Pokazywanie postów oznaczonych etykietą słońce. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą słońce. Pokaż wszystkie posty

28 września, 2022

Bajka w chmurach (Pogodowe bajki 6.)



Jesień rozgościła się na dobre. Wszystko jest inne. Jakby pierwszy raz świat wystroił się w wełniany szal skłębionych chmur. Ale co tam świat! To one - jesienne chmury wreszcie mogą zagrać główną rolę w teatrze kolorów i światła. Bawią się doskonale. Wieczorami lubią tworzyć stado, zanim słońce zajdzie. Na przykucnięte na ziemi domy, rzeki, stawy i lasy leje się wtedy cudowne szafirowe światło przetykane pasmami głębokiego cynamonu i pomarańczy.

Stratuś jest jeszcze całkiem małą chmurką i tylko obserwuje popisy starszych chmur. Zawsze z zachwytem patrzy na to, jak świat w jednej chwili zmienia się całkowicie, jakby ludzie błyskawicznie go przemalowali, zmienili dachówki swoich domów na turkusowe albo złociste, albo purpurowe, albo nawet czarne jak smoła.  Razem z Lusią, chmurką deszczową żeglują po niebie na grzbiecie wiatrowego rumaka. Raz nawet udało im się pokropić znienacka dzieciaki na placu zabaw. Ale było śmiechu i radości! Dzieci wirowały jak szalone, podnosiły głowy do góry, łapały krople deszczu w dłonie i wołały radośnie do Lusi i Stratusia: - Ekstra! – Super! – Czadowo! - Deszczyk jak na wiosnę! -  Jeszcze! - Jeszcze!

To porównanie do słabiutkich wiosennych deszczyków wcale się chmurkom nie spodobało! Przecież one są jesienne! Groźne! Kłębiaste! Deszczowe! Ale co tam! Szkoda czasu na obrażanie się, bo wiaterek już czeka, gotowy zabrać przyjaciół w kolejną podróż. Pędzą więc i oczom nie wierzą, że ich lot przemienia świat, otula cieniem i głaszcze wpuszczanymi nagle promieniami zachodzącego słońca. Wszystko wybucha tysiącem nowych barw. Chmurki podziwiają magiczny pokaz mody, który udaje im się stworzyć. Zupełnie jakby były dorosłymi, jesiennymi chmurami.

24 września, 2019

Bajka z obiektywem i nietoperzem (Wakacyjne bajki 3.)

Słońce wyciągnęło błyskawicznym ruchem dłoń i mocno chwyciło wełnistą Chmurkę, która brykała z całym stadem po jesiennym niebie. Wcale nie słuchało jej protestów. Szybko przesłoniło schwytaną, wierzgającą zasłoną twarz i jak mogło najciszej szepnęło najdłuższym Promieniem wprost do jaskini ukrytej między pagórkiem a urwistym, morskim zboczem. 

-Hej, Gaci, jest robota… 

-O matko, czemu się drzesz! Wrzasnął mały ktoś, wiszący jak dojrzała gruszka na jednym z korzeni oplatających jaskinię. –Może nie widać, że śpię? Z tobą mi nie po drodze. Świeć sobie, na co chcesz, ale tu jest moje królestwo. Emigruj na swoje niebo, bo się zeźlę.

-Bez nerwów, Gaci. Zaraz się ożywisz. Jest robota do zrobienia, w sam raz dla ciebie. Wiesz, Promyki od kilku dni mnie męczą, że właściwie lato minęło, już nie podróżujemy tak wysoko i daleko, wszyscy ludzie drukują książki z wakacyjnymi zdjęciami, a one ani jednej fotki marnej nie mają. Idą długie wieczory, konfitury są, suszone śliwki też, nawet sok z pomidorów, choć nie wiem, po co. A zdjęcia ani jednego. 

-Do rzeczy, strasznie dziś marudzisz, chyba jesień ci nie służy. 

