Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jesień. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jesień. Pokaż wszystkie posty

16 października, 2022

Bajka Pogodnego Miasteczka (Pogodowe bajki 9.)


Kredkowanie Świata przeminęło. Liście rozlokowały się już na Jesiennej Wyspie. Teraz wszyscy rozprawiali o nowych, śnieżnych kożuszkach. Brzozy przechwalały się, że tylko one noszą zawsze lekkie jak puch wdzianka, znacznie piękniejsze od ciężkich kapot jodełek i sosen.

Jeżyk Tuptuś uśmiechał się, słysząc te przechwałki. Sam też szykował się do zimy. Wyciągnął przed domek wielki kufer z zimową odzieżą i dokładnie sprawdzał, czy wszystko jest w należytym porządku. Kiedy wziął do łapek kurtkę z kapturem, pojawiła się Pani Kotka.

- Co tam, Tuptusiu? Dziś bez myszki?

- No tak, Sza przenosi się do miasta. Wróżka Niu podarowała jej trochę magicznego pyłku, więc błyskawicznie poradziła sobie z przeprowadzką. Przyznam, że nudno tu bez niej, zawsze coś wesoło opowiada i nigdy nie strzela fochów, lubię ją za to.

- A co to za fikuśna kurteczka, zainteresowała się pani Kotka, żeby zmienić niewesoły temat.

- Ach, zaśmiał się jeżyk, to niezła historia jest! Kiedyś na Pogodnej Wyspie dla żartu kupiliśmy z kolegami te kurtki, które mają kapturki w kształcie czerwonych jabłuszek. Gdy jeżyk zakłada taki strój, wygląda, jakby dźwigał na grzbiecie wielkie jabłko. Kiedyś, gdy wracaliśmy z Pogodnego Miasteczka, jakiś człowiek nas dojrzał i rozpowiedział natychmiast, że nosimy na grzbietach jabłka! Co za historia! Ludzie powtarzają ją od lat, mimo że to przecież niemożliwe, dziwię się, że są tacy łatwowierni!

- Ja się tam nie dziwię, mieszkam z jedną taką ludźką, naprawdę czasem mnie zdumiewa! Ale cóż, przywiązałam się do niej, więc łykam wszystkie bajki, jakie wypisuje!

- No wiesz, w naszym świecie wszystko jest bajką!

- No, no, ale filozof z ciebie! Lepiej powiedz, jak z biletami do Pogodnego Miasteczka. Słyszałam, że idą jak woda!

- To prawda, zima nadchodzi sroga, więc każdy pragnie tam pojechać. I podobno wróżki pracowały całe lato, więc będzie piękniej niż kiedykolwiek. Miasteczko rozrosło się wspaniale i zajmuje już całą Pogodną Wyspę! Zawsze słońce, temperatura idealna dla wszystkich, śpiew ptaków, szum wody, motyle, kwiaty, relaksująca muzyka i wszystko czego dusza zapragnie. Żadnych ulew, zamieci, powodzi, gradobicia ani piorunów. I błota, oczywiście. Nieustające wczesne lato z truskawkami, malinami i papierówkami… - rozmarzył się Tuptuś.

- Papierówkami? A cóż to takiego? – zdziwiła się Kocurka.

- To wczesne kruche jabłuszka, mniam, mniam…

- No ja nie przepadam w zasadzie, ale powąchać mogę… - bez przekonania stwierdziła Kotka.

Jeżyk wyciągnął z kufra plik zdjęć z wypraw do Pogodnego Miasteczka! Tylko popatrz! Jakie kolorowe domki, aż chce się w nich zamieszkać!

- To prawda, ale... ach! Co widzę! - krzyknęła Kotka a jej oczy zrobiły się wielkie i okrągłe, zupełnie jak namalowane:)

- Koty! Tam były koty! Pewnie dzikie… Ale pewności nie ma… czyli może i my, domowe koty też możemy starać się o bilety do Pogodnego Miasteczka? – Kotka była wyraźnie poruszona.

- A czemu nie! Jesteście zwierzakami jak wszystkie inne, a że mieszkacie z ludźmi… Cóż, nikt nie jest doskonały…

- Tuptusiu, jesteś prawdziwym przyjacielem, dziękuję! Baaaardzo….

I tyle ją jeżyk widział.

- Nuf, nuf – zamyślił się… - Ale co ona zrobi ze swoją ludźką, jeśli wyjedzie?

Bajka Kredkowej Jesieni ( Pogodowe bajki 8.)



-To chyba niemożliwe… - szepnął zdumiony jeżyk Tuptuś, gdy wyjrzał rankiem ze swojego domku pod trzema brzózkami. Świat przed mim mienił się kolorami. Cały trawnik był jak puszysty, barwny dywanik. Tuptuś biegał od purpurowego liścia do bursztynowego, to znowu do miodowego, do ciemnozielonego i brązowego… Nigdy nie mógł się nadziwić tym cudom.

- Co cię tak zachwyca, Tuptusiu? – zawołała wesoło myszka Sza.

- Jak zawsze, te cudowne kolory! Zdawało mi się, że jeszcze wczoraj świat był zielony, a tu, proszę, takie czary!

- Wiesz, mogę ci to wyjaśnić. Wszystkie drzewa bardzo troszczą się o swoje liście, które muszą odlecieć na Jesienną Wyspę. Wszystko planują, a nawet mają takie komputery, które włączają akcję odcumowywania liści od gałęzi! Wiem to, bo mieszkałam zimą…

- Tak, tak, mówiłaś – u jednego naukowca, który…

- O, pamiętasz, więc ten naukowiec badał drzewa i wydawało mu się, że wszystko o nich wie, ale nic nie wiedział! Bo drzewa nie zdradziły mu najważniejszego - Tajemnicy Kredkowej Jesieni.

- Ja też jej nie znam! Chyba coś zmyślasz!

- No wiesz! Czy kiedyś cię okłamałam? Obraziłabym się, ale szkoda na to czasu, więc wszystko ci powiem. Pamiętaj jednak, że nie możesz niczego zdradzić żadnemu człowiekowi. Oni wierzą komputerom, toteż nic by pewnie nie zrozumieli i zaraz chcieliby wszystko sprawdzać, badać, zapisywać i drukować w książkach… Same problemy z tymi ludźmi…

- Tu masz rację…

- A zatem, kiedy drzewa przygotowują liście do odlotu na Jesienną Wyspę, świat szarzeje, wysycha, a liście tracą swój soczysty kolor. Tak musi być, inaczej nie odcumowałyby wcale od gałęzi. Kolorowej Królowej znudziło się wysłuchiwanie narzekań na szary, ponury świat i razem z Panią Jesienią zaplanowały Święto Kredkowania Świata! Jakoś tak na początku października wszystkie kredki ze wszystkich światów kolorują wszystkie drzewa i krzewy, i kwiaty, i trawy! Każdy listek może dostać takie nowe ubranko, jakiego pragnie. Natura zaczyna wyglądać, jakby stroiła się na wielki bal! A to tylko uroczy, pożegnalny prezent od Królowej i wróżek dla odlatujących liści! No i marudzących ludzi!

- No i co, to dzieci nie widzą, że ich kredki gdzieś znikają jesienią?

- No nie, bo Święto Kredkowania Świata odbywa się nocami, kiedy dzieci śpią! Gdy kredki wracają do pudełek i szuflad, są na nowo zaostrzone i błyszczące! To wszystko czary kochanej E-Wróżki!

Jeżyk Tuptuś zamyślił się, pomruczał: -nuf, -nuf,- nuf… i podreptał pędem do swojego domku.

- Dokąd to? – krzyknęła zdumiona myszka Sza.

- Jak to dokąd? Idę spać! Nocą będę oglądał Kredkowanie Świata!

28 września, 2022

Bajka oszroniona (Pogodowe bajki 7.)


- Ale ekstra! Tato! Tato! Dziadek przyjechał! Chodź szybko! - wydzierał się Ronek wniebogłosy. - Już, już! Idę! – odpowiedział tato Przymrozek i zamyślił się. Jakiż to powód sprowadza Ojca tak wcześnie z wizytą. Spodziewali się go dopiero za dwa, trzy miesiące. Zaciekawiony wyszedł na podwórko i zobaczył piękny Ojcowski  śnieżnobiały płaszcz, który w porannym słońcu lśnił jak milion diamentów rozsypanych po świecie. A i mały Ron już zdążył z radości oszronić wszystkie drzewa, krzewy i samochody sąsiadów. Było pięknie!

- Ojcze! Co Cię sprowadza do nas o tej porze - spytał z troską w głosie Przymrozek. Pani Zima nawet jeszcze nie szykuje się do drogi. Wczoraj na herbatce była u nas jej siostra - Pani Jesień!

- A czy coś musi się stać. Przecież to nie nowość, że wpadam czasem z wizytą. Przed nadejściem zimy mam więcej czasu, a na królewskim dworze nic się teraz nie dzieje. Zapasy śnieżynek gotowe, nowe mroźne wzory zaprojektowane. Więc cóż robić! Zatęskniłem za wnukiem, moim małym Szronkiem! Zostanę do południa, jeśli pozwolicie.

- Ależ zapraszamy! - Tak Dziadku, zapraszamy! – wołał Ronek.  Wszyscy na pewno ucieszą się, że tak cudownie upiększyliśmy świat, bo letnie i jesienne kolory całkiem już wyblakły!

