Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciasteczka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciasteczka. Pokaż wszystkie posty

06 stycznia, 2024

Bajka w słoju z piernikami (Ciasteczkowe bajki 13.)





              Tegoroczny  Festiwal „Mniam” – to jest coś! A właściwie COŚ! Wszystkie światy już o nim wiedzą! Zapytacie - czemu? Otóż, odpowiedź jest niesamowita! Wyobraźcie sobie, że Wróżka Tysiąca Emocji  i Mistrz Milander Śmietanko zaprosili do pracy w komisji konkursowej nowych jurorów, którymi są wyłącznie dzieci! Magiczne wypieki oceniają: 

Natusia, Nella, Klarcia, Pączuś, Niunia, a także Liluś.

- Może damy wszystkim nagrody? – zaproponował smok Pączuś, który spróbował już wszystkich pyszności i niczego nie miał dosyć.

- Ktoś musi wygrać! Mieszkańcy światów będą testować najlepszy przepis przez cały rok.  Nikt nie zapamięta wszystkich receptur ani nie zdoła upiec tylu pyszności! - martwiła się Niunia.

- Więc niech każdy piecze, co zechce, co lubi! Każdy ma przecież inny gust! – przekonywała Natusia, a Liluś potakiwał z przekonaniem.

Tej dyskusji przysłuchiwały się z uwagą lukrowane pierniczki, oczekujące na werdykt w wielkim, szklanym słoju.

- Czarno to widzę… - westchnął renifer Rudi.

- Oj tak, oj tak… wtórował mu pomarańczowy dzwoneczek.

- Żebyśmy tyko nie wygrali. Zaraz będą nas obwozić, pokazywać, wąchać, ale na pewno nie zawieszą na żadnej pachnącej choince w uroczym domu… - martwiła się lukrowana choinka.

- Mam pomysł! – krzyknął mały jelonek. Zawołajmy tę najmniejszą dziewczynkę i poprośmy, żeby nas wszystkich uwolniła i zawiesiła na choince w swoim domu! Przecież nikt właściwie nie pytał, czy chcemy na jakiś konkurs…

- Tak! Tak zróbmy! Świetnie! – przekrzykiwały się pierniczki. Natychmiast spytajmy, czy jest wróżką! Zróbmy to! Ten zgiełk ucichł na słowa Natusi:

- Sprawdźmy, które słodkości ludzie zechcą wziąć do domów. Zwyciężą te, które znikną najszybciej! Co wy na to?

- To świetny plan! – przytaknęli ochoczo wszyscy - i jurorzy, i pierniczki.

Nella i Liluś napisali wielkie ogłoszenie z postanowieniem jurorów i umieścili je na tle rozgwieżdżonego nieba.

Wtedy właśnie niezauważona przez nikogo Klarcia podeszła do wielkiego, wspaniałego słoja z piernikami, które nęciły ją od samego początku Festiwalu "Mniam" zapachem i kolorami.

- Cześć! - powiedziała. Jesteście cudowne, ja też chciałabym was natychmiast zabrać do domu… Mam piękną choinkę, na której mogłybyście zamieszkać…

- No my bardzo chętnie! – krzyknęła śnieżnobiała gwiazdka - ale nasz słój może otworzyć tylko wróżka! Czy ty nią jesteś?

- Ja nie…

- Jak to nie? – zdumiał się Pączuś. Przecież masz skrzydła i tak dalej…

- Ja? Skrzydła? I tak dalej… - jąkała się Klarcia, kątem oka zerkała zdumiona na swój cień drżący na śniegu i naprawdę, ale to na n-a-p-r-a-w-d-ę widziała zarys wróżkowych skrzydeł. Powoli zakręciła się, podskoczyła… i poczuła, że się unosi! Zachwycona zerknęła w dół.  Ujrzała machające do niej wróżki. Były wszystkie!

- To prezent na Gwiazdkę! – zawołała wróżka Niu!  Możesz teraz otworzyć zaczarowany słój z piernikami!

Klarcia wzniosła rękę tak samo jak Nella i poczuła w niej własną, cudowną różdżkę. Machnęła w górę i w dół. Słój otworzył się cichutko a całą Ciasteczkową Wyspę otulił słodki, piernikowy zapach.  Nie muszę dodawać, że był to zapach zwycięskich słodyczy. Festiwal „Mniam” jeszcze nigdy nie zanotował takiego popytu na jeden wypiek. W tym roku wszystkie choinki i gwiazdkowe chatki  wszystkich światów roziskrzyły się pierniczkową radością.

A Klarcia, Natusia, Nella, Niunia, Pączuś i Liluś… Ale to już całkiem inna historia:)



05 stycznia, 2022

Bajka cynamonowego miasteczka (Ciasteczkowe bajki 11.)

        Pan Milander Śmietanko zwyczajnie miał pecha. Chciał ostatni raz przygotować swoje specjały na Festiwal Ciasteczek – „Mniam!” i odejść na zasłużoną i wyczekiwaną emeryturę. Ale nic z tego! Akurat dziś musiał się zdrzemnąć po śniadaniu! Wszystko było elegancko spakowane i sprawdzone sto razy. Właściwie to problem tkwił w tym, że było gotowe za wcześnie! Do popołudnia trzeba było czymś wypełnić kilka godzin, więc Pan Śmietanko postanowił się zdrzemnąć. Z błogiego snu wyrwały go eksplozje sztucznych ogni na niebie i wielki, błyszczący nad Ciasteczkową Wyspą, werdykt, obwieszczający kolejny sukces jego serdecznej przyjaciółki – Maliny.

    Pewnie myślicie, że Mistrz był rozżalony, zły a może nawet wściekły na siebie? Nic z tych rzeczy! Na rumianej twarzy cukiernika pojawił się szczery uśmiech.

- Ach, no bardzo dobrze! Doskonale nawet! Teraz ja wkroczę do akacji! Tak pomyślał Milander i dziarskim krokiem ruszył ku swojemu pojazdowi. Po chwili był już przy festiwalowych stoiskach. Najpierw pobiegł do Maliny, żeby jej pogratulować i spróbować zwycięskich przysmaków. Oczywiście, był zachwycony, poprosił o zapakowanie kilku rurek na wynos i pospiesznie wrócił do swojego auta. Otworzył je i jednym zgrabnym: -hokus-pokus! – wypakował swoje wypieki na miodowe stoisko przygotowane właśnie dla niego.

-Oj, spóźniłeś się, drogi Milandrze, krzyknęła bez troski w głosie Biaszka Babeczkowa.

-Ależ skąd, jestem w samą porę! – odkrzyknął Milander i otworzył pudła ze swoimi wypiekami. Wyspa znieruchomiała. Cudowny zapach cynamonu, wanilii i orzechowego lukru wypełnił nawet najmniejsze zakątki.

- Co to? – Co tak przecudnie pachnie? Zapytała Malina i tak jak wszyscy rzuciła się ku stoisku Milandra Śmietanki. Widok ją oczarował, a może trzeba powiedzieć: zaczarował. Ujrzała cudowne, kręte uliczki, błyszczące dachami lukrowanych kamieniczek, radosne jak stado wełnianek brykających po Smoczej Wyspie. Stały jak żywe. Miało się wrażenie, że w oknach błyszczą światła, kominy snują smużki ciepłego dymu, a powietrze przepełnione jest radosnym zapachem. Można było się przyglądać bez końca, bo niezwykłe, cynamonowe miasteczko ukazywało wciąż nowe oblicze, jak przesuwana palcem mapa Google.

