Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zima. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zima. Pokaż wszystkie posty

20 marca, 2024

Bajka powracających żurawi (Wiosenne bajki 2.)

   Rodzina państwa Grusów właśnie dotarła na miejsce. Wszyscy byli wyczerpani, ale orzeźwiające powietrze sprawiło, że szybko odzyskali siły. Ich rezydencja, pozostawiona jesienią pod opieką zaprzyjaźnionej rodziny myszek, czekała w dość dobrym stanie.

- Kilka napraw i będzie jak nowa! - cieszył się pan Florian Grus – głowa rodziny żurawi. Pani Flora już się krzątała, uprzątała pokoje i szykowała z entuzjazmem pierwszy tej wiosny posiłek. Z siedliska rozciągał się widok na łąki połyskujące jeszcze dość mocno śnieżnymi pierzynkami. Niezrażone zimową aurą słoneczne światło kołysało się łagodnie na wierzbowych gałązkach i paplało o czymś radośnie z uroczą Panią Wiosną, która wpadła na chwilę w bardzo ważnej sprawie. I właśnie z powodu TEJ sprawy jakoś koło południa zaroiło się na polanie od mieszkańców Szafirowej Doliny.

Przyleciały perkozy, czaple, cyranki i wszelkie ptactwo, które zdążyło powrócić lub zimowało w Dolinie. Przytuptały myszki, nornice, jeże i kreciki, przyczłapały borsuki, bobry a nawet łosie, przykicały zające, ale to nie był koniec, bo na polanę wciąż przybywali kolejni lokalsi. Gdy polana się wypełniła, Pani Wiosna ukłoniła się grzecznie i przywitała zabranych. Miała na sobie lekki kożuszek, ale we włosach świeży wianek z pierwszych przebiśniegów i zimowitów, co zachwyciło wszystkich.

- Moi drodzy, mam dla was niezwykłą wiadomość. Uroczystość mojego Pierwszego Dnia Panowania odbędzie się w waszym Międzywymiarowym Teatrze Tańca. Mamy niewiele czasu, czy zdążycie wszystko przygotować?

Wśród zebranych wybuchł entuzjazm! Wszyscy wiwatowali, podfruwali, podskakiwali wesoło i kręcili piruety. Grupa żurawi wykonała króciutką etiudę baletową przygotowaną na tę właśnie chwilę. Ptaki z gracją krążyły wokół siebie, wyciągały szyje, zaplatały skrzydła i wzbijały się lekko ku górze, a ich ogony falujące na wietrze wyglądały wprost kosmicznie. Rozległy się okrzyki zachwytu, posypały się rzęsiste brawa i szczere komplementy. Pani Wiosna też kiwała z aprobatą głową. Po chwili radości zapanowała cisza, którą przerwał łoś Seba.

- Mieliśmy wielką nadzieję, że w tym roku się uda i to u nas odbędzie się Powitanie Wiosny, więc wspólnymi siłami wyremontowaliśmy Teatr. Jest już zupełnie gotowy. Żurawie mogą zaczynać próby choćby dziś!

- To fantastycznie! Brawo! Jestem zachwycona! – wykrzyknęła Wiosna, a żurawie skłoniły się wszystkim nisko. Głos zabrał wzruszony pan Florian Grus - senior rodu żurawi.
- I my żyliśmy nadzieją, że tej wiosny nasz taneczny spektakl doczeka się międzywymiarowej premiery. Ćwiczyliśmy z dziećmi cały sezon i przedstawienie jest gotowe. Lekkie i radosne wzleci do gwiazd na cześć budzącej się do życia natury!

Te słowa znów wywołały aplauz i przywołały Wróżkę Tysiąca Emocji, która aż z Kwiatowej Wyspy dostrzegła gołym okiem wybuch nieopanowanej radości. Mieszkańcy Szafirowej Doliny bawili się do zmierzchu razem z Panią Wiosną, wróżkami i innymi gośćmi, których zwabił blask szczęścia.

05 marca, 2024

Bajka pożegnania z zimą (Zimowe bajki 9.)

   Panował jeszcze aksamitny mrok. Przez małe okienka wpadał do siedziby Pana Jeżyka miękki blask latarni. Gospodarz wstał już, ale Bajki spały smacznie, zmęczone po wieczornych lotach dobranockowych. Było cicho i miło. Aż nagle…
- Aaaaaaaaaaaaa! Co to? O Matko Naturo! Cóż to się dzieje? - wydzierała się niemożliwie Bajka w czapce. W ręce trzymała kubek z herbatką malinową, pod pachą miała cztery czapki wybrane w garderobie na dziś i wpatrywała się uporczywie w podłogę. Pan Jeżyk rzucił się na ratunek, bo nie mógł pojąć, co się stało. Po chwili już wiedział. To ONA! To WIOSNA robi już swoje magiczne sztuczki, żeby dać siostrze Zimie do zrozumienia, że pora na odpoczynek na ciepłej, Zimowej Wyspie. Na samym środku Jeżykowego salonu wprost z podłogi wyrastała po prostu jakaś pokaźna roślina! Puszysta podłoga utkana była z mchu i paproci, więc samo pojawienie się na niej rośliny nie powinno nikogo dziwić. Ale Bajkę zdziwiło. Zdumiona obserwowała wyraźnie zarysowany wśród liści imponujący pąk jasnego kwiatu.

- Czyżby to przebiśnieg? A może hiacynt? – głośno myślał Jeżyk. Jego słowa jednak nie uspokoiły odkrywczyni.

- Ale jak to możliwe? W naszym salonie? Światła słonecznego tu nie ma zbyt dużo!

- Może i na razie nie ma, ale mój zimowy dom to jesienne liście ułożone w okazały stosik! Niebawem Pan Gospodarz zgrabi je wszystkie i wtedy również inne kwiatki wychylą piękne główki ku słońcu!

- A co z nami! Co teraz? Co z garderobą? Pokojami? Ze wszystkim?

- Ależ spokojnie! To Twoja pierwsza zima u nas, więc jeszcze nie wiesz. Uśmiechnął się szeroko Jeżyk. - Pamiętasz bałwankowy odlot? No to my też się przeniesiemy, ale najpierw na Wiosenną Wyspę, a potem wrócimy do letniej rezydencji. Wróżki już nad nią pracują, żeby była dla nas wszystkich wygodna i pozwalała na ekspresowe, dobranockowe loty. Pij spokojnie herbatkę, najpewniej po południu odlatujemy!

   Co to był za rwetes. Bajki powstawały wcześniej, zbudzone okrzykami przyjaciółki. Porządkowały swoje historie, sprzątały pokoje w Wielkiej Księdze Bajek i paplały radośnie, podekscytowane mającą nastąpić zmianą. Zmiany często nie najlepiej się kojarzą, bo czasem to I NAGLE! nie jest tym, na co czekamy, ale wyjazd na Wiosenną Wyspę to było coś wspaniałego, więc to oczywiste, że zapanowała powszechna, nieustająca radość i euforia! A nowe zbliżało się galopem:)

18 lutego, 2024

Bajka z Bałwankiem (Zimowe bajki 8.)

 

   Wokół leżał jeszcze śnieg, ale w powietrzu czuło się już lekki słoneczny powiew i szum nadciągającego orszaku Pani Wiosny. Naprawdę! Pan Jeżyk stał na ganku i marzył, że właśnie wyrusza do letniej rezydencji. Tak go to ucieszyło, że postanowił z kimś o tym porozmawiać. Najbliżej stał Bałwanek Kuleczka i nawet machał do Jeżyka, więc ten żwawo ruszył ku przyjacielowi. Kiedy jednak był już o krok, Kuleczka zachwiał się, wykonał przedziwny skłon… i poturlał się z górki. Jeżyk widział, jak Bałwanek rozpada się na mnóstwo małych bałwankowych kuleczek i z lawiną mokrego śniegu pędzi na dół. Nie było na co czekać! Zwinął się w swoją kultową kulkę i ruszył na ratunek przyjacielowi. Nie toczył się, a mknął po prostu, wyłapując części Bałwanka i zlepiając je w wielgachną kulę. Wyhamował na trawniku. Otrzepał futerko, poprawił kolce i ogarnął wzrokiem efekt swojej brawurowej akcji ratunkowej. Tuż przed nim piętrzyła się wielgachna kula mokrego śniegu i mruczała coś pod nosem, który sterczał teraz koło guzików na środku brzuszka czy czegoś…

- Ojoj, ojojoj… Gdzie moja głowa? Gdzie mój szalik? Gdzie zgrabne ręce…

Gdy Kuleczka tak lamentował, Pan Jeżyk właśnie kończył z kimś rozmowę telefoniczną. Nie minęła chwila, a niebo pociemniało, poprószyło śniegiem i nad Jeżykową rezydencją zawisł zaprzęg Pani Zimy. Wiatrowe Rumaki przestały wierzgać, bo uspokoiły się pod miękką dłonią Północnego Wiatru i wtedy dały się słyszeć wesołe nawoływania.

