Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kocie bajki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kocie bajki. Pokaż wszystkie posty

04 maja, 2023

Bajka telefonu Kocurki (Kocie bajki 5./Telefoniczne bajki 6.)


Pani Kotka szykowała się do dalekiej podróży już od jakiegoś czasu. Piłowała pazurki, dbała o linię i stale biegała za Niu, wymuszając szczotkowanie futerka.

Wszyscy obserwowali te ceregiele zza liści paprotki, zza szafki kuchennej, zza framugi, zza komody… byli przecież zza… Nawet nie pomagali. Zupełnie. Niech się zbiera jak najdłużej. Ma tyle zajęć. Zejdzie jej. Na pewno.

- A co z telefonem? – rozległo się nagle. Trudno stwierdzić, kto zapytał. Każdy przecież mógł.

- Aaaa… Telefon… No przecież… Mam… Mam… Trzeba wystukać: Miau - Niau – Niaaau

- I już.

- Acha! No tak!

Trudno stwierdzić, kto odpowiedział. Każdy przecież mógł.

Jednak to nie numer komórki okazał się wyjątkowy… Wyjątkowe okazały się skrzydła. Oczywiście! S-K-RZ-D-Ł-A! Połyskiwały tak jakoś smoczo, wcale nie kocio! Absolutnie pasowały do wielkich muszych okularów, słomkowego kapelusza i błyszczącej czerwonej walizki z długą wysuwaną rączką.

Wyszykowana do drogi Pani Kotka - niczym Szczerbatek - wzbiła się pod sam sufit, zamigotała, pokręciła się jak Niu, zawołała: - No to pa! I tyle ją wszyscy widzieli.

Ktoś szepnął, że spieszyła się tak na spotkanie z psem CD, który od jakiegoś czasu podróżował dookoła świata.

05 czerwca, 2020

Bajka Na serio? (Kocie bajki 4.)

       Czy można traktować na serio kogoś, kto mówi Ludziowie? Albo Ludź! Do tego kogoś, kto ma żółte futro! I wypija wodę szanowanym kotom, czyli mnie, Kocurce, która mieszka z wróżką Niu! To znaczy wróżka, żeby była jasność, mieszka ze mną, czyli u mnie, po prostu…

        W zasadzie to wszystko byłoby nic, ale żeby plotkować? Z gołębiami? No to, to już nie! Dziś od rana wysłuchuję, jak to się podobno chowam przed CD w szafie albo wśród kabli za regałem… Też coś… Ja przecież tylko znajduję sobie świetne miejsce obserwacyjne, żeby w razie czego pędzić na pomoc Niu! Ratować ją przed tymi podskokami, piskami, lizaniem bez opamiętania! Fujka, brrrrrr… No i to wycie i ujadanie! W szafie, zwyczajnie, mniej słychać… A ja jestem taka wrażliwa. Wojtek to potwierdza, zawsze!

    Wiem, kiedy się pojawi. Zwykle zaraz potem, gdy poczuję zbliżającego się właściciela ogromnych, podobno a-k-s-a-m-i-t-n-y-ch uszu, wróżka wystawia dużą tacę i kładzie na niej błyszczącą miskę, do której wlewa wodę. Muszę w końcu powiedzieć, że ta miska jest dużo większa niż moja. Czy tak może być? Czy to sprawiedliwe? Jeszcze gorsze jest to, że gdy miodowy huragan wdziera się do naszego domu, wcale się tą miską nie interesuje, nie docenia ani trochę starań Niu, przesadnych dodam, bo przecież ma mnie do starania się… No więc, właściciel kusego ogonka galopuje prosto do MOJEJ miski i kilkoma łykami pochłania MOJĄ wodę! Zgroza! Ale tylko ja się oburzam. Ludziowie, to znaczy… Ludzie są zachwyceni! Że taki przebojowy, towarzyski, chętny do przyjaźni z kotkiem, który gdzieś zniknął! Jak zawsze! O, nie mogę! To ponad moje mruczące siły!

      Dziś rano, postanowiłam stanąć do walki. Tak, podniosłam rzuconą rękawicę i wezwałam gołębie. Powiedziałam im, że CD ma ukochaną, którą zła wróżka zamieniła w kamień, więc Żółty cierpi i pewnie wyruszy w świat, na poszukiwanie Kamiennej Żaby!

