraczku napis: „Miłych snów”.

Chrapuś nie skomentował tych mądrości, tylko nasłuchiwał i rozglądał się czujnie. Wreszcie, bezradny zupełnie spytał: - Co tak tupie?

- Nie CO, tylko KTO? –odrzekły rozbawione buciki Tuptaki i radośnie wytuptały całkiem miły rytm. Fotel podchwycił go i zaczął podrygiwać, a pani Kocurka natychmiast rozpoczęła muzyczną improwizację, która miała być kołysanką! Załamany Chrapuś mruknął pod nosem: -No masz, przy tym miauczeniu po prostu nikt nie zaśnie, a co dopiero nasza mała Li.

- A to będzie tu mieszkać jeszcze jakaś Li? – spytało zdumione Łóżeczko, które właśnie przebudziło się ze smacznej drzemki.

- Dwie? Z tuzin chyba... - z troską w głosie odezwał się pajacyk Senek. - Liczcie: Nati, Natusia, Natiko, Natalia, Natinka, Natka, Natali i jeszcze Li… Jak my je wszystkie pomieścimy… Straszny tłok będzie…

- Oj, Senku, co ty pleciesz… - westchnęła pani Kotka. To imiona jednej Panny-Dziewczynki! Zdrobnienia, znaczy się.

- Ach tak? -zdziwiła się pani Piłka, a pajacyk się rozpromienił: - Jedna? To super! Damy radę! Na luzie!

- My tu marnujemy czas, a przecież kołysanki trzeba układać, szykować się! - mądrzyła się pani Kotka.

- Ja, ja mam kołysankę! -wrzasnął jasieczek Jasiek i zanim ktokolwiek otworzył usta, wyrapował:

Bzium-bzium, szuru-buru, błotko,

Zaśnij Kruszynko szybko i słodko!

- No nie! -miauknęła Kotka. - Nati zaraz będzie płakać, bo się wystraszy, że jej się nóżki ubłocą…

- Ja mam świetną! - zawołał Fotel:

Sapu, chrapu, luli,

Uśnijże w koszuli.

Ale i to się nie spodobało, bo maluszki przecież śpią w śpioszkach, to wiedzą wszyscy.

Miś Chrapuś, jak zawsze miły, zaproponował, żeby każdy ułożył swoją kołysankę, bo nie wiadomo, która się spodoba. Ogłosił też konkurs na kołysankę, która najszybciej ulula Pannę-Dziewczynkę.

Cały pokoik rozśpiewał się w najlepsze:

Miau-mrau, czarne koty,

Bierz się Senku do roboty.

Albo:

Luli, luli moja Królewno,

W miękkiej pościeli uśniesz na pewno!

Obrazki zawodziły cienko:

W lewo, w prawo, w górę w dół

I zaśnięcia już jest pół!

- No tak, to nie! - złościła się znowu Kotka. - A gdzie Natalia w waszej kołysance?

Obrazki poprawiły się natychmiast, śpiewając na pięć głosów:

Pędzlem w lewo, pędzlem w prawo,

Śpisz Natusiu, no i brawo!

Wtedy właśnie niepostrzeżenie pojawiła się w swojej kołysce Panna-Dziewczynka. Szum zgasł. Nawet buciki nie tuptały, a pani Kotka wyglądała jak koci posąg. W powietrzu płynęła Wróżka Tysiąca Emocji, bo wreszcie przybyła Panna Tuzina Imion:)

27 maja, 2021

Bajka wąsatki (Ptasie bajki 10.)


Cynamonek wychylił się z gniazdka i patrzył w lustro jeziora. Gniazdko kołysało się lekko wraz z trzcinami, do których było przymocowane. Ponieważ odbicie małego wąsatka falowało, więc pisklakowi wydawało się, że jest wielki i potężny. Kątem oka dostrzegł kołującą w pobliżu, mlecznoczekoladową sylwetkę mamy. Jeszcze zanim wylądowała, już krzyczała do synka:

-Nie wychylaj się, zacząłeś dopiero loty, możesz wpaść do wody!

-Oj, mamo, daj spokój… mam już przecież 13 dni! Latam najlepiej ze wszystkich wąsatek! Tato tak mówił wczoraj… Tym słowom Cynamonka towarzyszyło jednak miłe uczucie, że mama stale się o niego troszczy, bo go uwielbia:)

-Już dobrze, nie dąsaj się! Zaraz będzie obiad!

Cynamonek postanowił poćwiczyć przed obiadem loty, żeby wracający do domu tato znowu go pochwalił. Szło mu naprawdę znakomicie. Niespodziewanie jednak przyfrunęły inne młode wąsatki -Jasiek i Adam.

