Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyspa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyspa. Pokaż wszystkie posty

29 października, 2021

Bajka smoczej podróży (Smocze bajki 11.)


Cała Smocza Wyspa brzęczała, błyszczała jęzorami ognia i aż drżała od galopów jej najmłodszych mieszkańców. Smofesor sam nie radził sobie z tą rozbrykaną gromadką, więc Kolorowa Królowa przysłała mu do pomocy słynnego podróżnika – smoka Tymona, który znał tysiące ciekawych historii i zabawy z najodleglejszych Archipelagów Szafirowego Jeziora. Był także miłośnikiem książek. Gdy dowiedział się, że będzie współpracował ze słynnym Smofesorem i pomoże w nauczaniu Antka - nowego smoka bibliotecznego, nie wahał się ani chwili. Spakował do podróżnej torby, podręczny zestaw do transportu członków dalekich wypraw, lornetkę, kilka ksiąg i nie zwlekając, wyruszył.

I tu właśnie rozpoczyna się nowa smocza historia.

Tymon bardzo szybko zaprzyjaźnił się ze wszystkimi mieszkańcami Smoczego Drzewa, ba, nawet całej wyspy. Wełnianki wprost za nim przepadały. Gdy nadchodził zmierzch, wszyscy gromadzili się na polance przy kardikowym zagajniku i słuchali opowieści Tymona o niezwykłych światach i zwyczajach ich mieszkańców. Najmłodsze smoki uwielbiały opowieści o ludzkich wakacjach. Smoczy podróżnik niezliczoną ilość razy musiał opowiadać o planowaniu wypraw, pakowaniu, wyjazdach nad morze, w góry, nad jeziora i na pustynie. Smoki były pewne, że to tylko zwykłe bajki, ale wszystko się zmieniło wraz z pojawieniem się na Smoczej Wyspie Sebastiana zwanego Sebą.

Ten niezwykły Ziemianin przybył na wycieczkę nad Smoczą Wyspę i zawołał do latających, małych smoków:

-Hej, chłopaki, zabierzcie mnie ze sobą, tak bym chciał poznać waszą wyspę. Proszę! Smobas, który nosił teraz dorosłe imię Tobiasz, pokręcił przecząco głową, ale gdy odleciał, ni stąd, ni zowąd pojawili się Antek i Gromuś – smok burzowy.

-Wskakuj, wrzasnął Antek, więc Seba nie namyślając się ani przez chwilę, przeskoczył burtę gondoli i zniknął na smoczym grzbiecie wśród ognistych smug tańczących smoczyc.

Co to się działo! Szafirnet dudnił, a pocztowe gołębie lądowały jeden po drugim. Kolorowa Królowa na prośbę ludzi poleciła zorganizować ekipę poszukiwawczą, więc kto żyw szukał zaginionego Sebastiana. Antek i Gromuś początkowo mieli ubaw, ale gdy zobaczyli, że wszyscy się martwią, opowiedzieli co i jak Tymonowi i Smofesorowi. To, co usłyszeli, nie było miłe. Po jakimś czasie, Kolorowa Królowa przysłała wiadomość, że w ramach przeprosin zaprosiła na swój dwór rodziców Sebastiana i jego małego braciszka, więc na czas ich wizyty, Seba może pozostać na Smoczej Wyspie.

Ta wiadomość spowodowała wybuch entuzjazmu. Małe smoki szalały z radości. Nigdy nie przebywał u nich na dłużej taki mały Ziemianin! Były bardzo ciekawe, czego się dowiedzą o ludzkim świecie.

Już pierwszego wieczoru smoki i wełnianki zasypały Sebastiana pytaniami. Chciały wiedzieć, czy ludzie naprawdę wyjeżdżali kiedyś na wakacje. Sebastian zdziwił się.

-Jak to wyjeżdżali! Przecież cały czas wyjeżdżają! Ja z rodzicami i z Fabianem też wyjeżdżamy na wakacje! Latem i zimą! I to było wyznanie, które pociągnęło lawinę! Smoczki zapragnęły wakacji! Natychmiast! Tak jak ludzie!

Tymon zwołał smoczą starszyznę i zaprosił na naradę Sebastiana. Długo się naradzali. Przyglądali się planom smoka podróżnika, słuchali Seby, który opowiadał i pokazywał jakieś obrazki w ziemskim Internecie, a smoki kiwały głowami i co jakiś czas wysyłały gołębie do Kolorowej Królowej.

Kolejnego dnia zapadła decyzja. Królowa podarowała smokom Wakacyjną Wyspę! Początkowo wszyscy mieli się tam udać archipelavią, ale Sebastian podpowiedział, że przecież mają skrzydła, więc mogą polecieć. Będą mogli podziwiać bajeczne widoki.

Tak się też stało. Tymon spakował torbę podróżną, w której zasiadły też najmłodsze smoczki. Wykorzystał też swój podręczny zestaw do transportu członków dalekich wypraw. Zmieścił na nim wszystkie smocze domki. Leciał tak żwawo, jakby bagaże, które dźwigał były zrobione z gołębiego puchu. Towarzyszyły mu zachwycone wyprawą smoczyce i cały korowód mieszkańców Smoczego Drzewa.

Tylko wełnianki zdecydowały się na podróż archipelavią, więc były na miejscu długo przed smokami i zdążyły wybrać sobie najlepszą trawiastą łączkę blisko cienistego zagajnika, groty skalnej i kryształowego źródełka.

01 marca, 2021

Bajka Wyspy Tysiąca Emocji (Emocyjne bajki 3.)


Ta wyspa była niezwykła tak, jak wszystkie inne należące do Archipelagów Bajki na Raz. Trudno było ją wypatrzeć, a co dopiero trafić na nią. Wróżka Tysiąca Emocji za radą Kolorowej Królowej zatrudniła SOM, czyli Specjalne Oddziały Maskujące złożone z Parasolan. To oni zamontowali nad jej terytorium maskujące filtry, do złudzenia przypominające kuliste korony kolorowych drzew, tworzących bajkańskie lasy. Przelatujący nad wyspą mieli więc wrażenie, że jest niezamieszkała.

Po co to wszystko? Otóż, Emocyjne Bajki- poddane Wróżki TE były bardzo wrażliwe. Codziennie towarzyszyły wszystkim mieszkańcom Bajkanii i otwierały przed nimi świat emocji. To było bardzo odpowiedzialne zadanie. Odpowiedzialne, ale i wyczerpujące. Bardzo. W chwilach wytchnienia musiały mieć spokój. Nikt nie mógł ich rozpraszać.