- No nie wiem, nie wiem, szkrabie… - uśmiechnął się pod wąsem Dziadek.

Ronek posiedział z dorosłymi w domu, a potem postanowił zobaczyć, czy efekty przyjazdu Dziadka zachwyciły wszystkich wokół. Jakież było jego zdziwienie, gdy uszy wypełniła mu błyskawicznie lawina narzekań. Ludzie byli wściekli, w środku jesieni musieli oskrobywać szyby samochodów z mroźnych śladów i cudownych efektów radości Ronka! Szron na szybach w żadnym razie ich nie zachwycał. Mówili coś o zmianie opon, skandalicznie wczesnych opadach i tak dalej. Ron płakał, a jego  łzy zastygały jak kryształowe sopelki na wszystkich krzewach i płotach. Jak ja to powiem Dziadkowi, będzie mu przykro, że nikt nas tu nie lubi. Nawet ptaki spomarańczowiałe z nagłego zimna i zacietrzewione wydzierają się w swoich językach.

Wtedy niespodziewanie i zupełnie nie wiadomo skąd pojawiła się E-Wróżka! Usiadła obok Ronka na ceglanym murku i powiedziała: - Nie martw się, ludzie stale narzekają, zawsze coś im w pogodzie nie pasuje. A to za gorąco, a to za zimno, a to znów zbyt często pada… Nie zmienią się nagle. Ale zaraz zobaczysz, że  jak zwykle i dziś szybko spojrzą na świat z innej perspektywy.

I rzeczywiście, po chwili Pani Pomponikowa orzekła, że powietrze jest rześkie, zupełnie wiosenne, a świat wygląda jak po solidnej kąpieli! Jej sąsiad - pan Pętelka - uśmiechnięty zawołał do żony: - Rozruszałem się i całkiem mi ciepło. Nagle jakoś chce mi się coś robić! Jak mogłem siedzieć od tylu dni przed telewizorem.

Tylko dzieci wcale nie miały z niczym problemu, piszczały na widok śniegu i szronu, robiły sobie selfi na tle upiększonych przez Ronka krzewów i natychmiast chciały wyciągać z piwnicy sanki, mimo że jesień była w pełni.

Przymrozek Ronek uśmiechnął się szeroko, spojrzał na drzewa. Ptaki zdążyły ochłonąć i znów wyglądały jak najpiękniejsze broszki drzew i to śpiewające!  A wszystko dzięki wizycie Dziadka!


Bajka w chmurach (Pogodowe bajki 6.)



Jesień rozgościła się na dobre. Wszystko jest inne. Jakby pierwszy raz świat wystroił się w wełniany szal skłębionych chmur. Ale co tam świat! To one - jesienne chmury wreszcie mogą zagrać główną rolę w teatrze kolorów i światła. Bawią się doskonale. Wieczorami lubią tworzyć stado, zanim słońce zajdzie. Na przykucnięte na ziemi domy, rzeki, stawy i lasy leje się wtedy cudowne szafirowe światło przetykane pasmami głębokiego cynamonu i pomarańczy.

Stratuś jest jeszcze całkiem małą chmurką i tylko obserwuje popisy starszych chmur. Zawsze z zachwytem patrzy na to, jak świat w jednej chwili zmienia się całkowicie, jakby ludzie błyskawicznie go przemalowali, zmienili dachówki swoich domów na turkusowe albo złociste, albo purpurowe, albo nawet czarne jak smoła.  Razem z Lusią, chmurką deszczową żeglują po niebie na grzbiecie wiatrowego rumaka. Raz nawet udało im się pokropić znienacka dzieciaki na placu zabaw. Ale było śmiechu i radości! Dzieci wirowały jak szalone, podnosiły głowy do góry, łapały krople deszczu w dłonie i wołały radośnie do Lusi i Stratusia: - Ekstra! – Super! – Czadowo! - Deszczyk jak na wiosnę! -  Jeszcze! - Jeszcze!

To porównanie do słabiutkich wiosennych deszczyków wcale się chmurkom nie spodobało! Przecież one są jesienne! Groźne! Kłębiaste! Deszczowe! Ale co tam! Szkoda czasu na obrażanie się, bo wiaterek już czeka, gotowy zabrać przyjaciół w kolejną podróż. Pędzą więc i oczom nie wierzą, że ich lot przemienia świat, otula cieniem i głaszcze wpuszczanymi nagle promieniami zachodzącego słońca. Wszystko wybucha tysiącem nowych barw. Chmurki podziwiają magiczny pokaz mody, który udaje im się stworzyć. Zupełnie jakby były dorosłymi, jesiennymi chmurami.

12 października, 2020

Bajka uprzejma (Emocyjne bajki 2.)



        Jesień wprowadziła się do parków. Wszystkie gaiki, rabaty i zarośla otrzymały nowe, soczyste barwy, zrobiło się naprawdę pięknie i bardzo stylowo. W lasach trwały jeszcze przygotowania do jesiennej inauguracji. Niektóre drzewa liściaste narzekały, że muszą na zimę rozbierać się z liściastych kubraczków, zazdrościły Sosenkom i Jodłom, bo im wolno nosić ubrania cały rok. 
-To niesprawiedliwe- złościł się wielki Dąb. 
-To ze sprawiedliwością nie ma nic wspólnego, szepnął do ucha Dębu rezolutny wiaterek Pasi. 
-Bardzo pana przepraszam, ale pana liście są delikatne i nie przetrwałyby mrozów, a igiełki pani Jodły i pani Sosny są grube i solidnie zabezpieczone przed wszystkim w zasadzie, co niebezpieczne. 
-A Ty co, wszystkie rozumy pozjadałeś, że mnie pouczasz- oburzył się Dąb. 
-Ależ skąd, ja tylko chciałem pomóc zrozumieć… 
-No, no, uważaj sobie młokosie!- rozzłościł się Dąb, bo nie lubił, gdy ktoś przyłapywał go na niewiedzy. Pasi wyszeptał więc znowu: 
-Przepraszam… i cichusieńko odpłynął w głąb dębowej alei. Po prawej stronie zauważył ławeczkę, którą całkiem zasypała lawina liści szykujących się do podróży. Pasi zanurkował, jednym wiatrowym skrzydłem porwał liście i zsypał je pod krzakiem czarnego bzu. Przez chwilę gapił się, widząc, jak kolorowa stertka migocze w słońcu niczym skarby Sezamu. Do ławeczki zbliżyła się właśnie para ludzi, nie mogli się nadziwić, że akurat dla nich jedna ławeczka jest czyściutka i gotowa do zajęcia. Wiaterek ucieszył się i już go nie było. Zatrzymał się po dłuższej chwili obok małego pawilonu, z którego dolatywał słodki zapach rurek z kremem. Dojrzał, że dość energicznie, choć z niemałym trudem, z solidnymi, stalowymi drzwiami mocuje się starsza pani. Kiedy już machnęła ręką i miała zrezygnować ze słodkiej przyjemności, niespodziewany podmuch wiatru otworzył przed nią drzwi cukierni na oścież. 
– No proszę, ktoś mi tu dopomógł- ucieszyła się  seniorka. Pasi poczuł się naprawdę potrzebny, jego przyjaciółka Bryzia mówiła mu, że pomaganie jest bardzo miłe, ale dopiero teraz zrozumiał, co miała na myśli.  
        Szczęśliwy wiaterek przysiadł na wiotkich gałązkach dzikiej róży i zajął się obserwowaniem rodzinki jeży. Wyglądały uroczo. Wszystkie miały kamizelki z kolorowych liści i koszyki na jesienne zbiory. Zapewne tuptają pod starą jabłonkę rosnącą na dużym trawniku obok placu zabaw- rozmyślał Pasi. Postanowił wyprzedzić kolczastą rodzinkę i sprawdzić, co tam ciekawego słychać u pani Jabłonki. Po chwili był na już miejscu i delikatnie wplatał skrzydła w gałązki uginające się pod ciężarem dorodnych, pąsowych jabłuszek. Niestety, delikatność na nic się zdała. Dojrzałe jabłka zaczęły pacać na trawę jedno za drugim. Jabłonka zerknęła krzywo spod okazałego sęku na Pasiego i stwierdziła bez większych emocji: 
-Masz szczęście, mały, że te jabłka są dziś naprawdę potrzebne dla gości, którzy tu niebawem przyjdą. Proszę cię, bądź tak miły  i poukładaj je porządnie w tych koszach. Mówiąc to, wskazała najdłuższą gałęzią na obszerny, drewniany stół zastawiony wiklinowymi koszami. 
- Ależ z przyjemnością- zawołał Pasi i zabrał się do roboty. Wiaterek z wysiłku aż głośniej szumiał i pokropiło nawet wokół niego deszczykiem, ale króciutko, a ciepłe słońce błyskawicznie osuszyło wszystko wokół.
-Przepraszam panią, ale co to za goście mają się pojawić? -zapytał Pasi. 
-Nie wiesz? No tak, jesteś bardzo młodym wiaterkiem, zaszumiała wesoło Jabłonka. 
-Poczekaj tu trochę, to się przekonasz, zapraszam na ten konar, z niego jest najlepszy widok. 
Pasi sfrunął na rozłożystą gałąź i rozejrzał się po okolicy. Jabłonka rosła sobie na skraju wielkiego trawnika, który opadał w dół i przechłodził miękko w wielką łąkę otoczoną brzozowym zagajnikiem, ciągnącym się wzdłuż wielkiego, wijącego się wąwozu, hen, aż po horyzont. 
        Trawnik powoli zapełniał się gośćmi. Obok siebie stali ludzie, tłoczyły się przeróżne zwierzęta i nadlatywały ptaki. Kiedy słońce było już liliowo-pomarańczowe,  na konar obok Pasiego sfrunął niezastąpiony mówca- wilga Leon i rzekł:
-Dziś żegnamy panią Lato i witamy kolorową Jesień. Wypełnimy cały świat naszymi cudownymi, wakacyjnymi wspomnieniami, wyślemy je w dal, by cieszyły mieszkańców innych światów i rozpraszały jesienne mroki. 
-Kochani, przypomnijcie sobie wszystkie najpiękniejsze, wakacyjne chwile i wypuście je na wolność, niech szybują swobodnie! 
        Kiedy Leon kończył swoje wystąpienie, wszyscy dostrzegli na niebie orszak Lata spakowany do drogi. Pasi zobaczył zaraz za nim coś jakby kolorowe i zarazem przezroczyste bańki wznoszące się majestatycznie ku górze. Każda z nich dziwnie falowała i jeszcze całkiem blisko ziemi stawała się małym, kolorowym domkiem szybującym w przestworzach! Każdy, ale to każdziutki z nich, był inny. Mieniły się kolorami, mruczały albo może śpiewały coś i  zachwycały radością mieszkańców, wychylających się z okien. Zebrani przy jabłoni machali do swoich odpływających wspomnień, pokrzykiwali: 
-Do zobaczenia za rok! albo: –Było  czadowo! Można też było usłyszeć: -Zostańcie dłużej… 
        Ale wspomnienia-domki oddalały się, malały, ich kształty rozmazywały się i mieszały malowniczo z barwami nieuchronnie zachodzącego słońca. 
        Tak właśnie Lato odeszło na dobre, a za jego orszakiem pospieszył też ciepły wiaterek Pasi, niosąc w kieszeniach soczyste jabłka dla swoich przyjaciół: Huriego i Bryzi.