-Zatem, chodzi o to, że Promyki wymyśliły dziś sesję zdjęciową: „Nieznane twarze Promyków”. No i TY musisz zostać fotografem, bo przecież nikt tak jak TY nie rozumie artystycznych potrzeb innych. 

-A to jacyś artyści będą. 

-O, Planeto! No, Promyki przecież! 

-A, rozumiem. Czyli żadnego żarłocznego ptaka, Lloyda, Kevina, Batmana, czy coś? 

-Żadnego, tylko moje Promyczki! 

-Cóż, nie można mieć wszystkiego. 

-Czyli zgadzasz się? 

-No skoro tylko JA… To ok. 

Na niebie zapanował chaos. Chmurki pędziły w górę, potem spływały nisko nad ziemię, czasem niechcący pokropiły zdumionych ludzi ciepłą jeszcze mżawką. Wszystkie wiatry E-Wróżki przyleciały popatrzeć, więc co chwila przysiadały na drzewach, gnąc w pałąki gałęzie i wzbijając liściasty, kolorowy kurz. Chmurki próbowały wyprosić jakąś pierzastą sesyjkę dla siebie, ale Słońce miało dość zamętu z Promykami i nie chciało nawet słyszeć o kolejnej akcji. Oburzone stada na złość postanowiły zasłonić mu widok i utworzyły gęsty parawan, tak, że wokół pociemniało, jakby zbliżała się noc. W tej sytuacji musiała interweniować Straż Wiatrowa. 

Gaci był zawodowcem. Od razu omówił z Promykami koncepcję sesji. Przygotował zestaw kolorowych filtrów i gdy spojrzał na Słonko przez niebieski- wykrzyknął: - Wiem, moja wystawa będzie nosiła tytuł: Nawet gdy go nie ma, to jest!

-Ale że co, dopytywały się Promyki. 

-No, Słońce, czyli WY. – No to chyba liczba mnoga by się przydała: Nawet, gdy ich nie ma, to są! 

-To się jeszcze pomyśli- odpowiedział Mistrz Gaci, włożył pelerynkę, by zrobić na gapiach większe wrażenie, chwycił sprzęt z obiektywem o tysiącu barwnych filtrach i bezszelestnie wzbił się w powietrze. 

Zebrani śledzili jego lot i błyski flesza, ale poruszał się bezszelestnie i błyskawicznie, więc po chwili nikt nie wiedział, gdzie właściwie jest. Czekając cierpliwie na powrót Mistrza, wszyscy zajęli się swoimi sprawami. Promyki błyskały ciepło i cytrynowo, wiatry przysnęły na trawie i kiedy Słonko naprawdę pomyślało, że Gaci odfrunął w nieznane- usłyszeli: 

-Tadam! Gotowe! 

-Co? Zaczęły dopytywać się Promienie, Chmurki i kto tam jeszcze mógł. 

-Mamy to! Materiał gotowy! 

-Ale jak to? Kiedy? A gdzie: -Spójrz w obiektyw! --Uśmiechnij się! -Pięknie błyszczysz! 

-Najlepsze są naturalne zdjęcia! Jutro wystawa na plaży, u wejścia do mojej jaskini. Każdy dostanie pamiątkowy album! 

Wszystkich zamurowało. – No! Właśnie dlatego Gaci jest najlepszy- powiedziało zadowolone Słonko. 

Wystawa była wielkim sukcesem. Przybyli wszyscy, którzy niby wiedzą o sobie dużo, jak to dobrzy znajomi, ale jakoś na co dzień nie pamiętają na przykład, jakie wspaniałe jest Słońce o każdej porze dnia, że mieni się tysiącem barw, a jego Promyki to mali, niestrudzeni podróżnicy, znający każdy centymetr Ziemi. 

Każdy gość otrzymał album zatytułowany: Nawet gdy go nie ma, to jest! Zachwycone Promyczki nie pamiętały już nawet o liczbie mnogiej w tytule, której się domagały, bo efekt je zachwycił! Jakież było zdziwienie gości, gdy każdy odnalazł w albumie swój portret. 