- Hej Kuleczko, pora wracać na Zimową Wyspę, jesteś ostatnim bałwankiem wśród ludzi.

Kuleczka spojrzał w górę i zobaczył swoich przyjaciół w saniach Pani Zimy! Jakim cudem zmieścili się tam wszyscy? To musi być magia! – myślał. Zaraz potem odkrzyknął:

- Ja niestety straciłem swoją śnieżną formę, zgubiłem szal i guziki i zgrabne ręce, więc raczej nie odlecę z Wami, chyba się tu rozpłynę…. – i zaszlochał gorzko.

- Po co te łzy? Spytała melodyjnym, trochę szumiącym głosem Pani Zima. Rozwinęła swój płaszcz jak skrzydła, zawirowała wokół Bałwanka tak, że Jeżyk nic nie mógł dostrzec. Niebawem spłynęła na ziemię a wszystko się uspokoiło.

Jeżyk przetarł oczy i zobaczył Kuleczkę w najlepszej formie! Był znowu dumnie wyprostowany, w kraciastym szalu, z nosem na środku uśmiechniętej buzi. Wskakiwał właśnie do sań Pani Zimy, witając radośnie swoich krewnych i przyjaciół.

- Do zobaczenia za rok!

- Miłej podroży!

- Całusy dla Bajek!

- Dziękuję za pomoc, Pani Zimo!

- Dzięki za telefon!

- Jeszcze tu zajrzę parę razy!

Trudno było się zorientować, kto co mówił, bo panował zgiełk i radosny harmider. Wiatrowe Rumaki ruszyły z kopyta, niebo pojaśniało i powróciło miłe wrażenie, że na pewno zbliża się Pani Wiosna. Jeżyk poczłapał na górę, otworzył nieśpiesznie ciemnoturkusowe drzwi i zszedł po 123 stopniach do swojej siedziby. Natychmiast też ukrył się w bibliotece, żeby przygotować nowy pokój dla Bajki z Bałwankiem.

08 lutego, 2024

Bajka na stoku (Zimowe bajki 7.)


Liściasty kopczyk Pana Jeżyka trząsł się w posadach. - Cóż to będzie, gdy uszkodzą się ściany zimowego domostwa? – myślał gospodarz. Przecież nie wyprowadzę się do letniego siedliska, gdy jest mroźno… Po chwili przypomniał sobie jednak, że przybyła dziś z wizytą Pani Zima i z uśmiechem przygląda się śnieżnemu szaleństwu Bajek, czyli wszystko jest pod kontrolą, nie ma co się martwić na zapas. No i przecież jakby co, wszystkie przeprowadzki odbywają się z pomocą wróżek, więc po co te troski? Cóż, Pan Jeżyk już tak miał.

A Bajkom ani w głowie było się martwić o cokolwiek! One po prostu szalały na czym się dało. Nartusia czuwała nad wszystkim. Pilnowała kolejki zjazdów, poprawiała zapięcia, otrzepywała szale i chwaliła każdego na potęgę! Bajki piszczały z radości, nawoływały się głośno i mknęły w dół po zboczu liściastej rezydencji. Najbardziej lubiły wjazd na górę. Zapewniała go Pogodowa Wróżka. Lekko dmuchała na puszysty śnieg i po chwili pojawiał się iskrzący srebrzystymi gwiazdkami fotel magicznego wyciągu. Bajki natychmiast wskakiwały z gracją i mknęły na górkę jak wicher.

Twórca Wielkiej Księgi Bajek przyglądał się wszystkiemu, stojąc bezpiecznie na ganku. Dostrzegła go kątem oka Pani Zima i rozwinęła nad jego głową chmurkę prószącą drobnym śnieżkiem. Jeżyk otrząsnął się, prychnął i już miał się ukryć wewnątrz, gdy usłyszał:

- Teraz Pana kolej! Zapraszamy! Sanki czy narty? A może deska? – wołały Bajki.

- Ja… tego… no… nie bawię się od lat… jestem już sta… Ten wywód przerwała Nartusia.

– Nie ma co się opierać! Droga wolna! Nikt nie zjeżdża! Czekamy!

Pan Jeżyk rozejrzał się i zobaczył wlepione w siebie, błyszczące oczy wszystkich Bajek, wróżek, no i Pani Zimy.

- O…, to nie żarty… Będą o tym opowiadać każdego wieczoru… Potem zwrócił się do Nartusi: - Mam własny sposób zjeżdżania…

I zanim ktokolwiek zdążył zapytać jaki to sposób, Pan Jeżyk podskoczył całkiem żwawo, zwinął się w kłębek i wykonał fikołka w przód, a potem poleciał jak wystrzelony z procy! Sztywne i gładkie kolce okazały się fantastyczną siłą napędową. Po chwili zdumione Bajki zobaczyły, jak ich gospodarz ląduje hen… hen pod wielkim krzakiem berberysu, wysuwa łapki i wyraźnie onieśmielony otrzepuje futerko ze śniegu.

Zapanowała zupełna cisza, a potem Bajka trzech płatków śniegu wrzasnęła: - Mistrz! Po prostu M-I-S-T-RZ! To rekord! Brawo! Wybuchł radosny zgiełk i harmider. Każdy chciał uścisnąć łapkę i dotknąć cudownych kolców. Jeżyk wzbraniał się i był absolutnie zawstydzony. Uratowała go Pogodowa Wróżka podsyłając fotelik śnieżnego wyciągu. Na szczycie czekała już Pani Zima z Kryształowym Orderem Mistrza Sportów Zimowych. Zwycięzca był oszołomiony i szczęśliwy. Pod pretekstem zawieszenia orderu w gablocie zbiegł po schodkach prosto do salonu i otarł pot z czoła. 
- Ojoj, a to dopiero…, widzieliście państwo, no, no… - mruczał pod nosem, wzdychał cichutko i chichotał całkiem jak dziecko. Zanim wszystkie Bajki zdążyły się wyjeździć, przygotował pyszną czekoladę z bitą śmietaną i biszkopciki w kształcie śnieżnych gwiazdek! Dla wszystkich! 
To był dzień, jakich mało! Nikt go nie zapomni! Przenigdy! Szczególnie Mistrz Sportów Zimowych, oczywiście:)






14 stycznia, 2024

Bajka w śnieżnej zaspie (Zimowe bajki 5.)



Zimowa Bajka była bardzo zadowolona. Toczyła się wesoło i gładko. Mimo zimy pędziła wesołymi zielonymi dróżkami, zaprzyjaźniła się z zajączkiem, krecikiem i kawką, zarwała kilka bławatków i zjadła trzy gałki malinowych lodów. Już, już widziała radosny napis - KONIEC! Aż tu nagle…

- A psik! A psik! Aaaaa….

I wtedy wyrwane z drzemki okienko otworzyło się, zawiał wiatr…. i Bajka pofrunęła jak latawiec… Na mróz! Na nie wiadomo co! Próbowała zawrócić, wołała nawet do Wiatru, żeby ją zwiał z powrotem do miłego pokoiku wypełnionego ciepłym światłem, zapachami wanilii i słodkim głosem, który ją wymyślał… Ale Pan Wiatr pędził przed siebie, co chwila wykrzykiwał: - Ahoj przygodo! I nie w głowie mu było rozglądać się za szybującymi wokół Bajkami na Dobranoc.

- Bajkami? No tak, to oczywiste! Wieczorne niebo jest ich pełne. Fruwają od okna do okna i czekają, że te miłe głosy zerkną w ich kierunku i pochwycą pomysł na nową opowieść.

     Jednak na latawcującą Bajkę nikt nowy nie zerknął, nie pochwycił jej przygody zachwycony, nikt nie usłyszał jej wołania: - Oj! Ojoj! Ojojoj! więc po chwili wirowania wylądowała miękko na niewielkim ośnieżonym wzniesieniu. Zrobiło jej się cieplutko, powierciła się chwilkę i odetchnęła z ulgą. Pomyślała, że jest jej na pewno całkiem do twarzy w tym puszystym kożuszku, rozejrzała się, no i wtedy dostrzegła parę błyszczących oczu wpatrujących się w nią uparcie.

- Dzień dobry… wieczór… wyszeptała nieśmiało… To ja, Zimowa Bajka …

- No teraz, to już raczej  Bajka w Zaspie… wymruczał pod nosem właściciel świdrujących oczu i nieoczekiwanie zniknął, ale po chwili pojawił się znowu i nieśmiało wyjąkał: - Proszę… bardzo proszę… zapraszam… no już! Bo całkiem Pani przemarznie, Pani Bajko Zimowa.    