05 października, 2020

Bajka pomocna (Emocyjne bajki 1.)


           Bryzia stała się największą fanką Huriego na całych Archipelagach. Jej wiatrowy pokój był cały wyklejony zdjęciami małego huraganu. W wielkim segregatorze piętrzyły się wywiady, jakie tylko można było znaleźć. Wszyscy chcieli mieć przecież rozmowę z dzielnym wiaterkiem, który stale pomagał potrzebującym i dla każdego miał dobre słowo, więc codziennie pojawiały się nowe teksty. Bryzia też tak chciała. Była jednak tylko przedszkolakiem w grupie morskich bryz. To ją bardzo martwiło. Szukała stale pomysłu, jakby tu zrobić coś dobrego i marzyła, że kiedyś wyruszy na tajemniczą wyprawę razem z huraganem. Ach… w wyobraźni naprawdę nieźle sobie radziła. Gdy bujała się lekko na falach, marzyła, marzyła, marzyła…

Każdego dnia odwiedzała ją mewa Alla, razem buszowały nad wodą, bawiły się w chowanego przy żaglówkach kołyszących się na falach i robiły wyścigi, która pierwsza doleci do kępy traw na brzegu. Mewa była trochę samotna, bo jej koleżanki nie chciały z nią fruwać. Bryzia wiedziała o tym, ale była dyskretna, więc nie dopytywała, co się właściwie stało, że ptak spędza czas sam. Kiedy tylko dolatywały do brzegu, zawsze zaglądały pod uschły konar drzewa. Miała tam norkę Kasz, kuzynka myszki Szy.

Kasz pojawiła się na Wiatrowej Wyspie przez pomyłkę w zasadzie. Kiedyś zaprzęg E-Wróżki porwał ze sobą wszystkie piękne, kolorowe liście z lasu, bo potrzebne były na jesienne bukiety do pałacu. Żaden wiatr nie zauważył, że zabrali ze sobą też małą myszkę, która schowała się pod najpiękniejszym, purpurowym liściem. Kiedy jesienne zdobycze wylądowały w wiklinowym koszu, myszka cichutko wygramoliła się z niego i szybciutko wybiegła na pałacowy dziedziniec. Miejscowe myszy parsknęły śmiechem na jej widok. -Patrzcie, podróżniczka na gapę! -Ale przerażona! – Może smoczek chcesz? -A gdzie mamusia? Żartom nie było końca. Kasz czekała, że ktoś ją o coś zapyta, że pomoże, ale nic takiego się nie stało. Ze spuszczonym ogonkiem przemknęła do bramy i pędem rzuciła się ku brzegowi Szafirowego Jeziora. Przycupnęła na piasku i… nic, nic się nie zdarzyło. Nikt się nie pojawił, żeby ją uratować. Kasz zaczęła pochlipywać cichutko i wtedy zobaczyła delikatne, przezroczyste skrzydła Bryzi. No nie, znowu wiatr, muszę się ukryć! To jakaś tragedia! Te wietrzyska urządziły sobie polowanie na myszy, czy coś!

Od strony lądu nadlatywała mewa. Jej cień przesunął się blisko myszki. -To naprawdę nie jest śmieszne! Nie dość, że wietrzyska na mnie polują, to jeszcze przyplątał się ten skrzydlaty! Nie mam już sił, niech się dzieje co chce, nie wiem gdzie się ukryć! No i rozszlochała się na dobre.

Alla i Kasz rozumiały się bez słów. Cóż zresztą było do gadania. Wokół szlochającej myszki zrobiła się już wielka kałuża łez, trzeba było działać. Kasz delikatnie spłynęła na piasek, żeby nie przestraszyć zwierzątka. Alla przycupnęła niedaleko. Mysz prawie nie oddychała z przerażenia, gdy usłyszała, że wiaterek szepce do niej: - Skąd się tu wzięłaś? Zgubiłaś się? Jak Ci pomóc? Skąd jesteś? Gdzie Twoja mama?

-Ej, Bryzia, nie tyle pytań naraz!- krzyknęła mewa.  Po kolei, bo szarusia ze strachu zatopi całą plażę łzami! -No tak- odrzekła Bryzia i powtórzyła: - Czy potrzebujesz pomocy? I zaraz potem delikatnie pogładziła futerko myszki. To zdecydowanie przełamało lody. Kasz opowiedziała powoli o wszystkim, co się stało, pochlipując od czasu do czasu. -Oj, to przecież nie koniec świata. Zaraz znajdziemy Ci mysi pałac, jak się patrzy! Zawołała Alla! Po chwili wszystkie trzy stały przy wyschłym konarze drzewa, który skrywał obszerną, dobrze zamaskowaną kępami traw, norkę.  Porządki nie trwały długo. Bryzia wywiała śmieci, mewa naznosiła wyrzuconych na brzeg muszli, patyków i innych skarbów, które wykorzystały do urządzenia norki.

Przez kolejne dni Bryzia sprowadzała okolicznych mieszkańców, żeby poznali nową sąsiadkę. W końcu poprosiła też E-Wróżkę, żeby wysłała jakiś wiatr z wiadomością do bliskich Kasz, bo domyślała się, jak są zmartwieni. Wróżka obiecała, że następnego dnia z rana przyśle jeden z wiatrów po wiadomość dla mysich krewnych Kasz. Jakież było zdumienie Bryzi, gdy rankiem dojrzała nadlatującego Huriego. Z wrażenia nie mogła słowa wydusić, ale mewa ją wyręczyła. Przedstawiła Bryzię i myszkę, podając list napisany na brzozowym papierze. Huri schował przesyłkę i zwrócił się do Bryzi: – Słyszałem o Tobie! E-Wróżka daje nam w czasie wykładów Ciebie za przykład. Mówi, że wszyscy powinniśmy uczyć się od ciebie życzliwości! Może polecimy razem na jakąś wyprawę? 

Ponieważ Bryzia całkiem zaniemówiła, Alla odpowiedziała za nią: -Pewnie, obie chętnie polecimy, zawsze tu jesteśmy, wal jak w dym! -I ja też polecę, pisnęła Kasz, ale Huriego już nie było.

16 września, 2020

Bajka z konfiturami (Jesienne bajki 9.)

        Słońce ostatnio dało sobie spokój z wylewaniem w kosmos całymi wiadrami kłującego, białego żaru. Było cudownie ciepłe. Złote pasma miękkich promyków otulały całą ziemię. Tkały  z babim latem magiczne dywany jesieni. Kocurka wylegiwała się pod krzakiem berberysu obsypanym ciemnoczerwonymi kropelkami cierpkich owoców. Miała cały ogród na oku. Widziała dobrze, że Żaba przysiadła obok fontanny i z przejęciem udawała kamienny posążek. Zdradzały ją, oczywiście, wielkie, łypiące w różne strony oczy. Robiła tę sztuczkę tak często, że wróżka Niu  czasem dla żartu mówiła do gości: -Mam obok fontanny kamienną żabę, widzieliście? A żaba zastygała wtedy w jeszcze większym bezruchu i prezentowała się obserwującym ją ludziom, którzy dziwili się, że jest jak żywa i nawet przysięgali, że dostrzegli jej poruszające się oczy:) No jasne, że się poruszały, bo obok przefruwały motyle i Żaba nie mogła się powstrzymać przed zapamiętywaniem toru ich lotu. Paskudna, planowała polowanie, Kocurka o tym dobrze wiedziała. Żałowała nawet, że nie ma w pobliżu CD o Aksamitnych Uszach, już on pogoniłby Żabie kota!

