Pokazywanie postów oznaczonych etykietą piesek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą piesek. Pokaż wszystkie posty

19 marca, 2021

Bajka Natchniona (Emocyjne bajki 10.)


Czasem miała ochotę przysiąść z innymi Emocjami pod drzewem w wyspowym parku, ale od razu rezygnowała. Jeszcze powie coś zabawnego albo zaśmieje się zbyt wesoło i wszyscy zaczną ją traktować jak innych, a nie – WYJĄTKOWO! A przecież ona- Natchniona Bajka- nie może być- jak wszyscy! Absolutnie- nie!

Mieszkańcy Wyspy Tysiąca Emocji mimo wszystkich dziwactw Natchnionej- uwielbiali ją. Dzięki niej zasłynęli na Archipelagach. Galeria Tysiąca Emocji wypełniała się każdego dnia tłumami turystów, którzy marzyli tylko o tym, by zobaczyć na żywo, a nie tylko w szafirnecie, kolejną instalację artystki. Dobrze, że archipelavia działała bez awarii, bo takiej lawiny gości, żadna wyspa by nie przetrzymała.

Nikt nawet się nie domyślał, że każda nowa wystawa to dla Naty koszmar. Ręka omdlewała jej od tysięcy złożonych autografów. Uśmiech tak mocno przyklejał się do twarzy, że jeszcze kilka dni po wernisażu nie znikał. Jednak były też te cudowne chwile spotkań z fanami. Myślicie może, że z którymś z nich Nata się zaprzyjaźniała? Nic z tych rzeczy! Ona tylko chłonęła inspiracje! Czasem jakaś kolorowa bluza, czasem piegowaty nos albo wyjątkowo matowy tembr głosu- stawały się małym ziarnkiem, z którego wyrastało niebawem nowe dzieło!

Kiedy świeciło słońce- ona malowała deszcz z wyobraźni, a kiedy padało- domalowywała kroplom deszczu słoneczne pyszczki! Nikt by za nią nie trafił! Naprawdę była INNA!

Ach- rozmyślała czasem Nata- dzień dziś ponury, niebo chmurzaste, noc będzie ciemna, w sam raz na malowanie głębi kosmosu albo głębin jeziornych ewentualnie. Po zmierzchu zapalała w ogrodzie lampiony i do świtu tworzyła. Cały czas zapisywała też pomysły na dzwonkową melodię, która za nią chodziła od jakiegoś czasu. Będzie doskonałym uzupełnieniem kosmicznych dzieł- myślała.

Ulubionym zajęciem Naty było sprawdzanie, który obraz nie przetrwał próby czasu. Zwykle w piątkowe popołudnia udawała się do atelier i zaczynała przeglądanie dzieł, które akurat nie były wystawiane, lub których postanowiła nie sprzedawać. Ustawiała je naprzeciwko okna, siadała w wiklinowym, bujanym fotelu i kontemplowała. Zdarzało się, że nie mogła sobie przypomnieć, co poruszyło jej serce, gdy tworzyła. I ta chwila była dla dzieła złą wiadomością, bowiem Nata, upewniwszy się, że przestało z nią rezonować, bez sentymentów chwytała je i udawała się do pralni usytułowanej na tyłach domu. Zmywała energicznie wszystko, co nie wydawało jej się już wystarczająco dobre. Obraz piszczał, wiercił się i w głos narzekał, że szalona artystka szarpie jego kanwę… Na nic zdały się jednak te krzyki, bo po chwili blejtram stał już na sztalugach, czekając na kolejną chwilę natchnienia. Tak… Tak właśnie robiła Nata…

Nikt na wyspie nie wiedział, że piątek jest dniem, kiedy Natchniona spotyka się z psem Olafem i Kocurką. Nie byli może przyjaciółmi, ale na pewno dobrymi znajomymi. Pis i kot uwielbiali piątkowe kąpiele obrazów, mogli bezkarnie się chlapać i roznosić na łapkach tysiące barw po całym domu. Kocurka przysięgała, że w atelier Naty stoi kilka obrazów z jej podobizną, ale CD wiedział swoje! To on ma przecież swój portret, a nie Kocurka!


