Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jesienne bajki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jesienne bajki. Pokaż wszystkie posty

21 października, 2023

Bajka w chustce (Jesienne bajki 11.)



Od rana na podwórku panowało niezwykłe poruszenie. Kury przegdakiwały się z zapałem i coś sobie pokazywały. Ciekawska Lotka przysiadła na gałęzi jabłoni i obserwowała całe zajście. Była dzwońcem. Ale całkiem niezwykłym dzwońcem. Nie odlatywała na południe. Lubiła chłodny klimat i zimowe krajobrazy. Miała spędzić długie mroźne miesiące w lasku, nieopodal wsi, więc bardzo ją interesowało, cóż też wymyśliły kurki.

A one ogłosiły wszem i wobec, że są przygotowane do nadejścia zimy! Pokazały swoje jajka, które pozawijały w jesienne liście. Ten nowy pomysł zadziwił wszystkich wokół.

Lotka też była zdumiona.

 - Po co to robicie, przecież w kurniku macie ciepło i przytulnie nawet w zimie. A mimo liści, jajka i tak zamarzłyby na mrozie.

- Co? Coo? Cooo? Cooooo? - wrzasnął kogut. Mówisz tak, bo nam zazdrościsz! Będziesz marzła całą zimę i nigdzie się nie ruszysz! Nie masz ani kurnika, ani ciepłego kożuszka z liści! O!

Lotka nic nie odpowiedziała. Sięgnęła pod lewe skrzydełko i wyjęła piękną zieloną chustkę wydzierganą na szydełku! Dostała ją od swojej babci. Zgrabnym ruchem otuliła się, zawirowała i po chwili siedziała już na puszystej chmurce tuż obok wróżki Niu, która z uciechy bujała się na jesiennym promyku.

- Mnie zima niestraszna! – zawołała z góry do kur. Będę zimową podróżniczką! Pa kurki. Czołem kogucie!

- Cooooo? Niech ją ktoś zatrzyma! Chustki powinny być dla nas! Wszystko powinno być dla naaaas! – wydzierał sie kogut, a kurki wtórowały mu oburzone.

Wróżka Niu machnęła więc wtedy swoją różdżką i każda kurka poczuła na głowie ciepłą chustkę. Niektóre natychmiast chciały wzbić się w powietrze i polecieć za Lotką, ale spadały jak gruszki w trawę…

- Nie można mieć wszystkiego, moje kurki! – zawołała do nich Niu.

Poproście Lotkę, to może wam opowie wiosną o swoich zimowych podróżach:)

- O, co to, to nie! Nigdy! – wykrzykiwał za znikającą wróżką kogut.

A Pani Jesień i Pani Zima akurat piły herbatę z róży i właśnie napełniły porcelanową filiżankę dla wróżki Niu.

- Co ma być, to będzie:)- rzekła filozoficznie Pani Jesień.

- Jak ma być, tak będzie:) – dodała Zima.

- Będzie fantastycznie! – zawołała wróżka Niu, lądując z gracją w bujanym fotelu:)

20 września, 2020

Bajka pędząca z wiatrem (Jesienne bajki 10.)

 

          W świecie Ziemian i na archipelagach Bajkan zapanowała jesień. Największy ruch rozpoczął się na Wiatrowej Wyspie. E-Wróżka szykowała swoje rumaki do jesiennych porządków. Wszystkie dorosłe wiatry pracowały bez wytchnienia. Wylatywały do pracy z samego rana i wracały wraz z zachodzącym słońcem. Każda wyprawa była starannie zaplanowana. E-Wróżka otrzymywała komunikaty o aktualnym stanie przygotowań do zimowego odpoczynku i opracowywała grafik wiatrowych przelotów.

              W wichrowej szkole zrobiło się nudno. Nie było treningów z mistrzami ani ćwiczeń polowych, tylko wykłady i wykłady… Nuda… Najgorzej znosił to Huri, dzielny kandydat do roli huraganu. Uwielbiał, gdy coś się działo, a ponieważ działo się mało, postanowił jednoosobowo to zmienić. Małe wagarki nikomu nie zaszkodzą- myślał. Nawet nie zauważą, że mnie nie ma, tacy są znudzeni. Co zaplanował, natychmiast zrealizował. Wyleciał cichutko przez uchylone okno sali wykładowej, rozpostarł lekkie i zwiewne ramiona i już wirował wśród chmur. O, matko, jak on to uwielbiał! Nawet nie zauważył, kiedy pokonał granicę między Bajkanią i Ziemią. Dostrzegł kolorowe miasta, rzeki i wstążeczki dróg. Zanurkował w gąszcz domów wielkiego miasta i zawisł bez ruchu nad placem zabaw dla dzieci. Było wcześnie, więc nikogo tu jeszcze nie było. W piaskownicy samotnie leżały porozrzucane kolorowe zabawki. Huri lubił porządek. Natychmiast postanowił zaprowadzić tu ład. Zawirował, porwał z niemałym trudem plastikowe przedmioty w górę i miękko przeniósł do usytuowanego w rogu placu kosza. Wtedy usłyszał głośne brawa i poświstywania ptaków siedzących na pobliskim krzewie.

-No wreszcie ktoś zrobił z tym porządek!

-Należało im się!

-Nigdy nie sprzątają zabawek!

-Gdy je zobaczą w koszu na śmieci, to się zjeżą!

W koszu na śmieci? Przeraził się Huri nie na żarty. Myślał, że to kosz na zabawki! A to pech! Zanim ptaki zdążyły cokolwiek ćwierknąć, już wpadł do kosza i z wielkim wysiłkiem wywiał z niego wszystko na piach i trawę. To była jeszcze większa katastrofa. Zabawki kłębiły się ze stosem papierków po cukierkach, pustych opakowań po ciasteczkach i innych takich tam…śmieci! Ptaki wybuchnęły śmiechem.

-Ale czad! No teraz to już luz! Nie tkną tych zabawek i będzie spokój!

Huri słuchał tego ze zgrozą. Te ptaki to potwory! Cieszą się z jego niefortunnych akcji porządkowych! Dmuchnął w kierunku chmary i wszystkie fruwacze z głośnym świergotem rozpierzchły się po okolicy.

Pomaganie to naprawdę trudna sprawa. Pomyślał Huri, ale że był optymistą, postanowił się nie poddawać. Po kolei chwytał małe papierki i unosił je lekko do kosza. W pewnej chwili usłyszał z pobliskiego balkonu okrzyk:

-Mamo, chodź tu prędko, papierki same wskakują do kosza!