Tymczasem Czas płynął wolno pomarańczowym balonem od Dzisiaj do Jutra.  Patrzył z zachwytem na pianę pomarańczowo- złotych drzew w dole, na zielono-czekoladowe dywaniki łąk, pól, na kolorowe klocki domów poustawiane w ogrodach i wśród sadów. Dziś był wyjątkowy dzień, miał umówione spotkanie z wróżką Niu w jej ogrodzie. Właśnie przez lornetkę dostrzegł wróżkowe domostwo i rozpoczął manewr zniżania. Tak się cieszył ze spotkania z Niu, że coś zrobił nie tak, balon za szybko obniżył lot i zamiast wylądować na trawniku przy altanie, zawisł na szczycie jabłoni. Niespodziewane poruszenie gałęzi sprawiło, że na trawę posypały się gradem złote renety. Jabłonka krzyknęła: -Och! I zaniemówiła z oburzenia. Inne drzewa rozszumiały się, wołając na pomoc wróżkę. Niu pojawiła się natychmiast. Czas spłynął już na ziemię, więc przywitali się serdecznie. Zanim ktokolwiek zdążył o coś zapytać, Niu swoim zwyczajem zawirowała wraz z motylami i po chwili naprawiony balon leżał na trawniku w całkiem sprawnej gotowości do dalszej podróży, a złote renety wędrowały gęsiego do wiklinowych koszy ustawionych pod drzewem. Czas od razu wyznał, że nie zostanie długo, bo Jutro czeka i przecież musi nadejść, a on- Czas jest za to odpowiedzialny.

Niu wysłuchała wyjaśnień gościa, uśmiechnęła się ciepło i poprowadziła go do altany, gdzie czekała już malinowa herbatka, babeczki dyniowe z limonkowym kremem, konfitury z róży i oczywiście placek ze śliwkami. W tych pysznych okolicznościach nie mogło być mowy o pośpiechu. Do tego było wiele spraw do omówienia: zorganizowanie eskorty dla odlatujących na Jesienną Wyspę ptaków, negocjacje z E-wróżką na temat ilości deszczu i burz, które zaplanowała na nadchodzące tygodnie, no i pomoc w organizacji Tygodnia Spadających Kasztanów. Rozmowy toczyły się nieśpiesznie, wokół pachniało wanilią i słodkimi owocami.

Kocurka i Żaba usadowiły się pod schodami altany, żeby wszystko słyszeć i być niezawodnym źródłem ważnych, jesiennych informacji dla każdego. Żaba nawet wyjęła dyktafon, żeby wszystko elegancko nagrać, ale piorunujący wzrok Kocurki uratował ją przed popełnieniem takiego nietaktu.

Jeśli czasem masz wrażenie, że czas się wlecze albo zupełnie stoi w miejscu, i że kompletnie nic się nie dzieje, możesz mieć pewność, że to właśnie wtedy Czas z wróżką Niu planują przyszłość przy malinowej herbatce.

 

27 stycznia, 2020

Bajka trzech płatków śniegu (Zimowe bajki 2.)


Już kiedy Zima wprowadzała się do pałacu 4 Pór Roku, wiedziała, że coś pójdzie nie tak. Najpierw jej siostra Jesień zgubiła gdzieś pudło ze wszystkimi kolorami, z których jest znana. To nie wróżyło nic dobrego, bo przecież na czas panowania Zimy, jesienne kolory muszą opuścić pałac. Wszyscy szukali zguby, ale bez skutku, więc Jesień odjechała, a Zima nie mogła opanować wzburzenia, myśląc, jak jej dworzanie poradzą sobie w tej sytuacji. Później Mróz oznajmił, że na pewno nie pomoże Zimie w najbliższych dniach, bo czuje się osłabiony i temperatura, nie wiedzieć czemu, wzrosła mu do zera.  Ale najgorsze miało dopiero nadejść.

Po  krzepiącej rozmowie telefonicznej z siostrą Jesienią Zima zeszła do sali tronowej, by zainaugurować swoje tegoroczne panowanie. Czekali na nią już wszyscy. No, prawie wszyscy. W pierwszym rzędzie świeciły pustkami fotele trzech najważniejszych płatków śniegu. Zima rozejrzała się, ale nigdzie ich nie dostrzegła, a przecież nigdy dotąd jej nie zawiedli, zawsze byli perfekcyjnie punktualni.

-A niech to odwilż weźmie! –zaklęła szpetnie Zima i zadzwoniła kryształowym dzwoneczkiem. Natychmiast podfrunęły do niej strażniczki-sikorki i po krótkiej chwili rozpoczęły poszukiwania. Niestety, nigdzie nie znalazły ani Kryształowego, ani Pierzastego, ani Koronkowego. Najważniejsze płatki śniegu zapadły się chyba pod lodową podłogę pałacu. Zima wezwała więc chorego Mroza i poprosiła, by spróbował zamrozić zamki zimowych komnat, aby  otworzyły się same, bez magicznego tańca trzech  płatków śniegu. Mróz bezradnie rozłożył ręce. –To niemożliwe- królowo Zimo! Tylko Kryształowy, Pierzasty i Koronkowy znają magiczny szyfr do zamków, które chronią zimowe komnaty w czasie panowania innych pór roku.

Zima westchnęła, zajęła miejsce na tronie i przemówiła do swoich dworzan. –Proszę, aby wszyscy rozpoczęli poszukiwania trzech magicznych płatków śniegu: Kryształowego, Pierzastego i Koronkowego. Bez nich spędzimy swoją porę roku w pałacowej kuchni, a ludzie w tych stronach nie zobaczą w ogóle śniegu ani nie doświadczą mrozu! Nici z saneczkowania, jazdy na nartach i ślizgawek. O lepieniu bałwanów też można zapomnieć. Sierżant Sikorek mruknął zbyt głośno, -No i ćwir! Zima zmroziła go wzrokiem i ruszyła w kierunku pałacowej kuchni, a za nią cały dwór.

Tymczasem trzy najważniejsze płatki śniegu, które znudziły się czekaniem na otwarcie komnat pałacowych ich królowej Zimy, opuściły magiczną  szkatułkę, w której się wylegiwały i postanowiły zwiedzić świat. Pomogły im trochę skłonne do psot jesienne kolory. To one przestawiły zegar pór roku, żeby dłużej malować świat, nawet wtedy, gdy pani Jesień odjedzie już na Jesienną Wyspę. Nieświadome tego podstępu płatki śniegu pędziły wolne i radosne po niebie, skacząc z chmurki na chmurkę. Były przekonane, że mają jeszcze mnóstwo czasu do swojego wyjątkowego popisu. Od czasu do czasu nurkowały z chmur ku ziemi, a wtedy wszystko stawało się białe. Ludzie wychodzili przed swoje domy i  podziwiali niezwykłe, nieznane w ich stronach białe i zimne zjawisko. Inni martwili się, że zima nie chce odejść w tym roku. Jednak puszyste płateczki jak szybko się pojawiały, tak szybko znikały i pędziły dalej na sam koniec świata. Nawet zimowy wicher nie miał szans, by je dogonić, a cóż dopiero sikorki albo polarne misie.

Może się zdarzyć, że trzy magiczne płatki śniegu zachwycą się jakimś miejscem i nie wrócą do swojej szkatułki na czas albo nawet nigdy, a wtedy o zimie naprawdę będzie można tylko pomarzyć. I pisać o niej wspomnienia, i bajki, oczywiście.

24 września, 2019

Bajka z obiektywem i nietoperzem (Wakacyjne bajki 3.)

Słońce wyciągnęło błyskawicznym ruchem dłoń i mocno chwyciło wełnistą Chmurkę, która brykała z całym stadem po jesiennym niebie. Wcale nie słuchało jej protestów. Szybko przesłoniło schwytaną, wierzgającą zasłoną twarz i jak mogło najciszej szepnęło najdłuższym Promieniem wprost do jaskini ukrytej między pagórkiem a urwistym, morskim zboczem. 

-Hej, Gaci, jest robota… 

-O matko, czemu się drzesz! Wrzasnął mały ktoś, wiszący jak dojrzała gruszka na jednym z korzeni oplatających jaskinię. –Może nie widać, że śpię? Z tobą mi nie po drodze. Świeć sobie, na co chcesz, ale tu jest moje królestwo. Emigruj na swoje niebo, bo się zeźlę.

-Bez nerwów, Gaci. Zaraz się ożywisz. Jest robota do zrobienia, w sam raz dla ciebie. Wiesz, Promyki od kilku dni mnie męczą, że właściwie lato minęło, już nie podróżujemy tak wysoko i daleko, wszyscy ludzie drukują książki z wakacyjnymi zdjęciami, a one ani jednej fotki marnej nie mają. Idą długie wieczory, konfitury są, suszone śliwki też, nawet sok z pomidorów, choć nie wiem, po co. A zdjęcia ani jednego. 

-Do rzeczy, strasznie dziś marudzisz, chyba jesień ci nie służy. 

-Zatem, chodzi o to, że Promyki wymyśliły dziś sesję zdjęciową: „Nieznane twarze Promyków”. No i TY musisz zostać fotografem, bo przecież nikt tak jak TY nie rozumie artystycznych potrzeb innych. 