Trudno się dziwić, przecież Słońce jest niestrudzonym towarzyszem wszystkiego, co tu wyprawiamy:)



10 kwietnia, 2019

Bajka z burzą (Pogodowe bajki 4.)





Lola nie mogła spać całą noc. Wierciła się i kręciła, żaden sen jej nie odwiedził, aż w końcu poderwała się z gniazda i krzyknęła prosto do ucha Lodzi. –Wracam do domu. To z tęsknoty nie mogę spać. Wrócę niebawem, paaaa! Zanim Lodzia zdążyła otworzyć dziób, już jej nie było. Nie zabrała podróżnej torby w kratę, ani żółtej pelerynki w czarne grochy, to znaczy, że wróci, myślała Lodzia, ale z tego wszystkiego nie mogła znów zasnąć, więc zaczęła zastanawiać się, jaka to podróż czeka ich dzisiaj, no i co będzie w przyszłym tygodniu.

O świcie gęste chmury zakrywały niebo, więc tylko ptasie wrzaski oznajmiały początek dnia. Lodzia nie miała humoru. Leon na wieść o powrocie Loli do domu też miał kwaśną minę, po prostu nic nie szło tak, jak powinno.

Gdy zjawiła się E-Wróżka, nie było lepiej. Miała groźną minę i świeciła troszeczkę, jakby połknęła żarówkę. Lola nawet zachichotała na ten widok, ale zaraz zamilkła spłoszona. Wróżka, nic nie mówiąc, wyjęła różdżkę, wykonała kilka magicznych ruchów i po chwili ptaki zostały otoczone bąblami pola ochronnego. Było ono na tyle magiczne, że mogli swobodnie rozmawiać z E-Wróżką, ale nikt dziś nie był rozmowny, więc milczeli.

Wiatrowe rumaki ruszyły z kopyta. Po krótkim locie znaleźli się na wielkiej chmurze wiszącej nad pustym polem. Gdzieniegdzie widoczne były samotne drzewa, miedze i dywaniki zboża, jak to zwykle w takich miejscach bywa. Wróżka skinęła różdżką i chmury ruszyły ku sobie. Zasłoniły niebo. Leon zanurkował nad samą ziemię. Było bardzo cicho i spokojnie. Nawet trawka nie zakołysała się na wietrze. Ptaki pochowały się w lesie. Owady ukryły się w pustych słomkach i zakamarkach drzew. Cisza płynęła nad polami jak latający dywan. Trwało wielkie oczekiwanie. No tak, pomyślał Leon, będzie burza!

Rzeczywiście, po jakimś czasie ruszyły Wiaterki, machały do wilg i goniły płynące chmury. Leon pofrunął ku górze i poczuł chłód. Skierował się jeszcze wyżej, ku chmurze wróżki, tam było ciepło. Wróżka pozwoliła teraz Leonowi pokropić małym deszczykiem pola. Zrobił to z przyjemnością i bardzo porządnie. Potem wiatry porwały go na bezpieczną chmurę i razem z Lodzią mogli obejrzeć przedstawienie burzowego teatru. Ciepłe i zimne chmury zaczęły ze sobą walczyć, mocować się, aż leciały iskry, a nawet strzelały pioruny. Robiło się jaśniutko, a potem znowu ciemniało. E-Wróżka rozpalała kolejne błyskawice, ale starała się, by niczego nie zniszczyły. Samotne drzewa bały się, listki im drżały na wietrze, Lodzia chciała pocieszyć gruszę i sfrunąć w jej koronę, ale wróżka powstrzymała ją i przypomniała, że burza to nie zabawa i trzeba uważać. Pozwoliła jednak wilgom otworzyć worki z ulewą, a nawet rozsypać trochę gradu z wnętrza największej chmury.

Kiedy ulewa ucichła, nad polami brykał jeszcze malutki deszczyk. Wielkie chmury pozbawione ładunku deszczu i gradu rozbiegły się po niebie, jak spłoszone stado. Słonko wyjrzało ze swojego pałacu i to była ostatnia scena tego spektaklu.