Tak, tak, widzisz, jakie porządne, musisz wziąć z nich przykład i namówić swoje zabawki, żeby się poukładały w twoim pokoju!

-Uf, jak dobrze, że dorośli ludzie nie potrafią patrzeć na świat tak jak dzieci. Naprawdę lepiej, że nie wierzą w bajki- pomyślał Huri i dokończył pracę. Potem przywołał mżawkę, która zrobiła prysznic foremkom, łopatkom, wiaderkom i ciężarówkom. NO, dałem radę!- ucieszył się huraganek. 

       W drodze powrotnej zdmuchnął jeszcze liście na pokaźne stertki i krzyknął do jeży: -Panowie, zimowe pokoje gotowe, a te potuptały galopem do bezpiecznych domków. Na skraju Ziemi, przy wrotach do bajkańskich archipelagów otrząsnął leszczynę, obok której mieszkały w nowej dziupli dębu wiewiórki- Basia i Kasia. Grad orzechów zwabił kitki, które radośnie zaczęły machać ogonkami i pokrzykiwać do odlatującego wietrzyku: -Dzięki Huri, jesteś Wielki!

     Otrząsanie orzechów całkiem wyczerpało wiaterek. Słońce zrobiło się już pomarańczowe, więc z wielkim prawdopodobieństwem na granicy światów powinien pojawić się za chwilę rydwan E-Wróżki- myślał pracowity wagarowicz.

I tak też się stało. Wielki, wieczorny szum poprzedził pojawienie się wiatrowego zaprzęgu. Huri podfrunął w górę i zręcznie uchwycił  grzywę jednego z rumaków. Pomyślał: - Jestem zaczęty! Naprawdę, jestem mistrzem! I właśnie wtedy rozległo się głębokie: -Huri! Porozmawiamy sobie w domu!

OJ, to nie było miłe, zanosiło się na niezłą burzę…


16 września, 2020

Bajka z konfiturami (Jesienne bajki 9.)

        Słońce ostatnio dało sobie spokój z wylewaniem w kosmos całymi wiadrami kłującego, białego żaru. Było cudownie ciepłe. Złote pasma miękkich promyków otulały całą ziemię. Tkały  z babim latem magiczne dywany jesieni. Kocurka wylegiwała się pod krzakiem berberysu obsypanym ciemnoczerwonymi kropelkami cierpkich owoców. Miała cały ogród na oku. Widziała dobrze, że Żaba przysiadła obok fontanny i z przejęciem udawała kamienny posążek. Zdradzały ją, oczywiście, wielkie, łypiące w różne strony oczy. Robiła tę sztuczkę tak często, że wróżka Niu  czasem dla żartu mówiła do gości: -Mam obok fontanny kamienną żabę, widzieliście? A żaba zastygała wtedy w jeszcze większym bezruchu i prezentowała się obserwującym ją ludziom, którzy dziwili się, że jest jak żywa i nawet przysięgali, że dostrzegli jej poruszające się oczy:) No jasne, że się poruszały, bo obok przefruwały motyle i Żaba nie mogła się powstrzymać przed zapamiętywaniem toru ich lotu. Paskudna, planowała polowanie, Kocurka o tym dobrze wiedziała. Żałowała nawet, że nie ma w pobliżu CD o Aksamitnych Uszach, już on pogoniłby Żabie kota!

Tymczasem Czas płynął wolno pomarańczowym balonem od Dzisiaj do Jutra.  Patrzył z zachwytem na pianę pomarańczowo- złotych drzew w dole, na zielono-czekoladowe dywaniki łąk, pól, na kolorowe klocki domów poustawiane w ogrodach i wśród sadów. Dziś był wyjątkowy dzień, miał umówione spotkanie z wróżką Niu w jej ogrodzie. Właśnie przez lornetkę dostrzegł wróżkowe domostwo i rozpoczął manewr zniżania. Tak się cieszył ze spotkania z Niu, że coś zrobił nie tak, balon za szybko obniżył lot i zamiast wylądować na trawniku przy altanie, zawisł na szczycie jabłoni. Niespodziewane poruszenie gałęzi sprawiło, że na trawę posypały się gradem złote renety. Jabłonka krzyknęła: -Och! I zaniemówiła z oburzenia. Inne drzewa rozszumiały się, wołając na pomoc wróżkę. Niu pojawiła się natychmiast. Czas spłynął już na ziemię, więc przywitali się serdecznie. Zanim ktokolwiek zdążył o coś zapytać, Niu swoim zwyczajem zawirowała wraz z motylami i po chwili naprawiony balon leżał na trawniku w całkiem sprawnej gotowości do dalszej podróży, a złote renety wędrowały gęsiego do wiklinowych koszy ustawionych pod drzewem. Czas od razu wyznał, że nie zostanie długo, bo Jutro czeka i przecież musi nadejść, a on- Czas jest za to odpowiedzialny.

Niu wysłuchała wyjaśnień gościa, uśmiechnęła się ciepło i poprowadziła go do altany, gdzie czekała już malinowa herbatka, babeczki dyniowe z limonkowym kremem, konfitury z róży i oczywiście placek ze śliwkami. W tych pysznych okolicznościach nie mogło być mowy o pośpiechu. Do tego było wiele spraw do omówienia: zorganizowanie eskorty dla odlatujących na Jesienną Wyspę ptaków, negocjacje z E-wróżką na temat ilości deszczu i burz, które zaplanowała na nadchodzące tygodnie, no i pomoc w organizacji Tygodnia Spadających Kasztanów. Rozmowy toczyły się nieśpiesznie, wokół pachniało wanilią i słodkimi owocami.

Kocurka i Żaba usadowiły się pod schodami altany, żeby wszystko słyszeć i być niezawodnym źródłem ważnych, jesiennych informacji dla każdego. Żaba nawet wyjęła dyktafon, żeby wszystko elegancko nagrać, ale piorunujący wzrok Kocurki uratował ją przed popełnieniem takiego nietaktu.

Jeśli czasem masz wrażenie, że czas się wlecze albo zupełnie stoi w miejscu, i że kompletnie nic się nie dzieje, możesz mieć pewność, że to właśnie wtedy Czas z wróżką Niu planują przyszłość przy malinowej herbatce.

 

11 kwietnia, 2019

Bajka Pani Jesieni (Jesienne bajki 8.)