        Co to się zaczęło dziać, cały ptasi świat zawirował, rozćwierkał się i pofrunął w cztery strony świata! Nie sądziłam, że ta wiadomość tak wszystkich zelektryzuje. Pszczoły i muchy, mrówki i pająki, koty i psy, krzaczki i drzewa nie mówiły o niczym innym! Nie minął kwadrans, gdy usłyszałam, jak CD zawył z wściekłości… Oj, chyba przesadziłam… Wróżka już raz mnie wysłała za karę do magicznej szkoły, z fotelem Foróżem! Martwię się, że plotkowania mi nie wybaczy. Ale mam coś na swoją obronę, Kamienna Żaba naprawdę istnieje! Na serio! Kto wie, kim może się stać, gdy się ją trochę… poczaruje…




29 maja, 2020

Bajka CD (Kocie bajki 3.)


Od razu wiedziałem, że to Ludziowie dla mnie. Aż przysiadłem ze zdumienia na swoim kusym ogonku, gdy usłyszałem to o uszach. Stali przy furtce i zachwycali się jakimiś uszami, że śliczne, że uroczy żółty kolor i tak dalej. Rozejrzałem się. W pobliżu poza mną były tylko kury, a te, jak wiadomo żadnych uszu światu nie ukazują. Tak myślę, że może ich po prostu wcale nie mają. Koty też gdzieś przepadły, więc z uszami byłem tylko ja! A po chwili zdarzyło się coś, za czym przepadam do dziś, każdego dnia tak samo! Zbliżyli się i mniejszy Ludź wyciągnął łapkę, a potem przejechał nią kilka razy po moim futerku! To było cudowne. Postanowiłem galopować za nimi, gdziekolwiek by poszli. Ale nie musiałem. Ostatecznie zabrali mnie ze sobą. Niestety, Ludziowie mają tylko dwie łapy do chodzenia, szybko się męczą, raczej nie galopują, więc jeżdżą czymś, co nazywają samochodami. Ja za tym zupełnie nie przepadam. Ale to zupełnie. Nawet nie chcę opowiadać, co czuję, gdy połyka nas samochód. Ale to można przeżyć, najważniejsze, że wybrałem sobie najfajniejszych Ludziów na świecie.

Mój ulubiony Ludź, to Wojtek. Jest super. Gdy zamieszaliśmy razem, podarował mi kurczaki. Z początku trochę się zdziwiłem, bo nie przepadam za tymi gdakaczami bez uszu, którym się wydaje, że potrafią fruwać. Jednak te nowe nie gdakały. Nie fruwały i w ogóle były jakieś inne. Od razu postanowiłem je troszkę postraszyć i chwyciłem takiego chudego za nogę. Trochę zaszeleścił i nic! Przyłożyłem się za mocno i zobaczyłem, że niechcący odgryzłem mu nogę, ale kurczak się nie przejął, milczał uporczywie, więc przeprosiłem grzecznie i zostawiłem go w spokoju. U moich Ludziów wszystko jest niezwykłe, nawet kurczaki!

Wojtek jest bardzo pracowity. Każdego dnia kilka razy ćwiczy swoje dwie nogi i wędruje krętymi alejkami. Zawsze zabiera mnie ze sobą. Czasem poleżałbym sobie spokojnie, ale nie chcę mu tego robić, więc zawsze zgłaszam gotowość do wyjścia. Wiem, że bez czterech łap jest ciężko, więc biegnę i ciągnę go za sobą, żeby się nie zmęczył. Wiem, że jest szczęśliwy, gdy tak sobie pędzi za mną bez trudu, jak latawiec na wietrze! Cóż, uwielbiam mojego Wojciecha, więc robię dla niego, co tylko mogę!

Ludziowie mnie podziwiają. Wiem to na pewno, bo ostatnio zapisali się nawet do takiej specjalnej szkoły, w której uczą, jak najlepiej naśladować zachowanie psa. Nie chciałem, żeby poczuli się samotni, więc zgodziłem się chodzić razem z nimi. Ale te lekcje są śmiechu warte! Na przykład, jak chodzić z psem. Ja przecież skaczę, skradam się, galopuję, a oni udawali, że tego nie widzą i próbowali chodzić prosto i wolno, porażka, zachęcali mnie nawet, żebym też tak człapał przy ich nodze, ale co to, to nie! Muszę być sobą. To oni muszą się postarać. Nie najlepiej poszło im też z nauką psiego siadania. Próbowali mnie nawet przekupić smakołykami, żebym pokazał im, jak to robię. Wołali: Siad! Olaf! Siad!, ale ja byłem nieugięty, przecież nie wolno podpowiadać! Muszą się sami nauczyć. Nawet podawanie łapy było dla nich wyzwaniem, wyciągali wyprostowaną dłoń, zamiast unieść łapkę delikatnie jak kwiat na łące. No cóż! I tak ich kocham!