11 lutego, 2021

Bajka w Ptakotece (Ptakoteka 1.)


To nawet trudno pojąć! I prawie nie sposób uwierzyć! Tak! Stało się! Przyjechał! Przybył ON i jego aksamitne, miodowe uszy! Na Ptasiej Wyspie zawrzało radosnym świergotem. Każdy ptak chciał uścisnąć łapę Olafa-psa, który ukończył właśnie Uniwersytet Wspaniałych Stworzeń.

Po burzliwej naradzie ustalono, że spotkanie z idolem całej Bajkanii odbędzie się w „Ptakotece”. Miejsca dużo, dobre światło i oczywiście- scena! Niewielka wprawdzie, ale na wywiad i wręczenie upominków wydzierganych własnymi dziobami, a także wokalne popisy państwa Słowików- wystarczy.

Wczesnym sobotnim popołudniem przed „Ptakoteką” zgromadziły się tłumy. Długa kolejka fanów Olafa wiła się od drzwi wejściowych aż po Lisią Polanę. Ptaki i inne stworzenia, znane z kultury osobistej i troski o innych, zachowywały należyty dystans i starały się nie otwierać dziobów. Niektóre dla pewności, znając własne gadulstwo, zawiesiły na nich kwiaty lub upominek i tak pilnowały się, żeby nie ćwierkolić.

Kiedy stojący w kolejce mijał trzy brzózki, dostrzegał wnętrze „Ptakoteki”, ach, co to był za magiczny widok! U sufitu kręciła się błyszcząca, świetlista kula, która mrugała wokół brylantowymi smugami światła!  Olaf witał wszystkich bardzo grzecznie, machał króciutkim ogonkiem, czasem polizał kogoś nieśmiało w skrzydło, czasem zaszczekał, ale dyskretnie, zdarzyło się raz czy dwa, że nawet pochwalił czyjąś kreację lub modną czuprynkę. Niektóre ptaki chciały od razu rzucać się bohaterowi na szyję, ale na szczęście pan Długoptak w porę reagował.

Ku zdumieniu zebranych przybyła też Kocurka, a przecież każdy wie, jak narozrabiała ostatnio. Nie uszło uwadze żadnego ptaka, że panna Kotka ustroiła swój czarny ogon czerwoną kokardą i udawała, że nic a nic się nie przejmuje. Zajęła miejsce przy panu Sztachetce i prezentowała wymyślne ćwiczenia rozciągające. Przyprowadziła ze sobą myszkę Szarusię, żeby pokazać, jak się zmieniła i jaka jest przemiła. Z dala trzymał się też Ptakodziób Czarny.   Przestępował z nogi na nogę, drapiąc przy tym deski pana Sztachetki, był zawstydzony, bo nie wykonał żadnego upominku.  Pan Sztachetka nie bardzo chciał przebywać w tym towarzystwie, ale był kulturalnym płotem, więc tylko zmrużył oczy i wymownie milczał.

Kiedy już wszyscy zajęli swoje miejsca, przemówił wilga Leon. Powitał wszystkich, machnął skrzydłem i… zaczęło się! Najpierw rozległy się ciche świsty, potem powietrze zafalowało, rozbłysły ciepłe, miodowo-złote światła i wszyscy zebrani aż krzyknęli z zachwytu! Błyszcząca kula zawirowała i „Ptakoteka” zmieniła się w Salę Tronową Zamku Kolorowej Królowej! Wszystkie miejsca zostały zajęte! Pojawiły się wróżki, zwiadowcy i pary królewskie wszystkich wysp Archipelagu Bajki na Raz. Wróżka Tysiąca Emocji wirowała pod sklepieniem, rozsiewając radość, zachwyt i euforię!