     Zaczarowani cudownym widokiem Ciasteczkowianie nie zauważyli nawet królewskiego orszaku, który pojawił się nagle, nie wiadomo skąd. Para królewska pochyliła się nad zaczarowanym, cynamonowym miasteczkiem i wtedy rozległy się cichutkie szepty, a nawet chichoty. Tak! To hałasowały kamieniczki! Popychały się, zmieniały bieg uliczek i każda wyciągała szyję strychu, by dostrzec wszystkie cudowne wróżki z orszaku. Królową i króla widziały w całym malachitowym majestacie.

    Milander Śmietanko skłonił się nisko i bardzo elegancko, a Kolorowa Królowa przemówiła.
- To zaszczyt podziwiać Twoje cukiernicze arcydzieła - Milandrze. One nie są jak żywe! One żyją! Dlatego właśnie za radą Królewskiego Cukiernika – Pana Pączusia - postanowiliśmy stworzyć nową wyspę Słodkiego Archipelagu. Zamieszkają tam wszystkie cynamonowe kamieniczki i domki. A Ty, drogi Milandrze, będziesz ich doglądał i strzegł. Otrzymujesz od nas „cynamonowe zaklęcie”, którym stworzysz na swojej wyspie wszystko, czego zapragniesz!

Milander zaniemówił ze wzruszenia i pomyślał:
- Zawsze przeczuwałem, że najważniejsza w życiu jest smaczna drzemka😊

04 stycznia, 2022

Bajka nadziewanych rurek (Ciasteczkowe bajki 10.)


Na Ciasteczkowej Wyspie panował istny galimatias. Wszyscy pędzili z pakunkami, rozglądali się, czy nie są czasami śledzeni, a nawet latali na inne archipelagi po zakupy, żeby tylko nikt nie odkrył, jaki smakołyk mają zamiar przygotować na Festiwal Ciasteczek – „Mniam!”.

Malina zupełnie nie miała pomysłu, co upiec. Wszystko już było!

- Chyba w tym roku dam sobie spokój. Już mam przecież ostanie trzy „Złote Puchary Mniam, Mniam”. Trzeba dać szansę innym… - głośno myślała.

- Co takiego? - zadrżała Pani Kotka!  - Co to, to nie! Absolutnie – Nie! I Nie!

Pewnie dziwi Was oburzenie Kocurki, która rzadko jada słodycze. Otóż, niesłusznie. Od słynnej „błękitnej zimy”, kiedy to nadmiar słodyczy okazał się zabójczy dla żołądków Ciasteczkowian, Kolorowa Królowa  zdecydowała, że każdy „Puchar Mniam, Mniam” będzie wypełniony dla równowagi pachnącą, smakowitą szyneczką. Pani Kotka wiedziała o tym doskonale! To właśnie ona dostawała przecież zawartość pucharów wygrywanych przez Malinę. I nagle miałaby to wszystko stracić? Zrezygnować bez walki? Nigdy!

Natychmiast jak szalona rozpoczęła akcję ratunkową -  „Inspiracja”. Wyskoczyła na środek kuchni i rozpoczęła pantomimiczny popis! Pani Kuchnia zamarła ze zdziwienia. Nawet Malina po chwili zaczęła bacznie obserwować Kotkę.

- O Królowo! Z Kocurką niedobrze! Strasznie się miota! Może to grypa… - martwiła się.

- Albo - co gorsza – dorzucił Pan Piekarnik – jakaś wirussss… - ostanie słowo wysyczał, ze strachu, żeby nie obudzić Licha.

- Co Wy, jaki wirus, jaka grypa, toż to INSPIRACJA!

- Widzę, że pora na magiczną mąkę. – zawyrokowała Pani Torebka i zdmuchnęła nieco białego pyłu na Kocurkę…

Wtedy rozległo się donośne: - Co za głąby, nie znają się na sztuce, czy coś…

Wszyscy wstrzymali oddech, a Malina rozpromieniła się absolutnie! - O, moja Pani Kotka znów mówi!

- Znów! Ja zawsze mówię! Tylko wy nic bez czarów nie pojmujecie. A ja przecież Was rozumiem… wreszcie widać, kto tu jest wyjątkowy i genialny…

- Tak, zgoda, jesteś genialna. – ucięła te przechwałki Malina. A co właściwie chcesz nam powiedzieć?

- Ja mam pomysł… Doskonały! Szybko wskoczyła na oparcie wiklinowego fotela i zaczęła coś szeptać do ucha Maliny. Wiadomo, tajemnica musiała być.  

        Już po chwili Pani Kuchnia wirowała cudownie jak kłębek włóczki utkany z trawiastej mgiełki i złocistych, polnych, pachnących kwiatów. Dało się też bez wątpienia wyczuć nutę morską i  wyraźny akcent warzywny. Nie minęła godzinka i pudła  smakołyków na Festiwal Ciasteczek – „Mniam!” stały gotowe do podróży.

        Stoisko Maliny zawsze było oblegane, ale tego roku rozgrzało Ciasteczkowian do czerwoności mimo zimy. Przed oczami degustatorów pyszniły się cudowne stosiki złotych i zielonych NADZIEWANYCH RUREK!

- Ale dlaczego są zielone? – zastanawiali się Państwo Rogalikowie.

- A cóż w tym dziwnego? – oburzała się Pani Babeczkowa – ja od lat robię zielony makaron z orzeszkami pistacjowymi…

- Ależ moja droga, toż to festiwal ciasteczek!

      Te komentarze przerwało nadejście Królewskiego Cukiernika – Pana Pączusia. Stoisko Maliny było ostanie, więc wolno sięgnął najpierw po złocistą, nadziewaną rurkę… Zapadła cisza.

     Pani Babeczkowa jęknęła: - Oj, coś ma nietęgą minę… Tak, ja wygram! Ja dziś wygram! Na pewno! Malina nie dała rady! Zwykłe rurki… też mi coś…

    Wtedy Mistrz Pączuś podniósł do ust zieloną rureczkę… Nie wiedzieć skąd, wystrzeliły pod niebo sztuczne ognie! Złote iskry ozłociły stoisko Maliny.

- Nie! No za co? Za rurki?! – wykrzykiwała pani Babeczkowa, a jej łzy spadały na ziemię jak szklane paciorki.

      W tej właśnie chwili na niebie ukazał się werdykt: „Złoty Puchar Mniam, Mniam za cudowne połączenie słodkiego ze słonym, pikantnego z łagodnym, kruchego z kremowym i szmaragdowego ze złotym”.

       Wszyscy rzucili się do stoiska Maliny, by dostać po jednym z tych cudeniek. Wróżka Tysiąca Emocji od razu zaczęła rozsnuwać błogość, zadowolenie, zachwyt i ogólne: MNIAM, MNIAM!😊 Nawet Pani Babeczkowa musiała przyznać, choć z niechęcią, że rukolowe rurki z delikatnym kremem z łososia i piniowe  z nasturcjowym nadzieniem - to był strzał w dziesiątkę!

A wszystko to dzięki łakomstwu Pani Kotki! I już! Mniam, Mniam!

01 stycznia, 2022

Bajka smakowitych gwiazdek z nieba (Ciasteczkowe bajki 9.)