Ponieważ kożuszek okazał się być krewnym lodów malinowych, więc Bajka  ochoczo ruszyła ku nieśmiałemu głosowi. Dostrzegła solidną drabinę, a na niej otulonego wielkim szalem w kratkę - Pana Jeżyka, który trzymał w podniesionej łapce piękną zieloną lampę, uśmiechając się niepewnie. Bajka szybciutko pokonała 123 stopnie (😊) drabiny  i po chwili stała na środku uroczego saloniku. Rozejrzała się ciekawie. Wszystkie ściany były pokryte kilimami gęsto tkanymi z jesiennych liści, wszystkie  sprzęty wydawały się misternie wyplecione z wysuszonych gałązek. Wzdłuż korytarza wisiały na ścianach portrety dumnych Jeżykowych przodków. W głębi Bajka dostrzegła obszerne pomieszczenie  pełne wesoło rozprawiających o czymś postaci. Ruszyła za Panem Jeżykiem w ich kierunku. Gdy stanęli w progu, natychmiast wszystkie oczy zwróciły się ku nim, a gospodarz z nieustającą nieśmiałością rzekł:

- Oto Zimowa Bajka, która sfrunęła dziś wprost w moją zaspę! Proszę, drodzy przyjaciele, zaopiekujcie się nią, bo chyba zostanie z nami na dłużej.

Zawstydzona Zimowa Bajka odruchowo ukryła się za plecami swojego wybawcy, ale wystarczył kwadrans, by  znała prawie wszystkich. To były INNE BAJKI NA DOBRANOC! Miały tu swój dom! Każda mieszkała na jednej stronie Wielkiej Jeżykowej Księgi Bajek. Co wieczór wyfruwały na świat, by zaglądać do okien ludzi i opowiadać im swoje niezwykłe historie.

- Skoro mieszkacie tu od dawna, czemu nigdy do Was nie trafiłam?

- No bo Ty jesteś Nową Bajką, ale Mistrz Jeżyk już szykuje Ci pokój w Wielkiej Księdze, więc teraz wreszcie się zaprzyjaźnimy.

Zimowa Bajka nie mogła wyobrazić sobie większego szczęścia. Otrzymała wspaniałą, śnieżnobiałą wywieszkę na swoje drzwi: Bajka w śnieżnej zaspie. Co dzień wyfruwała wspólnie z przyjaciółmi, by inspirować wieczornych opowiadaczy. Czasem dorzucała przygody innych Bajek, bo poznała je wszystkie i bardzo polubiła.

Jeśli zamkniecie oczy, to na pewno zobaczycie salon Mistrza Jeżyka pełen Bajek, które Was uszczęśliwią.


04 stycznia, 2023

Bajka w piernikowej chatce (Ciasteczkowe bajki 12.)


Mistrz Milander Śmietanko objął w posiadanie Cynamonową Wyspę już dobry rok temu. Używał z namysłem magicznego zaklęcia, żeby żadnej prośby nie zmarnować na bzdurki. Jego miasto nie miało sobie równych. W żadnym zakątku żadnego ze światów ciekawski podróżnik nie znalazłby czegoś podobnego. Każda z uliczek lśniła innym lukrowym kolorem. Była Błękitna, Indygo, Pomarańczowa, Złota, Czerwona, Śnieżnobiała i… Ach, ach! I jakie tylko chcecie. Wszystkie kamieniczki nie tylko pachniały, ale też były całkiem zaczarowane. Można było odłamać kawałek cynamonowej okiennicy, skubnąć lukru, chrupnąć słuszny kawałek czekoladowej klamki, a po chwili wszystko było na powrót nienaruszone i świeżutko pachnące. To był jeden z najlepszych pomysłów na cynamonowe zaklęcie, jakie Mistrz Śmietanko stworzył.

Właśnie mijał rok od niezwykłych wydarzeń ostatniego Festiwalu Ciasteczek „Mniam!”. Mistrz Milander nie musiał już z nikim rywalizować! Od tego roku był jurorem oceniającym ciasteczkowe popisy innych cukierników. To sprawiało, że spodziewał się tłumu świątecznych turystów, którzy już przybywali z najdalszych archipelagów, by podziwiać jego Cynamonową Wyspę.

Oczywiste było, że wszystkie kolorowe, lukrowane uliczki były wszystkim dobrze znane! Szafirnet roił się od cudownych zdjęć milionów podróżników, którzy uwielbiali robić sobie selfi w cynamonowych zaułkach. Milander potrzebował więc nowości! Postanowił, że sam wypiecze kolejne budowle i ani razu nie użyje zaklęcia. Oczywiście, z wyjątkiem tego końcowego, które będzie odświeżało konstrukcje. Głowił się już od lata, aż w końcu olśniła go myśl, że najlepsze pomysły mieszkają najbliżej! Wyciągnął tekturowe pudło pełne zapomnianych prawie fotografii z dzieciństwa. Tak! Znalazł! To było to! Tego potrzebował!

Ze starych fotografii radośnie zerkały na niego czekoladowe oczy PIERNIKOWYCH CHATEK! Tak! Miał tych zdjęć niemało! Sam je zrobił! A właściwie robił je każdego roku, gdy dostawał taki słodki prezent od wróżki Niu! Najpierw zdjęcie, a potem podjadanie! Niu wypełniała chatkę słodyczami, więc zanim odłupało się kawałek daszku, można było wydobywać słodkie żelki, orzeszki w czekoladzie, rodzynki w lukrze i truflowe kulki ukryte we wnętrzu domku!

Wróżko Niu! Dzięki! To będzie moja nowa uliczka! Uliczka Piernikowych Chatek Wróżki Niu. Nazwa może trochę przydługa, ale trudno! Musi taka być! Milander ruszył do pracy. Nie minął tydzień, a nieopodal sosnowego zagajnika, wzdłuż rzeczki goździkowego lukru – rozgościły się cudowne piernikowe chatki. Nowy zapach przebił wszystkie dotychczasowe, a właściwie uzupełnił je i wzmocnił. Piernikowa nuta rozsnuła się po wszystkich zakątkach Wyspy. Każdy turysta, który na nią wkroczył, widział najszczęśliwsze chwile swojego dzieciństwa. Pojawiały się jak lekka mgiełka otulająca piernikowe chatki. Wszyscy widzieli tę mgiełkę, ale każdy dostrzegał w niej własne, zapomniane czasem chwile szczęścia, które powracały wraz ze wspaniałymi słodyczami wypełniającymi chatki.

Milander był szczęśliwy! Udało mu się! Każdego dnia przechadzał się wzdłuż piernikowych chatek i z radością dodawał nowe słodycze. A to mięciutkie marcepanowe gwiazdki, a to srebrne i różowe lizaczki albo marmoladki w cukrze. Nie muszę dodawać, że sława Cynamonowej Wyspy sięgnęła tego roku krańców kosmosu. Pojawiło się nawet nowe powiedzonko oznaczające stan błogości, spokoju i szczęścia: Jestem w piernikowej chatce! Czy Mistrz Milander potrzebował w życiu czegoś więcej? No cóż, wszyscy znają odpowiedź!

16 października, 2022

Bajka Pogodnego Miasteczka (Pogodowe bajki 9.)


Kredkowanie Świata przeminęło. Liście rozlokowały się już na Jesiennej Wyspie. Teraz wszyscy rozprawiali o nowych, śnieżnych kożuszkach. Brzozy przechwalały się, że tylko one noszą zawsze lekkie jak puch wdzianka, znacznie piękniejsze od ciężkich kapot jodełek i sosen.

Jeżyk Tuptuś uśmiechał się, słysząc te przechwałki. Sam też szykował się do zimy. Wyciągnął przed domek wielki kufer z zimową odzieżą i dokładnie sprawdzał, czy wszystko jest w należytym porządku. Kiedy wziął do łapek kurtkę z kapturem, pojawiła się Pani Kotka.

- Co tam, Tuptusiu? Dziś bez myszki?

- No tak, Sza przenosi się do miasta. Wróżka Niu podarowała jej trochę magicznego pyłku, więc błyskawicznie poradziła sobie z przeprowadzką. Przyznam, że nudno tu bez niej, zawsze coś wesoło opowiada i nigdy nie strzela fochów, lubię ją za to.

- A co to za fikuśna kurteczka, zainteresowała się pani Kotka, żeby zmienić niewesoły temat.

- Ach, zaśmiał się jeżyk, to niezła historia jest! Kiedyś na Pogodnej Wyspie dla żartu kupiliśmy z kolegami te kurtki, które mają kapturki w kształcie czerwonych jabłuszek. Gdy jeżyk zakłada taki strój, wygląda, jakby dźwigał na grzbiecie wielkie jabłko. Kiedyś, gdy wracaliśmy z Pogodnego Miasteczka, jakiś człowiek nas dojrzał i rozpowiedział natychmiast, że nosimy na grzbietach jabłka! Co za historia! Ludzie powtarzają ją od lat, mimo że to przecież niemożliwe, dziwię się, że są tacy łatwowierni!

- Ja się tam nie dziwię, mieszkam z jedną taką ludźką, naprawdę czasem mnie zdumiewa! Ale cóż, przywiązałam się do niej, więc łykam wszystkie bajki, jakie wypisuje!

- No wiesz, w naszym świecie wszystko jest bajką!

- No, no, ale filozof z ciebie! Lepiej powiedz, jak z biletami do Pogodnego Miasteczka. Słyszałam, że idą jak woda!