-A to jacyś artyści będą. 

-O, Planeto! No, Promyki przecież! 

-A, rozumiem. Czyli żadnego żarłocznego ptaka, Lloyda, Kevina, Batmana, czy coś? 

-Żadnego, tylko moje Promyczki! 

-Cóż, nie można mieć wszystkiego. 

-Czyli zgadzasz się? 

-No skoro tylko JA… To ok. 

Na niebie zapanował chaos. Chmurki pędziły w górę, potem spływały nisko nad ziemię, czasem niechcący pokropiły zdumionych ludzi ciepłą jeszcze mżawką. Wszystkie wiatry E-Wróżki przyleciały popatrzeć, więc co chwila przysiadały na drzewach, gnąc w pałąki gałęzie i wzbijając liściasty, kolorowy kurz. Chmurki próbowały wyprosić jakąś pierzastą sesyjkę dla siebie, ale Słońce miało dość zamętu z Promykami i nie chciało nawet słyszeć o kolejnej akcji. Oburzone stada na złość postanowiły zasłonić mu widok i utworzyły gęsty parawan, tak, że wokół pociemniało, jakby zbliżała się noc. W tej sytuacji musiała interweniować Straż Wiatrowa. 

Gaci był zawodowcem. Od razu omówił z Promykami koncepcję sesji. Przygotował zestaw kolorowych filtrów i gdy spojrzał na Słonko przez niebieski- wykrzyknął: - Wiem, moja wystawa będzie nosiła tytuł: Nawet gdy go nie ma, to jest!

-Ale że co, dopytywały się Promyki. 

-No, Słońce, czyli WY. – No to chyba liczba mnoga by się przydała: Nawet, gdy ich nie ma, to są! 

-To się jeszcze pomyśli- odpowiedział Mistrz Gaci, włożył pelerynkę, by zrobić na gapiach większe wrażenie, chwycił sprzęt z obiektywem o tysiącu barwnych filtrach i bezszelestnie wzbił się w powietrze. 

Zebrani śledzili jego lot i błyski flesza, ale poruszał się bezszelestnie i błyskawicznie, więc po chwili nikt nie wiedział, gdzie właściwie jest. Czekając cierpliwie na powrót Mistrza, wszyscy zajęli się swoimi sprawami. Promyki błyskały ciepło i cytrynowo, wiatry przysnęły na trawie i kiedy Słonko naprawdę pomyślało, że Gaci odfrunął w nieznane- usłyszeli: 

-Tadam! Gotowe! 

-Co? Zaczęły dopytywać się Promienie, Chmurki i kto tam jeszcze mógł. 

-Mamy to! Materiał gotowy! 

-Ale jak to? Kiedy? A gdzie: -Spójrz w obiektyw! --Uśmiechnij się! -Pięknie błyszczysz! 

-Najlepsze są naturalne zdjęcia! Jutro wystawa na plaży, u wejścia do mojej jaskini. Każdy dostanie pamiątkowy album! 

Wszystkich zamurowało. – No! Właśnie dlatego Gaci jest najlepszy- powiedziało zadowolone Słonko. 

Wystawa była wielkim sukcesem. Przybyli wszyscy, którzy niby wiedzą o sobie dużo, jak to dobrzy znajomi, ale jakoś na co dzień nie pamiętają na przykład, jakie wspaniałe jest Słońce o każdej porze dnia, że mieni się tysiącem barw, a jego Promyki to mali, niestrudzeni podróżnicy, znający każdy centymetr Ziemi. 

Każdy gość otrzymał album zatytułowany: Nawet gdy go nie ma, to jest! Zachwycone Promyczki nie pamiętały już nawet o liczbie mnogiej w tytule, której się domagały, bo efekt je zachwycił! Jakież było zdziwienie gości, gdy każdy odnalazł w albumie swój portret. 

Trudno się dziwić, przecież Słońce jest niestrudzonym towarzyszem wszystkiego, co tu wyprawiamy:)



11 kwietnia, 2019

Bajka Bławatkowych Ciasteczek(Ciasteczkowe bajki 4.)




Królowa Jesiennej Wyspy miała przed sobą jeszcze spory kawałek panowania. To nie był czas na przejęcie obowiązków przez Panią Zimę. Jednak stęsknione za sobą siostry umówiły się na spotkanie w jednym z miast. Spacerowały alejkami i wesoło się nagadywały. Zima polecała miejsce na odpoczynek po pracy, a Jesień słuchała z zapartym tchem o Archipelagu Zawsze. Jeszcze tam nie była, ale zmieni to! Z radości machnęła ręką, a liście śpiące w stertach na trawnikach zatańczyły na wietrze. Gałęzie entuzjastycznie wybuchły oklaskami, a Słońce zaciekawione tym zamieszaniem chwyciło za rąbek szarej, chmurowej poduszki, na której spało i… z nieba pokropiło deszczem. Zima otrząsnęła się z chłodnych kropli, które zdążyły zamarznąć na jej sukni i spadały z brzękiem jak diamentowe paciorki. –No, dalej siostrzyczko, zawołała radośnie Jesień, zakręciła się i fale deszczu znów pogłaskały świat. Rozbawiona Zima zrobiła to samo. Jednak jej suknia prószyła delikatnymi falami śnieżynek, które zaczęły się bawić w berka z kroplami deszczu. 

Malina spoglądała przez okno. Padał deszcz ze śniegiem. Świat poszarzał. Jesień i zima nie mogą się chyba zdecydować, która powinna odejść, a która zostać… pomyślała bez entuzjazmu. Nie lubiła zimy. Za późną jesienią też nie przepadała. W ogóle nie lubiła pór roku w ich ekstremalnych wersjach. Najlepsza dla niej była złota jesień, skrząca się bielą zima, malachitowa wiosna i chabrowe lato. 

Tak, chabrowe lato… chabrowe lato… CHABROWE… Tak! Ch-a-b-r-o-w-e! Malina poderwała się ze swojego ulubionego fotela i zawirowała jak pogodowe siostry. 

I wtedy się zaczęło! 

Musi najpierw wybrać foremki! Tak! Kwiatek, serduszko i… , i… , i cukierek! Żeby było słodko. Spojrzała na Księgę, a tak zaszeleściła kartkami. Malina spojrzała. To doskonały wybór, moja droga, pochwaliła niezawodną przyjaciółkę. Przepis na ciasto z gotowanymi żółtkami pozwalał wyczarować kruche ciasteczka lekkie, złociste i wyjątkowo smakowite! Doskonałe, żeby przywołać ze wspomnień lato. Malina uwinęła się z pieczeniem raz, dwa! Wybrała okrągłe, szafirowe talerze i poukładała na nich kręgi złocistych cukierków, serpentyny serduszek i spirale kwiatków. Potem, jak wiadomo, na scenę wkroczył Zielony Pędzel, który wiedział, że jest niezastąpiony, więc trochę marudził, bo uwielbiał, kiedy ktoś mu mówił, że bez niego, ani rusz! Malina, oczywiście, zachęcała go do pracy, mówiąc, że dzisiaj będzie smarował ciastka miętowym lukrem, a to takie odświeżające! Pędzel dał się skusić i po chwili wszystkie ciasteczka lśniły jak szczyty wysokich, zawsze ośnieżonych gór. Malina czekała na tę chwilę. Lekko otworzyła pokrywę prążkowanego, szklanego słoika wypełnionego szafirowymi płatkami, które dostała od pani Bławatkowej. Zaczęła sypać je na jeszcze wilgotny lukier i nie mogła się nadziwić małym cudeńkom, jakie tworzyła. 

Kiedy ostatni ciasteczkowy cukierek dostał bławatkowy kubraczek, Malina pognała do szafy. Odszukała szafirową sukienkę i miętowe korale. Wystroiła się, zaparzyła herbatkę z chabrowymi płatkami i usiadła w fotelu przy oknie. Od bławatkowych ciasteczek bił blask, który dostrzegły siostry Jesień i Zima. Natychmiast zawołały Lato i we trzy stanęły pod oknem Maliny. Słońce zajaśniało ciepłym blaskiem i także wysunęło promień po ciastko. Malina zaprosiła niespodziewanych gości na herbatkę. Chabrowe ciasteczka znikały jak wakacyjne dni kąpiące się w Szafirowym Jeziorze. Zima zdradzała gospodyni, jak dostać się na Archipelag Zawsze, gdzie nieustannie jest piękna pogoda. Malina z wdzięczności zapakowała dla każdego gościa chabrowe ciasteczka na drogę i zaprosiła na kolejne, weekendowe łakocie. Promyczek poprosił o większe pudło ciasteczek, wspominając coś o łakomstwie Słońca… Rozbawił tym towarzystwo, bo Słonko ogłosiło niedawno, że razem z Księżycem rozpoczyna dietę CUD i ma zamiar zrzucić zbędne kilogramy. Mimo wszystko ten podstęp udał się Promykowi, bo otrzymał, oczywiście, największe pudło ciasteczek.

Bajka Lukrowanych Grzybków (Ciasteczkowe bajki 1.)