            W kuchni Maliny o zmierzchu pojawił się wieczory gość. To Niebo rozsiadło się wygodnie w wiklinowym fotelu, a jego szafirowy płaszcz rozbłysnął milionem złotych, migoczących gwiazdek. Zrobiło się  bardzo jasno i miło, jakby wnętrze wypełniły ciepłe płomyki świec.

       Malina przygotowała owocową herbatę, a do maleńkich miseczek nałożyła słodkich konfitur z owoców mango. Cała kuchnia zasłuchała się w opowieści o nieziemskim, księżycowym dworze i najnowszym, kosmicznym pokazie mody. Wszystkich ogarnął zachwyt, tylko Pani Waza najwyraźniej wcale nie słuchała. Wpatrywała się w migoczące złotem gwiazdki, które lśniły na szafirowym płaszczu prześlicznie ustrojone w szale ze srebrnego księżycowego pyłu.

- Ach! - westchnęła wreszcie, zbyt głośno, jak na taką magiczną chwilę. – Ja co dnia oglądam tylko zupy, zupy i wciąż zupy. A mnie się marzą wesolutkie, pachnące gwiazdki wprost z nieba, które wypełniają mnie po samą pokrywkę. Bez przerwy wiercą się, gubią złoty i srebrny pył, a zawsze są wesołe i rozgadane, nie to, co bulgocące pomidorówki, rosoły i ogórkowe.

- Ach! Powtórzyło jak echo Niebo. Wzruszyła mnie Pani opowieść - Pani Wazo! Zaraz coś zaradzę! Tylko proszę już się nie martwić. Uśmiech! O uśmiech proszę! I Niebo poszeptało coś do gwiazdek, które zachichotały i zaczęły radośnie podskakiwać. Gdy tak tańczyły, podrygiwały i pląsały, złoty i srebrny pył popłynął wprost do wnętrza Pani Wazy. Wtedy niebo machnęło połą swojego olbrzymiego płaszcza i kuchnię wypełnił zapach lukru, czekolady i najpyszniejszego, miodowego ciasta. Wszyscy zobaczyli piętrzące się w Pani Wazie lukrowane gwiazdki tak piękne i radosne, jak te prawdziwe. Tak samo wierciły się, podskakiwały i radośnie opowiadały o magicznych mocach Nieba.

        Pani Waza wprost szalała z zachwytu. Nagadywała się z gwiazdkami bez końca! Dostała też honorowe miejsce na samym środku stołu w magicznej kuchni Maliny. Od tego wieczoru, była misą na smakowite gwiazdki z nieba, a nie Wazą na zupę. Była po prostu szczęśliwa! 

28 grudnia, 2021

Bajka orzechowych pierniczków (Ciasteczkowe bajki 8.)


         Na Ciasteczkowej Wyspie wszyscy szykowali się do słynnego Święta Pierniczków. Wyspa pachniała jak ledwo otwarte pudełko świeżutkich smakołyków. Każdy najmniejszy zakątek i zaułek wypełniony był cudowną wonią goździków, cynamonu, prażonych orzeszków i słodkiego lukru. Któż by tego nie uwielbiał! Ciasteczkowa Wyspa pełna była turystów z najdalszych wysp Bajkanii, ale też z odległych planet. Ulice zdobiły kolorowe neony w kształcie serc, gwiazdek i reniferów. Girlandy światełek do złudzenia przypominających piernikowe bałwanki i mikołaje, rozświetlały wieczorny mrok. Każdy turysta polował na najpyszniejsze smaki i nowe kształty. W każdej kawiarence można było napić się czekolady z piankami i dokonać degustacji pierników.

       Cukiernicy walczyli o doroczną nagrodę Malachitowego Króla – słynną „Szarfę Malachitowego Pierniczka”. Każdy pragnął ją zdobyć, bo gwarantowała całoroczne dostawy na królewską - Kwiatową Wyspę. Takie zwycięstwo zapewniało dobrobyt i sławę zwycięskiemu cukiernikowi. Oprócz Szarfy Króla, można było też zdobyć „Piernikowe Serce Bajkanii” przyznawane przez mieszkańców wszystkich Archipelagów Szafirowego Jeziora. Ta nagroda zapewniała  sławę i pozycję profesorską w najlepszych ciasteczkowych akademiach Bajkanii.

      Do konkursu szykowały się też jelenie królewskie - Elafus i jego żona Ceri – którzy od lat prowadzili kawiarenkę „Pod Złotym Żołędziem” dla mieszkańców bajkańskich kniei. Przez lata doskonalili swoje przepisy tak, by były nie tylko przepyszne, ale też bardzo zdrowe dla Leśnych. W tym roku wspólnie postanowili wziąć udział w pierniczkowym konkursie. Piekli kolejne blachy pierniczków z wymyślnymi składnikami, ale zawsze coś było nie tak… Pierniczki okazywały się za twarde, za miękkie, zbyt kruche albo szczypiące w język. Bywało, że bolały po nich brzuszki. Wyobraźcie sobie, że Elafus był bliski rezygnacji z konkursu. Cóż z tego, że ich lukier lśnił, jak gwiazdka z nieba, cóż z tego, że gdy podnosiło się ciasteczko do ust, rozlegały się dźwięki tak słodkie, jak miód… Brakowało, niestety, czegoś… jednak ani Elafus, ani Ceri, nie wiedzieli, czego. I nagle, nie wiedzieć skąd, pojawiła się w ich kawiarence wróżka Niu. Szepnęła coś do ucha Ceri, zawirowała zamaszyście i zaśpiewała, a przed oczami zdziwionych jeleni ukazał się nieduży woreczek, który pachniał orzechowo i smacznie. Ceri zerknęła ukradkiem na Elafusa i zawirowała jak Pani Zima w czasie zamieci.

- Jak to, kochana Cerisiu, bez mąki! Pierniczki bez maki! Zdyskwalifikują nas! Zobaczysz! Chyba pochopnie zawierzyłaś wróżce Niu… - martwił się nie na żarty Elafus.

-  Kochany Eli, ależ mamy mąkę! Tylko orzechową! Skoro jest mąka ryżowa, gryczana, kukurydziana i migdałowa, przecież może też być orzechowa!

- Ale nawet jeśli masz rację, to pierniczki nie zdążą zmięknąć do czasu degustacji… - znów zaczął swoje marudzenie Elafus.

- Już przestań, te, będą od razu miękkie, mają przecież cudowną, orzechową recepturę, cokolwiek to znaczy:) – odrzekła rozradowana Ceri.  

      Kiedy pierniczki zaczęły wyskakiwać z piekarnika, całą Ciasteczkową Wyspę wypełnił zapach tak pyszny i bajecznie słodki, że kto żyw pędził do kawiarenki „Pod Złotym Żołędziem”, żeby dostać choć jeden smakołyk. Elafus i Ceri zatrudnili kilka wykwalifikowanych wiewiórek i wspólnie dekorowali pierniczki kwaskowymi powidłami, miodową marmoladą i czekoladą w kilku smakach. Nie zapomnieli też o kropelkach magicznego lukru.

         Do wieczora konkurs był w zasadzie rozstrzygnięty. Pierniczki orzechowe od Elafusa i Ceri podbiły serca wszystkich turystów i mieszkańców Bajkanii. Na ścianie kawiarenki „Pod Złotym Żołędziem” zawisła „Szarfa Malachitowego Pierniczka” oraz „Piernikowe Serce Bajkanii”. To był wielki sukces! Nikt dotąd nie zdobył tych dwóch trofeów jednocześnie!