Na schodach pałacowych Królowej Archipelagu Jesiennych Wysp przysiadł jak ciepły, pomarańczowy płomyk świecy- Lis. Spoglądał na drzewa i uśmiechał się na widok wiatrów szalejących wśród wyraźnie zarysowanych gałęzi drzew. Na grzbietach niektórych podmuchów nadlatywał deszcz spływający z peleryny E-Wróżki i wtedy purpura, złoto, cynober i khaki znikały bezpowrotnie ze świata, odkrywając czysty blejtram dla nieuchronnej palety bieli i szarości. Lisek nie wydawał się zmartwiony. Przymykał oczy i już wiedział jak zmiesza farby za rok, żeby wydobyć tony jeszcze cieplejsze, marmoladkami i konfiturami z róży, powidłami śliwkowymi i pękami suszonych ziół. On- Wielki Malarz Jesieni- Lis Ulpe- nie żałował ani jednego pasma znikających kolorów, bowiem przyszłość otwierała przed nim nowe szkatuły barw. 

Na pałacowym dziedzińcu panował ruch. Kto żyw zmierzał do Purpurowej Sali, w której Królowa miała po raz ostatni w tym sezonie zaprezentować się w złotej, jesiennej sukni, którą stworzyła dla niej malarka Alis. Wprawdzie na Jesiennej Wyspie nigdy panowania nie przejmowała Zima, ale dobra pogoda zasypiała, więc Królowa wkładała flanelową suknię w ciepłą kratę i cieplutki kożuszek. Jej wspaniałe, wczesnojesienne suknie trafiały do jedynej w swoim rodzaju Galerii Jesiennej Mody. Na tysiącach manekinów błyszczały fale bursztynu, grzywy rdzawych kryz, krople diamentowych naszyjników, pęki liliowych falban i migoczące malachity koronek. Każda królowa pragnęła zdobyć choćby jeden model z tej kolekcji, ale Pani Jesień była przesądna i powtarzała, że zniknięcie jakiejś sukni z kolekcji, wymaże z pamięci wszystkich istot żyjących na Archipelagach Szafirowego Jeziora rok, w którym ta właśnie suknia powstała. Nikt nie wiedział, czy to prawda, ale też nikt nie odważyłby się tego sprawdzać. Tak więc kolekcja Pani Jesieni była nieustającym obiektem marzeń wszystkich elegantek. Czasem te marzenia płynęły nad pałacem jak barwne, przezroczyste chmurki i pękały na wzór baniek mydlanych, dotykając pałacowych wież. 

W Purpurowej Sali byli już wszyscy. Chór Szpaków i Szczygłów śpiewał słodko, roztaczając aurę nostalgii za dalekimi podróżami, ciepłym słońcem i smakiem świeżych, owocowych soków. Smugi pomarańczowego światła spływały miękko na głowy zebranych i wielkie orzechowe drzwi, które otworzyły się zaskakująco cicho i oczom zebranych ukazała się Pani Jesień. Przywitało ją pełne podziwu -aaaaaaaaaa… i -oooooooooo…, a nawet -ach! To –ach- wywołały chyba rozwiane, płowe włosy podtrzymywane wiankiem z żołędziowymi klejnotami i uroczy, przycupnięty na ramieniu Jesieni, ptak. Wiewiórki Kasia i Basia uznały za hit sezonu parasol z malachitowym wzorem i wiklinowy kosz. Na ich orzechy byłby doskonały. Wszyscy fotografowali mieniącą się złotymi i bursztynowymi nitkami suknię. Trudno było stwierdzić, czy jest pomarańczowa, czerwona, czy złota. Kolory płynęły łagodnie, przenikając się, a na koniec odbijały się w błyszczących pędzelkach futra Lisa Ulpe, który towarzyszył Królowej. Nie wiadomo skąd napłynęły lekko wirujące liście we wszystkich jesiennych barwach, a Smok Babie Lato rozsnuł swój szal w powietrzu, co uczyniło wejście Królowej absolutnie magicznym. 

Pani Jesień pozdrowiła zebranych, przez chwilę pozowała do zdjęć a potem skinęła ręką i na środku Purpurowej Sali pojawił się stół pełen jesiennych przysmaków. Wszyscy podeszli więc, by podziwiać kruche grzybki z masą orzechową, orzeszki nadziewane powidłami i czekoladą, suszone owoce malin, jagód i aronii zdobiące babeczki z musem jabłkowym, orzechy w marcepanowych pralinkach, marmoladki wprost od Panien Jarzębinianek i czekoladowe zestawy ratunkowe Żołędzi. Było bezapelacyjnie wszystko, co czyni z jesieni ukochaną porę roku wszystkich wrażliwych istot, pragnących piękna i przekonanych, że bycie szczęśliwym, to nic złego. 

Degustacja jesiennych promyków szczęścia sprawiła, że nikt nie zauważył powrotu Królowej, która zamieniła już złotą suknię na ciepłą szatę w błękitną krateczkę, oblamowaną puszystym, sztucznym futerkiem w kolorze akwamaryny. Wniesiono kakao i Królowa dołączyła do swoich poddanych, odkrywając po raz pierwszy w tym roku czar później jesieni.

Bajka Parasoli (Jesienne bajki 7.)




Wyspa Parasolowa leżała na obrzeżach Archipelagu Jesiennych Wysp. Sąsiadowała z Wyspą Żabią, a od północy zbliżała się do Wyspy Deszczowej, należącej już do Archipelagu E-Wróżki. Mieszkańcy Wyspy Parasolowej oczekiwali, że wszyscy będą się do nich zwracać: -Czcigodni Parasolanie. W końcu nie byli przedmiotami, o których mówi się: parasole. Byli ISTOTAMI! I to nie byle jakimi! Współpracowali z Cyfryzatorem Koronnym, realizowali zadania wyznaczane im przez królewską parę, bez nich nic ważnego w Bajkanii nie mogło się wydarzyć. 

Parasolanie mieszkali w niezwykłych domach. Każdy z nich miał dach w kształcie płaskiej przeciwsłonecznej parasolki. Ich drewniane żebrowania wyglądały jak spódnice wirujących baletnic. Ściany miękko zaginały się w fale, w których słońce łagodnie bujało się jak na hamaku i można było przysiąc, że cały dom lekko kołysał się razem z nim. Owalne okna i pięknie rzeźbione, ciemnopurpurowe lub grafitowe drzwi błyszczały elegancko okuciami. Ściany były tłem dla bujnych jesiennych astrów, georginii i niedużych, późnych słoneczników, które hodowano na bukiety. Naręcza bladoróżowych suszek schły już na strychach powiązane w kipiące pęki. 