Po tych zajęciach trochę humorki im zblakły, więc postanowiłem zaprosić gołębie, żeby ich rozweseliły. Zawsze przylatują, gdy zaszczekam głośno trzy razy. Moi Ludziowie wybiegają od razu radośnie na balkon, machają rękami, jak skrzydłami i udają, że też mogą pofrunąć. Namówiłem gołębie, żeby zostawały dłużej, wtedy Ludziowie wymyślają coraz to nowe układy gimnastyczne, na przykład z miotłą. Ale oni chyba się nie domyślają, że to dzięki mnie tak się bawią. Żeby tylko nie polubili tych gołębi bardziej ode mnie, to by było nie fair.

Tajemnicą pozostaje dla mnie, czemu nadali mi ksywkę CD? Podobno to dlatego, że jestem szalonym psem. Też coś! Jeśli tak, to powinno być SP, czy może czegoś nie rozumiem?

30 kwietnia, 2019

Bajka kocia odnaleziona w fotelu (Kocie bajki 2.)


Wszystkiemu była winna wróżka Niu. Namieszała w głowie albo raczej w nogach- fotelowi w kwiatki. Był dotąd całkiem spokojny. Innym mieszkańcom pokoju kazał mówić do siebie Foróż, tak z francuska, żeby było elegancko i dystyngowanie, ale to było jego jedyne szaleństwo.

Niu znalazła go w małej pracowni mistrza Tapi. Zachwyciły ją od razu opływowe linie, niewysokie nóżki, ale przede wszystkim delikatne kwiatki, które wygodnie rozsiadły się na powierzchni tkaniny. Wiedziała, gdzie będzie pasował najlepiej. Mistrz Tapi dostarczył fotel jeszcze tego samego dnia i ustawił we wskazanym pokoju. A był to pokój skarbów wróżki Niu.

Stale coś niezwykłego się tam działo. A to motyle przylatywały po kolory, a to pszczoły szukały sposobów, by uczynić miód diamentowo-bursztynowym, to znów niezapominajki wpadały z chichotem po błękit, który pod koniec lata tracił moc lub narcyzy po nowe naszyjniki. Zawsze było gwarno, wesoło i kolorowo. 

Wszystko zmieniło się w pewien poniedziałek, kiedy Niu wróciła do domu z kotem swojej znajomej z Ciasteczkowej Wyspy. Malina wyjechała na Archipelag Smaków i dlatego jej Fopa załapał się na turnus wczasowy do Niu. Odtąd nic nie było już takie jak dawniej w tym domu. 

Uwagę kota od razu przyciągnął Foróż. Niepewnie, napięty jak łuk, zaczął przechadzać się obok fotela. Zatrzymywał się, wąchał kwiaty, niespodziewanie odwrócił głowę w bok, wyciągnął łapkę uzbrojoną w całkiem pokaźnie pazurki i drapnął bok fotela z całej siły. Rozległo się –Ooooj!- w wykonaniu fotela i Yyyyy? – w wykonaniu kota.
-Co robisz? Odejdź! Zaciągasz mi nitki!- pokrzykiwał Foróż.
- No wiesz, a któż to rozkłada kolczaste kwiaty na siedzisku? Muszę je zrzucić, bo pora na popołudniową drzemkę. 

Fotel zaczął podskakiwać ze śmiechu. No tak, nie wskakuj tu, pokłujesz się kolcami- szydził z kota. Jednak Fopa postanowił zaryzykować. Wyprężył się i poszybował… zacisnął oczy i pyszczek, by znieść to, co nastąpi… a tu nic, mięciutko, zacisznie, pachnąco… Do końca dnia wylegiwał się na fotelu, jakby co najmniej miał do tego prawo. Fotel zaczął kichać, bo sierść łaskotała bezlitośnie. Poskarżył się więc wróżce Niu i poprosił, by sprawiła kotu inny fotel. Ona zaś w odpowiedzi zawirowała, zaśpiewała coś, wykonała kilka tanecznych figur i po wszystkim. Fotel patrzył zdziwiony, bo nic się nie stało. 