- To prawda, zima nadchodzi sroga, więc każdy pragnie tam pojechać. I podobno wróżki pracowały całe lato, więc będzie piękniej niż kiedykolwiek. Miasteczko rozrosło się wspaniale i zajmuje już całą Pogodną Wyspę! Zawsze słońce, temperatura idealna dla wszystkich, śpiew ptaków, szum wody, motyle, kwiaty, relaksująca muzyka i wszystko czego dusza zapragnie. Żadnych ulew, zamieci, powodzi, gradobicia ani piorunów. I błota, oczywiście. Nieustające wczesne lato z truskawkami, malinami i papierówkami… - rozmarzył się Tuptuś.

- Papierówkami? A cóż to takiego? – zdziwiła się Kocurka.

- To wczesne kruche jabłuszka, mniam, mniam…

- No ja nie przepadam w zasadzie, ale powąchać mogę… - bez przekonania stwierdziła Kotka.

Jeżyk wyciągnął z kufra plik zdjęć z wypraw do Pogodnego Miasteczka! Tylko popatrz! Jakie kolorowe domki, aż chce się w nich zamieszkać!

- To prawda, ale... ach! Co widzę! - krzyknęła Kotka a jej oczy zrobiły się wielkie i okrągłe, zupełnie jak namalowane:)

- Koty! Tam były koty! Pewnie dzikie… Ale pewności nie ma… czyli może i my, domowe koty też możemy starać się o bilety do Pogodnego Miasteczka? – Kotka była wyraźnie poruszona.

- A czemu nie! Jesteście zwierzakami jak wszystkie inne, a że mieszkacie z ludźmi… Cóż, nikt nie jest doskonały…

- Tuptusiu, jesteś prawdziwym przyjacielem, dziękuję! Baaaardzo….

I tyle ją jeżyk widział.

- Nuf, nuf – zamyślił się… - Ale co ona zrobi ze swoją ludźką, jeśli wyjedzie?

28 września, 2022

Bajka oszroniona (Pogodowe bajki 7.)


- Ale ekstra! Tato! Tato! Dziadek przyjechał! Chodź szybko! - wydzierał się Ronek wniebogłosy. - Już, już! Idę! – odpowiedział tato Przymrozek i zamyślił się. Jakiż to powód sprowadza Ojca tak wcześnie z wizytą. Spodziewali się go dopiero za dwa, trzy miesiące. Zaciekawiony wyszedł na podwórko i zobaczył piękny Ojcowski  śnieżnobiały płaszcz, który w porannym słońcu lśnił jak milion diamentów rozsypanych po świecie. A i mały Ron już zdążył z radości oszronić wszystkie drzewa, krzewy i samochody sąsiadów. Było pięknie!

- Ojcze! Co Cię sprowadza do nas o tej porze - spytał z troską w głosie Przymrozek. Pani Zima nawet jeszcze nie szykuje się do drogi. Wczoraj na herbatce była u nas jej siostra - Pani Jesień!

- A czy coś musi się stać. Przecież to nie nowość, że wpadam czasem z wizytą. Przed nadejściem zimy mam więcej czasu, a na królewskim dworze nic się teraz nie dzieje. Zapasy śnieżynek gotowe, nowe mroźne wzory zaprojektowane. Więc cóż robić! Zatęskniłem za wnukiem, moim małym Szronkiem! Zostanę do południa, jeśli pozwolicie.

- Ależ zapraszamy! - Tak Dziadku, zapraszamy! – wołał Ronek.  Wszyscy na pewno ucieszą się, że tak cudownie upiększyliśmy świat, bo letnie i jesienne kolory całkiem już wyblakły!

- No nie wiem, nie wiem, szkrabie… - uśmiechnął się pod wąsem Dziadek.

Ronek posiedział z dorosłymi w domu, a potem postanowił zobaczyć, czy efekty przyjazdu Dziadka zachwyciły wszystkich wokół. Jakież było jego zdziwienie, gdy uszy wypełniła mu błyskawicznie lawina narzekań. Ludzie byli wściekli, w środku jesieni musieli oskrobywać szyby samochodów z mroźnych śladów i cudownych efektów radości Ronka! Szron na szybach w żadnym razie ich nie zachwycał. Mówili coś o zmianie opon, skandalicznie wczesnych opadach i tak dalej. Ron płakał, a jego  łzy zastygały jak kryształowe sopelki na wszystkich krzewach i płotach. Jak ja to powiem Dziadkowi, będzie mu przykro, że nikt nas tu nie lubi. Nawet ptaki spomarańczowiałe z nagłego zimna i zacietrzewione wydzierają się w swoich językach.

Wtedy niespodziewanie i zupełnie nie wiadomo skąd pojawiła się E-Wróżka! Usiadła obok Ronka na ceglanym murku i powiedziała: - Nie martw się, ludzie stale narzekają, zawsze coś im w pogodzie nie pasuje. A to za gorąco, a to za zimno, a to znów zbyt często pada… Nie zmienią się nagle. Ale zaraz zobaczysz, że  jak zwykle i dziś szybko spojrzą na świat z innej perspektywy.

I rzeczywiście, po chwili Pani Pomponikowa orzekła, że powietrze jest rześkie, zupełnie wiosenne, a świat wygląda jak po solidnej kąpieli! Jej sąsiad - pan Pętelka - uśmiechnięty zawołał do żony: - Rozruszałem się i całkiem mi ciepło. Nagle jakoś chce mi się coś robić! Jak mogłem siedzieć od tylu dni przed telewizorem.

Tylko dzieci wcale nie miały z niczym problemu, piszczały na widok śniegu i szronu, robiły sobie selfi na tle upiększonych przez Ronka krzewów i natychmiast chciały wyciągać z piwnicy sanki, mimo że jesień była w pełni.

Przymrozek Ronek uśmiechnął się szeroko, spojrzał na drzewa. Ptaki zdążyły ochłonąć i znów wyglądały jak najpiękniejsze broszki drzew i to śpiewające!  A wszystko dzięki wizycie Dziadka!


02 lutego, 2022

Bajka jabłkowa (Owocowe bajki 1.)

Królewskie Spiżarnie były znane nie tylko na Archipelagach Szafirowego Jeziora. Chętnie odwiedzali je Ziemianie i inni kosmici. Cudowny zapach słodkich marmoladek, konfitur, miodu i suszonych śliwek uwielbiali wszyscy. Jednak największą popularnością cieszyły się nisze ze świeżymi owocami. Gdy na Ziemi rządziła zima, nie brakowało chętnych, którzy pragnęli zapachu jabłek, malin albo poziomek. Wpadali na Spiżarnianą Wyspę z tęsknoty za agrestowym, miętowym latem.

Inaczej było z mieszkańcami Spiżarnianej Wyspy. Słodkie gruszki i dorodne jabłuszka stale miały rajskie wakacje. Opowiadały więc sobie o czarodziejskiej, ziemskiej zimie i o puszystym śniegu. Pani Śliweczka twierdziła, że nie ma nic pyszniejszego od zmrożonych, śnieżnych gwiazdeczek. Można je zajadać jak krem bezowy, gdy spadają wolniutko z nieba wprost do ust! Jabłuszko Grinn od razu postanowiło poprosić wróżkę Niu o wyczarowanie tego smakołyku. Wróżka najpierw śmiała się radośnie z tego pomysłu, ale na koniec postanowiła urządzić ciekawskim owocom pokaz.

 Grinn dostało kożuszek z bezowej pianki i szal z dorodnych, dębowych liści. Znalazł się też kapelusz ze słonecznikowych kiełków, więc od razu się spociło. Gdy wielkie, szafirowe wrota Owocowej Spiżarni się uchyliły, poczuło, że bieleje jak lodowe tapety salonu z sorbetami. Otulił je chłód i nagle nie było w stanie turlać się dalej! Wróżka Niu dmuchnęła lekko i okrągłą, ciekawską buzię  otoczyła mgiełka cudownych, ażurowych gwiazdek. Na delikatnej skórce Grinn śnieżynki topiły się i po chwili zamarzały, więc Jabłuszko wyglądało jak polukrowane. Miało wrażenie, że pokrywa je szklany pancerz, więc zaczęło machać szalem i wołać do wróżki:

 - Już dość! Chcę wracać! Zaraz przemeldują mnie do Spiżarni Mrożonek! Aaaaaaaaaaa!

Wróżka, jak to ona, zawirowała, zaśpiewała i… Jabłuszko ocknęło się na swojej półce, wygodnie ułożone w mięciutkich wiórkach. Rozejrzało się i zrozumiało, że wszyscy czekają na relację…

-Kochani! Te gwizdki są naprawdę niejadalne! Do tego to jakieś Supergwiazdki, bo mają moc zamrażania! Ledwo udało mi się ujść z życiem z tej lodowej zbroi, w którą mnie zakuły! Cieszmy się swoim ciepłem i zapachami! Niech żyje Krem Bezowy! I Marmoladki! I Konfitury! i….  cała Owocowa Spiżarnia! No!