Olaf oniemiał. Nie wiedział, co się dzieje! Nie zrozumiał z wrażenia ani słowa z przemówienia Królowej i nawet nie śmiał spojrzeć na swoją szyję, na której pojawił się Magiczny Medal Bajkanii. Zerkał na piętrzące się stosy prezentów, które za sprawą E-Wróżki spłynęły deszczykiem na scenę. Mało brakował, a nie wydobyłby z siebie głosu, ale wróżka Niu dodała mu otuchy, pogłaskała czule i Olaf przemówił. Skłonił się przed Kolorową Królową, podziękował cudownym ptakom, zachwycił się magią wróżek i ogłosił, że wszystkie  szaliki, nauszniki i podpórki do książek, które dostał, będą jego skarbami!

Na koniec dał znak Leonowi, który podał mu plik kopert. Zapadła cisza, tylko w powietrzu słychać było cichy szum skrzydeł oddziału ważek pilnujących bezpieczeństwa. Olaf drżącym głosem, poszczekując z radości od czasu do czasu, ogłosił: Oto zaproszenia do udziału w zajęciach Uniwersytetu Wspaniałych Stworzeń! A potem odczytał listę szczęśliwców! Na sali zapanował zgiełk, każdy chciał się uczyć, żeby być tak wspaniałym jak Olaf!

Kiedy koperty odebrali już: Czubopiórka, Puszystek, Zielonak, Piskluszka, Kropaczek, Trelifiolka, Płaskuszek, Piórchotek, Czarnielot i  wiele innych wspaniałych stworzeń, w łapie bohatera pozostała ostatnia koperta. Każdy pragnął tego zaproszenia. Każdy- z wyjątkiem Kocurki, która na wszelki wypadek przysiadła obok drzwi, żeby prysnąć, jakby co. I wtedy stało się to, czego rozpieszczona Panna Kotka obawiała się tak bardzo. Olaf z wyraźnym zachwytem odczytał: Panna Kocurka… z wielu dziobów i pyszczków wyrwał się głos zawodu, a z kociego gardełka wystrzeliło wysokie: MIAAAAAU! Nie było jednak ratunku. Nad drzwiami zawisł komar Bzykulek, odcinając drogę ucieczki, a wróżka Niu błyskawicznie pochwyciła kotkę i w jednej chwili przeniosła wszystkich wyróżnionych zaproszeniami, na Uniwersytet Wspaniałych Stworzeń.

Podróż była krótka, ale Kocurkę i tak zdążyła dopaść przerażająca myśl, że czas szczęścia i nieustannego relaksu w domu wróżki Niu, dobiegł końca.

16 września, 2020

Bajka z konfiturami (Jesienne bajki 9.)

        Słońce ostatnio dało sobie spokój z wylewaniem w kosmos całymi wiadrami kłującego, białego żaru. Było cudownie ciepłe. Złote pasma miękkich promyków otulały całą ziemię. Tkały  z babim latem magiczne dywany jesieni. Kocurka wylegiwała się pod krzakiem berberysu obsypanym ciemnoczerwonymi kropelkami cierpkich owoców. Miała cały ogród na oku. Widziała dobrze, że Żaba przysiadła obok fontanny i z przejęciem udawała kamienny posążek. Zdradzały ją, oczywiście, wielkie, łypiące w różne strony oczy. Robiła tę sztuczkę tak często, że wróżka Niu  czasem dla żartu mówiła do gości: -Mam obok fontanny kamienną żabę, widzieliście? A żaba zastygała wtedy w jeszcze większym bezruchu i prezentowała się obserwującym ją ludziom, którzy dziwili się, że jest jak żywa i nawet przysięgali, że dostrzegli jej poruszające się oczy:) No jasne, że się poruszały, bo obok przefruwały motyle i Żaba nie mogła się powstrzymać przed zapamiętywaniem toru ich lotu. Paskudna, planowała polowanie, Kocurka o tym dobrze wiedziała. Żałowała nawet, że nie ma w pobliżu CD o Aksamitnych Uszach, już on pogoniłby Żabie kota!