      Na pamiątkę sukcesu jeleni – cukierników, mieszkańcy wszystkich, nawet najodleglejszych światów stawiają obok talerza z miękkimi pierniczkami z orzechowej mąki, figurki Elafusa i Ceri.

Bajka nadziewanych orzeszków (Ciasteczkowe bajki 7.)


  Takiej awantury na Archipelagach Szafirowego Jeziora nie pamiętały najstarsze wróżki ani nawet mieszkańcy Smoczego Drzewa. A wszystko zapowiadało się spokojnie, słodko, miło i ciasteczkowo, jak to w grudniu bywa, ma się rozumieć.

   Zaczęło się od zaproszenia od Kolorowej Królowej, które spłynęło niespodziewanie na parapet Maliny z samego śnieżnego ranka. Malina obwieściła wszystkim mieszkańcom kuchni, że wieczorem zapewne upieką coś pysznego, bo Królowa zaprosiła ją na NADZIEWANE ORZESZKI, a ona - Malina nigdy ich nie piekła. Liczyła więc na to, że wróci z pudłem pyszności i nowym przepisem. Potem zawirowała, zaszumiała i tyle ją wszyscy widzieli.

  Kuchnia nudziła się baaaardzo, więc gdy na parapecie pojawił się listonosz - gołąb Franek z wiadomością od wiewiórek Basi i Kasi, uradowała się szczerze. Wiewiórki pisały, ze kończą im się w Magicznej Wytwórni Pyszności Panien Jarzębianek zapasy orzeszków laskowych, więc pojawią się za kilka dni po kolejną dostawę. Do listu dołączyły paczuszkę marmoladek obtaczanych w pyle z płatków róż, czyli specjalność fabryki, w której pracowały.

  Pan Okap i Pani Kuchenka odpisali życzliwie, że worki orzeszków czekają gotowe do odbioru. Dodali też, że współczują wiewiórkom rozgryzania twardych skorupek orzechów, kiedy Kolorowa Królowa wypieka pyszne, mięciutkie, nadziewane słodką marmoladą i kremem - orzeszki. Gołąb odleciał i dzień znowu drzemał sobie w najlepsze.

  Po kilku kwadransach na parapet zaczęły spływać coraz to nowe depesze. Od oburzonych wiewiórek z Magicznej Wytwórni Pyszności, od wiewiórek z Jesiennej Wyspy, od wiewiórek z Orzechowego Zacisza … i tak dalej! Stos listów piętrzył się na stole i powoli zasypywał całą podłogę!

- Co się dzieje? Dziwiła się Pani Kuchenka.

- Może przeczytajmy kilka, to się dowiemy. – rezolutnie podpowiedziała Pani Makutra.

- Tak, zróbmy to! – odrzekła pani Kuchenka i zaczęła od najbliższej kartki.

„My, wiewiórki z Jesiennej Wyspy żądamy dostaw mięciutkich, nadziewanych orzeszków! Mamy dość rozgryzania twardych skorupek! Wciąż bolą nas zęby! Żądamy też, żeby krem był orzechowy, a marmolada śliwkowa!”

Treść pozostałych listów była mniej więcej taka sama. Niektóre wiewiórki groziły też zaprzestaniem pracy w magicznych fabrykach, jeśli ich żądania nie zostaną spełnione. Pani Kuchenka, całkiem załamana, jęknęła: - No to narobiłam! Trzeba się było w język ugryźć!

- To fakt! – mruknął pan Okap i dodał: - A tu już kolejne protesty nadlatują z magicznych fabryk, w których wiewiórki urządziły strajk.

  Czarny nastrój wypełnił kuchnię. Groza fruwała pod sufitem bezkarnie, a poczucie winy wyjadało z powodu stresu rodzynki ze słoja. Tylko Pani Kotka chrapała w najlepsze, bo zupełnie o niczym nie wiedziała.

 Tę katastroficzną scenę przerwał powrót Maliny, której towarzyszyła wróżka Niu. Gdy Niu zobaczyła kłębiące się czarne emocje, od progu krzyknęła: - Dajcie spokój, już wszystko jest pod kontrolą! Kolorowa Królowa wie przecież wszystko! Każda, nawet najmniejsza wiewióreczka, dostała kosz mięciutkich orzeszków! I oczywiście zaklęcie, które ten kosz będzie stale uzupełniało!

- Ale ja nie chciałam… jąkała się Pani Kuchenka!

- Nie zrobiłaś nic złego! Uśmiechnij się! Dla ciebie też mamy magiczną formułę, dzięki której zrobisz porcję pysznych orzeszków w sekundę!

- Ach, dziękuję bardzo! Zawsze potraficie mnie uszczęśliwić!

I znów zapanowała bajkowa radość w niezwykłym domu Maliny na Ciasteczkowej Wyspie.

18 grudnia, 2021

Bajka Nony i wyjątkowo pysznych serduszek (Ciasteczkowe bajki 6.)

            Poranny humor zupełnie ją opuścił. Była pewna, że gdy tylko pojawi się na wystawie, wszyscy, ale to wszyscy ludzie będą ją chcieli zabrać do domu. I co? I nic! Już prawie ciemno, a przy niej nikt się nawet nie zatrzymał. Zerkała ukradkiem na brodate Mikołaje, śnieżne kule i renifery, na bombki błyszczące, aż oczy zrobiły jej się całkiem wilgotne, nie wiedzieć, czemu… Tuptała sobie, przeskakiwała z nogi na nogę, bo pierzaste buciki całkiem jej zamarzły. Bała się nawet, że za chwilę pokruszą się i odpadną, jak lodowe sopelki. Z zimna zaczęła sobie wyobrażać, że otaczają ją ziejące ogniem smoki i krokodyle, a ona ogrzewa się w cieple płomieni…

- O, ale czupiradełko… - usłyszała nagle… Smoki rozbiegły się błyskawicznie…

- Nie mogła w to uwierzyć! Wreszcie ktoś się koło niej zatrzymał i zamiast się zachwycać, dostrzegł w niej   jakieś CZ-U-P-I-R-A-D-E-Ł-K-O? No co to, to już nie!

I wtedy poczuła, że delikatna ręka chwyta ją całkiem zdecydowanie za zmarznięte, trzęsące się nóżki i potrząsa nią. Z wrażenia zakręciło jej się w głowie i zaczęła pleść coś półgłosem: - Jestem Nona… To od „No na pewno wygram!” albo „No na bank - ja!”, a może „No na ręce kaktus mi…” czy coś…

Ręka nic a nic sobie z tego nie robiła, podniosła Nonę wysoko, popatrzyła w jej sowie oczy, a potem zdecydowanie orzekła: - Idziemy!

Więc poszli, a potem jechali, szli, pędzili pionowo w górę, aż w końcu wszystko się uspokoiło. Nona wyjrzała z kolorowej torby, w której podróżowała i zobaczyła cudowne miejsce! Bez Mikołajów, bombek i całego tego zakupowego zgiełku. Z rogu pokoju mrugała do niej zielona choinka  w sukience z samych światełek… Było ciepło i miło. Rozejrzała się. Część ściany błyszczała i migotała kolorowymi obrazkami. Tak, znała to, to był telewizor! Wyraźnie uśmiechnięty machał do niej, coś mówił i chyba chciał się zaprzyjaźnić. Nona powoli zwiedzała wszystko wokół. I to wszystko ją zachwycało! Właścicielka ręki i właściciel innych rąk gdzieś zniknęli, więc miała czas, żeby przywitać się z kwiatkami mieszkającymi na parapecie i gwiazdkami cudownie błyszczącymi na niebie za oknem.