28 grudnia, 2021

Bajka nadziewanych orzeszków (Ciasteczkowe bajki 7.)


  Takiej awantury na Archipelagach Szafirowego Jeziora nie pamiętały najstarsze wróżki ani nawet mieszkańcy Smoczego Drzewa. A wszystko zapowiadało się spokojnie, słodko, miło i ciasteczkowo, jak to w grudniu bywa, ma się rozumieć.

   Zaczęło się od zaproszenia od Kolorowej Królowej, które spłynęło niespodziewanie na parapet Maliny z samego śnieżnego ranka. Malina obwieściła wszystkim mieszkańcom kuchni, że wieczorem zapewne upieką coś pysznego, bo Królowa zaprosiła ją na NADZIEWANE ORZESZKI, a ona - Malina nigdy ich nie piekła. Liczyła więc na to, że wróci z pudłem pyszności i nowym przepisem. Potem zawirowała, zaszumiała i tyle ją wszyscy widzieli.

  Kuchnia nudziła się baaaardzo, więc gdy na parapecie pojawił się listonosz - gołąb Franek z wiadomością od wiewiórek Basi i Kasi, uradowała się szczerze. Wiewiórki pisały, ze kończą im się w Magicznej Wytwórni Pyszności Panien Jarzębianek zapasy orzeszków laskowych, więc pojawią się za kilka dni po kolejną dostawę. Do listu dołączyły paczuszkę marmoladek obtaczanych w pyle z płatków róż, czyli specjalność fabryki, w której pracowały.

  Pan Okap i Pani Kuchenka odpisali życzliwie, że worki orzeszków czekają gotowe do odbioru. Dodali też, że współczują wiewiórkom rozgryzania twardych skorupek orzechów, kiedy Kolorowa Królowa wypieka pyszne, mięciutkie, nadziewane słodką marmoladą i kremem - orzeszki. Gołąb odleciał i dzień znowu drzemał sobie w najlepsze.

  Po kilku kwadransach na parapet zaczęły spływać coraz to nowe depesze. Od oburzonych wiewiórek z Magicznej Wytwórni Pyszności, od wiewiórek z Jesiennej Wyspy, od wiewiórek z Orzechowego Zacisza … i tak dalej! Stos listów piętrzył się na stole i powoli zasypywał całą podłogę!

- Co się dzieje? Dziwiła się Pani Kuchenka.

- Może przeczytajmy kilka, to się dowiemy. – rezolutnie podpowiedziała Pani Makutra.

- Tak, zróbmy to! – odrzekła pani Kuchenka i zaczęła od najbliższej kartki.

„My, wiewiórki z Jesiennej Wyspy żądamy dostaw mięciutkich, nadziewanych orzeszków! Mamy dość rozgryzania twardych skorupek! Wciąż bolą nas zęby! Żądamy też, żeby krem był orzechowy, a marmolada śliwkowa!”

Treść pozostałych listów była mniej więcej taka sama. Niektóre wiewiórki groziły też zaprzestaniem pracy w magicznych fabrykach, jeśli ich żądania nie zostaną spełnione. Pani Kuchenka, całkiem załamana, jęknęła: - No to narobiłam! Trzeba się było w język ugryźć!

- To fakt! – mruknął pan Okap i dodał: - A tu już kolejne protesty nadlatują z magicznych fabryk, w których wiewiórki urządziły strajk.

  Czarny nastrój wypełnił kuchnię. Groza fruwała pod sufitem bezkarnie, a poczucie winy wyjadało z powodu stresu rodzynki ze słoja. Tylko Pani Kotka chrapała w najlepsze, bo zupełnie o niczym nie wiedziała.

 Tę katastroficzną scenę przerwał powrót Maliny, której towarzyszyła wróżka Niu. Gdy Niu zobaczyła kłębiące się czarne emocje, od progu krzyknęła: - Dajcie spokój, już wszystko jest pod kontrolą! Kolorowa Królowa wie przecież wszystko! Każda, nawet najmniejsza wiewióreczka, dostała kosz mięciutkich orzeszków! I oczywiście zaklęcie, które ten kosz będzie stale uzupełniało!

- Ale ja nie chciałam… jąkała się Pani Kuchenka!

- Nie zrobiłaś nic złego! Uśmiechnij się! Dla ciebie też mamy magiczną formułę, dzięki której zrobisz porcję pysznych orzeszków w sekundę!

- Ach, dziękuję bardzo! Zawsze potraficie mnie uszczęśliwić!

I znów zapanowała bajkowa radość w niezwykłym domu Maliny na Ciasteczkowej Wyspie.

18 grudnia, 2021

Bajka Nony i wyjątkowo pysznych serduszek (Ciasteczkowe bajki 6.)

            Poranny humor zupełnie ją opuścił. Była pewna, że gdy tylko pojawi się na wystawie, wszyscy, ale to wszyscy ludzie będą ją chcieli zabrać do domu. I co? I nic! Już prawie ciemno, a przy niej nikt się nawet nie zatrzymał. Zerkała ukradkiem na brodate Mikołaje, śnieżne kule i renifery, na bombki błyszczące, aż oczy zrobiły jej się całkiem wilgotne, nie wiedzieć, czemu… Tuptała sobie, przeskakiwała z nogi na nogę, bo pierzaste buciki całkiem jej zamarzły. Bała się nawet, że za chwilę pokruszą się i odpadną, jak lodowe sopelki. Z zimna zaczęła sobie wyobrażać, że otaczają ją ziejące ogniem smoki i krokodyle, a ona ogrzewa się w cieple płomieni…

- O, ale czupiradełko… - usłyszała nagle… Smoki rozbiegły się błyskawicznie…

- Nie mogła w to uwierzyć! Wreszcie ktoś się koło niej zatrzymał i zamiast się zachwycać, dostrzegł w niej   jakieś CZ-U-P-I-R-A-D-E-Ł-K-O? No co to, to już nie!

I wtedy poczuła, że delikatna ręka chwyta ją całkiem zdecydowanie za zmarznięte, trzęsące się nóżki i potrząsa nią. Z wrażenia zakręciło jej się w głowie i zaczęła pleść coś półgłosem: - Jestem Nona… To od „No na pewno wygram!” albo „No na bank - ja!”, a może „No na ręce kaktus mi…” czy coś…

Ręka nic a nic sobie z tego nie robiła, podniosła Nonę wysoko, popatrzyła w jej sowie oczy, a potem zdecydowanie orzekła: - Idziemy!

Więc poszli, a potem jechali, szli, pędzili pionowo w górę, aż w końcu wszystko się uspokoiło. Nona wyjrzała z kolorowej torby, w której podróżowała i zobaczyła cudowne miejsce! Bez Mikołajów, bombek i całego tego zakupowego zgiełku. Z rogu pokoju mrugała do niej zielona choinka  w sukience z samych światełek… Było ciepło i miło. Rozejrzała się. Część ściany błyszczała i migotała kolorowymi obrazkami. Tak, znała to, to był telewizor! Wyraźnie uśmiechnięty machał do niej, coś mówił i chyba chciał się zaprzyjaźnić. Nona powoli zwiedzała wszystko wokół. I to wszystko ją zachwycało! Właścicielka ręki i właściciel innych rąk gdzieś zniknęli, więc miała czas, żeby przywitać się z kwiatkami mieszkającymi na parapecie i gwiazdkami cudownie błyszczącymi na niebie za oknem.

Tak zupełnie poczuła się jak w domu, gdy zjawił się przed nią talerz pełen słodkich serduszek z czekoladowymi gwiazdkami. – Chyba naprawdę mnie polubili, skoro częstują mnie takimi przepysznymi, pachnącymi ciasteczkami. – myślała. No i chyba zrozumieli, że jestem kimś wyjątkowym, bo dali mi rolę w filmie i zrobili mnóstwo zdjęć, które wysłali we wszystkie strony świata! Wreszcie ktoś się na mnie poznał! 

16 grudnia, 2021

Bajka kruchutkich reniferków (Ciasteczkowe bajki 5.)



             Świąteczny nastrój wprowadził się do kuchni Maliny już dość dawno. Wypełnił kosze z zapasami, rozłożył świąteczne dekoracje, nawet słojom z herbatą włożył na głowy czapki z reniferowymi rogami. Od wejścia chwytało się ten słodki, ciasteczkowy zapach. Trochę jakby piernikowy, z nutą goździków i wanilii. Miodzio!

Malina wróciła właśnie z wyprawy po prezenty. Zawsze kupowała je z wróżką Niu, bo tylko ona potrafiła wypatrzeć rzeczy inne niż wszystkie, czyli – niezwykłe. Dzisiaj udało im się lepiej niż kiedykolwiek, więc śmiały się i opowiadały sobie różne, przezabawne historie z minionych Gwiazdek.

Kiedy weszły do kuchni, Niu od razu dostrzegła reniferowe rogi na słojach herbacianych i prawie krzyknęła: -Wiem! Otworzymy sezon ciasteczkowy kruchymi reniferkami. Do dzieła!