Tymczasem Czas płynął wolno pomarańczowym balonem od Dzisiaj do Jutra.  Patrzył z zachwytem na pianę pomarańczowo- złotych drzew w dole, na zielono-czekoladowe dywaniki łąk, pól, na kolorowe klocki domów poustawiane w ogrodach i wśród sadów. Dziś był wyjątkowy dzień, miał umówione spotkanie z wróżką Niu w jej ogrodzie. Właśnie przez lornetkę dostrzegł wróżkowe domostwo i rozpoczął manewr zniżania. Tak się cieszył ze spotkania z Niu, że coś zrobił nie tak, balon za szybko obniżył lot i zamiast wylądować na trawniku przy altanie, zawisł na szczycie jabłoni. Niespodziewane poruszenie gałęzi sprawiło, że na trawę posypały się gradem złote renety. Jabłonka krzyknęła: -Och! I zaniemówiła z oburzenia. Inne drzewa rozszumiały się, wołając na pomoc wróżkę. Niu pojawiła się natychmiast. Czas spłynął już na ziemię, więc przywitali się serdecznie. Zanim ktokolwiek zdążył o coś zapytać, Niu swoim zwyczajem zawirowała wraz z motylami i po chwili naprawiony balon leżał na trawniku w całkiem sprawnej gotowości do dalszej podróży, a złote renety wędrowały gęsiego do wiklinowych koszy ustawionych pod drzewem. Czas od razu wyznał, że nie zostanie długo, bo Jutro czeka i przecież musi nadejść, a on- Czas jest za to odpowiedzialny.

Niu wysłuchała wyjaśnień gościa, uśmiechnęła się ciepło i poprowadziła go do altany, gdzie czekała już malinowa herbatka, babeczki dyniowe z limonkowym kremem, konfitury z róży i oczywiście placek ze śliwkami. W tych pysznych okolicznościach nie mogło być mowy o pośpiechu. Do tego było wiele spraw do omówienia: zorganizowanie eskorty dla odlatujących na Jesienną Wyspę ptaków, negocjacje z E-wróżką na temat ilości deszczu i burz, które zaplanowała na nadchodzące tygodnie, no i pomoc w organizacji Tygodnia Spadających Kasztanów. Rozmowy toczyły się nieśpiesznie, wokół pachniało wanilią i słodkimi owocami.

Kocurka i Żaba usadowiły się pod schodami altany, żeby wszystko słyszeć i być niezawodnym źródłem ważnych, jesiennych informacji dla każdego. Żaba nawet wyjęła dyktafon, żeby wszystko elegancko nagrać, ale piorunujący wzrok Kocurki uratował ją przed popełnieniem takiego nietaktu.

Jeśli czasem masz wrażenie, że czas się wlecze albo zupełnie stoi w miejscu, i że kompletnie nic się nie dzieje, możesz mieć pewność, że to właśnie wtedy Czas z wróżką Niu planują przyszłość przy malinowej herbatce.

 

05 czerwca, 2020

Bajka Na serio? (Kocie bajki 4.)

       Czy można traktować na serio kogoś, kto mówi Ludziowie? Albo Ludź! Do tego kogoś, kto ma żółte futro! I wypija wodę szanowanym kotom, czyli mnie, Kocurce, która mieszka z wróżką Niu! To znaczy wróżka, żeby była jasność, mieszka ze mną, czyli u mnie, po prostu…

        W zasadzie to wszystko byłoby nic, ale żeby plotkować? Z gołębiami? No to, to już nie! Dziś od rana wysłuchuję, jak to się podobno chowam przed CD w szafie albo wśród kabli za regałem… Też coś… Ja przecież tylko znajduję sobie świetne miejsce obserwacyjne, żeby w razie czego pędzić na pomoc Niu! Ratować ją przed tymi podskokami, piskami, lizaniem bez opamiętania! Fujka, brrrrrr… No i to wycie i ujadanie! W szafie, zwyczajnie, mniej słychać… A ja jestem taka wrażliwa. Wojtek to potwierdza, zawsze!