Tak zupełnie poczuła się jak w domu, gdy zjawił się przed nią talerz pełen słodkich serduszek z czekoladowymi gwiazdkami. – Chyba naprawdę mnie polubili, skoro częstują mnie takimi przepysznymi, pachnącymi ciasteczkami. – myślała. No i chyba zrozumieli, że jestem kimś wyjątkowym, bo dali mi rolę w filmie i zrobili mnóstwo zdjęć, które wysłali we wszystkie strony świata! Wreszcie ktoś się na mnie poznał! 

16 grudnia, 2021

Bajka kruchutkich reniferków (Ciasteczkowe bajki 5.)



             Świąteczny nastrój wprowadził się do kuchni Maliny już dość dawno. Wypełnił kosze z zapasami, rozłożył świąteczne dekoracje, nawet słojom z herbatą włożył na głowy czapki z reniferowymi rogami. Od wejścia chwytało się ten słodki, ciasteczkowy zapach. Trochę jakby piernikowy, z nutą goździków i wanilii. Miodzio!

Malina wróciła właśnie z wyprawy po prezenty. Zawsze kupowała je z wróżką Niu, bo tylko ona potrafiła wypatrzeć rzeczy inne niż wszystkie, czyli – niezwykłe. Dzisiaj udało im się lepiej niż kiedykolwiek, więc śmiały się i opowiadały sobie różne, przezabawne historie z minionych Gwiazdek.

Kiedy weszły do kuchni, Niu od razu dostrzegła reniferowe rogi na słojach herbacianych i prawie krzyknęła: -Wiem! Otworzymy sezon ciasteczkowy kruchymi reniferkami. Do dzieła!

I wtedy się zaczęło!

              Niu tańczyła na środku kuchni, a wokół niej wirowały magiczne ciasteczkowe przepisy. Gdy dostrzegła ten, o który właśnie chodziło, do akcji włączyły się kosze i szafki. Od razu poustawiały na stole wszystko, czego było potrzeba i jeszcze ciut. Niu głośno, rytmicznie, a nawet melodyjnie, ale wolniutko czytała wybrany przepis, a misy, makutra, łyżki, trzepaczki  robiły swoje. Kuchenka grzała z przejęciem piekarnik, foremki i blaszki czekały w gotowości. Nie minęła chwila, a foremki jak szalone wycinały zadziorne pyszczki, dumne rogi i radosne kopytka. Wreszcie mikołajowy zaprzęg pogalopował żwawo do piekarnika i po magicznej chwili mogły na scenę wpłynąć lukry, płynna czekolada, przeróżne orzeszki i cukierkowe ozdoby, które sprawiły, że reniferki wprost rwały się do galopu.

              W tym czasie Malina zdążyła wypełnić miskę pani Kotki smakołykami i odebrać kilka paczek od kuriera - gołębia Zdzicha. Gdy weszła do kuchni, zdębiała. Znała się przecież na kuchennej magii, ale czegoś takiego jeszcze nie widziała. Kątem oka dostrzegła, że ostatnie naczynia wracają na swoje miejsca do szafek. Na stole pozostały kawałki czekolady i rodzynki w czerwonych miseczkach. Reniferki z gracją zaparkowały na tacy, a obok nich pojawiły się nie wiadomo skąd małe, lukrowane, pierzaste gwiazdeczki ze słodkimi perełkami pośrodku. Niu i Malina stały zachwycone i wcale nie miały zamiaru zjadać tych cudeniek.

              Wtedy właśnie rozległ się rześki dzwonek do drzwi. Na progu stał roześmiany Wojtek. Wpadł z przedświąteczną wizytą i od razu  poczuł ten cudowny, ciasteczkowy zapach. Niewiele myśląc, skierował się od razu do kuchni. Malina pomyślała, że jednym reniferkiem może go właściwie poczęstować. Wyjęła błyszczący, pomarańczowy kubek na herbatę i w tej samej chwili usłyszała radosny śmiech wróżki Niu… Odwróciła się… Talerz po reniferkach świecił pustkami. Wojtek zjadał ostatniego…  

- No nie mogę, cieszyła się Niu! - Zupełnie jak Mikołaj!

11 kwietnia, 2019

Bajka Bławatkowych Ciasteczek(Ciasteczkowe bajki 4.)




Królowa Jesiennej Wyspy miała przed sobą jeszcze spory kawałek panowania. To nie był czas na przejęcie obowiązków przez Panią Zimę. Jednak stęsknione za sobą siostry umówiły się na spotkanie w jednym z miast. Spacerowały alejkami i wesoło się nagadywały. Zima polecała miejsce na odpoczynek po pracy, a Jesień słuchała z zapartym tchem o Archipelagu Zawsze. Jeszcze tam nie była, ale zmieni to! Z radości machnęła ręką, a liście śpiące w stertach na trawnikach zatańczyły na wietrze. Gałęzie entuzjastycznie wybuchły oklaskami, a Słońce zaciekawione tym zamieszaniem chwyciło za rąbek szarej, chmurowej poduszki, na której spało i… z nieba pokropiło deszczem. Zima otrząsnęła się z chłodnych kropli, które zdążyły zamarznąć na jej sukni i spadały z brzękiem jak diamentowe paciorki. –No, dalej siostrzyczko, zawołała radośnie Jesień, zakręciła się i fale deszczu znów pogłaskały świat. Rozbawiona Zima zrobiła to samo. Jednak jej suknia prószyła delikatnymi falami śnieżynek, które zaczęły się bawić w berka z kroplami deszczu. 

Malina spoglądała przez okno. Padał deszcz ze śniegiem. Świat poszarzał. Jesień i zima nie mogą się chyba zdecydować, która powinna odejść, a która zostać… pomyślała bez entuzjazmu. Nie lubiła zimy. Za późną jesienią też nie przepadała. W ogóle nie lubiła pór roku w ich ekstremalnych wersjach. Najlepsza dla niej była złota jesień, skrząca się bielą zima, malachitowa wiosna i chabrowe lato. 

Tak, chabrowe lato… chabrowe lato… CHABROWE… Tak! Ch-a-b-r-o-w-e! Malina poderwała się ze swojego ulubionego fotela i zawirowała jak pogodowe siostry. 

I wtedy się zaczęło! 