I wtedy się zaczęło!

              Niu tańczyła na środku kuchni, a wokół niej wirowały magiczne ciasteczkowe przepisy. Gdy dostrzegła ten, o który właśnie chodziło, do akcji włączyły się kosze i szafki. Od razu poustawiały na stole wszystko, czego było potrzeba i jeszcze ciut. Niu głośno, rytmicznie, a nawet melodyjnie, ale wolniutko czytała wybrany przepis, a misy, makutra, łyżki, trzepaczki  robiły swoje. Kuchenka grzała z przejęciem piekarnik, foremki i blaszki czekały w gotowości. Nie minęła chwila, a foremki jak szalone wycinały zadziorne pyszczki, dumne rogi i radosne kopytka. Wreszcie mikołajowy zaprzęg pogalopował żwawo do piekarnika i po magicznej chwili mogły na scenę wpłynąć lukry, płynna czekolada, przeróżne orzeszki i cukierkowe ozdoby, które sprawiły, że reniferki wprost rwały się do galopu.

              W tym czasie Malina zdążyła wypełnić miskę pani Kotki smakołykami i odebrać kilka paczek od kuriera - gołębia Zdzicha. Gdy weszła do kuchni, zdębiała. Znała się przecież na kuchennej magii, ale czegoś takiego jeszcze nie widziała. Kątem oka dostrzegła, że ostatnie naczynia wracają na swoje miejsca do szafek. Na stole pozostały kawałki czekolady i rodzynki w czerwonych miseczkach. Reniferki z gracją zaparkowały na tacy, a obok nich pojawiły się nie wiadomo skąd małe, lukrowane, pierzaste gwiazdeczki ze słodkimi perełkami pośrodku. Niu i Malina stały zachwycone i wcale nie miały zamiaru zjadać tych cudeniek.

              Wtedy właśnie rozległ się rześki dzwonek do drzwi. Na progu stał roześmiany Wojtek. Wpadł z przedświąteczną wizytą i od razu  poczuł ten cudowny, ciasteczkowy zapach. Niewiele myśląc, skierował się od razu do kuchni. Malina pomyślała, że jednym reniferkiem może go właściwie poczęstować. Wyjęła błyszczący, pomarańczowy kubek na herbatę i w tej samej chwili usłyszała radosny śmiech wróżki Niu… Odwróciła się… Talerz po reniferkach świecił pustkami. Wojtek zjadał ostatniego…  

- No nie mogę, cieszyła się Niu! - Zupełnie jak Mikołaj!

14 grudnia, 2021

Bajka mrugających światełek (Zimowe bajki 4.)

       Gwiazdki wprost uwielbiały zimę. Mogły płynąć po niebie jak na jakiejś paradzie albo przedstawieniu i widziało je naprawdę mnóstwo ludzi! Nawet w wielkich miastach, które im wydawały się mrugającymi, świecącymi nieustannie choinkami.

Najlepszymi przyjaciółkami gwiazdek były światełka choinkowe. Wspaniale opowiadały różne historie, takie słodki i kolorowe, i miłe…

Kiedy niebo stawało się kołderką dla wieżowców, wiaterków i ptaków podróżnych, gwiazdki układały się na najniższych chmurkach. Najdłuższymi smugami ciepłego światła łaskotały światełka choinkowe i czekały grzecznie na opowieści.

A było na co czekać. Na przykład   Czerwone Światełko miało dziś w kieszonce opowieść o kokardzie pani Kotki. Dostała ją od Mikołaja, żeby wystroić się na święta. Zanim jednak święta zdążyły przydreptać zdyszane, Kotka chciała sprawdzić, czy czasami jej ozdoba nie jest zrobiona z pysznej szyneczki… Zaczęła ją drapać najpierw jednym pazurkiem, potem całą łapką, a na koniec niczym młynek szarpała wszystkimi, ostrymi jak szpady, pazurkami, aż z kokardki został tylko kłębek splątanych, czerwonych nitek. Gwiazdki i światełka zachichotały, ale pani Kotce nie było do śmiechu. Nie dość, że kokardka okazała się niejadalna, to jeszcze straciła ozdobę, w której na pewno wyglądałaby piękniej, niż pies CD w zielonej obroży…  

Zielone Światełko też było gotowe do opowieści. Gwiazdki lubiły go słuchać, bo zawsze dostrzegało coś wyjątkowego. I dziś się nie zawiodły. Otóż, Zielone kątem oka dostrzegło stojący na parapecie wielkiego okna, przepiękny kwiat w aksamitnej, zielonej sukni z burzą białych płatków na delikatnej łodyżce. Kwiat pochlipywał cichutko. Nie znosił zimy. Mało kto dostrzegał wtedy jego piękno. Wszyscy zachwycali się choinką, ozdobami, a nawet ciasteczkami w kształcie reniferów.  Ale nie kwiatem o śnieżnych płatkach... Zielone Światełko postanowiło ruszyć z pomocą. Kiedy otworzyło się okno, przywołało wiaterek, który zdmuchnął najpiękniejszą czerwoną bombkę z choinkowej gałązki i delikatnie ułożył ją na zielonej sukni kwiatu. Ludzie od razu dostrzegli tę zmianę!

- Kto wpadł na ten pomysł? – dopytywali się. Ależ piękny stroik będzie! I ustawili kwiat na samym środku świątecznego stołu. Zielone Światełko puchło z dumy, patrząc na kryształowe płatki, zieloną suknię i promienny uśmiech oświetlający błyszczącą, czerwoną bombkę.

Każde ze światełek ma co dnia nową, wspaniałą opowieść dla gwiazdek. Jeśli chcesz ich posłuchać, musisz cichutko usiąść pod choinką, gdy za oknem mrugają gwiazdki i na pewno dowiesz się, o czym opowie Złote Światełko:)


20 lutego, 2021

Bajka Śnieżnobiała Weekendowa (Kolorowe bajki 10.)


Jest bliską kuzynką Białej Bajki. To oczywiste. Mimo to, różni je absolutnie wszystko. Biała jest cicha, skromna, ale niezastąpiona i niezbędna każdego dnia. Śnieżnobiała to gwiazda, królewna i celebrytka- pojawiająca się od święta. Uwielbia światło reflektorów i popularność. Zyskała ją przede wszystkim dzięki Śnieżce. To wraz z nią dowiedziała się, czym jest popularność. Wędrują razem od książeczki do książeczki, odwiedzają coraz to nowsze filmy, gry i fabryki zabawek.

Śnieżnobiała uważa się za wyjątkową także dlatego, że bez niej nie byłoby wirującego puchu, bałwana śniegowego i cudownych kożuszków, w które stroją się zimą domy, drzewa, krzewy i cały świat! Jest przekonana, że Święta, które zimą celebruje wielu ludzi, są na nic bez jej obecności. Ale to, to już zwyczajnie, przechwałki! Takie same jak te, że jest najlepszą przyjaciółką Mikołaja i szefową wszystkich elfów, i że bez niej żaden prezent pod choinką by się nie zjawił! Uwierzycie?

Muszę też dodać, że Śnieżnobiała kocha modę. Często paraduje po wybiegach w Atelier Makowych Panien i przyjaźni się z Lisią-Alisią. Rzadko się zdarza, by opuściła jakiś ślub, suknie panien młodych to jej konik!

Domyślacie się zapewne, że śnieżna biel zobowiązuje, więc na całym Archipelagu Bajki na Raz nie znajdziecie większej czyścioszki niż nasza Śnieżnobiała! Łazienka i pralnia to w jej domu największe pomieszczenia! Biblioteka jest pełna poradników z patentami na wywabianie plam i przywracanie wszystkiemu śnieżnej bieli. Trzeba przyznać, że jest w tym dobra! Dlatego właśnie jest czyściutka, pachnie nieziemsko i wygląda jak z najpiękniejszego obrazka! W tym akurat możecie zawsze brać z niej przykład, daję słowo, że poczujecie się bajecznie!

20 marca, 2020

Bajka czupurnych sikorek (Zimowe bajki 3.)


Było naprawdę mroźno. Czubatek spał sobie z głową ukrytą pod skrzydełkiem. Co jakiś czas budził się, otwierał lewe oko i zerkał przez piórka na świat. Właśnie znowu to zrobił i… sen błyskawicznie go opuścił. Wyprężył się ze zdumienia tak zamaszyście, że gałązka, na której spał, rozkołysała się i musiał zatrzepotać skrzydełkami, by się na niej utrzymać. 

-Cóż to jest! Przecież, gdy zasypiałem, była zima! Mróz nawet! Co? Jak… 

Wokół Czubatka kipiały kolory późnej wiosny;) Leciutko szumiały całkiem dorosłe, soczysto zielone listki lipy, na której siedział. Pachniało świeżo i kwietnie. Rześkie ciepło wykluczało zimę! Dzika wisienka rosnąca za drogą sypała bladoróżowym pyłem opadających kwiatków. 