Pani Wyspy Tysiąca Emocji dodawała im otuchy. Każdego wieczoru przechadzała się wśród najpiękniejszych drzew, między którymi były rozpięte kolorowe hamaki. Wypoczywały w nich właśnie Emocyjne Bajki. Z każdą zamieniała przynajmniej słówko albo choćby uśmiech. Była niezastąpiona.

Swój spacer zaczynała zawsze od niebieskiego hamaka, który kołysał się na wietrze jak błękitna chmurka. Odpoczywała w nim Bajka Bezpieczna. Zawsze gromadziły się wokół niej barwne motyle i ptaki szukające schronienia. Jeśli tylko na twarzy Bezpiecznej pojawiał się jakiś cień, natychmiast z ciemnoróżowego zeskakiwała Troskliwa i pędziła, żeby zdmuchnąć drobne smutki z twarzy przyjaciółki. Natomiast Życzliwa Bajka otulona zieloną chustą, cierpliwie wypatrywała Wróżki TE, żeby spytać ją, jak minął dzień i czy wszystko w porządku, a Wzruszająca zawsze miała łzy w oczach i stawała się mocniej pomarańczowa, gdy zbliżała się do niej uśmiechnięta Wróżka. Za to Radosna ustrojona w jasnoczerwony kombinezon i Podekscytowana w bladoróżowym kapeluszu- podążały za władczynią mimo zmęczenia, chichotały i robiły dziesiątki wesołych zdjęć, a selfi ze wszystkimi- to już obowiązkowo! 

Przyjemnością dla Wróżki była wizyta w zakątku sztuki. Tam, Natchniona Bajka w swoich wielkich, żółtych okularach tworzyła kolejne, cudowne dzieła, a Bajka Dumna, biegająca ze swoją wielką, fioletową torbą pełną notatek, rozsyłała kopie arcydzieł na wszystkie archipelagi.

Nie ma co ukrywać, Wróżka Tysiąca Emocji miała wspaniałych poddanych. Przekonywała się o tym każdego dnia, gdy w purpurze zachodzącego słońca, wraz z Harmonijną Bajką, popijała chłodną lemoniadę na pałacowym tarasie, mieniącym się tysiącami emocji.

17 lutego, 2021

Bajka Puszystka (Ptakoteka 10.)


Od czasu kultowej już wizyty na Ptasiej Wyspie psa-Olafa minęło sporo czasu i właściwie wszystko się zmieniło. Stale napływały fale turystów, którzy pragnęli poznać wszystkie tajemnice tego miejsca. Pan Sztachetka mówił, że podobna popularność zdarzyła się wtedy, gdy na wyspie powstał Ptasi Zegar, który do dziś jest popularny, ale teraz przybysze chcą także bawić się w Ptakotece, słuchać koncertów pana Czikczirika, odwiedzać teatr, studio nagrań i szkołę. Profesor Piórchotek zorganizował nawet letnie warsztaty empatii, które cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem.

W tych okolicznościach, nikogo nie zdziwiło zanadto, że na Wyspę przybył autolotem Kropaczka dziennikarz Puszytek. Myszka Szarusia wiedziała od kuzynki Szy, że jest on dobrym znajomym Lisi-Alisi i dlatego zdecydował się przyjąć zlecenie wprost z królewskiego dworu, na nakręcenie filmu o dokonaniach mieszkańców Ptasiej Wyspy.

Gdy tylko Puszystek opuścił autolot, powiało elegancją. Miał na sobie nienagannie skrojony, cytrynowy garnitur w prążki, białą koszulę z żabotem, wymyślnie ufiokowany czubek i pachniał, jak nie wiem co… Wszyscy sądzili, że będzie wyniosły i zarozumiały, bo przybył w końcu z Królewskiej Kwiatowej Wyspy, ale nic z tych rzeczy. Puszystek był naturalnie miły i naprawdę ciekawy każdego wyspianina. Ujął jednak najbardziej wszystkich tym, że umiał słuchać, jak nikt inny. Zadawał niby proste i oczywiste pytania, ale takie, które pozwalały mówić wszystko prosto z serca.

Jakiś czas po przyjeździe, Puszystek odwiedził profesora Piórchotka. Rozmawiali bardzo długo i obmyślili wspólny projekt. Okazało się, że mieszkańcy Ptasiej Wyspy, opowiadając swoje historie, stworzyli mimochodem kronikę wydarzeń, sięgającą daleko poza pamięć najstarszych jej mieszkańców. Przypominali sobie stare rodzinne opowieści, jakieś legendy i anegdoty, znajdowali na strychach zapomniane zdjęcia, nagrania i pamiątki. Było tego mnóstwo. Puszystka aż rozbolała głowa na myśl o ogromie pracy, jaki by ich czekał, gdyby chcieli spisać to wszystko, ale dyrektor szkoły tylko się uśmiechał.

W programie Uniwersytetu Piórchotek miał szkolenie z podstaw magii, o czym prawie nikt na Wyspie nie wiedział. Teraz wszystkie czarodziejskie umiejętności okazały się bezcenne. Zanim Puszystek zdążył się zdziwić, na wielkim biurku piętrzyły się pięknie zapisane i wspaniale ozdobione karty Kroniki Ptasiej Wyspy ułożone w porządku chronologicznym. Profesor magicznie zadbał też o właściwą i elegancką oprawę dzieła, które czekało na debiut w czasie pierwszego pokazu filmu Puszystka.

Jak się domyślacie, zarówno film, jak i kronika stały się bestselerami i rozsławiły Ptasią Wyspę w najodleglejszych nawet zakątkach Archipelagu Bajki na Raz. Puszystek spędził cały rok na podróżach, w czasie których dzielił się z Bajkanami swoimi doświadczeniami zdobytymi w czasie pracy nad filmem i kroniką.

Pewnie myślicie, że kariera i sukces przewróciły Puszystkowi w głowie i zapomniał o przyjaciołach z Ptasiej Wyspy. Myszka Szarusia twierdzi, że nic bardziej mylnego… Ponoć wie z najpewniejszych źródeł, że jesienią elegant powróci. I podobno wie też, dlaczego…

13 lutego, 2021

Bajka Piórchotka (Ptakoteka 6.)