    Wiem, kiedy się pojawi. Zwykle zaraz potem, gdy poczuję zbliżającego się właściciela ogromnych, podobno a-k-s-a-m-i-t-n-y-ch uszu, wróżka wystawia dużą tacę i kładzie na niej błyszczącą miskę, do której wlewa wodę. Muszę w końcu powiedzieć, że ta miska jest dużo większa niż moja. Czy tak może być? Czy to sprawiedliwe? Jeszcze gorsze jest to, że gdy miodowy huragan wdziera się do naszego domu, wcale się tą miską nie interesuje, nie docenia ani trochę starań Niu, przesadnych dodam, bo przecież ma mnie do starania się… No więc, właściciel kusego ogonka galopuje prosto do MOJEJ miski i kilkoma łykami pochłania MOJĄ wodę! Zgroza! Ale tylko ja się oburzam. Ludziowie, to znaczy… Ludzie są zachwyceni! Że taki przebojowy, towarzyski, chętny do przyjaźni z kotkiem, który gdzieś zniknął! Jak zawsze! O, nie mogę! To ponad moje mruczące siły!

      Dziś rano, postanowiłam stanąć do walki. Tak, podniosłam rzuconą rękawicę i wezwałam gołębie. Powiedziałam im, że CD ma ukochaną, którą zła wróżka zamieniła w kamień, więc Żółty cierpi i pewnie wyruszy w świat, na poszukiwanie Kamiennej Żaby!

        Co to się zaczęło dziać, cały ptasi świat zawirował, rozćwierkał się i pofrunął w cztery strony świata! Nie sądziłam, że ta wiadomość tak wszystkich zelektryzuje. Pszczoły i muchy, mrówki i pająki, koty i psy, krzaczki i drzewa nie mówiły o niczym innym! Nie minął kwadrans, gdy usłyszałam, jak CD zawył z wściekłości… Oj, chyba przesadziłam… Wróżka już raz mnie wysłała za karę do magicznej szkoły, z fotelem Foróżem! Martwię się, że plotkowania mi nie wybaczy. Ale mam coś na swoją obronę, Kamienna Żaba naprawdę istnieje! Na serio! Kto wie, kim może się stać, gdy się ją trochę… poczaruje…




29 maja, 2020

Bajka CD (Kocie bajki 3.)


Od razu wiedziałem, że to Ludziowie dla mnie. Aż przysiadłem ze zdumienia na swoim kusym ogonku, gdy usłyszałem to o uszach. Stali przy furtce i zachwycali się jakimiś uszami, że śliczne, że uroczy żółty kolor i tak dalej. Rozejrzałem się. W pobliżu poza mną były tylko kury, a te, jak wiadomo żadnych uszu światu nie ukazują. Tak myślę, że może ich po prostu wcale nie mają. Koty też gdzieś przepadły, więc z uszami byłem tylko ja! A po chwili zdarzyło się coś, za czym przepadam do dziś, każdego dnia tak samo! Zbliżyli się i mniejszy Ludź wyciągnął łapkę, a potem przejechał nią kilka razy po moim futerku! To było cudowne. Postanowiłem galopować za nimi, gdziekolwiek by poszli. Ale nie musiałem. Ostatecznie zabrali mnie ze sobą. Niestety, Ludziowie mają tylko dwie łapy do chodzenia, szybko się męczą, raczej nie galopują, więc jeżdżą czymś, co nazywają samochodami. Ja za tym zupełnie nie przepadam. Ale to zupełnie. Nawet nie chcę opowiadać, co czuję, gdy połyka nas samochód. Ale to można przeżyć, najważniejsze, że wybrałem sobie najfajniejszych Ludziów na świecie.