Kiedy patrzyło się na Wyspę Parasolową ze statku płynącego po Szafirowym Jeziorze lub z samolotu przelatującego nad Archipelagami, widziało się tylko kolorową, wcale nie jesienną, plamę barw. Miało się wrażenie, że to nie wyspa, a olbrzymi patchworkowy kocyk plażowy unoszony podmuchami Wiatrów E-Wróżki nad wodą. Było tak dlatego, że Parasolanie stanowili SOM, Specjalne Oddziały Maskujące. To właśnie One wraz z Cyfryzatorem Koronnym zapewniły maskowanie Kwiatowej Wyspy hologramami zegarów w czasie słynnego już Kongresu zwanego Ptasim. To one zawsze tworzą barwny ekran zasłaniający królewski dwór przed niebezpieczeństwami w czasie podróży archipelavią. Trudno się dziwić, że Parasolanie zwykły deszcz uważają za fraszkę, a tradycyjne, deszczowe parasole za dość prymitywne. 

Korzystając ze stałego maskowania wyspy, Malachitowy Król urządził sobie na niej składzik, co frustrowało szefową Parasoli- słynną Pasolę. Musiała ona bowiem zatrudniać cały oddział, żeby utrzymywał porządek w królewskich skarbach: narzędziach, pudłach z nie wiadomo czym; puszkach ze śrubkami lub kompletami opon na każdą pogodę, do ulubionych pojazdów Malachitowego Króla. Nikt nie chciał tej roboty, bo była bardzo mało wyczynowa i nikt o niej nie pisał w Szafirnecie. 

Marzeniem Każdego Parasolanina było dokonać wiekopomnego czynu i zostać celebrytą Archipelagów. Ta determinacja spędzała sen z powiek niejednemu bohaterowi. Zdarzało się, że dla sławy urządzali przedszkole dla małych Żabek z Żabiej Wyspy lub organizowali dla nich zawody w najdłuższych skokach. Małe Żabki nie miały pojęcia o prawdziwym celu tej aktywności Parasolan i po prostu ich uwielbiały. Zdarzało się, że ktoś z SOM naprawdę zyskiwał sławę, jak na przykład sławni zakochani Sol i Olka, którzy w czasie jednej z misji zupełnie przypadkiem, w czasie spacerów pod Księżycem, natknęli się na szpiega z Mrocznego Archipelagu. Ujęli go i odesłali na Wyspę Wyrzutków, a Królowa odznaczyła ich Orderami Walecznych Bajkan. Przed sławą nie było ucieczki. Sol i Olka musieli wziąć długi urlop i opuścić Parasolową Wyspę, aby odciągnąć od niej wścibskich paparazzo. Od tego czasu pragnienie sławy wśród dzielnych Parasolan, jakby nieco zmalało. 

Chodzą słuchy, że nawet ludzie zatrudniają Parasolan z SOM, jeśli potrzebują zorganizować tajne spotkania na szczycie. Niektórzy plotkują też, że Pasola wynajmuje Ziemianom cudowne, parasolowe domy, ale nikt, naprawdę nikt nie wiedział za ile i nikt nigdy nie widział żadnego z nich na wyspie. 

Królowa Archipelagu Jesiennych Wysp uwielbiała Parasolan, bo ich wyjątkowy, kolorowy świat zawsze poprawiał jej jesienny humor w tonacji sepii.

Bajka Żołędzi (Jesienne bajki 6.)

Ten sygnał znał każdy na Archipelagach Szafirowego Jeziora. Był czymś takim jak SOS w świecie ludzi. Każdy Bajkanin od zawsze wiedział, że nadanie ŻOŻ wyrwie go z każdej opresji. Wystarczyło złożyć dłonie w trąbkę i krzyknąć w niebo: ŻOŻ! ŻOŻ! ŻOŻ!- i już. Po chwili obok nieboraka potrzebującego pomocy zjawiał się nie wiadomo skąd Żołędziowy Oddział Życzliwości. Dowódca dawał znak, a wtedy każdy ratownik otwierał swój podręczny plecak i potrzebujący wybierał najlepsze dla niego lekarstwo. Nigdy nie zdarzyło się, aby nie pomogło. Zdarzały się nawet cudowne uzdrowienia czy lepiej- ulepszenia, po których cierpiący stawał się piękniejszy, lepszy albo nawet zdolny do czynów dotąd dla niego niewyobrażalnych. 

Żołędzie władały Archipelagiem Wysp Ratunkowych. Na każdej z nich mieszkały oddziały specjalizujące się w innych, niezbędnych dla ratowników specjalnościach. Sercem Archipelagu była Wyspa-Fabryka Cudownych Bajkańskich Leków. W skrócie WFCB. Ten skrót rozpalał wyobraźnię każdego, nawet najmniejszego Bajkanina. Chodziły też słuchy, że nawet Ziemianie i inni kosmici polubili lek Bajkan, więc Żołędzie rozpoczęły regularny eksport. Bajkanie bywali oburzeni, kiedy w plecakach ratowników nie odnajdowali jakiegoś najnowszego smaku cudownego lekarstwa i od razu sugerowali, że pewnie wszystko wysłano na Ziemię. 

Oddziały Ratunkowe tworzyły młode Żołędzie, których czapeczki-hełmy trzymały się mocno i zapewniały ochronę w czasie wykonywania misji ekspresowych. Wprawdzie od czasu uruchomienia archipelavii wszystkie misje stały się ekspresowe, ale nigdy nie było wiadomo, co może się stać w najdalszych zakątkach Bajkanii. Ratownicy także bywali czasem w potrzebie, więc również sięgali do plecaka po pachnący, zniewalający kawałeczek cudownego lekarstwa. Od razu odzyskiwali moc działania, chęć do niesienia pomocy innym i doskonały humor, z którego słynęli. Kolorowa Królowa nie raz odznaczała dzielnych żołędziowych ratowników Orderem Nieustraszonego Bajkanina. 