Malina nie mogła się ruszyć z fotela. Czuła, jak zapada się w miękką poduszkę, a po cichutku na jej plecy, ręce i co tam jeszcze chcieć, wdrapują się nieproszone kilogramy. Zgroza po prostu! Cóż było robić, strząsnęła przykre wrażenie inwazji i ruszyła do kuchni. Miała dobry, sprawdzony patent po babci. Stawała w progu, zaciskała mocno oczy, otwierała je gwałtownie i łowiła wzrokiem miejsce jaśniejsze od innych. Dziś padło na słoik z grzybkami. Nie lubiła ich, to miała po mamie. No może czasem próbowała, ale dziś, nie… Emili, co z tymi grzybkami, pomyślała na głos i wtedy dostrzegła na półce tabliczkę czekolady. Uśmiechnęła się, bo miała wrażenie, że pod srebrnym papierkiem czekolada wierci się i pokrzykuje coś zadziornie. Ostrożnie uchyliła opakowanie i usłyszał: -Do roboty, mała, dziś mam zamiar spróbować, jak to jest być grzybem, no, prawie grzybem, takim, grzybkiem, z lukrowaną nóżką i błyszczącym, czekoladowym kapeluszem. 

I WTEDY SIĘ ZACZĘŁO! 

Malina sięgnęła po wiekowy fartuszek z wyhaftowanym niebieskimi nićmi wizerunkiem uśmiechniętej kobiety z ondulacją trwałą i podpisem: Szyję, sprzątam i haftuję! Piekę, smażę i gotuję! Nitka w wielu miejscach przetarła się, ale napis był czytelny. Stare rękodzieło wzruszało ją nieustannie, ale dziś nie miała czasu na rozczulanie się. Szybko wsypała mąkę do błękitnej misy, dodała błyskawicznie wszystkie składniki i zręcznie połączyła w elastyczną kulę, którą ułożyła w lodówce. Potem wyjęła pudło z foremkami. Uwielbiała je. W porządnych stosikach czekały na swój czas renifery, aniołki, gwiazdki, baranki, serduszka, rybki, kotki, dzwonki, choinki no i stempelki z okazjonalnymi napisami do wyciskania na kruchych ciasteczkach. Odszukała w prawym rogu pudła niewielką foremkę w kształcie grzybka i pudło odfrunęło na miejsce. Malina rozwałkowała ciasto i zaczęła z pasją wycinać zgrabne, malutkie ciasteczka. Szło nadspodziewanie łatwo. Grzybki wyraźnie rwały się na świat. Po godzinie ostatnia blaszka wyjechała z pieca. Cały kuchenny stół pokrywały grzybowe szeregi. Czekolada bulgotała w garnku i trenowała pryskanie na kapelusze grzybowe z dużej odległości. Malina powstrzymała ją i swoim ulubionym, zielonym pędzlem zaczęła pokrywać kapelusze. Krople czekolady spływały z kratki na tacę. Grzybki zalśniły, ale zaczęły się wiercić, niektóre jakby celowo spadały na tacę i zanurzały się cale w czekoladzie. Gołe nogi zupełnie im nie pasowały. Malina przemówiła do nich stanowczo, pokazując lukier, czekający na swoją kolej w makutrze. Ciotka, która podarował jej przepis na lukier, powtarzała, że trzeba kręcić aż się znudzi, bo inaczej nie uzyska się aksamitnej konsystencji. Malinie znudziło się po krótkiej chwili. Uznała, że chropowaty lukier będzie dla grzybków bardziej naturalny. Kiedy ostatnie nogi zostały polukrowane, szeregi ciasteczek niespodziewanie wyrównały się i można było usłyszeć werble. O! Co to, to nie! Grzybki wyraźnie się zbroiły. Z kim chciały walczyć? Po co to sprawdzać… Malina pochwyciła pękaty słój po ogórkach i błyskawicznie, ale delikatnie ułożyła w nim większość grzybków, potem zatrzasnęła drucianą klamrę, a mały, pozostały na stole oddział niedoszłych żołnierzy położyła na swój ulubiony, słoneczny talerzyk. W fartuszku i kapciach, ze słojem pod pachą wybiegła na korytarz i zapukała do sąsiadki. - Dzień dobry! Upiekłam lukrowane grzybki, może posmakują Pani dzieciom- i podała sąsiadce zamknięte w słoju wojsko. Sąsiadka była w siódmym niebie. Malina spojrzała na wybiegającą z pokoju gromadkę i pomyślała, że tej armii nikt nie pokona. 

Wróciła do domu. Listopadowy zmierzch rozsiadł się już na szarym, wiklinowym fotelu pod oknem. Malina dołączyła do niego. Postawiła dwa talerzyki na ciasteczka, zaparzyła swoją ulubioną herbatkę „Czar Baranowa”, skomponowaną z własnoręcznie wysuszonych przez Alis owoców i ziół, i wreszcie sięgnęła po lukrowane, pachnące ciasteczko. Rozpływało się w ustach… pycha. Uśmiechnęła się. Szczęścia nie udałoby się wywlec z jej kuchni, nawet z użyciem największych fochów.

Bajka Pani Jesieni (Jesienne bajki 8.)




Na schodach pałacowych Królowej Archipelagu Jesiennych Wysp przysiadł jak ciepły, pomarańczowy płomyk świecy- Lis. Spoglądał na drzewa i uśmiechał się na widok wiatrów szalejących wśród wyraźnie zarysowanych gałęzi drzew. Na grzbietach niektórych podmuchów nadlatywał deszcz spływający z peleryny E-Wróżki i wtedy purpura, złoto, cynober i khaki znikały bezpowrotnie ze świata, odkrywając czysty blejtram dla nieuchronnej palety bieli i szarości. Lisek nie wydawał się zmartwiony. Przymykał oczy i już wiedział jak zmiesza farby za rok, żeby wydobyć tony jeszcze cieplejsze, marmoladkami i konfiturami z róży, powidłami śliwkowymi i pękami suszonych ziół. On- Wielki Malarz Jesieni- Lis Ulpe- nie żałował ani jednego pasma znikających kolorów, bowiem przyszłość otwierała przed nim nowe szkatuły barw. 

Na pałacowym dziedzińcu panował ruch. Kto żyw zmierzał do Purpurowej Sali, w której Królowa miała po raz ostatni w tym sezonie zaprezentować się w złotej, jesiennej sukni, którą stworzyła dla niej malarka Alis. Wprawdzie na Jesiennej Wyspie nigdy panowania nie przejmowała Zima, ale dobra pogoda zasypiała, więc Królowa wkładała flanelową suknię w ciepłą kratę i cieplutki kożuszek. Jej wspaniałe, wczesnojesienne suknie trafiały do jedynej w swoim rodzaju Galerii Jesiennej Mody. Na tysiącach manekinów błyszczały fale bursztynu, grzywy rdzawych kryz, krople diamentowych naszyjników, pęki liliowych falban i migoczące malachity koronek. Każda królowa pragnęła zdobyć choćby jeden model z tej kolekcji, ale Pani Jesień była przesądna i powtarzała, że zniknięcie jakiejś sukni z kolekcji, wymaże z pamięci wszystkich istot żyjących na Archipelagach Szafirowego Jeziora rok, w którym ta właśnie suknia powstała. Nikt nie wiedział, czy to prawda, ale też nikt nie odważyłby się tego sprawdzać. Tak więc kolekcja Pani Jesieni była nieustającym obiektem marzeń wszystkich elegantek. Czasem te marzenia płynęły nad pałacem jak barwne, przezroczyste chmurki i pękały na wzór baniek mydlanych, dotykając pałacowych wież. 

W Purpurowej Sali byli już wszyscy. Chór Szpaków i Szczygłów śpiewał słodko, roztaczając aurę nostalgii za dalekimi podróżami, ciepłym słońcem i smakiem świeżych, owocowych soków. Smugi pomarańczowego światła spływały miękko na głowy zebranych i wielkie orzechowe drzwi, które otworzyły się zaskakująco cicho i oczom zebranych ukazała się Pani Jesień. Przywitało ją pełne podziwu -aaaaaaaaaa… i -oooooooooo…, a nawet -ach! To –ach- wywołały chyba rozwiane, płowe włosy podtrzymywane wiankiem z żołędziowymi klejnotami i uroczy, przycupnięty na ramieniu Jesieni, ptak. Wiewiórki Kasia i Basia uznały za hit sezonu parasol z malachitowym wzorem i wiklinowy kosz. Na ich orzechy byłby doskonały. Wszyscy fotografowali mieniącą się złotymi i bursztynowymi nitkami suknię. Trudno było stwierdzić, czy jest pomarańczowa, czerwona, czy złota. Kolory płynęły łagodnie, przenikając się, a na koniec odbijały się w błyszczących pędzelkach futra Lisa Ulpe, który towarzyszył Królowej. Nie wiadomo skąd napłynęły lekko wirujące liście we wszystkich jesiennych barwach, a Smok Babie Lato rozsnuł swój szal w powietrzu, co uczyniło wejście Królowej absolutnie magicznym. 

Pani Jesień pozdrowiła zebranych, przez chwilę pozowała do zdjęć a potem skinęła ręką i na środku Purpurowej Sali pojawił się stół pełen jesiennych przysmaków. Wszyscy podeszli więc, by podziwiać kruche grzybki z masą orzechową, orzeszki nadziewane powidłami i czekoladą, suszone owoce malin, jagód i aronii zdobiące babeczki z musem jabłkowym, orzechy w marcepanowych pralinkach, marmoladki wprost od Panien Jarzębinianek i czekoladowe zestawy ratunkowe Żołędzi. Było bezapelacyjnie wszystko, co czyni z jesieni ukochaną porę roku wszystkich wrażliwych istot, pragnących piękna i przekonanych, że bycie szczęśliwym, to nic złego. 