-Poczekaj, aż Fopa zaśnie, wtedy zobaczysz- zaśmiała się Niu i już jej nie było. 

Kot pojawił się o zmierzchu. Zwinął się w kłębek i fotel mógłby przysiąc, że po chwili już chrapał. Nic się nie działo. Jak zwykle futrzak wyciągnął łapy, a pazurkami zaczepił je o kwiatową gałązkę. Wtedy coś zaszumiało, jak nagle włączony odkurzacz. Foróż poczuł, że pęd powietrza wypycha go w górę! Kot stanął na dwóch łapkach i przechylając się na boki, jak akrobata, sterował lotem. Lotem? Jakim lotem, do stu uszaków pluszowych! Fotel był w szoku.
Nagle skręcili gwałtownie w jakieś zarośla. Między kępami traw coś się poruszyło. Kot rozpoczął pogoń. Na odrzutowym fotelu, oczywiście. Po chwili zawrócili gwałtownie i zagrodzili drogę uciekinierce- małej myszce. O nie! Nie będzie tu mowy o zjadaniu kogokolwiek. To szczęśliwa bajka:) Fopa zagrał myszy na nosie, odtańczył kaczuszki i zaintonował: 
-Malutka mycha, przed kotem czmycha!

I znów zagrał na nosie. Mysz wywiesiła kieszonkową, białą flagę i zasmucona przegraną poczłapała do norki. 

Wieczorem wróciła Niu. –Podobało się? – krzyknęła nie wiadomo do kogo. –Nie podobało… odkrzyknął fotel. Cały bok mam upaprany trawą. –Co takiego? Zdziwiła się wróżka. -Skąd trawa w domu. –W domu? To przez te dzikie podróże ze śpiącym kotem! –Coś wymyślasz, Foróż! Zaczarowałam tylko kota! 

Mimo zapewnień wróżki, szalone podróże w marzeniach sennych kota trwały w najlepsze. A to ścigali się z żabą, która oczywiście była druga na mecie i zasłużyła na kocią pieśń zwycięstwa: 
-Żabka za kotem daleko, rech-rech!- Znowu przegrała, ależ to pech! 

To znowu pokonali tor przeszkód z Reksem i po przybyciu na metę odśpiewali mu chórem: 
-Reks, jak wygrać, kombinuje, ale na mecie kot triumfuje! 

Zdarzało się, że szybowali w obłokach w ślad za jaskółkami i oczywiście zawsze ich kółka były najwyższe i najdoskonalsze, a kotek rapował: 
-Hej jaskółka! Słabe kręcisz kółka! 

Trzeba przyznać, że po kilku szalonych wyścigach Foróż już tak nie protestował. Nawet dało się zauważyć, że niecierpliwie czeka na kocie, senne podróże po zwycięstwo.

Nic jednak nie trwa wiecznie. Niespodziewanie, wcześniej wróciła wróżka. Bez słowa wzięła kota na kolana, lekko machnęła ręką i pazurki zwierzaka skróciły się tak, żeby nie mógł już wczepiać ich w fotel i zabierać go na wyprawy. Potem surowo stwierdziła: -wszyscy się skarżą, że im dokuczacie, że Fopa jest niemiły i naśmiewa się z nich. -Koniec z tym! 

-Jak to? -wyjąkał Foróż. -To oni naprawdę się z nami ścigali? Myślałem, że to hologramy! 
-Oj Foróż, jak Ty nic nie rozumiesz… -westchnęła wróżka Niu. -Od jutra zaczynasz naukę w mojej szkole. Kot zachichotał, a wróżka dodała: -I ty, kocie-też! 
-Miauuuuuuuu!!!


14 kwietnia, 2019

Bajka kociego odkrywcy (Kocie bajki 1.)







Było zupełnie cicho i szaro-buro. Zabawa stała w kącie jak porzucona miotła. Radosne kocie podskoki ustawiły się równiutko przy drzwiach i na wszystkie nogi nałożyły na wszelki wypadek kalosze, traperki, trampki, espadryle no i sandały, na klapki zabrakło miejsca. Można by wprawdzie…

Stop. Ta bajka nie o tym. 