Musi najpierw wybrać foremki! Tak! Kwiatek, serduszko i… , i… , i cukierek! Żeby było słodko. Spojrzała na Księgę, a tak zaszeleściła kartkami. Malina spojrzała. To doskonały wybór, moja droga, pochwaliła niezawodną przyjaciółkę. Przepis na ciasto z gotowanymi żółtkami pozwalał wyczarować kruche ciasteczka lekkie, złociste i wyjątkowo smakowite! Doskonałe, żeby przywołać ze wspomnień lato. Malina uwinęła się z pieczeniem raz, dwa! Wybrała okrągłe, szafirowe talerze i poukładała na nich kręgi złocistych cukierków, serpentyny serduszek i spirale kwiatków. Potem, jak wiadomo, na scenę wkroczył Zielony Pędzel, który wiedział, że jest niezastąpiony, więc trochę marudził, bo uwielbiał, kiedy ktoś mu mówił, że bez niego, ani rusz! Malina, oczywiście, zachęcała go do pracy, mówiąc, że dzisiaj będzie smarował ciastka miętowym lukrem, a to takie odświeżające! Pędzel dał się skusić i po chwili wszystkie ciasteczka lśniły jak szczyty wysokich, zawsze ośnieżonych gór. Malina czekała na tę chwilę. Lekko otworzyła pokrywę prążkowanego, szklanego słoika wypełnionego szafirowymi płatkami, które dostała od pani Bławatkowej. Zaczęła sypać je na jeszcze wilgotny lukier i nie mogła się nadziwić małym cudeńkom, jakie tworzyła. 

Kiedy ostatni ciasteczkowy cukierek dostał bławatkowy kubraczek, Malina pognała do szafy. Odszukała szafirową sukienkę i miętowe korale. Wystroiła się, zaparzyła herbatkę z chabrowymi płatkami i usiadła w fotelu przy oknie. Od bławatkowych ciasteczek bił blask, który dostrzegły siostry Jesień i Zima. Natychmiast zawołały Lato i we trzy stanęły pod oknem Maliny. Słońce zajaśniało ciepłym blaskiem i także wysunęło promień po ciastko. Malina zaprosiła niespodziewanych gości na herbatkę. Chabrowe ciasteczka znikały jak wakacyjne dni kąpiące się w Szafirowym Jeziorze. Zima zdradzała gospodyni, jak dostać się na Archipelag Zawsze, gdzie nieustannie jest piękna pogoda. Malina z wdzięczności zapakowała dla każdego gościa chabrowe ciasteczka na drogę i zaprosiła na kolejne, weekendowe łakocie. Promyczek poprosił o większe pudło ciasteczek, wspominając coś o łakomstwie Słońca… Rozbawił tym towarzystwo, bo Słonko ogłosiło niedawno, że razem z Księżycem rozpoczyna dietę CUD i ma zamiar zrzucić zbędne kilogramy. Mimo wszystko ten podstęp udał się Promykowi, bo otrzymał, oczywiście, największe pudło ciasteczek.

Bajka Rumianych Rogalików (Ciasteczkowe bajki 3.)




Cisza rozsiadła się w każdym kącie. Leżała na fotelach, zwinięta w kłębek turlała się po parapetach i podłodze. Kuchni to pasowało. Spod przymkniętych powiek spoglądała za okno. Drzewa były już spakowane na zimę. Liście jak skarby piętrzyły się w wielkich workach przycupniętych obok wysmukłych pni. Niebo poszarzało, ale Zmierzch nie nadchodził, bo stał za rogiem zajęty rozmową z zachodzącym Słonkiem. Małe Gwiazdki mogły korzystać jeszcze jakiś czas ze swojej niewidzialności, więc rozrabiały, podpływały do szyb kuchennego okna i stroiły nie najgrzeczniejsze miny. Księżyc zupełnie nie reagował na ich szaleństwa. Jak zawsze kontemplował swoją linię i przeglądach się w lustrach szyb. Wydawało mu się oczywiste i normalne, że od każdego z nich powinien otrzymać w darze komplement albo chociaż życzliwe mrugnięcie z aprobatą dla kolejnej zmiany w jego wyglądzie.

Kuchnia też przyglądała się rogalowemu Księżycowi. Westchnęła na myśl o cudownym zapachu drożdżowych rogalików z serem albo domową marmoladą. I lukrem, oczywiście. Stary Kredens chyba umiał czytać w myślach, bo odezwał się nie wiadomo do kogo właściwie: -U mojego dziadka na Mazurach na rogale z lukrem mówili >>szneki z glancem<<, to było takie tajemnicze, ekstra, po prostu! Kuchnia zamrugała światełkami wyciągu: –Muszę przyznać, że potrafisz mnie zawsze zainspirować, Kredensie! –Staram się, zamruczał Kredens i z zachwytem obserwował, jak Kuchnia płynnym ruchem wyciąga stolnicę, makutrę, ustawia Robot i z kolejnych tajemniczych torebek wsypuje do niego składniki. –A niech mnie! Czyżby szneki… - Oczywiście! Radośnie odkrzyknęła Kuchnia i uchyliła okno, przez które do wnętrza wpadła hałastra radosnych Gwiazdek przezroczystych jak złociste lizaki. 

Gwiazdki wiedziały, co robić. Kuchnia uchylała kolejne drzwiczki, a one wyciągały słoje z marmoladą w kilku smakach, małe słoiczki z bakaliami, pudełko z serem, który drzemał w lodówce i oczyśćcie zielony pędzel do smarowania ciastek. Kiedy Robot zameldował wykonanie zadania, a ciasto wyrosło, pan Wałek równiutko je wywałkował. Gwiazdki mogły już, z chichotaniem i paplaniną o tajemnicach Pierzastych Chmurek, zwijać kształtne rogale, ukrywając w środku pyszne nadzienie. Każde ciastko otrzymywało błyszczący makijaż i już mogło oczekiwać na wyrośnięcie. 

Gwiazdki, mając chwilkę, zaczęły szukać kłębków Ciszy, które widziały zza szyb na parapetach, ale chyba poturlały się gdzieś pod Kredens, bo nigdzie nie mogły ich znaleźć. Niestety, nie miały czasu na dalsze poszukiwania, bo wyrośnięte rogale rozpoczęły wymarsz do piekarnika. Włożyły ciemne okulary i pergaminowe kapelusze, jak to na plażę:) 

Po dobrej chwili, na wielkim półmisku zaczęły piętrzyć się polukrowane i posypane chrupiącymi orzeszkami, skórką pomarańczową i urażonymi ziarnami, rumiane półksiężyce. Nie da się opisać cudownego zapachu, który splatał ze sobą szczęście, radość, spokój i aromat święta. 

Kuchnia uchyliła znów okno i zaprosiła na degustację Księżyc wraz z jego dworem. Zrobiło się uroczyście. Kredens wyszukał najbardziej elegancką i srebrzyście brzęczącą zastawę. Każdy miał swoje miejsce. Nawet Cisza ukryta w kątku wyciągnęła smukłą dłoń po pyszny smakołyk. Starczyło dla wszystkich. Kuchnia była dumna i szczęśliwa. 

Gdy niebo włożyło granatową pelerynę, goście odpłynęli, a Kuchnia jakoś tak magicznie zrobiła porządki, zbierając wszystkie zabłąkane okruszki. 

Późnym wieczorem Malina wróciła do domu, pomyślała, że nigdzie nie pachnie tak pięknie, jak u niej, i że od rana chodzą za nią pyszne, rumiane rogaliki, więc będzie musiała je niedługo upiec. Kuchnia westchnęła: -Tylko nie dziś, na Boga!


Bajka Kocich Oczek (Ciasteczkowe bajki 2.)




Kocurka wylegiwała się na oparciu wielkiej kanapy. Powoli wodziła oczami za Maliną, chyba najbardziej znaną mieszkanką Ciasteczkowej Wyspy. Nie mogła się zorientować, co właściwie będzie się dzisiaj działo, więc nerwowo ziewała, ukazując ostre zęby pozbawione lewego, górnego kła. Kiedy zobaczyła, że Malina zmierza do kuchni, całkowicie się załamała. Nie lubiła słodyczy. -Ciastka! Też coś! Ani się tym najeść nie można, ani nawet ucieszyć! Niewypał! 