Akademia Niezwykłych Stworzeń to nie przelewki. Kalendarz wypełniony wykładami, zajęciami praktycznymi, czasem też zabawami. Trzeba uczciwie przyznać, że nie wszyscy są w stanie sprostać takim wyzwaniom. Od czasu ogromnego sukcesu psa-Olafa nikt jeszcze nie zasłużył na Magiczny Medal Bajkanii. Do teraz.

Pewnej zwyczajnej środy na niebie Ptasiej Wyspy zaczęło się dziać coś dziwacznego. Najpierw z puchatej chmurki zaczęły wysypywać się radosne chwile, wszystkie kolorowe i smakowite. Potem wiaterek Huri przyciągnął z niemałym trudem wielki wór pełen rozśpiewanych nutek, aż wreszcie ze świstem wylądował autolot Kropaczka i Trelifiolki, którzy przywieźli krótki list od Królowej. Brzmiał tak: Piórchotek wymiata! Gala o zachodzie słońca. Sala Królewskiego Teatru Radości „U Płaskuszka” już gotowa, KK&MK- czyli Kolorowa Królowa i Malachitowy Król.

Zapanowała konsternacja. Nikomu nie chciało się wierzyć, że Piórchotek ma na swoim koncie coś, co zwróciło uwagę pary królewskiej. Ani on zły, ani dobry. Ciągle tylko czytał, a w bibliotece to nawet nocował czasem. Z nikim się nie przyjaźnił. Nie bywał u modnisi, co można było ocenić na pierwszy rzut oka, bo wyglądał jak wielkie jajo posmarowane miodem i wytarzane w strzępkach zielonego pierza. Nic szczególnego. Żadnych przyjaciół, nawet krewnych nikt nie pamiętał.

-To jakaś bujda! – orzekł bez cienia wątpliwości pan Sztachetka. 
-Bujda, nie bujda, a Teatr Płaskuszka cały już faluje magią wróżek! -zawołał pan Długoptak, wzbił się powoli w powietrze i wziął kurs na wiadome miejsce. Wszyscy ruszyli za nim.
-Po co taki pośpiech? - stwierdził zdziwiony Płaskuszek, -do zachodu słońca jeszcze dość czasu. I ruszył wolno, podziwiając szumiące słodko drzewa.

Gdy niebo wystroiło się już w ognisty pomarańcz, a gdzieniegdzie prześwitywała nawet królewska purpura, w Teatrze stawili się wszyscy, ale nie było tłoku, bo widownia rozszerzała się stosownie do przybywających gości. Wszystko było jak zawsze w czasie wizyty Królowej: wróżki, kolory, zapachy, emocje i wszechobecna magia. Tym razem pojawiło się też coś nowego. W głębi sceny widać było solidne, granatowe drzwi ze złotą wywieszką, na której napis falował tak, że nie sposób go było odczytać.

Piórchotek pojawił się, gdy Królowa wezwała go na scenę. Zebrana widownia westchnęła tylko ze zdumienia, bo zielone pióra Piórchotka były modnie ułożone, a on sam uśmiechnięty i radosny, jak nie on- zupełnie… Gdy otrzymał medal za najlepszy wynik wśród tegorocznych absolwentów Akademii Niezwykłych Stworzeń, wygłosił nawet porywającą przemowę. Najciekawsze było to, że mówił o przyjaciołach, których zdobył i o radości z niezwykłej pasji, którą w sobie odkrył. Mieszkańcy Ptasiej Wyspy nie kryli zdumienia.

– To naprawdę magiczna Akademia, skoro z Piórchotka zrobiła takiego światowca i eleganta - myślała myszka Szarusia, marząc o podobnej karierze.

Na koniec Królowa zeszła ku poddanym, uśmiechnęła się i wskazała na tajemnicze drzwi, na których wreszcie objawił się napis: Szkoła Ptasiej Wyspy.

-Moi Kochani! Postanowiłam wzbogacić Królewski Teatr Radości „U Płaskuszka” o wnętrza nowej bajkańskiej szkoły. A wszystko za sprawą niezwykłego Piórchotka, którego mianuję jej profesorem i dyrektorem jednocześnie. Muszę dodać, że mamy nawet pierwszego ucznia! Został nim Piskluszek! Brawa! E-Wróżka podesłała chmurkę, na której mały Piskluszek podpłynął na sam środek. Rozległy się brawa, a Piórchotek uścisnął skrzydło swojego pierwszego ucznia i wręczył mu czapkę z daszkiem, na otoku której widniała nazwa szkoły. Natychmiast podniosły się skrzydła wielu troskliwych rodziców, którzy zapragnęli powierzyć Piórchotkowi edukację swoich pociech.  Pan Długoptak podchodził do wszystkich po kolei z spisywał imiona chętnych na liście, która wiła się jak strumyk w Smoczej Dolinie. Piórchotek był tak szczęśliwy, że nad jego głową wciąż wirowały złote i brylantowe gwiazdki.

Tylko pan Sztachetka kręcił deseczkami i mruczał: -No coś takiego…, nigdy bym nie pomyślał…, chyba się starzeję, choć płaszcz mam nowy i w modny wzorek, a o świecie wiem to i owo… . Wiem, nie wiem, z dzieciakami do szkoły chyba nie wypada…, swoje lata już w końcu mam… I wtedy usłyszał dźwięczące dumą słowa Piórchotka: -W każdym wieku można się uczyć w naszej szkole, właśnie pojawiło się na liście uczniów nazwisko pana Sztachetki, brawo! I rozpoczęła się wesoła zabawa, a pan Sztachetka aż podskakiwał z radości, bo nikt się z niego nie naśmiewał, tylko wszyscy mu gratulowali!  


Bajka Trelifiolki (Ptakoteka 5.)

Czerwony kolor podobno zawsze jest w modzie. I wzór w kropeczki też. Podobno również krótkie fryzury są na czasie i pasują osobom nieprzeciętnym…

Trelifiolka miała to wszystko… a jakże… Cóż z tego, skoro i tak wszyscy traktowali ją po macoszemu, jak dziecko po prostu. Nikt nie brał na poważnie jej opowieści o tym, że planuje zostać zawodowym kierowcą autolotów wyścigowych. Krewni mówili bezradnie: -Oj… i na tym zwykle rozmowa o planach Trelifiolki się kończyła.

Kiedy już nawet spacery z Płaskuszkiem przestały jej poprawiać nastrój, zdarzyło się coś, co zmieniło jej życie. Otóż, wczesnym rankiem, wracając z lasu z koszykiem malin, usłyszała cichy szum silnika! Rozejrzała się i dostrzegła na horyzoncie małą kropeczkę, która po krótkiej chwili była już jak jajko… melon… dynia… balon i aaaach… wielki sportowy autolot!