Mój ulubiony Ludź, to Wojtek. Jest super. Gdy zamieszaliśmy razem, podarował mi kurczaki. Z początku trochę się zdziwiłem, bo nie przepadam za tymi gdakaczami bez uszu, którym się wydaje, że potrafią fruwać. Jednak te nowe nie gdakały. Nie fruwały i w ogóle były jakieś inne. Od razu postanowiłem je troszkę postraszyć i chwyciłem takiego chudego za nogę. Trochę zaszeleścił i nic! Przyłożyłem się za mocno i zobaczyłem, że niechcący odgryzłem mu nogę, ale kurczak się nie przejął, milczał uporczywie, więc przeprosiłem grzecznie i zostawiłem go w spokoju. U moich Ludziów wszystko jest niezwykłe, nawet kurczaki!

Wojtek jest bardzo pracowity. Każdego dnia kilka razy ćwiczy swoje dwie nogi i wędruje krętymi alejkami. Zawsze zabiera mnie ze sobą. Czasem poleżałbym sobie spokojnie, ale nie chcę mu tego robić, więc zawsze zgłaszam gotowość do wyjścia. Wiem, że bez czterech łap jest ciężko, więc biegnę i ciągnę go za sobą, żeby się nie zmęczył. Wiem, że jest szczęśliwy, gdy tak sobie pędzi za mną bez trudu, jak latawiec na wietrze! Cóż, uwielbiam mojego Wojciecha, więc robię dla niego, co tylko mogę!

Ludziowie mnie podziwiają. Wiem to na pewno, bo ostatnio zapisali się nawet do takiej specjalnej szkoły, w której uczą, jak najlepiej naśladować zachowanie psa. Nie chciałem, żeby poczuli się samotni, więc zgodziłem się chodzić razem z nimi. Ale te lekcje są śmiechu warte! Na przykład, jak chodzić z psem. Ja przecież skaczę, skradam się, galopuję, a oni udawali, że tego nie widzą i próbowali chodzić prosto i wolno, porażka, zachęcali mnie nawet, żebym też tak człapał przy ich nodze, ale co to, to nie! Muszę być sobą. To oni muszą się postarać. Nie najlepiej poszło im też z nauką psiego siadania. Próbowali mnie nawet przekupić smakołykami, żebym pokazał im, jak to robię. Wołali: Siad! Olaf! Siad!, ale ja byłem nieugięty, przecież nie wolno podpowiadać! Muszą się sami nauczyć. Nawet podawanie łapy było dla nich wyzwaniem, wyciągali wyprostowaną dłoń, zamiast unieść łapkę delikatnie jak kwiat na łące. No cóż! I tak ich kocham!

Po tych zajęciach trochę humorki im zblakły, więc postanowiłem zaprosić gołębie, żeby ich rozweseliły. Zawsze przylatują, gdy zaszczekam głośno trzy razy. Moi Ludziowie wybiegają od razu radośnie na balkon, machają rękami, jak skrzydłami i udają, że też mogą pofrunąć. Namówiłem gołębie, żeby zostawały dłużej, wtedy Ludziowie wymyślają coraz to nowe układy gimnastyczne, na przykład z miotłą. Ale oni chyba się nie domyślają, że to dzięki mnie tak się bawią. Żeby tylko nie polubili tych gołębi bardziej ode mnie, to by było nie fair.

Tajemnicą pozostaje dla mnie, czemu nadali mi ksywkę CD? Podobno to dlatego, że jestem szalonym psem. Też coś! Jeśli tak, to powinno być SP, czy może czegoś nie rozumiem?

10 kwietnia, 2019

Bajka Elips i Paraboli Weekendowa (Kształtne bajki 8.)




Państwo Elipsowie przygotowują się do urlopu. Całe trzy tygodnie spędzą nad jeziorem. Ich małe parabole nie mogą od tygodnia zasnąć, bo marzą o pływaniu łódką, rowerem wodnym i wypuszczaniu do jeziorka ryb złowionych przez tatę. Każdy domownik spakował już swoje rzeczy. Mama Elipsowa nie zapomniała o zapasach zeszytów, kredek, ołówków i cyrkli, które są dla ich rodzinki tym, czym baterie dla samochodu zdalnie sterowanego. W niedzielę wieczorem został sprawdzony sprzęt do pływania. Na półce samochodu wylądowały czapki z daszkiem dla maluchów. Dla każdego po dwie, żeby obydwa wierzchołki paraboli były osłonięte przed słońcem. Właściwie mieli ruszać w poniedziałkowy ranek, ale nic już nie było do zrobienia, więc zapadła decyzja, żeby wyruszyć późnym, niedzielnym popołudniem. 