Degustacja jesiennych promyków szczęścia sprawiła, że nikt nie zauważył powrotu Królowej, która zamieniła już złotą suknię na ciepłą szatę w błękitną krateczkę, oblamowaną puszystym, sztucznym futerkiem w kolorze akwamaryny. Wniesiono kakao i Królowa dołączyła do swoich poddanych, odkrywając po raz pierwszy w tym roku czar później jesieni.

Bajka Liska (Jesienne bajki 5.)




Smok Babie Lato wyruszył w swoją jesienną podróż. Droga wiodła go przez wszystkie archipelagi. Tego roku szło mu całkiem sprawnie. Dzięki archipelavii mógł w każdym kolejnym miejscu zabawić nieco dłużej. Nigdy dotąd nie podziwiał tylu cudownych krajobrazów, wschodów ani zachodów słońca. Tylko jego mały towarzysz był jakiś markotny. Kiedy stanęli przed kolejnymi drzwiami, by przekręcić magiczny klucz i dotrzeć do kolejnego archipelagu, Lisek nagle się cofnął i szybko, tak, żeby się nie rozmyślić, zakrzyknął: -Ja zostaję, będę podróżował jak dotąd. Te dziwne drzwi, a może klucze, trochę mnie przerażają. Jeśli przenosimy się z jednego miejsca na drugie nie wiadomo jak i którędy, to znaczy, że świat przy drogach, którymi kiedyś podróżowaliśmy, nie stanie się w tym roku jesiennie złocisty ani miedziany, ani rudy nawet, o purpurowym nie wspomnę! –Ach! To o to chodzi! – zdziwił się Smok. Chodź tu bliżej, przyjacielu, zachęcił Liska. Potem otworzył kieszeń, w której spał sobie smacznie Kasztanek w kolczastym kubraczku. –Asz, wstawaj! Jest robota do zrobienia! – Jaka znów robota, ja nie pękam jeszcze… wymruczał Kasztan. –Asz, wstawaj! Musisz wyświetlić film jednemu histerykowi-pesymiście, trzeba ratować chłopaka. 

Asz wyturlał się z kieszeni Smoka i z całym impetem pacnął w trawę. Rozległ się cichutki trzask i nagle z wnętrza kasztankowej skorupki wystrzelił blask podobny do smugi światła z projektora filmowego. Na ekranie coś się już działo, więc Babie Lato zarządził, że film trzeba odtworzyć od początku i tak się stało. 

Lisek patrzył kątem oka na ekran, z każdym ujęciem obracał się bardziej w jego kierunku. Był wyraźnie zaciekawiony. Patrzył, jak razem ze Smokiem przekręcają klucz archipelavii. Właśnie wtedy to się działo. Przemierzali przestworza, ale w locie futerko Liska robiło się dłuższe i bardziej puszyste. Stawało się milionem małych pędzelków zostawiających na wszystkich mijanych miejscach barwne, jesienne smugi. Listek aż podskoczył. – Naprawdę tak jest? To świetnie, a ja się tak martwiłem, że samotnie będę musiał objeżdżać najdalsze zakątki archipelagów. –Drogi przyjacielu, przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Twoja praca mnie zachwyca i za nic w świecie nie pozwoliłbym, żeby Ci coś przeszkodziło. Asz spojrzał podejrzliwie na Liska i wypalił: -O matko, to Ty jakiś święty jesteś, czy coś? -No Ty, Kasztan, jak coś powiesz, to nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać! To jest sławny na całym świecie Malarz Jesieni. Bez niego jesienny świat byłby blady i szary. Poeci nie mieliby się czym zachwycać, metafory więdłyby jedna po drugiej jak marchewka na słońcu, muzycy komponowaliby same smętne, blade melodie, po prostu klops… -Ale że obiad gdzieś dają, teraz, klopsiki? Wtrącił się ożywiony Asz. -Masz Ci babo placek! Załamał ręce Smok. –I jeszcze placek! No to, to rozumiem, bo już całkiem traciłem apetyt z powodu Twojej smętnej opowieści o Lisie, który kradnie kolory. –Coooo? Jednocześnie zakrzyknęli Babie Lato i Lis. Jednak Kasztanek Asz ani myślał ich dalej słuchać. Ruszył pędem w kierunku zajazdu, z którego dolatywał smakowity zapach drożdżowego ciasta. 

Smok i Lis ruszyli za nim. – A jak Ty właściwie masz na imię, bo jakoś nie było okazji spytać- zagadnął Babie Lato. -Tyle lat podróżujemy razem, a ja nigdy nie słyszałem, żeby ktoś nazywał Cię inaczej niż Mistrz. –Mam okropne imię. Rodzice nie pomyśleli, jak będę się z nim czuł. Dzieciaki naśmiewały się ze mnie tyle lat, że przestałem go używać. Nawet celowo to robiłem, ale Tobie powiem – jestem Ulpe, więc całe dzieciństwo nazywali mnie Pulpet, do dziś nie znoszę pulpetów. –Ulpe to bardzo szlachetne imię, godne malarza! Naprawdę! Jesteś wspaniałym Malarzem Jesieni, wszyscy zachwycą się Twoim imieniem! -Nie wiem, pomyślę jeszcze… 

Zanim dotarli do zajazdu, wszystkie krzewy, drzewa, i kwiaty miały już nowe, jesienne suknie. Wszystko wokół błyszczało ciepłymi kolorami. Futerko Lisa rozsnuwało pasma złotych i miedzianych barw, czyniąc jesień najpiękniejszą porą roku. 

Jeśli mignie Ci przed oczami jakiś rudy błysk, możesz mieć pewność, że to Lis Ulpe- Malarz Jesieni zawitał w Twoje strony.

Bajka Babiego Lata (Jesienne bajki 4.)




Ulubiony szal Babiego Lata rozsnuwał się powoli. Cienkie, puszyste pasma odfruwały w dal. Kiedy patrzyło się na nie w słońcu, wydawały się szare albo srebrne, białawe, a może gołębie? Nie wiadomo, po prostu mieniły się jak jesienne chmurki. Na wszystkich Archipelagach Szafirowego Jeziora dzieci wyciągały do nich ręce i pokrzykiwały: -Łap je! Łap Babie Lato! –Co za bzdura! Babie Lato to JA! To ja jestem najlepszym heroldem Kolorowej Królowej- niezastąpionym Babim Latem! A to- to tylko szalik! Mój stary szalik! 

Babie Lato machnął ręką i zniechęcony poczłapał do Jedwabników, które razem z Pajączkami tkały dla niego nowy szal na cały rok, aż do następnej jesień. Z tegorocznego właściwie zostały tylko strzępki. Jakoś musiały przetrzymać jego najważniejszą w roku misję. Właśnie wczoraj Babie Lato wrócił z Kwietnej Wyspy. Kolorowa Królowa nie kryła, że sytuacja jest poważna. W Bajkanii są setki archipelagów, wszyscy nie zmieszczą się na Letniej i Jesiennej Wyspie. Trzeba jak najszybciej odwiedzić najdalsze zakątki i w imieniu Królowej nawoływać do ocieplania domów, robienia zapasów, gromadzenia opału, a także szykowania ciepłych ubrań. 

Właściwie odkąd uruchomiono archipelavię, misje herolda przestały być niebezpieczne. Jednak Babie Lato od zawsze pełnił tę funkcję i ani Kolorowa Królowa, ani on sam, nie zamierzali w tej kwestii nic zmieniać. Poza tym, gdy Bajkanie widzieli Smoka- od razu nabierali pewności, że to poważna sprawa. Smok to trochę jak królewska pieczęć, nikt inny poza Królową takiej istoty nie zatrudniał, więc Babie Lato był szanowany i zawsze wysłuchiwany z należytą uwagą. 

Smok szykował się do drogi, wiedział, że gdy wróci, w jego salonie pojawi się nowy, puszysty szal, a ten, który wyrusza z nim w drogę, zostanie gdzieś na kolejnych archipelagach dla uciechy maluszków. No tak, a właściwie czemu kobiety nie zachwycają się strzępkami jego szala, nazwa przecież zobowiązuje- myślał głośno Smok. -A która kobieta chciałaby być BABĄ! –zaśmiał się ktoś radośnie. –Ach, to Ty! Ucieszył się Babie Lato. -Skoro już jesteś, sprawdzę tylko mapę, którą Królowa umieściła na moim lewym rękawie, uzupełnię ekwipunek i możemy ruszać. –Ale ekstra- ucieszył się Lisek, od razu wśliznął się do wielkiej kieszeni podróżnego płaszcza Smoka i wyruszyli. To właśnie był prawdziwy koniec lata.    


Bajka Jarzębin (Jesienne bajki 3.)




Panny Jarzębinianki mieszkają nad rzeką. Każdego ranka proszą Wiatr, by leciutko zagarnął chłodnej wody i pogłaskał nią tysiąc ich cudownych dłoni. W każdej ściskają jak skarb garść czerwonych korali, za którymi przepadają ptaki. Kiedy któryś z nich nadlatuje do Jarzębinowej Stołówki, otwiera się dla niego ta dłoń, która najdłużej przechowuje koralowe smakołyki. 