Na WFCB pracowały tylko doświadczone, dorosłe Żołędzie, którym poodpadały już czapeczki. To one wymyślały nowe receptury leków, zamawiały na wyspach handlowych potrzebne dodatki, eksperymentowały z naturalnymi barwnikami i opcjami specjalnymi. Koronnym Mistrzem na WFCB był Querkus. O swojej fabryce wiedział wszystko. W każdy piątek przyjmował parę królewską i prezentował najnowsze produkty. Kolorowa Królowa była w stanie odprawić najpotężniejszych władców archipelagów, jeżeli ich wizyta miałaby wypadać w piątek. Nigdy nie miała dosyć próbowania nowych smaków i delektowania się cudownym zapachem, który był wszechobecny na Archipelagu Wysp Ratunkowych. W końcu muszę to ujawnić- to był zapach CZEKOLADY! Tak! Cudownym lekiem Bajkanii była MAGICZNA CZEKOLADA! 

Każda wizyta władców zaczynała się od piwnic. Tam, zgromadzone były zapasy leków w płynie, czyli garnuszki z zawsze gorącą, płynną czekoladą. Niektóre zdobiła bita śmietana, inne słodkie pianki lub gorzkie kakao. Jeszcze inne były mieszane z mgiełką radości, wakacyjnego szczęścia albo potrzebą powrotu do przeszłości. Oczywiście, o takich dodatkach jak drobinki marcepanowe, żelki z mango lub chrupeczki migdałowe- nie wspomnę. Na kolejnych piętrach magazynów mieściły się przechowalnie czekoladowych tabliczek segregowanych według wielkości, smaku, twardości i typu nadzienia. Królowa zaczynała od nadziewanych pralinek. Zawsze wybierała jakąś z pachnącym wnętrzem, na przykład malinowym, jagodowym lub poziomkowym. Nigdy nie potrafiła sobie odmówić pralinki z musem morelowym, tę zjadała na początku. Potem już tylko podziwiała i wdychała słodki aromat mlecznych, deserowych i czarnych czekolad, które piętrzyły się na połyskujących czekoladowym blaskiem regałach. Od zadziwiających kształtów, kolorowych pudełek, puszek, torebeczek i tubek można było dostać zawrotu głowy. Gdyby nie Querkus, królewska para chyba nigdy nie opuściłaby czekoladowego labiryntu. 

Właśnie dlatego Bajkanie nie mogli odwiedzać ani zwiedzać tej Wyspy-Fabryki. Jak wiadomo, przedawkowanie leków jest zawsze niebezpieczne dla zdrowia.

Bajka Liska (Jesienne bajki 5.)




Smok Babie Lato wyruszył w swoją jesienną podróż. Droga wiodła go przez wszystkie archipelagi. Tego roku szło mu całkiem sprawnie. Dzięki archipelavii mógł w każdym kolejnym miejscu zabawić nieco dłużej. Nigdy dotąd nie podziwiał tylu cudownych krajobrazów, wschodów ani zachodów słońca. Tylko jego mały towarzysz był jakiś markotny. Kiedy stanęli przed kolejnymi drzwiami, by przekręcić magiczny klucz i dotrzeć do kolejnego archipelagu, Lisek nagle się cofnął i szybko, tak, żeby się nie rozmyślić, zakrzyknął: -Ja zostaję, będę podróżował jak dotąd. Te dziwne drzwi, a może klucze, trochę mnie przerażają. Jeśli przenosimy się z jednego miejsca na drugie nie wiadomo jak i którędy, to znaczy, że świat przy drogach, którymi kiedyś podróżowaliśmy, nie stanie się w tym roku jesiennie złocisty ani miedziany, ani rudy nawet, o purpurowym nie wspomnę! –Ach! To o to chodzi! – zdziwił się Smok. Chodź tu bliżej, przyjacielu, zachęcił Liska. Potem otworzył kieszeń, w której spał sobie smacznie Kasztanek w kolczastym kubraczku. –Asz, wstawaj! Jest robota do zrobienia! – Jaka znów robota, ja nie pękam jeszcze… wymruczał Kasztan. –Asz, wstawaj! Musisz wyświetlić film jednemu histerykowi-pesymiście, trzeba ratować chłopaka. 

Asz wyturlał się z kieszeni Smoka i z całym impetem pacnął w trawę. Rozległ się cichutki trzask i nagle z wnętrza kasztankowej skorupki wystrzelił blask podobny do smugi światła z projektora filmowego. Na ekranie coś się już działo, więc Babie Lato zarządził, że film trzeba odtworzyć od początku i tak się stało. 

Lisek patrzył kątem oka na ekran, z każdym ujęciem obracał się bardziej w jego kierunku. Był wyraźnie zaciekawiony. Patrzył, jak razem ze Smokiem przekręcają klucz archipelavii. Właśnie wtedy to się działo. Przemierzali przestworza, ale w locie futerko Liska robiło się dłuższe i bardziej puszyste. Stawało się milionem małych pędzelków zostawiających na wszystkich mijanych miejscach barwne, jesienne smugi. Listek aż podskoczył. – Naprawdę tak jest? To świetnie, a ja się tak martwiłem, że samotnie będę musiał objeżdżać najdalsze zakątki archipelagów. –Drogi przyjacielu, przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Twoja praca mnie zachwyca i za nic w świecie nie pozwoliłbym, żeby Ci coś przeszkodziło. Asz spojrzał podejrzliwie na Liska i wypalił: -O matko, to Ty jakiś święty jesteś, czy coś? -No Ty, Kasztan, jak coś powiesz, to nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać! To jest sławny na całym świecie Malarz Jesieni. Bez niego jesienny świat byłby blady i szary. Poeci nie mieliby się czym zachwycać, metafory więdłyby jedna po drugiej jak marchewka na słońcu, muzycy komponowaliby same smętne, blade melodie, po prostu klops… -Ale że obiad gdzieś dają, teraz, klopsiki? Wtrącił się ożywiony Asz. -Masz Ci babo placek! Załamał ręce Smok. –I jeszcze placek! No to, to rozumiem, bo już całkiem traciłem apetyt z powodu Twojej smętnej opowieści o Lisie, który kradnie kolory. –Coooo? Jednocześnie zakrzyknęli Babie Lato i Lis. Jednak Kasztanek Asz ani myślał ich dalej słuchać. Ruszył pędem w kierunku zajazdu, z którego dolatywał smakowity zapach drożdżowego ciasta. 