-Hej Cynamo! Co robisz?

-A nie widać! I zaświstał -Ptiu, ptiu, pci, pti… pti, pti- sfruwając na najniższy liść, prawie dotykający wody, ale właśnie wtedy usłyszał:

-Cynamonie, synu! Nie jesteś zbyt ostrożny! Za bardzo uwierzyłeś w swoje umiejętności! Uczyłem cię przecież, że trzeba zawsze być przezornym i myśleć przed szkodą.

-Co? Przezornym? Przed szkodą? -Nic nie rozumiem!- dziwił się Adam.

Cynamuś zezłościł się! -A niech to! Akurat teraz musieli przylecieć i mnie prowokować! No może mnie i nie prowokowali, sam chciałem się popisać… Słabo! Bardzo słabo! A tak chciałem, żeby tato był ze mnie dumny.

-Zawsze jestem z ciebie dumny-synku! To nie znaczy jednak, że będziesz słyszał tylko pochwały!

-O matko! Tata umie czytać w myślach! To pewne!- nie na żarty zaniepokoił się wąsatek. W ogóle jest wyjątkowy! Ma wspaniałe wąsy! Wszyscy go po nich od razu poznają. Dlatego właśnie jesteśmy rodziną WĄSATKÓW:)

Jego rozmyślania przewał pisk sióstr: -Ptiu, ptiu, pci, pti… pti, pti, ptiu…,  które cieszyły się na wieść o poobiedniej, wspólnej z rodzicami wyprawie do lasu.

Cynamonek zapytał grzecznie kolegów, czy wybiorą się z nimi, a oni zgodzili się chętnie, bo przepadali za pannami wąsatkami, więc popołudnie zapowiadało się znakomicie.

-Bycie wąsatką jest najlepsze na świecie!- cieszył się Cynamonek.

Bajka zniczka zwyczajnego (Ptasie bajki 9.)

Wróżka Niu zatęskniła za zapachem sosnowych borów ogrzanych wiosennym słońcem. To uczucie całkiem niespodziewane zachęciło ją do czynu. Była przecież wróżką! Potrafiła podróżować w okamgnieniu wraz z całym domem i ogrodem wszędzie tam, gdzie zapragnęła! I tym razem nie minęła chwila, nim wraz z całym domostwem zalazła się na skraju sosnowego boru.

Rozejrzała się z zachwytem, wciągnęła do płuc świeże, pachnące powietrze. Kątem oka dostrzegła kolorową ptasią smugę i melodię słodko dźwięczących gardełek.

-Ach, westchnęła Niu, skinęła dłonią i całe stadko miękko wylądowało na jej turkusowej okiennicy.

-Witam, witam! Cóż za miłe spotkanie! Widzę, drodzy państwo Zniczkowie, że rodzinka się powiększyła!

-A jakże, a jakże, pisklaki już dorastają, możemy urządzać dalsze wycieczki i trenować loty. I dodam, że nasze nazwisko brzmi: Zniczkowie Zwyczajni, państwo Zniczkowie Zwyczajni.

-Oj, przepraszam, już będę pamiętać. -zawołała zbyt radośnie Niu.

-Zniczki wyglądały naprawdę cudownie. Trochę przypominały owoc kiwi pomalowany przez żartownisia na pomarańczowo, czarno, biało i seledynowo. Były malutkie i zwinne. No i ten słodki, dźwięczny śpiew: -Si si si, si si si, si si si! Coś pięknego.

-Ej, Ignaś, wiejmy stąd! To wróżka! Jeszcze nas zamieni w żaby, czy coś! -wystraszył się nie na żarty Reguś.

-No co wy, to dobra wróżka, w nic nas nie zamieni… No, chyba nie… choć muszę przyznać, że słyszałam coś o kocie i żabie, kamiennej chyba… - zaczynała się martwić Kapilla.

-Dzieciaki, wracajcie do domu, my musimy omówić z wróżką ważne sprawy.

-Ale tato, sami?

-No przecież nasze gniazdko jest tuż za Wróżkowym domem, który wylądował w środku naszej polany. A poza tym, zawsze jesteście bezpieczni! Jesteśmy przecież pod ochroną!

-Ach, no tak! Wszystko mi się pomieszało. -Si si si, si si si, si si si!

I małe zniczki wystrzeliły w górę jak z procy! W powietrzu wyglądały jak małe, pomarańczowe płomyczki. Można je było dostrzec z daleka, gdy leciały. Szybko jednak skryły się w kulistym gniazdku o małym wejściu, ukrytym w gęstwinie krzewów.