Trelifiolka błyskawicznie oceniła tor lotu i stwierdziła, że miejscem lądowania musi być polana przy Jeżynowym Zagajniku. Miała bardzo krótkie nóżki i jeszcze krótsze skrzydełka, więc o szybkim locie nie było mowy, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie, że ukryła w przepasanej kieszeni swojej aksamitnej, czerwonej sukienki kilka okruchów magii pozostawionych przez wróżki. To było to! Po chwili stała już obok maszyny, z której wyskoczył zręcznie ktoś ubrany w błękitny kombinezon w kropki! Tak, w k-r-o-p-k-i!

To musi być znak, magiczny znak, przemknęło przez głowę Trelifiolce, więc uśmiechnęła się w zachwycie i wtedy usłyszała:

-Cześć, jestem Kropaczek! Przyleciałem poćwiczyć przed Wielkim Wyścigiem Autolotów. Wasza wyspa jest taka spokojna, no i wszyscy tu latają, więc mam nadzieję, że znajdę pomocnika. I wesoło się uśmiechnął.

- Ja…, ja… się znajdę…, ja będę pomocnikiem…

-Chyba pomocniczką, stwierdził wyraźnie rozbawiony Kropaczek, po czym dorzucił: -Spoko, nadasz się!

Od tego dnia każdą wolną chwilę spędzali w warsztacie i na treningach, to znowu na treningach i warsztacie. Po kilku tygodniach Trelka znała maszynę jak własną szkatułkę na kropki! Miała też za sobą pierwsze treningowe loty, a Kropaczek chwalił ją bezustannie, przysięgając, że takiego talentu jeszcze na archipelagach nie było!

W przeddzień Wielkiego Wyścigu zdarzyło się to piekielne: I nagle…. Kropaczek rozchorował się na amen. Miał gorączkę, kaszel i bredził coś o nieoszlifowanym diamencie. Pod wieczór Trelifiolka otrzymała elektryzującą, ekspresową wiadomość z Zamku. Nie wiedziała, co właściwie ma odpowiedzieć na niespodziewaną propozycję. Kiedy jednak przypomniała sobie pobłażliwość tych, którzy nigdy w nią nie wierzyli, od razu podjęła decyzję.

Nie była jedyną dziewczyną wśród uczestników Wielkiego Wyścigu Autolotów. Była jednak jedyną, która pierwszy raz startowała w tej imprezie.

Co było dalej? To przecież bajka, więc to jasne jak słońce! Trelifiolka stanęła na podium! Zdobyła srebrny medal i stałe miejsce w zespole Kropaczka. To ją uszczęśliwiło. Miała jednak problem z odebraniem gratulacji od krewnych, bo zaniemówili ze zdumienia i jakoś ten stan nie mijał… Czyżby jakieś okruchy magii zadziałały?

11 lutego, 2021

Bajka Czarnielota (Ptakoteka 3.)

Czarnielot stał się celebrytą Ptasiej Wyspy. Wyparowała gdzieś jego dawna skromność i życzliwe usposobienie. Nigdy nie starczało mu już czasu dla Płaskuszka, który był jego przyjacielem od zawsze. Miał teraz inne zajęcia. A to selfi z Sikorczankami, a to śniadanko u państwa Boćkleków,  to znów spotkanie z drużyną fruwaczy i tak bez końca. 

Ptaki szeptały po kątach, powtarzając historyjki o wyskokach Czarnielota. Cały Szafirnet huczał od plotek na temat właściciela purpurowego dzioba.  On jednak nic sobie z tych plotek nie robił. Drwił z tych, którzy go podziwiali. Nawet do babci przestał dzwonić.

Szczególnie lubił krytykować wygląd innych ptaków. Obraził Szarolotkę, nazywając ją brzydką i nudną. Doprowadził do łez Puchawa, pękając ze śmiechu na widok jego okularów w czarnej oprawie. A ulubioną rozrywką stało się dla niego naśladowanie lotu Piórchotka. Rechotał, że domowa gęś lepiej sobie radzi w powietrzu, a i Kocurka pewnie by wyżej latała… Piórchotek był w rozpaczy, cała wyspa się z niego naśmiewała… Co tam wyspa! Cały archipelag kpił w najlepsze…

Któregoś dnia, pan Sztachetka zauważył, że pióra Czarnielota zamilkły. On sam nawet tego nie zauważył. Zorientował się, że coś jest nie tak, gdy pewnego ranka  stanął przed lustrem i ujrzał lewe skrzydło zupełnie pozbawione cudownych, kolorowych piór.

Natychmiast pofrunął ku wzgórzu Lisi-Alisi, ale jego lot był nierówny i bardzo męczący. Zasapany i wściekły wylądował u drzwi. Od progu wrzasnął:

-Składam reklamację! Niczego nie umiesz! Twoje pióra zniknęły!

Alisia stała niewzruszona.

-Mój drogi Czarnielocie, czy pamiętasz, co powiedziałam ci, gdy opuszczałeś mój salon?

-Pewnie! Że wyglądam magicznie!

- No właśnie, magicznie! Jednak moja magia nie chce za nic zostać z kimś, dla kogo przyjaźń nie ma wartości, kultura jest zbędna, a dokuczanie innym- to rozrywka.

-Poprawię się, jeśli tylko o to ci chodzi…

-Tylko o to? Aż o to?  Żegnaj Czarnielocie, miałeś szansę, ale źle z niej skorzystałeś. Drugiej nie będzie.

Czarnielot wracał do domu piechotą. Był zdruzgotany i wściekły na cały świat…

14 kwietnia, 2019

Bajka kociego odkrywcy (Kocie bajki 1.)







Było zupełnie cicho i szaro-buro. Zabawa stała w kącie jak porzucona miotła. Radosne kocie podskoki ustawiły się równiutko przy drzwiach i na wszystkie nogi nałożyły na wszelki wypadek kalosze, traperki, trampki, espadryle no i sandały, na klapki zabrakło miejsca. Można by wprawdzie…

Stop. Ta bajka nie o tym. 