Panny Jarzębinianki słyną na całej Jesiennej Wyspie, bo są najmilsze i najlepsze na świecie. Ze wszystkich archipelagów zlatują się całe chmary ptaków, by spędzić zimę wśród ich gałązkowych dłoni. Nigdy, przenigdy żaden ptak nie jest głodny ani spragniony, jeśli w okolicy osiedliły się Jarzębiny. 

Tej jesieni ptaków było wyjątkowo dużo. Kołowały krzykliwie wśród chmur nad swoimi wyspami i nie mogły się doczekać odlotu. Każdego dnia ćwiczyły szyki przelotu, ustalały trasy i wybierały przewodników. Gdy nadchodził wieczór, śpiewały w chórach jak nigdy. Oblepiały wszystkie drzewa i krzewy, podrywały się nagle dolotu i równie niespodziewanie spadały na gałęzie drzew, śpiewając bez ustanku. Niektóre z nich bały się długiej podróży, ale myśl o Jarzębinowym Zagajniku nad Jesienną Rzeką dodawała im sił. Tak naprawdę, nie musiały się martwić, bo Panny Jarzębinianki czuwały nad nimi bez przerwy. Potrafiły, wpatrując się w lustro spokojnej rzeki, dostrzec patki potrzebujące pomocy. Miały wtedy wrażenie, że widzą skrzydlatego przyjaciela w błękitnym obłoczku. Wtedy natychmiast rozpoczynały akcję ratunkową. Wybierały najsilniejszą z dłoni i za pomocą tajnego zaklęcia wysuwały ją daleko w głąb Szafirowego Jeziora, żeby pochwycić osłabionego śpiewaka-podróżnika. Zawsze się udawało. To właśnie za sprawą Jarzębin powstało powiedzenie: wyciągnąć do kogoś pomocną dłoń. 

Wiewiórki Basia i Kasia zawsze się zastanawiały, jak to się dzieje, że Pannom Jarzębiniankom nigdy nie zabraknie pąsowych przysmaków. Nawet, jeśli na wyspę przyleci cała chmara nowych, ptasich klanów, zawsze znajduje się jakaś dłoń pełna czerwonych owoców. 

Tajemnicę Jarzębin znało kilka osób, ale były bardzo dyskretne, więc większość mieszkańców Jesiennej Wyspy uważała, że Panny są wróżkami, więc to zaklęcia pomagają im ratować ptaki i karmić je. Było w tym, oczywiście, trochę prawdy, ale tylko trochę. 

Basia i Kasia dowiedziały się od Kasztanów, że aby poznać całą prawdę o Jarzębinach, trzeba zjawić się o świcie nad ich rzeką. Stanąć cichutko nad brzegiem i czekać. Wraz z pierwszym błyskiem budzącego się dnia wiewiórki były na miejscu. Każda niosła na plecach tobołek z orzeszkami, tak na wszelki wypadek. Wokół sączył się cichy, metaliczny dźwięk, jakby ktoś włączył męczący alarm. Basia i Kasia zamarły w bezruchu, wyciągając szyje tak, jakby chciały znaleźć się na drugim brzegu rzeki. No i udało się. Kiedy kolejne promienie Słonka wiązały się z Ziemią, tafla wody zniknęła i ukazały się kręte, kamienne schody w dół. Wiewiórki bez namysłu skoczy do środka i po chwili były już w… największej fabryce słodyczy z owocami Jarzębiny. Na półkach kłębiły się ręce panien, które poszukiwały kolejnych zapasów. W sortowni pracowały bez przerwy dwa niedźwiedzie, które układały na najwyższych półkach przywożone zapasy. Wiewiórki natychmiast ruszyły do pomocy i były w tym świetne. Jarzębinianki bały się, że Rudziaszki rozplotkują ich sekrety, ale źle oceniły nowe pomocnice. Praca paliła im się w łapkach i nawet łatwo zapamiętywały drobne zaklęcia, więc mogły pomagać Miśkom. O zachodzie Słońca do wnętrza rzeki schodziły Panny Jarzębinianki. Były zwiewne i efemeryczne. Ich wiotkie dłonie leżały swobodnie na plecach. Same doglądały porządków w Magicznej Wytwórni Pyszności. Ich popisowym przysmakiem były jarzębinowe marmoladki obtaczane w pyle z płatków róż. Kupowały je królowe wszystkich archipelagów. 

Jarzębinianki cieszyły się, że zaufały Wiewiórkom, bo te, stale wymyślały nowe przepisy na pyszności i udogodnienia w realizacji zadań. Nigdy, przenigdy niczego wygadały. Nawet tego, że panny tańczą przy świetle księżyca i śpiewają „Czerwone korale”, a towarzyszą im z zapałem kawalerowie: Dąb i Klon. Basia i Kasia też tańcowały co noc, ale kawalerów- nie miały:(

Bajka Kasztanów (Jesienne bajki 2.)




Na Jesiennej Wyspie trwały wielkie przygotowania do Tygodnia Spadających Kasztanów. Wszyscy szykowali piknikowe koszyki, świetlikowe pochodnie i wygodne, przenośne hamaki lub fotele. Niektórzy byli przygotowani na szybką zmianę miejsca, gdyby się okazało, że w jakiejś innej kasztanowej wieży bajka jest ciekawsza. 

Wzdłuż każdej alei, alejki i ścieżki stały dumne, nawet można powiedzieć wyniosłe, kasztanowe wieże. Czekały na nowych gospodarzy. W każdej mógł zamieszkać jeden Kasztan- Bajkowy Opowiadacz. Obszerne, ciemnozielone drzwi stały we wszystkich otworem. Kiedy zajrzało się do środka, widać było salonik, przytulny i kolorowy. Pluszowy fotel ustawiono koło owalnego okna. Wygodny stół a przy nim czekoladowe krzesła zapraszały wszystkich gości. Cicho tykający na ścianie zegar przypominał, że nadchodzi czas bajek. W głębi widoczne były drzwi, za którymi pędziły na górę kręte schody. Było ich chyba 123, jak w bajce o jakiejś księżniczce z wieży. Po drodze na szczyt mijało się sypialnię, a w niej kolorowe kłębki bajek w koszach z wikliny. Wyobraźnię wszystkich mieszkańców Jesiennej Wyspy rozpalały tajemnice komnat na poddaszach kasztanowych wież. Ich główną część stanowił wysoko zawieszony miękki, kulisty fotel, w którym zasiadał Kasztan- Bajkowy Opowiadacz. Kiedy jego kolczasta skorupka się rozchylała, na brązowym brzuszku wyświetlała się bajka, zupełnie jak film na ekranie. Usadowieni pod wieżą mieszkańcy Jesiennej Wyspy mogli oglądać bajki jak w letnim kinie. Kasztany często komentowały historie ze swoich bajek, czasem pytały widzów o dalsze losy bohaterów, w ten sposób chciały się przypodobać Królowej. Każdego roku bowiem, Jesień przyznawała Order Kasztanowego Superbajkarza. Oczywiście, ten tytuł przynosił sławę i niezwykłą popularność zwycięzcy. Trzeba dodać, że po zakończeniu Tygodnia Spadających Kasztanów, większość Bajkowych Opowiadaczy dalej organizowała codzienne, bajkowe seanse aż do kolejnego sezonu. 

Pełen emocji dzień zgasł, na niebie powoli zaczęły pojawiać się jasne plamki. Nie były złote, jak Gwiazdki- mrugotki. Lśniły głęboką zielenią. Powoli rosły i stawały się bardziej wyraźne. Kiedy kasztanowe wieże rozbłysły tajnymi kodami układanymi przez świetliki, Bajkowi Opowiadacze płynęli w kręgach nad Jesienną Wyspą jak wielki statek kosmiczny. Ich rozchylone skorupki odkrywały migające, bajkowe kolory, zwiastuny nowych bajek. To był emocjonujący widok! Przed każdą wieżą gromady mieszkańców Jesiennej Wyspy wlepiały w niebo wzrok, wyczekując, jaka bajka zagości wraz z Opowiadaczem właśnie tutaj. 

Kręgi wirujących Kasztanów szumiały cudownie, jak chór milionów jesiennych liści. Gdy wszystkie wieże wyświetliły tajemne znaki, rozpoczęło się spadanie. Niektórzy Opowiadacze lądowali od razu w miękkim fotelu na poddaszu i bez zbędnych ceregieli rozpoczynali projekcję bajki. Inni spadali przed zielonymi drzwiami, podziwiali swój nowy dom i dopiero po chwili wdrapywali się po 123 stopniach na poddasze, żeby zasiąść w projekcyjnym fotelu. Jeszcze inni mieli pecha i zatrzymywali się z dala od swojej wieży, zdarzało się, że spragnieni bajki widzowie pomagali nieszczęsnym Kasztankom, wioząc je swoimi rowerami lub wózkami bagażowymi do drzwi wieży. 

Kiedy miejsce zielonych Kasztanów za niebie zajęły prawdziwe, złote mrugotki, we wszystkich wieżach trwały już projekcje bajek. Na wszystkich Archipelagach Szafirowego Jeziora widać było migającą kolorami Jesienną Wyspę, która wyglądała jak owinięta w magiczną zorzę polarną. 

Kasztany bawiły wesoło swoich widzów, starając się zasłużyć na Order Królowej Jesiennej Wyspy. Władczyni miała w sali magii podgląd wszystkich projekcji i już wiedziała, która bajka przyniesie sławę swojemu Opowiadaczowi w tym roku.