Smok i Lis ruszyli za nim. – A jak Ty właściwie masz na imię, bo jakoś nie było okazji spytać- zagadnął Babie Lato. -Tyle lat podróżujemy razem, a ja nigdy nie słyszałem, żeby ktoś nazywał Cię inaczej niż Mistrz. –Mam okropne imię. Rodzice nie pomyśleli, jak będę się z nim czuł. Dzieciaki naśmiewały się ze mnie tyle lat, że przestałem go używać. Nawet celowo to robiłem, ale Tobie powiem – jestem Ulpe, więc całe dzieciństwo nazywali mnie Pulpet, do dziś nie znoszę pulpetów. –Ulpe to bardzo szlachetne imię, godne malarza! Naprawdę! Jesteś wspaniałym Malarzem Jesieni, wszyscy zachwycą się Twoim imieniem! -Nie wiem, pomyślę jeszcze… 

Zanim dotarli do zajazdu, wszystkie krzewy, drzewa, i kwiaty miały już nowe, jesienne suknie. Wszystko wokół błyszczało ciepłymi kolorami. Futerko Lisa rozsnuwało pasma złotych i miedzianych barw, czyniąc jesień najpiękniejszą porą roku. 

Jeśli mignie Ci przed oczami jakiś rudy błysk, możesz mieć pewność, że to Lis Ulpe- Malarz Jesieni zawitał w Twoje strony.

Bajka Babiego Lata (Jesienne bajki 4.)




Ulubiony szal Babiego Lata rozsnuwał się powoli. Cienkie, puszyste pasma odfruwały w dal. Kiedy patrzyło się na nie w słońcu, wydawały się szare albo srebrne, białawe, a może gołębie? Nie wiadomo, po prostu mieniły się jak jesienne chmurki. Na wszystkich Archipelagach Szafirowego Jeziora dzieci wyciągały do nich ręce i pokrzykiwały: -Łap je! Łap Babie Lato! –Co za bzdura! Babie Lato to JA! To ja jestem najlepszym heroldem Kolorowej Królowej- niezastąpionym Babim Latem! A to- to tylko szalik! Mój stary szalik! 

Babie Lato machnął ręką i zniechęcony poczłapał do Jedwabników, które razem z Pajączkami tkały dla niego nowy szal na cały rok, aż do następnej jesień. Z tegorocznego właściwie zostały tylko strzępki. Jakoś musiały przetrzymać jego najważniejszą w roku misję. Właśnie wczoraj Babie Lato wrócił z Kwietnej Wyspy. Kolorowa Królowa nie kryła, że sytuacja jest poważna. W Bajkanii są setki archipelagów, wszyscy nie zmieszczą się na Letniej i Jesiennej Wyspie. Trzeba jak najszybciej odwiedzić najdalsze zakątki i w imieniu Królowej nawoływać do ocieplania domów, robienia zapasów, gromadzenia opału, a także szykowania ciepłych ubrań. 

Właściwie odkąd uruchomiono archipelavię, misje herolda przestały być niebezpieczne. Jednak Babie Lato od zawsze pełnił tę funkcję i ani Kolorowa Królowa, ani on sam, nie zamierzali w tej kwestii nic zmieniać. Poza tym, gdy Bajkanie widzieli Smoka- od razu nabierali pewności, że to poważna sprawa. Smok to trochę jak królewska pieczęć, nikt inny poza Królową takiej istoty nie zatrudniał, więc Babie Lato był szanowany i zawsze wysłuchiwany z należytą uwagą. 

Smok szykował się do drogi, wiedział, że gdy wróci, w jego salonie pojawi się nowy, puszysty szal, a ten, który wyrusza z nim w drogę, zostanie gdzieś na kolejnych archipelagach dla uciechy maluszków. No tak, a właściwie czemu kobiety nie zachwycają się strzępkami jego szala, nazwa przecież zobowiązuje- myślał głośno Smok. -A która kobieta chciałaby być BABĄ! –zaśmiał się ktoś radośnie. –Ach, to Ty! Ucieszył się Babie Lato. -Skoro już jesteś, sprawdzę tylko mapę, którą Królowa umieściła na moim lewym rękawie, uzupełnię ekwipunek i możemy ruszać. –Ale ekstra- ucieszył się Lisek, od razu wśliznął się do wielkiej kieszeni podróżnego płaszcza Smoka i wyruszyli. To właśnie był prawdziwy koniec lata.    


Bajka Jarzębin (Jesienne bajki 3.)




Panny Jarzębinianki mieszkają nad rzeką. Każdego ranka proszą Wiatr, by leciutko zagarnął chłodnej wody i pogłaskał nią tysiąc ich cudownych dłoni. W każdej ściskają jak skarb garść czerwonych korali, za którymi przepadają ptaki. Kiedy któryś z nich nadlatuje do Jarzębinowej Stołówki, otwiera się dla niego ta dłoń, która najdłużej przechowuje koralowe smakołyki. 

Panny Jarzębinianki słyną na całej Jesiennej Wyspie, bo są najmilsze i najlepsze na świecie. Ze wszystkich archipelagów zlatują się całe chmary ptaków, by spędzić zimę wśród ich gałązkowych dłoni. Nigdy, przenigdy żaden ptak nie jest głodny ani spragniony, jeśli w okolicy osiedliły się Jarzębiny. 

Tej jesieni ptaków było wyjątkowo dużo. Kołowały krzykliwie wśród chmur nad swoimi wyspami i nie mogły się doczekać odlotu. Każdego dnia ćwiczyły szyki przelotu, ustalały trasy i wybierały przewodników. Gdy nadchodził wieczór, śpiewały w chórach jak nigdy. Oblepiały wszystkie drzewa i krzewy, podrywały się nagle dolotu i równie niespodziewanie spadały na gałęzie drzew, śpiewając bez ustanku. Niektóre z nich bały się długiej podróży, ale myśl o Jarzębinowym Zagajniku nad Jesienną Rzeką dodawała im sił. Tak naprawdę, nie musiały się martwić, bo Panny Jarzębinianki czuwały nad nimi bez przerwy. Potrafiły, wpatrując się w lustro spokojnej rzeki, dostrzec patki potrzebujące pomocy. Miały wtedy wrażenie, że widzą skrzydlatego przyjaciela w błękitnym obłoczku. Wtedy natychmiast rozpoczynały akcję ratunkową. Wybierały najsilniejszą z dłoni i za pomocą tajnego zaklęcia wysuwały ją daleko w głąb Szafirowego Jeziora, żeby pochwycić osłabionego śpiewaka-podróżnika. Zawsze się udawało. To właśnie za sprawą Jarzębin powstało powiedzenie: wyciągnąć do kogoś pomocną dłoń. 