No więc, obok drzwi stanął niespodziewanie Odkrywca. Coś go tu przyciągnęło i na pewno nie były to porozrzucane buty. Mógłby przysiąc, że dotknął go jakiś błękitny rozbłysk. Nie wiedział jednak, gdzie zacumować wzrok. Opływał spojrzeniem wierzch szafki na buty i lustro, a tam nic. Schylił się nawet i pozaglądał do wnętrza przepadzistych szuflad. Nic i nic. Gdy podnosił głowę, niespodziewanie zaczepił wzrokiem o dziurkę od klucza mieszkającą w starych, wejściowych drzwiach. To ona wysyłała te błyski. –W porządku- pomyślał Odkrywca. Do dzieła! Nasunął na oko filtr z kamerą najnowszej generacji, nastroszył futro i spojrzał. 

W tej samej chwili porwało go tornado zdarzeń. Zawisł w błękitnym powietrzu wirującym wolno. Obok niego galopowały w przestworzach- KROWY. Niektóre płynęły w przezroczystych bąblach, inne przelatywały ze świstem, jakby je ktoś wystrzelił z procy. Były też takie, które żeglowały na szklistych chmurkach, a niektóre dosiadły nawet małych meteorytów i próbowały używać ich jak kajaków. 

Cóż to za odlot, jeszcze nie jesień, a i krowy raczej nie odlatują gdzieś sobie w ogóle. Chyba. Odkrywca pomyślał, że sprawdzi u źródła, bo na wsi nie był od lat i myszy już nie łowi. Rozejrzał się, którą podróżniczkę by wybrać do wywiadu. Małą w białe łaty czy wielką, białą w czarne, a może tę rudą, rogatą trochę przesadnie. Gdy tak patrzył w krąg, oniemiał, bo jego drzwi i dziwna dziurka od klucza ulotniły się jak para wodna w mroźny dzień. W tej samej chwili przygalopowała Chwila Konieczna z plecakiem niezbędnych gadżetów. Odkrywca szybko wybrał co trzeba. Uruchomił maskujący kombinezon powleczony kasztanową sierścią w łaty i popłynął za krowami. 

Niebawem zaczęła rosnąć przed podróżnikami wielka, zielona ni to wyspa, ni planeta. Takie nie wiadomo co, po prostu. Niespodziewanie świat wyhamował. Nad Odkrywcą zmaterializował się spadochron, więc wylądował miękko na rozległej, kwietnej łące. 

Wszędzie pośród wielkich kęp trawy wylegiwały się krasule. Wesoło rozprawiały o czymś, zaśmiewały się w głos, aż rogi się trzęsły. Co chwila któraś stukała kopytem w ziemię i wtedy pojawiało się źródło krystalicznej wody. Gdy zrobiło się zbyt słonecznie, z traw wyrastały parasole olbrzymich łopianów i kołysząc się na wietrze, chłodziły zrelaksowane krowy i krówki, żeby się jeszcze bardziej wyluzowały. 

Odkrywca chciał sklecić jakieś sensowne pytanie, ale wyjąkał tylko: - ale jak…, skąd… miaaaaau! Zanim jego myśl ubrała się w słowa, wesoły cielaczek wskazał ogonem wzniesienie, na którym widoczny był jakiś dziwny pomnik albo figura. Odkrywca skierował się ku wzniesieniu, a mijane, szczęśliwe krowy witały go serdecznie, tak jakby znali się od lat.

Na wzgórzu stał sklecony z pierza i puchu dziwny niby-posąg. Wokół przepływały łaciate. Układały z kwiatów i trawy napis: Dobroczyńcy- wdzięczne na wieki KROWY. 

Na wieki... No tak, pomyślał Odkrywca, to o mleku można zapomnieć. Ale kakao trochę żal. Krowy przestały się nagle uśmiechać, zupełnie jakby słyszały jego myśli. 

W niezręcznej ciszy falował tylko szum pierzastego monumentu, dumnie spoglądającego z góry na setki swoich uszczęśliwionych poddanych. Odkrywca zdjął kapelusz i polizał łapkę. Potem zadzwonił telefon. - Tak, to ja! No mówię, że ja - Kocurka!

10 kwietnia, 2019

Bajka Zamku (Kwiatowe bajki 1.)


Zamek nie wiedział, co o tym myśleć. Niby miał być najlepszy na świcie, lepszy nawet, niż główny Zamek Kolorowej Królowej. Ale mewy, które latają nad jeziorem, wcale tego nie potwierdzają. Mówią, że mały jakiś, taki, jak chatka zwykłej wróżki, gdzie mu tam do prawdziwych zamków. Prawdziwych... no tak, tak to właśnie wygląda.

Zamek naprawdę się martwił. Na co tyle sal, skoro przez całe lata będą w ukryciu. Jeśli żaden gość nie zechce przeczytać książki, nikt nie dowie się, jaką on-Zamek ma doskonałą bibliotekę. A jest w niej każda książka, jaką napisały istoty wszystkich archipelagów. Albo basen, kto zobaczy basen, kto o nim pomyśli, żeby mógł się objawić. Te smutne rozważania przerwało Zamkowi nagłe i niespodziewane pytanie. Zamek nie mógł się zorientować, skąd dobiega głos. Zadzierał dach, zaglądał w lustro jeziora, otwierał okiennice i nic. Minęła chwila i znów rozległo się pytanie: -Co mam zrobić, żeby trafić do Twojej kuchni, stoję tu już kwadrans, wyobrażam sobie te kosze z serem, a tu NIC! - Kosze z serem? To musi być mysz! Zamek zaczął zaglądać w szpary, dziurki, których było bardzo mało, bo był przecież NOWY. Po chwili więc ją zobaczył. Stała przy fosie, za bramą. I to właśnie był sekret! Żeby przywołać wnętrza, trzeba było znaleźć się za bramą Zamku. Bez tego ani rusz!

-Cześć, powiedział nieśmiało Zamek, skąd się tu wzięłaś? Na mojej wyspie? -Mieszkam tu. Na każdej wyspie mieszkają nie tylko zamki i rośliny. Na nowej wyspie od razu są ptaki, zwierzęta, owady. Wszystko jest, jak trzeba. Ta wiadomość ucieszyła Zamek. –Skoro WSZYSTKO jest jak trzeba, to znaczy, że wystarczy mucha, która wleci do Zamku i ożywi każdą moją komnatę! -No, czy mucha, to nie wiem, ale JA, na pewno, odrzekła z przekonaniem w głosie mysz.