-Nie słyszę… Nie słyszę ich… Czemu nikogo nie ma! – Błękitku! Żółtobrzuszko!- wołał zdumiony i nieco już przestraszony Czubatek. Jednak słyszał tylko szum liści, plusk strumyka i chyba bzyczenie owadów, ale takie jakieś inne, grubsze i głośniejsze. Od czasu do czasu dał się też słyszeć jakiś dziwny dźwięk, jakby obracanie się koła, zgrzyt sprężyny zegara albo coś podobnego. 

Polecę za drogę- pomyślał Czubatek i rozpostarł skrzydełka… A wtedy stało się coś jeszcze bardziej zdumiewającego… Z każdym uderzeniem skrzydeł świat się zmieniał. Obrazy falowały. Czubatek miał wrażenie, że to co widzi, to ruchome obrazy z ludzkich domów, które czasem podglądali przez okno. Czasem nawet odwiedzali jaskółki, które w oknach ludzkich domów budowały gniazdka i mogły, leżąc wygodnie, oglądać malutkie światy uwięzione przez ludzi w pudełkach. 

Teraz jednak, to było coś zupełnie innego. Niby lipa ta sama, rzeka też i dzika wisienka za drogą jak zawsze, ale inna…bo… inna była pora roku! W jednej chwili wiosna znikała a Czubatek widział rdzawe i złote liście wirujące na wietrze, czuł zacinający jesienny deszcz, a po chwili kurczył się od podmuchów lodowatego zimna i nic nie widział wśród szalejącej zamieci! Gdy tylko uniósł skrzydła, wracała wiosna, a z kolejnym łopotem- letni żar lał się z nieba. 

Czubatek zadrżał. Wszystko jest nie tak! Chyba Pory Roku potrzebują pomocy! Coś musiało się stać. Błyskawicznie obmyślił plan. Zaczął machać skrzydłami najwolniej, jak umiał. Gdy przed jego oczami pojawiała się falująca, zielona wiosna, wołał na pomoc przyjaciół, śpiących wśród gałęzi berberysu. -Błękitku, Żółtobrzuszko, na pomoc! Obudźcie się! Hej! Przecież sikorki nie śpią tak mocno! Pobudka!- wrzeszczał na cały dziób. W końcu się udało! Żółtobrzuszka dołączyła pierwsza, a po niej całkiem zaspany Błękitek, który wymamrotał:- No tak, znowu Ty szalejesz- Czubatek. I normalnym ptakom spać nie dajesz… jeszcze nie skończył, gdy Żółtobrzuszka odkryła, co się dzieje i zarządziła. –Lecimy na Zieloną Polanę, tam są drzwi do Zamku Czterech Sióstr. –Ale po co?- zdziwił się Błękitek, nie wyspałem się. Jeszcze mała drzemka… Przyjaciele wcale go nie słuchali, byli już daleko przed nim, więc rozpostarł skrzydełka i… dowiedział się, o co chodzi:) Ze zdumienia pokrzykiwał w sikorczym języku, aż Czubatek musiał przywołać go do porządku…to znaczy- do ciszy. 

Już w brzozowym zagajniku dostrzegli wielkie poruszenie na polanie, zwierzęta, ptaki i owady tłoczyły się przy bramie Zamku Czterech Sióstr. Słychać było głęboki głos Zimy, jednak sikorki jeszcze nic nie słyszały. Podfrunęły więc najbliżej jak się dało i usiadły na niedużym, rozłożystym klonie. –Co jest grane? – spytała bez ogródek Żółtobrzuszka. –Klon wyraźnie zmartwiony odrzekł tylko:- Słuchajcie, zamiast gadać, to się dowiecie. 

Zima mówiła bardzo poruszona: -Kochani, potrzebujemy Waszej pomocy! Dziś w nocy zepsuł się nasz Zegar Czterech Pór Roku! Nasze panowanie trwa jedną chwilę. Świat pędzi jak oszalały. Użyłam zaklęcia Malachitowej Królowej, żeby się zatrzymać, ale mój czas się kończy. Wrota do naszego Zamku zostają otwarte. Czekamy na śmiałka, który naprawi Zegar i nas uwolni. Po tych słowach zniknęła i znów Pory Roku zaczęły migotać jak w kalejdoskopie. 

Zapadła cisza. Nikt nie znał się na zegarach! A już na pewno nie na TAKICH ZEGARACH! Zające zaczęły popłakiwać, Bobry szlochały w głos, ptaki zaczęły szeptać, a owady gdzieś się pochowały. 

Wtedy odezwał się cicho Błękitek:- Może ja… To znaczy… mógłbym… Właściwie kiedyś próbowałem i do tego mój dziadek…. Ale nikt go nie słuchał, z wyjątkiem Żółtobrzuszki:) 

-Tak! –Tak jest!- wrzasnęła. -Cisza! –Cisza!- mówię! Wszyscy umilkli. – No, teraz mów Błękitku! – zwróciła się do przyjaciela, ale ten zawstydził się i zamilkł, a głowę ukrył pod skrzydełkiem. – Oj- westchnęła Żółtobrzuszka… -No to ja Wam powiem. Przodek Błękitka mieszkał przy oknie Wielkiego Zegarmistrza i zapisał w Wielkiej Księdze, kiedy powstał Zegar Czterech Pór Roku, kiedy go nakręcać i jak naprawiać! 

-Po Księgę! Wrzasnął tłum i już wszyscy chcieli ruszyć w drogę, gdy Błękitek przemógł wstyd i krzyknął: -Nie trzeba… po księgę… Ja to wiem, dziadek mnie nauczył. Zapanowała cisza, którą przerwał rozkaz Żółtobrzuszki:- No to do dzieła, bracie! I trójka przyjaciół ruszyła ku bramie Zamku. 

W Sali Tronowej od razu dostrzegli wielki Zegar. Był wyraźnie zajęty rozmową z kimś, chyba z lampą. Zanim jednak sikorki podfrunęły do niego, odezwał się Tron Panującej Pory Roku: -To wszystko przez nią i wskazał na okazałą Panią Lampę! Wystroiła się w modny abażur i miesza mu w głowie, więc nie pamięta o swoich obowiązkach! 

-Chyba nie masz racji- wtrącił się Czubatek. Zegar jest chory! Błękitek nic nie powiedział, tylko podfrunął do zegara. Przez uchylone, szklane drzwiczki wleciał do wnętrza mechanizmu i zniknął całkiem. Zapanowała chwila milczenia. Zegar zaczął mrugać, chrząkać, obracać wskazówkami i tykać w różnym tempie. Wydawało się, że było coraz gorzej. Nie trzeba już było machać skrzydłami, by zmieniła się pora roku. Świat wirował i migotał wszystkimi, nieustającymi kolorami natury. Sikorkom wydawało się, że trwa to wieczność. 

W końcu rozległ się zgrzyt, kilka głośnych bimbań i wreszcie w ciszy dał się słyszeć cykający, rytmiczny odgłos. Świat zafalował, a na Tronie Panującej Pory Roku pojawiła się Zima. Obok stała uśmiechnięta Wiosna. Zima podziękowała ptakom za pomoc i skinęła dłonią na znak, że mogą odlecieć. 

-Ale jak to! Co to jest! Gdzie Błękitek! Czemu go nie ma! – wrzeszczała Żółtobrzuszka. Królowa spokojnie odrzekła, że Błękitek został Wielkim Zegarmistrzem i pojawi się za chwilę przy bramie. 

Sikorki posmutniały. –I po co nam to było!- złościła się Żółtobrzuszka. -Mogliśmy oglądać te galopujące pory roku do końca życia! Mnie to nie przeszkadzało! Wszystko przez Ciebie, Czubatku! 

Kiedy jednak przyjaciel przyfrunął przed bramę, okazało się, że ma dobre wieści. Pory Roku zgodziły się, by wszystkie sikorki w nagrodę zamieszkały na magicznej Zielonej Polanie. Wybuchła nieopisana radość. 

-Od razu wiedziałam, że tak się to skończy- rzekła z pewnością w głosie Żółtobrzuszka. Ekstra! A wszyscy zaczęli się turlać, podfruwać, kołysać i pląsać, oczywiście ze śmiechu!


27 stycznia, 2020

Bajka trzech płatków śniegu (Zimowe bajki 2.)


Już kiedy Zima wprowadzała się do pałacu 4 Pór Roku, wiedziała, że coś pójdzie nie tak. Najpierw jej siostra Jesień zgubiła gdzieś pudło ze wszystkimi kolorami, z których jest znana. To nie wróżyło nic dobrego, bo przecież na czas panowania Zimy, jesienne kolory muszą opuścić pałac. Wszyscy szukali zguby, ale bez skutku, więc Jesień odjechała, a Zima nie mogła opanować wzburzenia, myśląc, jak jej dworzanie poradzą sobie w tej sytuacji. Później Mróz oznajmił, że na pewno nie pomoże Zimie w najbliższych dniach, bo czuje się osłabiony i temperatura, nie wiedzieć czemu, wzrosła mu do zera.  Ale najgorsze miało dopiero nadejść.