Dzieci państwa Elipsów- bliźniacze parabole Ella i Sis od razu zaczęły obserwację mijanego świata. Były nieco zdziwione, że niby lato, a większość przydrożnych drzew pożółkła całkiem jesiennie. Przez jakiś czas jechali wzdłuż linii lasu. Żadnej wsi na horyzoncie ani miasteczka. Tylko las i las. Nuda. Aż nagle parabolki odwróciły się gwałtownie i podniosły krzyk: -Tato, tato! Zatrzymaj się! Teraz! Prosimy! Pan Elipsa niepewnie spojrzał na żonę, ale ta też nie wiedziała, co się dzieje, więc samochód zatrzymał się na poboczu. Dzieciaki natychmiast wysiadły i zaczęły nawoływać tak, jak woła się psinki lub inne miłe zwierzątka. Po chwili przy dzieciach szalał nieduży piesek. Był jedną, wielką radością. Skomlał, popiskiwał, pełzał nad samą ziemią, a jego ogon tańczył jakiś taniec techno w najdziwniejszych pozach. 

-Mamo! Tato! On tu jest sam! Nie ma żadnej drogi do wsi ani samochodu, którym mógłby przyjechać. –Weźmy go! –Weźmy! – Weźmy! –Prosimy! Bardzo prosimy! Piesek chyba czuł, że ważą się jogo losy, bo tuptał łapkami cichutko, rozpłaszczony jak naleśnik. Pan Elipsa schylił się i znalazł przy obroży niespodziewanego przerywacza podróży mały, zakręcany imiennik, a w nim karteczkę z napisem: Maksio. Nic więcej, żadnej informacji, nazwiska właściciela, numeru telefonu, nic! -No cóż, chyba nie mamy innego wyjścia, musimy go zabrać, obawiam się, że nie znajdziemy jego właścicieli. –Tak! Hura! Hura! Tak! –Dziękujemy!- wrzeszczały parabolki. Po chwili piątka podróżników ruszyła w dalszą drogę. 

Wakacje nad jeziorem w towarzystwie Maksia okazały się niezwykłe. Piesek miał dar wyszukiwania atrakcji. A to znalazł dziurę w wypożyczonej łódce, a to zobaczył kaczkę zaplątaną w starą sieć wśród tataraków, a to jak nikt przynosił piłkę wrzucaną do wody, a to znowu znalazł zgubioną czapkę Elli, a to… i tak dalej. Państwo Elipsowie wypoczywali jak nigdy. Ani razu nie usłyszeli: –Nuda! –Co porobimy? –Mamo, chodźmy gdzieś! -Róbmy coś! Mamo! Tato! 

Parabolki były pełne energii. Od rana ślizgały się na zjeżdżalniach, grały w piłkę, skakały na skakance, pływały w płytkiej, ogrodzonej zatoczce, układały albumy zdjęć i obowiązkowo szczotkowały puszyste, żółto-złote futerko Maksia. Wieczorami tańczyły jak natchnione, a Maksio poszczekiwał do rytmu i kręcił piruety za sowim ogonkiem. Dzieci były jak zaczarowane. Wszystko im się udawało! Jeśli szły szukać wiewiórek, od razu je znajdowały i mogły robić zdjęcia. Jeśli chciały poobserwować sarny, można było być pewnym, że zgrabne panny przedefilują wzdłuż polany i zapozują do zdjęć. Takiej ilości sfotografowanych kwiatów, ptaków i niezwykłych miejsc ani dzieci, ani nawet państwo Elipsowie po prostu nie widzieli dotąd! Ba! Nawet nie wiedzieli, że niektóre z nich istnieją! A wszystko to dzięki Maksiowi, który był psim Sherlockiem Holmesem po prostu. 