Wiewiórki Basia i Kasia zawsze się zastanawiały, jak to się dzieje, że Pannom Jarzębiniankom nigdy nie zabraknie pąsowych przysmaków. Nawet, jeśli na wyspę przyleci cała chmara nowych, ptasich klanów, zawsze znajduje się jakaś dłoń pełna czerwonych owoców. 

Tajemnicę Jarzębin znało kilka osób, ale były bardzo dyskretne, więc większość mieszkańców Jesiennej Wyspy uważała, że Panny są wróżkami, więc to zaklęcia pomagają im ratować ptaki i karmić je. Było w tym, oczywiście, trochę prawdy, ale tylko trochę. 

Basia i Kasia dowiedziały się od Kasztanów, że aby poznać całą prawdę o Jarzębinach, trzeba zjawić się o świcie nad ich rzeką. Stanąć cichutko nad brzegiem i czekać. Wraz z pierwszym błyskiem budzącego się dnia wiewiórki były na miejscu. Każda niosła na plecach tobołek z orzeszkami, tak na wszelki wypadek. Wokół sączył się cichy, metaliczny dźwięk, jakby ktoś włączył męczący alarm. Basia i Kasia zamarły w bezruchu, wyciągając szyje tak, jakby chciały znaleźć się na drugim brzegu rzeki. No i udało się. Kiedy kolejne promienie Słonka wiązały się z Ziemią, tafla wody zniknęła i ukazały się kręte, kamienne schody w dół. Wiewiórki bez namysłu skoczy do środka i po chwili były już w… największej fabryce słodyczy z owocami Jarzębiny. Na półkach kłębiły się ręce panien, które poszukiwały kolejnych zapasów. W sortowni pracowały bez przerwy dwa niedźwiedzie, które układały na najwyższych półkach przywożone zapasy. Wiewiórki natychmiast ruszyły do pomocy i były w tym świetne. Jarzębinianki bały się, że Rudziaszki rozplotkują ich sekrety, ale źle oceniły nowe pomocnice. Praca paliła im się w łapkach i nawet łatwo zapamiętywały drobne zaklęcia, więc mogły pomagać Miśkom. O zachodzie Słońca do wnętrza rzeki schodziły Panny Jarzębinianki. Były zwiewne i efemeryczne. Ich wiotkie dłonie leżały swobodnie na plecach. Same doglądały porządków w Magicznej Wytwórni Pyszności. Ich popisowym przysmakiem były jarzębinowe marmoladki obtaczane w pyle z płatków róż. Kupowały je królowe wszystkich archipelagów. 

Jarzębinianki cieszyły się, że zaufały Wiewiórkom, bo te, stale wymyślały nowe przepisy na pyszności i udogodnienia w realizacji zadań. Nigdy, przenigdy niczego wygadały. Nawet tego, że panny tańczą przy świetle księżyca i śpiewają „Czerwone korale”, a towarzyszą im z zapałem kawalerowie: Dąb i Klon. Basia i Kasia też tańcowały co noc, ale kawalerów- nie miały:(

Bajka Kasztanów (Jesienne bajki 2.)




Na Jesiennej Wyspie trwały wielkie przygotowania do Tygodnia Spadających Kasztanów. Wszyscy szykowali piknikowe koszyki, świetlikowe pochodnie i wygodne, przenośne hamaki lub fotele. Niektórzy byli przygotowani na szybką zmianę miejsca, gdyby się okazało, że w jakiejś innej kasztanowej wieży bajka jest ciekawsza. 

Wzdłuż każdej alei, alejki i ścieżki stały dumne, nawet można powiedzieć wyniosłe, kasztanowe wieże. Czekały na nowych gospodarzy. W każdej mógł zamieszkać jeden Kasztan- Bajkowy Opowiadacz. Obszerne, ciemnozielone drzwi stały we wszystkich otworem. Kiedy zajrzało się do środka, widać było salonik, przytulny i kolorowy. Pluszowy fotel ustawiono koło owalnego okna. Wygodny stół a przy nim czekoladowe krzesła zapraszały wszystkich gości. Cicho tykający na ścianie zegar przypominał, że nadchodzi czas bajek. W głębi widoczne były drzwi, za którymi pędziły na górę kręte schody. Było ich chyba 123, jak w bajce o jakiejś księżniczce z wieży. Po drodze na szczyt mijało się sypialnię, a w niej kolorowe kłębki bajek w koszach z wikliny. Wyobraźnię wszystkich mieszkańców Jesiennej Wyspy rozpalały tajemnice komnat na poddaszach kasztanowych wież. Ich główną część stanowił wysoko zawieszony miękki, kulisty fotel, w którym zasiadał Kasztan- Bajkowy Opowiadacz. Kiedy jego kolczasta skorupka się rozchylała, na brązowym brzuszku wyświetlała się bajka, zupełnie jak film na ekranie. Usadowieni pod wieżą mieszkańcy Jesiennej Wyspy mogli oglądać bajki jak w letnim kinie. Kasztany często komentowały historie ze swoich bajek, czasem pytały widzów o dalsze losy bohaterów, w ten sposób chciały się przypodobać Królowej. Każdego roku bowiem, Jesień przyznawała Order Kasztanowego Superbajkarza. Oczywiście, ten tytuł przynosił sławę i niezwykłą popularność zwycięzcy. Trzeba dodać, że po zakończeniu Tygodnia Spadających Kasztanów, większość Bajkowych Opowiadaczy dalej organizowała codzienne, bajkowe seanse aż do kolejnego sezonu. 

Pełen emocji dzień zgasł, na niebie powoli zaczęły pojawiać się jasne plamki. Nie były złote, jak Gwiazdki- mrugotki. Lśniły głęboką zielenią. Powoli rosły i stawały się bardziej wyraźne. Kiedy kasztanowe wieże rozbłysły tajnymi kodami układanymi przez świetliki, Bajkowi Opowiadacze płynęli w kręgach nad Jesienną Wyspą jak wielki statek kosmiczny. Ich rozchylone skorupki odkrywały migające, bajkowe kolory, zwiastuny nowych bajek. To był emocjonujący widok! Przed każdą wieżą gromady mieszkańców Jesiennej Wyspy wlepiały w niebo wzrok, wyczekując, jaka bajka zagości wraz z Opowiadaczem właśnie tutaj. 