Zamek natychmiast opuścił zwodzony most i zaprosił myszkę do siebie. –Jestem Szaa. –A ja Amek. Bardzo mi miło. Jeśli masz ochotę na serek, zmruż oczy i wyobraź sobie kuchnię! W tej samej chwili Szaa i Amek znaleźli się w kuchni. Rzeczywiście na stole piętrzyły się stosy cudownych serów. Szaa poczęstowała się kawałkiem, a potem wyruszyli na wyprawę. Najpierw trafili do tej biblioteki, o której wspominał Amek. Szaa pomyślała o książkach, których bohaterkami są myszy i po chwili piętrzył się przed nią stos kolorowych dzieł. To było coś! Potem pojawił się basen, Szaa wyobraziła sobie materac w kształcie żaglowca i przez chwilę bawiła się w marynarza. Potem odświeżyła się w łazience z prysznicem, w łazience z wanną, w łazience z jakuzzi, w… Zamek zaczął się martwić, że futerko jego przyjaciółki całkiem wyblaknie, więc zakończyli przywoływanie łazienek. Odwiedzili za to komnaty gościnne, słynną garderobę królowej, salę ćwiczeń, korty tenisowe, boiska, bieżnie i plac zabaw. Oczywiście, otworzyli salę balową, w której stale grała muzyka, salę konferencyjną i gabinet do pracy. Zmaterializowali nawet pralnię, zajrzeli do piwnic i garaży na wszystkie występujące na archipelagach pojazdy. Na koniec znaleźli się w sali tronowej. Byli onieśmieleni. No jutro, to się tu będzie działo- pomyślał Amek.

Niespodziewanie dla Szy, okazało się, że możliwych do przywołania komnat jest jeszcze kilka tysięcy. -No cóż, rzekł z nadzieją w głosie Amek, chyba muszę Cię prosić, żebyś u mnie zamieszkała na jakiś czas, wtedy każda z komnat będzie mogła się pojawić i mewy w końcu przestaną źle o mnie mówić. Zamek nie zdążył dokończyć swojej przemowy, a Szaa już wyczarowała sobie królewskie, mysie komnaty nieopodal miejsca, gdzie najłatwiej przywoływało się kuchnię.

Kolorowa Królowa uśmiechnęła się, słysząc tę rozmowę, bo wiedziała o wszystkim, co działo się na jej jeziorze i na wszystkich wyspach.

Bajka - Ptasia Wyspa (Ptasie bajki 2.)





W ogrodzie Ojejka było gwarno jak przed odlotem do ciepłych krajów. Nad drzewami kołowały stada kolorowych ptaków. Szum skrzydeł niósł się daleko, aż ludzie idący ulicą zaglądali przez płot. Odkąd wiatr przyniósł wiadomość, że Ojejek zgadza się, żeby wilgi w jego ogrodzie urządziły studio nagrań ptasich wywiadów, wszystko potoczyło się błyskawicznie. Pod wielką jabłonią Leon urządził stanowisko dla siebie i dziewczyn. Lola z pomocą swoich kuzynów roznosiła po okolicy wieści o prośbie Kolorowej Królowej. Ptaki były ogromnie zaciekawione tym niezwykłym wydarzeniem. Natychmiast zaczęły nazywać ogród Ojejka Ptasią Wyspą. Niektóre od razu przeprowadziły się w korony Ojejkowych drzew lub w gęstwinę krzewów. Para dudków znalazła nawet pustą dziuplę w starym kasztanowcu. Wilgi zaczęły się niepokoić, że sytuacja może wymknąć się spod kontroli, choć tak naprawdę nie do końca wiedziały, co miałoby to oznaczać. Na wszelki wypadek babcia Loli przygotowała kosze smakołyków, bo pyszne jedzenie przywołuje Dobry Nastrój.

Przed południem wszystkie gałęzie drzew były zajęte przez ciekawe dalszych wydarzeń ptaki. Niespodziewanie mały wróbelek Kajtuś krzyknął coś i zaczął wskazywać na niebo. Zapadła cisza, nikt nie mógł uwierzyć własnym oczom, bo słońce wyglądało jak magiczna tarcza słynnego ptasiego zegara! Niektórzy nie dowierzali, mówiąc, że to, co widać, to raczej jakiś kwiat albo kosmiczna dziura! Atmosfera zrobiła się magicznie namagiowana.

Gdy nieco się uciszyło, przemówił Leon. Wyjaśnił zebranym ptakom, że mają jedyną i niepowtarzalną okazję, żeby powiedzieć o swoich sprawach, radościach, smutkach, propozycjach. Ostatniego dnia lipca, Kolorowa Królowa dowie się od wilg o wszystkich ptasich problemach i spróbuje je rozwiązać. Lodzia, która miała przyjmować zapisy mówców, niestety, nic nie zapisała, bo nikt się nie zgłosił. Zapanowała niezręczna cisza. Aż w końcu się zaczęło!

Na miejsce dla gościa sfrunął dudek. Był bardzo zdenerwowany, Mówił, że ludzie posypują pola jakimś proszkiem, który ma pomagać roślinom, może i tak jest, ale na pewno szkodzi ptakom, które potem chorują. Dudek żalił się też, że szpaki zajmują jego krewnym dziuple i oni muszą gnieździć się na polach lub w kamieniskach. Dudek Dionizy dodał na koniec, że ludzie wiedzą o trudnej sytuacji jego gatunku i otoczyli go ochroną. Kuzyni Loli nagrywali wystąpienia ptaków.

Pierwsza wypowiedź ośmieliła zaspaną sowę, która pokonała lęk i sfrunęła na środek. Powiedziała, że to ludzie docenili mądrość sów, ale też ludzie uważają, że wołanie sowy, to znak czegoś złego, a przecież to nieprawda. Na te słowa zapanował wśród ptaków harmider. Jedne oburzały się na ludzi, inne twierdziły, że też tak myślą. To zamieszanie przerwał głośny stukot. To pan dzięcioł uciszał zebranych słowami: - Z nami jest podobnie! Dla ludzi dzięcioł to raczej ktoś niezbyt mądry, a my ciężko pracujemy, zjadamy korniki, wykuwamy dziuple, także dla innych ptaków, nie tylko dla siebie, ale nikt nas nie docenia.

W tej samej chwili kuzyn Loli dał znak, że czas na dzisiejsze wywiady się zakończył. Ptaki były rozczarowane, ale cóż było robić! Trzeba czekać do jutra, na dalszą część debaty. Na szczęście, Lodzię otoczyła chmara skrzydlatych istot, które postanowiły też się jutro wypowiedzieć. Zapisy trwały do wieczora. Środa zapewne będzie niesamowita!