-Piesku! –zawołała Malina. -No jasne, pewnie myśli, że się ruszę! Nic z tego! Nie jestem żadnym Pieskiem! Jestem Fopa! Tak właśnie! Słyszałam przecież, jak Malina mówiła do kogoś przez telefon: -Mój Pies, to Fopa!. Czy może jakoś tak inaczej przeciągała: Foopaa- czy coś. Wtedy rozległo się znowu: -Piesku! I coś jakby odgłos wsypywanych do miski chrupek. –Ach, cóż, może jednak zajrzę do kuchni, westchnęła z udawaną rezygnacją Kocurka. 

Już od progu zobaczyła wielką, magiczną księgę ciasteczkowych receptur Maliny. Zanim się zorientowała, pani pochwyciła ją na ręce, podeszła do okna i popatrzyła nachalnie wprost w jej zielone oczy. -Tak, stwierdziła z absolutną pewnością. -okrąglutkie, ze źrenicami jak czarne, kosmiczne dziury! Kocurko, dzisiaj będą ciasteczka dla ciebie: KOCIE OCZKA! 

I WTEDY SIĘ ZACZĘŁO! 

Zanim kocurka zdążyła się otrząsnąć, uładzić futerko i zastanowić, co się właściwie stało, rzędy okrąglutkich ciasteczek czekały już na włożenie do piekarnika, ułożone na blaszkach w równych rzędach. Malina w części z nich wycinała małe dziurki. 

Kocurka postanowiła skupić się na chrupkach, jednak nie mogła jeść, przejęta SWOIMI CIASTECZKAMI. Wskoczyła na parapet kuchennego okna i obserwowała Malinę. 

Gdy pierwsza blaszka wyjechała z piekarnika, wokół rozsnuł się słodki, maślany zapach, był rozleniwiający i taki, że chciało się ułożyć na miękkiej poduszce i rozmyślać o wyprawie na Koci Archipelag. Jedno ciasteczko spadło na podłogę i poturlało się pod wiklinowy, szary fotel. Zanim Malina podniosła je z podłogi, krzyknęło do kocurki: -Hej! Jak się masz, fajnie tu jest? Jakieś rozrywki? Kocurka nie zdążyła zebrać myśli, a już Malina odłożyła ciasteczko do małej miseczki na półce. Potem ułożyła po prawej stronie ciasteczka bez dziurki, a po lewej te z dziurką, Pośrodku zajął honorowe miejsce słój z powidłami węgierkowymi, zrobionymi przez Malinę nie tak dawno ze słodziutkich śliwek, które przywiozła z Jesiennej Wyspy. 

Ciasteczka niecierpliwie czekały na sklejanie. Wierzgały jak młode źrebaki, podskakiwały i pokrzykiwały do siebie, dobierając się w pary. Malina wzięła pierwsze i nałożyła sporą porcję powideł. Ciasteczko zachichotało. Kiedy zobaczyło, że ręka wysuwa się po ciastko z dziurką, które trochę się przypiekło, krzyknęło: -Hola, hola, moja para to trzecie w piątej kolumnie liczonej od prawej! Proszę! Ręka zawahała się, ale szybciutko odnalazła złocistą parę i przyłożyła nim warstwę powideł. Zanim Malina sięgnęła po kolejne ciastko, zwróciła się do kocurki: -Musisz mi pomóc w dobieraniu par, wskakuj na fotel i do dzieła! Kotka oniemiała. -O matko! To tak, jakbym sama piekła te kocie oczka! Ekstra! Potem wszystko potoczyło się bezproblemowo. Kocurka łapką wskazywała pary. Ciasteczka wołały do niej, żartowały, było cudownie, domowo i chyba smacznie. 

Nagle praca dobiegła końca. Szeregi ciastek skurczyły się o połowę i zajęły się rozmowami o pieczeniu i złocistych odcieniach. Kocurka spojrzała na nie z góry. –O rany! Naprawdę wyglądają jak wytrzeszczone oczy mojej ciotki Buraski! Takie samiutkie! Patrzyła jak zaczarowana na płynne ruchy dłoni uzbrojonych w zielony pędzel. Malina zdobiła ciasteczka polewą czekoladową w brązowej i mlecznej wersji. Szeregi ciastek zaczęły upodobniać się do pręgowanego, czarno białego futra wuja Burasa. –Wypisz, wymaluj- wujek! cieszyła się kocurka. 

Kiedy ostatnie ciasteczko przywdziało biały, czekoladowy kożuszek, kotka pomyślała: -Szkoda, że nie lubię słodyczy…są naprawdę przepiękne i pachnące! Ale to nie był koniec. Malina wyjęła słoiki z rodzynkami, miechunką, kandyzowanymi wiśniami, żurawiną i orzechami laskowymi. Sprawnie i z gracją układała w każdej dziurce magiczny dodatek. Ciasteczka otworzyły oczy! Naprawdę! Niektóre puszczały oczka do kocurki, inne przesyłały całusy Malinie. Kiedy wylądowały na wielkiej, srebrnej paterze, zaintonowały znany wszystkim hymn słodyczy: „W cukrowym świecie, nikt nas nie zgniecie”. 

Malina ułożyła przed kocurką talerzyk, na którym znalazły się wszystkie rodzaje ciasteczek do degustacji. Kotka pomyślała: -Tyle wysiłku dla mnie, trudno, głupio odmówić… i polizała ciastko z białą czekoladą. Było pyszne… chrupiące, delikatne, pachnące śmietanką i wanilią, ale nie za słodkie. Potem skupiła się na tym z wisienką, na tym z chrupiącym orzeszkiem, na tym z miechunką na tym… i zanim się obejrzała, wylizywała okruszki z talerzyka. 

Malina uśmiechnęła się i szepnęła: - Od dawna chciałam ci powiedzieć, że jesteś ciasteczkowym Pieskiem:)

Bajka Lukrowanych Grzybków (Ciasteczkowe bajki 1.)




Malina nie mogła się ruszyć z fotela. Czuła, jak zapada się w miękką poduszkę, a po cichutku na jej plecy, ręce i co tam jeszcze chcieć, wdrapują się nieproszone kilogramy. Zgroza po prostu! Cóż było robić, strząsnęła przykre wrażenie inwazji i ruszyła do kuchni. Miała dobry, sprawdzony patent po babci. Stawała w progu, zaciskała mocno oczy, otwierała je gwałtownie i łowiła wzrokiem miejsce jaśniejsze od innych. Dziś padło na słoik z grzybkami. Nie lubiła ich, to miała po mamie. No może czasem próbowała, ale dziś, nie… Emili, co z tymi grzybkami, pomyślała na głos i wtedy dostrzegła na półce tabliczkę czekolady. Uśmiechnęła się, bo miała wrażenie, że pod srebrnym papierkiem czekolada wierci się i pokrzykuje coś zadziornie. Ostrożnie uchyliła opakowanie i usłyszał: -Do roboty, mała, dziś mam zamiar spróbować, jak to jest być grzybem, no, prawie grzybem, takim, grzybkiem, z lukrowaną nóżką i błyszczącym, czekoladowym kapeluszem. 

I WTEDY SIĘ ZACZĘŁO! 