Wieczorem stało się jasne, o czym wróżka rozmawiała z państwem Zniczkami Zwyczajnymi. Na polanie odbyło się wielkie spotkanie wróżki z mieszkańcami lasu. Zniczki przysiadły na gałęziach krzewów przy dróżce wiodącej na skraj lasu, więc nikt się nie zgubił, widząc pomarańczowe, pierzaste płomyki w świetle gasnącego dnia.

Wszystkie leśne stworzenia pląsały przy słodkich dźwiękach zaczarowanej muzyki. Wróżka tańczyła wraz z nimi, rozsiewając w krąg magiczne kolory i zapachy. Pisklaki Ignaś, Reguś i Kapilla bawiły się doskonale. Wraz z innymi ptakami formowały artystycznie chmarę i wirowały nad polaną jak barwne tornado, śpiewając wniebogłosy mimo późnej pory.

Wróżka patrząc na te popisy krzyknęła do państwa Zniczków Zwyczajnych: -Na Kolorową Królową! Jesteście nie Zwyczajni, a Nadzwyczajni po prostu!

14 maja, 2021

Bajka świergotka drzewnego (Ptasie bajki 8.)


Antoś biegł jak tylko mógł najszybciej. Wśród gęstych traw porastających brzegi spokojnej rzeczki wcale nie było go widać. Szarobrązowe piórka były niezłym maskowaniem. Mały świergotek nikomu nie powiedział, że zamierza ćwiczyć loty i oddalił się od gniazdka, zanim wrócili rodzice. Oj, już on wie, co się będzie działo, gdy odkryją, że go nie ma. No, nie najlepiej to wszystko wymyślił. Do tego przestraszył się, gdy w locie dostrzegł nad sobą cienie ptasich rozbójników, których nazwisk wolał nie wymawiać. Truchtał więc szybciutko ptasią ścieżką, mając nadzieję, że uda mu się wrócić do gniazdka przed rodzicami. Aż tu nagle….

-Oj, ojoj, aj! – Co robisz, co? Co się dzieje? Aaaaa! -wrzeszczał przerażony świergotek Antek, na którego z rozpędem wpadło coś wielkiego i futrzastego.

-O! To ty, Antośku! Cudownie! Cały las cię szuka! Rodzice szaleją z rozpaczy! A to ja, ja cię znalazłam! Huraaaaa! -cieszyła się myszka Pikusia i dokładnie otrzepywała zabrudzone futerko.

-O, cześć, trochę mnie przestraszyłaś… -wysapał zdumiony Antek, który z emocji wystrzelił w górę i zaświstał: -sip sip.. sip sip.. siiaaaa siiaaaa…

-Co tam! Wskakuj na mój grzbiet, pogalopujemy do twojego gniazdka! Tylko trzymaj się mocno!

Antoś podfrunął na grzbiet Pikusi i myślał tylko o tym, co za chwilę nastąpi… -Mam przefruwane… Niech to kawki wezmą… -pozwolił sobie nawet na taką złość!

Gniazdko państwa Świergotków Drzewnych było doskonale ukryte i zamaskowane wśród bujnych traw w zagłębieniu ziemi, tuż przy zboczu rzeki. Obok rosła kępa berberysów, które zapewniały niezłą ochronę domostwu. Było ono zupełnie niewidoczne, nawet jeśli ktoś stał bardzo blisko. Tego dnia jednak, panował wokół gniazda wielki ruch. Pani Świergotkowa dzwoniła już nawet do państwa Kawków, sugerując, że pewnie ich synkowie coś wiedzą o małym Antosiu, ale dowiedziała się jedynie, że tymi podejrzeniami obraziła rodziców małych rozrabiaków.

I właśnie wtedy na niewielką, nadrzeczną polankę przygalopowała strasznie zdyszana Pikusia z Antosiem na grzbiecie. W jednej chwili zrobiło się zupełnie cicho. Nikt nawet nie ćwierknął. Świergotek po prostu czuł, jak wszystkie piórka jeżą mu się na grzbiecie ze strachu. I wtedy usłyszał:

-Jest! Jest nasz najsłodszy synek! Antosiu, słonko, skarbie, jesteś! Siiaaaa siiaaaa… sip sip.. sip sip.. sip sip..

-No to, to już całkiem namieszało w głowie ptaszynie. Zanim cokolwiek powiedział, już mama zawstydzała go przytulasami i nawet tato głaskał go po głowie. Co chwila też podfruwał z radości w górę i biegał ze szczęścia tam i z powrotem po konarze pobliskiego klonu.