Bajka - ptasi poniedziałek (Ptasie bajki 1.)





W poniedziałkowy poranek wilgi nie były w stanie spokojnie przygotować śniadania. Lola przyniosła coś od babci, więc jedli, ale cały czas wpatrywali się też w ustawiony na półce pojemnik z listem od Kolorowej Królowej. Gdy słonko było już dość wysoko, usłyszeli ciche brzęczenie. Tuba z wiadomością zaczęła się lekko unosić i kręcić. Wirowała coraz szybciej, aż w końcu zmieniła kształt i stała się prostokątną, błyszczącą tabliczką, podobną do telewizorów jakie mają ludzie, tylko że była mniejsza i przezroczysta. Gdy w końcu zatrzymała się bez ruchu, ukazała się na niej, zupełnie jak na ekranie, twarz Kolorowej Królowej. Władczyni uśmiechnęła się i przemówiła:

-Drogie wilgi: Leonie, Leokadio i Dolores, ważne dla Królestwa sprawy zmusiły mnie do powierzenia E-Wróżce innych zadań. Jednak misja zwiadowcy Ojejka zaplanowana na cały lipiec nie zostanie zakończona. Zebraliście już wiele ważnych informacji o naturze, o niezwykłych miejscach, o zjawiskach pogodowych, ale ja potrzebuję jeszcze informacji o życiu Waszych krewnych, czyli ptaków. Powierzam Wam misję wypraw do świata ptaków. Zbierzcie jak najwięcej informacji o ich potrzebach i problemach. Spotkamy się ostatniego dnia lipca na mojej nowej wyspie, którą właśnie przygotowuję na to wydarzenie. Zostawiam Wam Wiatr, będzie pomocny, wystarczy, że go zawołacie.

Obraz zniknął. Lodzia spojrzała na Lolę i zapytała zdumiona: -Dolores? –No co? Sama czasem zapominam, że tak mam na imię! Nikt nie używa tej oficjalnej wersji! Skąd ta Królowa wie o niej? -Hej! -krzyknął Leon. -Tylko taki macie problem? Niepokoi mnie, dlaczego Królowa nie powiedziała, do jakich zadań skierowała E-Wróżkę. No i dlaczego my z nią nie mogliśmy pracować?. Lola, oczywiście, znała powód. –Moja babcia mówi, że zawsze, kiedy na Magicznym Jeziorze pojawia się nowa wyspa, Kolorowa Królowa buduje zamek, urządza go, zaprasza wszystkich na pierwsze spotkanie, a potem decyduje, jaka bajka tam zamieszka. Potrzebuje E-Wróżki, by wyposażyła zamek w magiczne moce i pomogła w urządzaniu wnętrz. –To ten zamek już stoi? -dopytywała się Lodzia. –No jeszcze nie, a właściwie teraz powstaje. Babcia mówi, ze Kolorowa Królowa poprosiła o pomoc samego El-Maga! Naprawdę?! –krzyknęli jednocześnie Lodzia i Leon. –No tak! Babcia wspominała, że El-Mag jest prawą ręką Królowej. Zawsze, gdy władczyni urządza nową wyspę, to ON robi projekty, planuje tajne komnaty, no i negocjuje umowy z bajkami, którym królowa powierza to miejsce, tak, żeby nie powstała możliwość sprowadzenia na wyspy złych mocy. Tym razem El-Mag podobno planuje dla Królowej kosmiczną garderobę, która będzie się pojawiała na zamku, ilekroć królowa w nim zagości. Tworzy magiczne szafy. Gdy tylko królowa zbliży się do którejś i pomyśli o jakimś stroju, ten od razu pojawi się przed nią. –Ciekawe, zamyśliła się Lola, czy na tej wyspie pojawi się słynny ptasi zegar, który potrafi cudownie wydłużać i skracać czas. –E, to plotki pewnie- powątpiewała Lodzia. –Może -stwierdziła Lola, ale babcia mówi, że El-Mag nie takie rzeczy potrafi stworzyć, podobno, gdy wybiera się w podróż, umie wyczarować każdy pojazd i nawet sam pilotuje statki archipelagowe! –O matko! -ze zdumienia westchnęła Lodzia. –A jeszcze Wam powiem, że podobno E-Wróżkę i El-Maga coś łączy… -No to, to już chyba plotki -oburzył się Leon, a Lola prawie się na niego obraziła.

Czas biegł, a wilgi nie mogły się nagadać. Ostatecznie ustaliły, że przeznaczą poniedziałek na ułożenie planu misji pod hasłem „Ptasie sprawy", a od wtorku rozpoczną działania operacyjne.

Bajka z wiatrem (Pogodowe bajki 3.)








Na Szafirowym Jeziorze Kolorowej Królowej jest wiele niezwykłych wysp. Niektóre należą do E-Wróżki, ponieważ potrzebuje ona miejsca dla swoich żywiołów. Ma wyspę Deszczową, Mgielną, Wiatrową, Burzową, Tęczową i oczywiście tę najważniejszą- Wyspę Dobrej Pogody, gdzie ma swój zamek. Każdy chciałby zobaczyć chociaż jedną z nich. Z wilgami było podobnie.

Lodzia martwiła się, że po przygodzie z mżawką, szansa na wizytę u E-Wróżki przepadła. Jednak Lola przysięgała, że ona tak naprawdę jest bardzo miła, i że na pewno wszyscy troje się o tym przekonają. Leon już był absolutnie przekonany, on uwielbiał E-Wróżkę.

W środę rano nie musieli zbyt długo czekać. O świcie zjawił się Wiatr i porwał wilgi w dal. Z wysoka dostrzegły, że płyną nad jezioro Kolorowej Królowej. Ptaki były tam przecież już wcześniej, ale to miejsce nadal miało wiele tajemnic. Nikt tak naprawdę nie wiedział, gdzie leży ani też ile zaczarowanych wysp wystawia z niego swoje łysiny. Podobno tylko wróżki, magowie i inni władcy bajek znali do niego drogę.

Wiatr zwolnił gdzieś bardziej na północ. Zniżył lot i zniknął. Wilgi sfrunęły na piaszczysty brzeg wyspy, która wydawała się niezamieszkała. Wszędzie, jak okiem sięgnąć tylko wydmy i hektary złotego piasku, zaczarowane muszle kąpiące się w szafirowych falach i cisza albo raczej szum, szumiący szum.