Malina sięgnęła po wiekowy fartuszek z wyhaftowanym niebieskimi nićmi wizerunkiem uśmiechniętej kobiety z ondulacją trwałą i podpisem: Szyję, sprzątam i haftuję! Piekę, smażę i gotuję! Nitka w wielu miejscach przetarła się, ale napis był czytelny. Stare rękodzieło wzruszało ją nieustannie, ale dziś nie miała czasu na rozczulanie się. Szybko wsypała mąkę do błękitnej misy, dodała błyskawicznie wszystkie składniki i zręcznie połączyła w elastyczną kulę, którą ułożyła w lodówce. Potem wyjęła pudło z foremkami. Uwielbiała je. W porządnych stosikach czekały na swój czas renifery, aniołki, gwiazdki, baranki, serduszka, rybki, kotki, dzwonki, choinki no i stempelki z okazjonalnymi napisami do wyciskania na kruchych ciasteczkach. Odszukała w prawym rogu pudła niewielką foremkę w kształcie grzybka i pudło odfrunęło na miejsce. Malina rozwałkowała ciasto i zaczęła z pasją wycinać zgrabne, malutkie ciasteczka. Szło nadspodziewanie łatwo. Grzybki wyraźnie rwały się na świat. Po godzinie ostatnia blaszka wyjechała z pieca. Cały kuchenny stół pokrywały grzybowe szeregi. Czekolada bulgotała w garnku i trenowała pryskanie na kapelusze grzybowe z dużej odległości. Malina powstrzymała ją i swoim ulubionym, zielonym pędzlem zaczęła pokrywać kapelusze. Krople czekolady spływały z kratki na tacę. Grzybki zalśniły, ale zaczęły się wiercić, niektóre jakby celowo spadały na tacę i zanurzały się cale w czekoladzie. Gołe nogi zupełnie im nie pasowały. Malina przemówiła do nich stanowczo, pokazując lukier, czekający na swoją kolej w makutrze. Ciotka, która podarował jej przepis na lukier, powtarzała, że trzeba kręcić aż się znudzi, bo inaczej nie uzyska się aksamitnej konsystencji. Malinie znudziło się po krótkiej chwili. Uznała, że chropowaty lukier będzie dla grzybków bardziej naturalny. Kiedy ostatnie nogi zostały polukrowane, szeregi ciasteczek niespodziewanie wyrównały się i można było usłyszeć werble. O! Co to, to nie! Grzybki wyraźnie się zbroiły. Z kim chciały walczyć? Po co to sprawdzać… Malina pochwyciła pękaty słój po ogórkach i błyskawicznie, ale delikatnie ułożyła w nim większość grzybków, potem zatrzasnęła drucianą klamrę, a mały, pozostały na stole oddział niedoszłych żołnierzy położyła na swój ulubiony, słoneczny talerzyk. W fartuszku i kapciach, ze słojem pod pachą wybiegła na korytarz i zapukała do sąsiadki. - Dzień dobry! Upiekłam lukrowane grzybki, może posmakują Pani dzieciom- i podała sąsiadce zamknięte w słoju wojsko. Sąsiadka była w siódmym niebie. Malina spojrzała na wybiegającą z pokoju gromadkę i pomyślała, że tej armii nikt nie pokona. 

Wróciła do domu. Listopadowy zmierzch rozsiadł się już na szarym, wiklinowym fotelu pod oknem. Malina dołączyła do niego. Postawiła dwa talerzyki na ciasteczka, zaparzyła swoją ulubioną herbatkę „Czar Baranowa”, skomponowaną z własnoręcznie wysuszonych przez Alis owoców i ziół, i wreszcie sięgnęła po lukrowane, pachnące ciasteczko. Rozpływało się w ustach… pycha. Uśmiechnęła się. Szczęścia nie udałoby się wywlec z jej kuchni, nawet z użyciem największych fochów.

10 kwietnia, 2019

Bajka Żółta Weekendowa (Kolorowe bajki 3.)


Żółta Bajka już w piątek przygotowywała się na weekend. Sprawdziła hamak, ustawiła przy drzwiach leżaki, wypolerowała wiklinę piknikowego koszyka. Nie obyło się też bez pieczenia cytrynowych ciasteczek, bursztynowej szarlotki i robienia lemoniady z miętą oraz plasterkami cytryny. Żółta wybrała też wspaniały złocisty strój kąpielowy, słomkowy kapelusz i oczywiście napompowała szafranowo – topazowy materac do zadań specjalnych. Pod wieczór zostało jeszcze przygotować miejsca w ogrodzie dla domowych kanarków, by również poczuły weekendowy, wakacyjny nastrój.

Rankiem Żółta przecierała oczy ze zdumienia. Za oknem LAŁO! Tak, LAAAŁO! Słońce nawet nie próbowało rozpraszać bladymi, bananowymi promykami gęstych chmur. Pewnie drzemało otulone puszystą kołderką. Żółta już miała zamiar zaprosić na gorzką czekoladę Czarną Rozpacz, gdy jej wzrok zatrzymał się na pustym tarasie. Wtedy do domu wpadł jak burza Dobry Nastrój. Po chwili hamak bujał się między belkami, na ogrodowym stoliku pyszniły się wszystkie słoneczne smakołyki. Klatka z kanarkami stanęła na parapecie kuchennego okna. Przydał się nawet dmuchany materac, na który wskoczył od razu biszkoptowy labrador Szafran. Kiedy rozbłysły, jak dziesiątki małych słońc, ogrodowe lampki, dzień stał się słoneczny, a dzięki deszczowi powietrze było świeże i pachnące ogrodem. Cudownie!

Żółta Bajka, bujając się na hamaku, nasłuchiwała nawoływań żółciutkich wilg, które często przylatywały do miasta z lasu. Błądząc wzrokiem po kobaltowym niebie, dostrzegła dziwny stożkowaty cień, który płynął dość szybko na północ. To jakieś złudzenie optyczne - pomyślała.

Prawda była inna. To, co zobaczyła Żółta, było statkiem bajkańskim z archipelagu Szafran. Na pokładzie podróżował z tajną misją Ran, badacz zamieszkałych archipelagów. Ran realizował zadanie zlecone naukowcom przez Kolorową Królową. Żeby nie wzbudzać sensacji, uaktywnił maskowanie, czyniące jego statek przezroczystym. Patrzącym, na jego widok, wydaje się, że to cień jakiejś chmury. Ran skierował statek w sobie wiadome miejsca. W drodze powrotnej miał zabrać z Kwietnej Wyspy zwiadowcę Ojejka, który wyruszał dzisiaj w podróż po kilku archipelagach. To właśnie Ojejek miał odebrać wyniki badań Rana, Owej z archipelagu Cynamon i jeszcze kilku innych badaczy z różnych zamieszkałych rejonów Archipelagów Szafirowego Jeziora.

Przelatując nad miastem, Ran poczuł cudowny zapach. Wyszukał jego źródło. Tak! Ciasteczka! Ludzkie, cytrynowe ciasteczka. Błyskawicznie włączył transporter małego kalibru i oto piętrzyła się przed nim sterta złocistych, okrąglutkich smakołyków z cytrynowym lukrem i płatkami bławatka:) Te wyprawy są… nieziemskie!

Żółta zerknęła z hamaka na stolik. No nie! Szafran, żarłoczny piesku, dlaczego pochłonąłeś. wszystkie ciasteczka!