Ella przysięgała, że widziała, jak piesek mamrotał jakieś zaklęcia w psim języku. Sis potwierdzał, że to możliwe. Rodzice kiwali radośnie głowami. Dla nich znaleziony i przygarnięty przyjaciel naprawdę był czarodziejem.

Bajka Żółta Weekendowa (Kolorowe bajki 3.)


Żółta Bajka już w piątek przygotowywała się na weekend. Sprawdziła hamak, ustawiła przy drzwiach leżaki, wypolerowała wiklinę piknikowego koszyka. Nie obyło się też bez pieczenia cytrynowych ciasteczek, bursztynowej szarlotki i robienia lemoniady z miętą oraz plasterkami cytryny. Żółta wybrała też wspaniały złocisty strój kąpielowy, słomkowy kapelusz i oczywiście napompowała szafranowo – topazowy materac do zadań specjalnych. Pod wieczór zostało jeszcze przygotować miejsca w ogrodzie dla domowych kanarków, by również poczuły weekendowy, wakacyjny nastrój.

Rankiem Żółta przecierała oczy ze zdumienia. Za oknem LAŁO! Tak, LAAAŁO! Słońce nawet nie próbowało rozpraszać bladymi, bananowymi promykami gęstych chmur. Pewnie drzemało otulone puszystą kołderką. Żółta już miała zamiar zaprosić na gorzką czekoladę Czarną Rozpacz, gdy jej wzrok zatrzymał się na pustym tarasie. Wtedy do domu wpadł jak burza Dobry Nastrój. Po chwili hamak bujał się między belkami, na ogrodowym stoliku pyszniły się wszystkie słoneczne smakołyki. Klatka z kanarkami stanęła na parapecie kuchennego okna. Przydał się nawet dmuchany materac, na który wskoczył od razu biszkoptowy labrador Szafran. Kiedy rozbłysły, jak dziesiątki małych słońc, ogrodowe lampki, dzień stał się słoneczny, a dzięki deszczowi powietrze było świeże i pachnące ogrodem. Cudownie!

Żółta Bajka, bujając się na hamaku, nasłuchiwała nawoływań żółciutkich wilg, które często przylatywały do miasta z lasu. Błądząc wzrokiem po kobaltowym niebie, dostrzegła dziwny stożkowaty cień, który płynął dość szybko na północ. To jakieś złudzenie optyczne - pomyślała.

Prawda była inna. To, co zobaczyła Żółta, było statkiem bajkańskim z archipelagu Szafran. Na pokładzie podróżował z tajną misją Ran, badacz zamieszkałych archipelagów. Ran realizował zadanie zlecone naukowcom przez Kolorową Królową. Żeby nie wzbudzać sensacji, uaktywnił maskowanie, czyniące jego statek przezroczystym. Patrzącym, na jego widok, wydaje się, że to cień jakiejś chmury. Ran skierował statek w sobie wiadome miejsca. W drodze powrotnej miał zabrać z Kwietnej Wyspy zwiadowcę Ojejka, który wyruszał dzisiaj w podróż po kilku archipelagach. To właśnie Ojejek miał odebrać wyniki badań Rana, Owej z archipelagu Cynamon i jeszcze kilku innych badaczy z różnych zamieszkałych rejonów Archipelagów Szafirowego Jeziora.

Przelatując nad miastem, Ran poczuł cudowny zapach. Wyszukał jego źródło. Tak! Ciasteczka! Ludzkie, cytrynowe ciasteczka. Błyskawicznie włączył transporter małego kalibru i oto piętrzyła się przed nim sterta złocistych, okrąglutkich smakołyków z cytrynowym lukrem i płatkami bławatka:) Te wyprawy są… nieziemskie!

Żółta zerknęła z hamaka na stolik. No nie! Szafran, żarłoczny piesku, dlaczego pochłonąłeś. wszystkie ciasteczka!