Wilgi przysiadły na koronie jedynego krzewu w okolicy i czekały. Czuły, jak łaskocze je delikatny wietrzyk, to znowu owiewa ciepły wiatr, a czasem wietrzysko szarpie ich piórka. Znienacka coś zaczęło się zmieniać, ptaki nie zdążyły nawet wymienić uwag na temat tej wyjątkowej przemiany, gdy dookoła pojawiły się zabudowania stadniny. W boksach powiewały grzywy wszystkich wiatrów świata. E-Wróżka zbliżała się, galopując na statecznym pasacie- ciepłym wietrze. Wilgi wreszcie zobaczyły piękne, końskie sylwetki wiatrów, które nie stały się zupełnie widoczne, więc wyglądały jak szklane. Były przepiękne.

Wróżka przywitała się z wilgami i nawet słowem nie wspomniała o deszczowej przygodzie. Najpierw zabrała podróżników na wyprawę po wyspie. Pokazała boksy morskiej bryzy, pasatów, monsunów, wiatrów dolinnych i górskich, i wszystkich innych, które mieszkały w jej stadninie. Boksy falowały, bo wróżka nie zdjęła z nich całkiem czaru niewidzialności, dla bezpieczeństwa, oczywiście. Najciekawsze okazało się obserwowanie wiatrowych wybiegów, którymi były wydmy i plaże. Wiatry ćwiczyły tam starty, powiewy, kręcenie, kołowanie, owiewanie, rozwiewanie i wszystkie inne wiatrowe umiejętności.

Lodzia i Lola zaprzyjaźniły się z małymi wietrzykami, bo wróżka pozwoliła im na wspólny trening. Wilgi co chwilę spadały z wiatrowych grzbietów i pikowały dziobami w dół bez tchu, ale zawsze nad ziemią przechwytywały je wiaterki, że nawet nie musiały rozwijać skrzydeł.

Pod wieczór Lodzia przysięgała, że też staje się przezroczysta i powiewa nad wyspą, więc wesoły śmiech wszystkich przyjaciół wciąż ścigał się z szumem wiatrów i magicznych muszli.

Bajka - Ojejek na wyspie (Podróże Ojejka 10.)





Nadszedł piątek. Ojejek obiecał wilgom, że polecą na wyspę. Jednak nic nie poszło tak, jak trzeba. Wilgi, przejęte zbliżającą się wyprawą, hałasowały już od świtu, aż Pani Sowa je zbeształa, przypominając, że takie wykrzykiwanie trudno nazwać śpiewem! Leon zatem zdecydował, że polecą na drzewo przy domu Ojejka i tam zaczekają. Jakież było ich zdziwienie, kiedy na miejscu okazało się, że Ojejek właśnie odlatuje! - Stop, a my? - Wrzasnęła Lola. - Spokojnie, dogonimy go, wycedził przez dziób Leon, ledwo panując nad sobą. Po chwili siedzieli już na burcie balonowego kosza. – Cześć! Ładnie to tak uciekać? – zaczęła Lodzia. -O, jesteście, niestety, nasza wyprawa odwołana… Wezwała mnie Kolorowa Królowa, a na JEJ wyspę trzeba mieć specjalną przepustkę. Bardzo się spieszę, bo za kwadrans muszę być na miejscu. Balon wąchał super- ekstra-turbo lemoniadę, więc powinienem zdążyć. Obiecuję, że poproszę Kolorową Królową o przepustki dla was, ale teraz musicie wracać. Możecie zjeść śniadanie w moim ogródku:) Ojejek uśmiechnął się i tyle go widzieli. Balon zniknął, jakby rozpłynął się we mgle. Wilgi markotne wróciły do domu Ojejka i bez entuzjazmu usiadły do śniadania. Cóż, muszą czekać. Muszą, nie muszą… Lola już miała plan w głowie.

Ojejek był na czas. Znowu ogarnął go zachwyt, gdy lądował na dziedzińcu pałacu, który stał na Kwiecistej Wyspie oblanej wodami ogromnego Szafirowego Jeziora. Mury otaczające dziedziniec mieniły się na zielono, a każda wieżyczka i każde skrzydło zamku wyglądało jak kwiat. Dachy tworzyły magiczny bukiet, który dodatkowo dzięki strzelistości płatków pełnił funkcję obronną. Cały zamek otoczony był nieziemską, żółtawo-zieloną poświatą, która sprawiała, że każda niewtajemniczona istota bez przepustki widziała tylko wyspę porośniętą lasem.

Sala tronowa Kolorowej Królowej była wypełniona. Ojejek zdziwił się, bo oczekiwał osobistej audiencji. Jak się okazało, był ostatnią wezwaną osobą, więc Królowa po krótkiej naradzie z Malachitowym Królem, odezwała się pełnym smutku głosem. – Dochodzą do mnie wieści, że coraz gorzej dzieje się w naturze. Ludzie zaśmiecają świat, mącą rzeki ściekami, niszczą lasy i polują na zwierzęta. W związku z tym postanowiłam wysłać Ojejka – doskonałego zwiadowcę naszego Królestwa z tajną misją, o której jeszcze nie mogę mówić. Balonowe ekspedycje Ojejka w świecie ludzi zaplanowane na cały lipiec, będzie w przyszłym tygodniu, a może i dłużej, kontynuowała E- Wróżka, która nie musi się martwić, bo przecież będzie miała trójkę wspaniałych pomocników. - Nie chowajcie się już, możecie podfrunąć do mnie, wiem o wszystkich Waszych wyczynach. Oczom zgromadzonych wróżek, magów, dzielnych kwiatowych rycerzy i innych niezwykłych postaci ukazały się trzy małe wilgi wolno sfruwające ku tronowi. Malachitowy Król, słynący z miłości do ptaków, których głosy potrafił bezbłędnie rozpoznawać, a i też naśladować – przywołał je do siebie i pozwolił usiąść na oparciu tronu. Wilgi miały zamęt w głowach, bo spodziewały się raczej lochu! Kolorowa Królowa zwróciła się do E- Wróżki: - Z nimi naprawdę nie zginiesz! Nie potrzebują magii ani turbo-lemoniady, żeby czynić to, co niemożliwe! Cała sala wypełniła się radosnym śmiechem zebranych.

Dalsza część narady była tajna, więc o niej nie napiszę, ale mogę zdradzić, że Królowa ogłosiła ostateczne spotkanie w sprawie Ziemian, na ostatni dzień lipca.