Po  krzepiącej rozmowie telefonicznej z siostrą Jesienią Zima zeszła do sali tronowej, by zainaugurować swoje tegoroczne panowanie. Czekali na nią już wszyscy. No, prawie wszyscy. W pierwszym rzędzie świeciły pustkami fotele trzech najważniejszych płatków śniegu. Zima rozejrzała się, ale nigdzie ich nie dostrzegła, a przecież nigdy dotąd jej nie zawiedli, zawsze byli perfekcyjnie punktualni.

-A niech to odwilż weźmie! –zaklęła szpetnie Zima i zadzwoniła kryształowym dzwoneczkiem. Natychmiast podfrunęły do niej strażniczki-sikorki i po krótkiej chwili rozpoczęły poszukiwania. Niestety, nigdzie nie znalazły ani Kryształowego, ani Pierzastego, ani Koronkowego. Najważniejsze płatki śniegu zapadły się chyba pod lodową podłogę pałacu. Zima wezwała więc chorego Mroza i poprosiła, by spróbował zamrozić zamki zimowych komnat, aby  otworzyły się same, bez magicznego tańca trzech  płatków śniegu. Mróz bezradnie rozłożył ręce. –To niemożliwe- królowo Zimo! Tylko Kryształowy, Pierzasty i Koronkowy znają magiczny szyfr do zamków, które chronią zimowe komnaty w czasie panowania innych pór roku.

Zima westchnęła, zajęła miejsce na tronie i przemówiła do swoich dworzan. –Proszę, aby wszyscy rozpoczęli poszukiwania trzech magicznych płatków śniegu: Kryształowego, Pierzastego i Koronkowego. Bez nich spędzimy swoją porę roku w pałacowej kuchni, a ludzie w tych stronach nie zobaczą w ogóle śniegu ani nie doświadczą mrozu! Nici z saneczkowania, jazdy na nartach i ślizgawek. O lepieniu bałwanów też można zapomnieć. Sierżant Sikorek mruknął zbyt głośno, -No i ćwir! Zima zmroziła go wzrokiem i ruszyła w kierunku pałacowej kuchni, a za nią cały dwór.

Tymczasem trzy najważniejsze płatki śniegu, które znudziły się czekaniem na otwarcie komnat pałacowych ich królowej Zimy, opuściły magiczną  szkatułkę, w której się wylegiwały i postanowiły zwiedzić świat. Pomogły im trochę skłonne do psot jesienne kolory. To one przestawiły zegar pór roku, żeby dłużej malować świat, nawet wtedy, gdy pani Jesień odjedzie już na Jesienną Wyspę. Nieświadome tego podstępu płatki śniegu pędziły wolne i radosne po niebie, skacząc z chmurki na chmurkę. Były przekonane, że mają jeszcze mnóstwo czasu do swojego wyjątkowego popisu. Od czasu do czasu nurkowały z chmur ku ziemi, a wtedy wszystko stawało się białe. Ludzie wychodzili przed swoje domy i  podziwiali niezwykłe, nieznane w ich stronach białe i zimne zjawisko. Inni martwili się, że zima nie chce odejść w tym roku. Jednak puszyste płateczki jak szybko się pojawiały, tak szybko znikały i pędziły dalej na sam koniec świata. Nawet zimowy wicher nie miał szans, by je dogonić, a cóż dopiero sikorki albo polarne misie.

Może się zdarzyć, że trzy magiczne płatki śniegu zachwycą się jakimś miejscem i nie wrócą do swojej szkatułki na czas albo nawet nigdy, a wtedy o zimie naprawdę będzie można tylko pomarzyć. I pisać o niej wspomnienia, i bajki, oczywiście.

19 grudnia, 2019

Bajka babci Choinki (Zimowe bajki 1.)

Czuła to wyraźnie. Ten zapach. I ruch w domu. Nie musiała nawet zerkać przez niewielką dziurę w tekturowym pudle, żeby wiedzieć, że z półek znikają powidła, marmolada, konfitury, słoiki z bakaliami, no i wszystko inne po trochu, bo zapach pierniczków i maślanych ciasteczek pędził przez cały dom od strychu, po piwnicę i otwierał drzwi do świąt. 

Spojrzała z niepokojem na swoje śpiące smacznie gałązki. Nie były już tak błyszczące i gęste. Pod stojakiem czuła wiercące się igiełki, które opadły jeszcze zeszłej zimy. Zmartwiła się. Przypomniała sobie wyraźnie rozmowę sprzed roku o tym, że zastąpi ją wreszcie jakaś piękność prosto z lasu. Westchnęła i pomyślała, że może naprawdę czas na odpoczynek. 

Zanim zdecydowała się przepędzić te smutne myśli, ktoś chwycił pudło i po chwili stała na środku salonu. Poczuła świeży powiew. Wysunęła czubek i zobaczyła, że okno jest otwarte. Za nim wszystko było jak zwykle białe, błyszczące i takie uroczyste. Z dala machały do niej swoimi soczystymi gałązkami te leśne piękności. Były wysmukłe i prześliczne nad miarę. Ich gałązki mieniły się wszystkimi odcieniami soczystej zieleni i srebra. Miały wspaniałe czapy i kożuszki ze śnieżnego, bieluśkiego futra. 

- Ach, żeby mnie w tym roku postawili obok okna.

-Chyba czas na nową! Ta się sypie jak żywa! 

-Kupmy taką w donicy, będzie pachniała, a potem wysadzimy ją do ogródka. 

Te rozważania uciszył jakiś harmider. 

-O, nie! To szczeniaczek Olo radośnie buszował w pudełkach z choinkowymi ozdobami. Chwytał kolejne w pysk i sprawdzał, czy wytrzymają ciągnięcie po podłodze. Merdał przy tym radośnie ogonem i poszczekiwał. 

-Ratujmy bombki! -krzyknęła kocurka zwana Pieskiem, ale nikt jej nie zrozumiał. 

-Olo przestraszył kocurkę, strasznie miauczy- orzekł tato. 

Ozdoby szybko znalazły się na stole, Olo wrócił do swoich zabawek, a kotek przysiadł w fotelu, żeby lepiej wszystko widzieć. Wtedy zamrugały złote gwiazdki i wszyscy zgromadzili się przy oknie. Widok otulonych śniegiem drzewek zachwycił wszystkich tak samo jak ich wysłużoną, sztuczną jodełkę. 

-Las to ich dom, prawda?- zapytała Niunia. Zanim ktokolwiek odpowiedział, stwierdziła z przekonaniem: - Skoro w naszym domu już mieszka jedna choinka i to od zawsze, to po co nam inna, która pewnie nie chce być na Święta u obcych. 

- No to decyzja podjęta- stwierdził z uśmiechem tato i ustawił ICH choinkę przy samiuśkim oknie, a potem rozpiął na gałązkach kolorowe światełka. 

-Jutro ją wystroimy, a dziś kolacja, bajka i chrapanko- dodała mama, a wszyscy wybuchnęli śmiechem. 

Hałasy powoli umilkły. Dzieci wysłuchały kolejnej bajki o przygodach wesołych wilg i zasnęły. W końcu pogasły wszystkie światła w domu. 

Choinka stała szczęśliwa przy oknie. W blasku gwiazd i księżyca wyglądała naprawdę nieźle. Pomyślała, że musi zrobić coś miłego dla swoich bliskich. Wtedy zobaczyła, że kocurka siedzi na stole i delikatnie wyciąga ozdoby z pudeł, a szczeniaczek układa je na podłodze. Po chwili dekorowanie szło pełną parą. Choinka wyciągała gałązki, które sięgały po wymarzone ozdoby. Trochę się przy tym spierały, bo każda chciała unosić najpiękniejsze cacka. O złotego ptaszka z piórkowym ogonem rozgorzała kłótnia, aż choinka musiała przywołać swoje gałązki do porządku. Gdy łańcuchy, gwiazdki, bombki, kraciaste kokardy i słodkie pierniczki znalazły swoje miejsca, choinka umieściła na czubku przepiękną gwiazdę, która słynęła z niezwykłego blasku. Kocurka znała ten widok, ale jak co roku nie mogła się nadziwić tej cudownej przemianie babci Choinki w strojne, cudownie piękne drzewko. Szczeniaczek Olo był tak oszołomiony widokiem swojej pierwszej choinki, że zasnął pod nią i wyglądał tam jak pluszowa przytulanka, która wysunęła się z prezentowego pudełka. 

Kiedy rano dzieci wbiegły do salonu, pomyślały, że to rodzice zrobili im niespodziankę, natomiast tato spojrzał z uśmiechem na dzieciaki, potem na choinkę i stwierdził: - spisaliście się na medal, tak pięknie wystrojonej choinki jeszcze nie mieliśmy! Wszyscy byli zadowoleni jak nigdy, a choinka rozmyślała, że uszczęśliwianie innych to największe i najprawdziwsze szczęście. 

Tylko kocurka i szczeniaczek chrapali pod choinką smacznie i spokojnie przez cały dzień, odsypiając nocną przygodę.