Nagle ogólną radość przerwało pojawienie się rodzinki Kawków. Wylądowali tuż obok wejścia do gniazdka państwa Świergotków i pan Kawka bez zbędnych wstępów rzekł:

-Nasi synkowie mają coś do powiedzenie. No już… dalej…

-Bo my… bo wtedy… no bo…. – jąkały się małe Kawki.

-Ach, zniecierpliwiła się pani Kawkowa. -No miała pani rację! Widzieli Antka, gdy się oddalał i tylko go nastraszyli, zamiast zawrócić do domu. Mają karę! I…

-Niech sami powiedzą. – Wtrącił się pan Kawka.

- No bo my będziemy teraz Antka pilnować, żeby już nie uciekał. Zawsze.

Antek oniemiał. -No to ze mną koniec. Mam przefruwane, niech to… I postanowił walczyć.

-Mamo, tato, ja już nigdy nie będę, słowo daję, nie trzeba mnie pilnować… zupełnie… -błagał.

Pani Świrgotkowa uśmiechnęła się łagodnie, - ależ skarbie, będziesz miał nowych przyjaciół! To cudowne.

-Aaaaaaaale… podjął ostatnia próbę mały świergotek, na nic się to jednak zdało, bo mama już niosła napoje oraz przekąski i wcale nie chciała słuchać marudzenia synka.

-No tak, a o mnie wszyscy zapomnieli. -martwiła się myszka Pikusia. – Miałam być bohaterką, idolką całego lasu… A tu co? Nic… Taka jest ptasia wdzięczność.

Myszka nie wiedziała jednak, że całą sytuację obserwuje ubrana w pelerynę niewidzialności wróżka Niu, która dostrzegła bohaterstwo Pikusi i miała dla niej wspaniałą niespodziankę:)

Ale to już całkiem inna historia…

12 maja, 2021

Bajka świstunki leśnej (Ptasie bajki 7.)


Robiło się coraz jaśniej, świt odsuwał powoli aksamitną kurtynę ciemności. Las poprawiał swój zielony kubrak i otrząsał z rosy listeczki. Pukał cichutko do wszystkich ptasich gniazdek i zajęczych norek, zajrzał do dziupli sowy i do wiewiórek. Miał mnóstwo pracy!

-Ojoj, jak tu pięknie! Już o tym zupełnie zapomniałam. W Afryce też było świetnie, ale tu… tu, to co innego… Urocza świstunka Sibila zerwała się do lotu i śmigała wśród drzew, jak seledynowo - biały płomyk, radośnie świstając: -Ip-sip-sip... sirrr! Ip-sip-sip... sirrr! Ip-sip-sip... sirrr!

Leciała od drzewa do drzewa i wołała:

-Dzień dobry!, Dzień dobry! Witam! To ja, świstunka Sibila! Tak się cieszę, że ma pan nowe gniazdko, panie Szpaku! Ależ mamy przepiękny Wielki Zielony Las! Witam panią, pani Świergotko! Ip-sip-sip... sirrr! Ip-sip-sip... sirrr!

-Witam, witam, pani Sibilo! Chętnie pomogę w zagospodarowaniu się. -proponował pan Wilga.

-Mamy dla pani niespodziankę! -krzyknęła pani Drozdowa. -W naszym lesie zamieszkało wiele nowych ptasich rodzin. Przyleciało także kilkoro świstunek! Już o panią pytali! Koniecznie proszę ich odwiedzić! Koniecznie! Zamieszkali przy trzech dębach za Starą Polaną.

-Dzięki, już do nich lecę!

I poleciała. Po drodze pośpiewała z małym, mieszanym chórem witającym dzień, napiła się kryształowej rosy i znalazła kilka miejsc z doskonałymi materiałami do naprawy gniazdka.

Tuż za trzema dębami usłyszała znajomą melodię. Między mgiełką seledynowych listków dostrzegła uwijające się, znajome postacie. Tak, to naprawdę świstunki!

Powitania były bardzo serdeczne, wszyscy mówili naraz, podfruwali, zataczali ukośne kręgi i oblatywali pobliskie drzewa dookoła. Sibila od razu została serdecznie zaproszona do zamieszkania w pobliżu, gdzie czekało na nią doskonale urządzone gniazdko, znacznie lepsze od tego, które miała reperować. Zgodziła się bez wahania, więc wszyscy radośnie zaświstali w chórze:

- Ip-sip-sip... sirrr! - Ip-sip-sip... sirrr! - Ip-sip-sip... sirrr! - Ip-sip-sip... sirrr! - Ip-sip-sip... sirrr!

A echo pląsało wokół… I tak minął pierwszy wiosenny dzień świstunki Sibili w Wielkim Zielonym Lesie.