No więc, obok drzwi stanął niespodziewanie Odkrywca. Coś go tu przyciągnęło i na pewno nie były to porozrzucane buty. Mógłby przysiąc, że dotknął go jakiś błękitny rozbłysk. Nie wiedział jednak, gdzie zacumować wzrok. Opływał spojrzeniem wierzch szafki na buty i lustro, a tam nic. Schylił się nawet i pozaglądał do wnętrza przepadzistych szuflad. Nic i nic. Gdy podnosił głowę, niespodziewanie zaczepił wzrokiem o dziurkę od klucza mieszkającą w starych, wejściowych drzwiach. To ona wysyłała te błyski. –W porządku- pomyślał Odkrywca. Do dzieła! Nasunął na oko filtr z kamerą najnowszej generacji, nastroszył futro i spojrzał. 

W tej samej chwili porwało go tornado zdarzeń. Zawisł w błękitnym powietrzu wirującym wolno. Obok niego galopowały w przestworzach- KROWY. Niektóre płynęły w przezroczystych bąblach, inne przelatywały ze świstem, jakby je ktoś wystrzelił z procy. Były też takie, które żeglowały na szklistych chmurkach, a niektóre dosiadły nawet małych meteorytów i próbowały używać ich jak kajaków. 

Cóż to za odlot, jeszcze nie jesień, a i krowy raczej nie odlatują gdzieś sobie w ogóle. Chyba. Odkrywca pomyślał, że sprawdzi u źródła, bo na wsi nie był od lat i myszy już nie łowi. Rozejrzał się, którą podróżniczkę by wybrać do wywiadu. Małą w białe łaty czy wielką, białą w czarne, a może tę rudą, rogatą trochę przesadnie. Gdy tak patrzył w krąg, oniemiał, bo jego drzwi i dziwna dziurka od klucza ulotniły się jak para wodna w mroźny dzień. W tej samej chwili przygalopowała Chwila Konieczna z plecakiem niezbędnych gadżetów. Odkrywca szybko wybrał co trzeba. Uruchomił maskujący kombinezon powleczony kasztanową sierścią w łaty i popłynął za krowami. 

Niebawem zaczęła rosnąć przed podróżnikami wielka, zielona ni to wyspa, ni planeta. Takie nie wiadomo co, po prostu. Niespodziewanie świat wyhamował. Nad Odkrywcą zmaterializował się spadochron, więc wylądował miękko na rozległej, kwietnej łące. 

Wszędzie pośród wielkich kęp trawy wylegiwały się krasule. Wesoło rozprawiały o czymś, zaśmiewały się w głos, aż rogi się trzęsły. Co chwila któraś stukała kopytem w ziemię i wtedy pojawiało się źródło krystalicznej wody. Gdy zrobiło się zbyt słonecznie, z traw wyrastały parasole olbrzymich łopianów i kołysząc się na wietrze, chłodziły zrelaksowane krowy i krówki, żeby się jeszcze bardziej wyluzowały. 

Odkrywca chciał sklecić jakieś sensowne pytanie, ale wyjąkał tylko: - ale jak…, skąd… miaaaaau! Zanim jego myśl ubrała się w słowa, wesoły cielaczek wskazał ogonem wzniesienie, na którym widoczny był jakiś dziwny pomnik albo figura. Odkrywca skierował się ku wzniesieniu, a mijane, szczęśliwe krowy witały go serdecznie, tak jakby znali się od lat.

Na wzgórzu stał sklecony z pierza i puchu dziwny niby-posąg. Wokół przepływały łaciate. Układały z kwiatów i trawy napis: Dobroczyńcy- wdzięczne na wieki KROWY. 

Na wieki... No tak, pomyślał Odkrywca, to o mleku można zapomnieć. Ale kakao trochę żal. Krowy przestały się nagle uśmiechać, zupełnie jakby słyszały jego myśli. 

W niezręcznej ciszy falował tylko szum pierzastego monumentu, dumnie spoglądającego z góry na setki swoich uszczęśliwionych poddanych. Odkrywca zdjął kapelusz i polizał łapkę. Potem zadzwonił telefon. - Tak, to ja! No mówię, że ja - Kocurka!