Kręgi wirujących Kasztanów szumiały cudownie, jak chór milionów jesiennych liści. Gdy wszystkie wieże wyświetliły tajemne znaki, rozpoczęło się spadanie. Niektórzy Opowiadacze lądowali od razu w miękkim fotelu na poddaszu i bez zbędnych ceregieli rozpoczynali projekcję bajki. Inni spadali przed zielonymi drzwiami, podziwiali swój nowy dom i dopiero po chwili wdrapywali się po 123 stopniach na poddasze, żeby zasiąść w projekcyjnym fotelu. Jeszcze inni mieli pecha i zatrzymywali się z dala od swojej wieży, zdarzało się, że spragnieni bajki widzowie pomagali nieszczęsnym Kasztankom, wioząc je swoimi rowerami lub wózkami bagażowymi do drzwi wieży. 

Kiedy miejsce zielonych Kasztanów za niebie zajęły prawdziwe, złote mrugotki, we wszystkich wieżach trwały już projekcje bajek. Na wszystkich Archipelagach Szafirowego Jeziora widać było migającą kolorami Jesienną Wyspę, która wyglądała jak owinięta w magiczną zorzę polarną. 

Kasztany bawiły wesoło swoich widzów, starając się zasłużyć na Order Królowej Jesiennej Wyspy. Władczyni miała w sali magii podgląd wszystkich projekcji i już wiedziała, która bajka przyniesie sławę swojemu Opowiadaczowi w tym roku.    


Bajka Jesiennych Liści (Jesienne bajki 1.)




Poranki były zdecydowanie zbyt chłodne. Do tego szalone Wiatry, Wiaterki i Wietrzyska wypuszczone przez E-Wróżkę, rozsnuwały dywaniki chłodu nie tylko nad samą ziemią, ale gnały je wysoko ku koronom drzew. Cóż było robić liściom? Musiały spadać. –Ej, chłopaki, zawołał całkiem jeszcze dziarski, dobrze zielony, Klonowy. –Patrzę i patrzę na to, co wyprawiają Grzywacze E-Wróżki i tak sobie myślę, że one przecież wracają na noc lub na drzemkę tylko, do swoich boksów na Wiatrową Wyspę. –No, aleś powiedział, to każdy wie -sapnął rozczarowany Jarzębinowy. –Ja, ja wiem, wiem, co chcesz powiedzieć… chyba… zawstydził się Lipowy. –No to mów mądralo!- kpił Jarzębinowy, ale Klonowy uciszył go, dając znak i z uznaniem stwierdził: -Chyba dobrze kombinujesz mały, czyli co wymyśliłeś? -Bo…ja…tylko… -No mówże wreszcie! Rozsierdził się Głogowy. –No bo ja myślę, że moglibyśmy skoczyć na grzywy Wiatrów i polecieć aż na Jesienną Wyspę, która leży podobno niedaleko archipelagu E-Wróżki. Tam to byśmy mieli raj! Cały rok JESIEŃ! _Aaaaa…- z uznaniem przytaknęły Liście. 

Do zmierzchu wszystko było gotowe. Zegarki zsynchronizowane, dodatkowe blaszki spakowane, numery przyjaciół sprawdzone w liściofonach. W klasycznych filmach jest czasem Siedmiu Wspaniałych i tu też tak było. Drużyna Liści była gotowa do rogi. Przewodził, oczywiście, Klonowy, a z nim niedoświadczony, ale twórczy Lipowy. Jeszcze: Jarzębinowy, Głogowy, Dębowy, Kasztanowy i Leszczynowy. 

Tuż po zachodzie Słońca, gdy wiatry zbierały się do powrotu, dzielni podróżnicy żądni przygód stanęli rzędem na grubym konarze Dębu i… wziąwszy się za ręce, skoczyli na grzbiet pierwszego przelatującego Wiatru. Każdy chwycił mocno wiatrową grzywę i…!!! W drogę! Ale cóż to? Jeszcze chwila, a Drużyna poleciałaby bez pomysłodawcy, bo Klonowego nie puszczało jego Drzewo, większość liści miało jeszcze zielonych i nie chciało się z nimi rozstawać. Zdesperowany marzyciel szarpał się, a ponieważ to nic nie dawało, zawołał na pomoc Pana Dzięcioła, który stuknął dziobem jak młotkiem i Klonowy pofrunął za przyjaciółmi. Ci uformowali łańcuch ratunkowy i wyłowili wirującego szefa. 

Dobra wiadomość była taka, że niebawem w oddali ujrzeli swoją wymarzoną Jesienną Wyspę, bo nadlecieli z jej strony. Kiedy znaleźli się nad stadkiem purpurowych Buków i spienionymi kępami płonących czerwienią Berberysów, rozpoczęli desant. Okazało się, że Wiatry wyszumiały już wszystkim Liściową Tajemnicę, więc oczekiwał ich komitet powitalny z nadwornym malarzem samej Jesieni- Tunnem. Drużyna Siedmiu Wspaniałych Liści bezpiecznie dowirowała do zielonej jeszcze kępy traw. Lipowy wylądował i od razu poczuł się jakoś nieswojo. Chyba odchodzę do Krainy Wiecznego Szumu… Wyszeptał i osunął się na trawę. Jednak nigdzie nie odchodził! Wprost przeciwnie! Już po chwili mógł właśnie CHODZIĆ! Każdy z liści ze zdumieniem stwierdził, że na Jesiennej Wyspie stał się Panem Liściem! Z nogami zamiast ogonka, z rękami, z liściastym kapeluszem na głowie! To był szok. 

Liściaści przemaszerowali dumnie szeroką aleją biegnącą wokół stawu i dotarli do siedziby władczyni wyspy. Niestety, sama Jesień nie mogła ich powitać, bo stroiła się jeszcze z pomocą malarki Alis w najpiękniejszą, barwną suknię. Mimo to, wszystko było przygotowane: pokoje gościnne, palety z pigmentami jesiennych kolorów, tkaniny na jesienne stroje i oczywiście zestawy płyt z kojącym szumem wiatru, szemraniem ulewy, chóralnymi śpiewami odlatujących ptaków, miękkim pacaniem orzechów włoskich, kasztanów i żołędzi i co tam jeszcze tylko chcieć. 

Liściaści trafili do domu. Trud się opłacił. Teraz już wiesz, co się dzieje z listkami, które spadają z drzew:)