Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mysz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mysz. Pokaż wszystkie posty

03 lipca, 2019

💃 Bajka małej myszki i szalonych kaloszy (Wakacyjne bajki 1.)

Coś podobnego? Naprawdę? Wierzyć się nie chce! I jeszcze to? No to, to już nie! Całkiem – nie!

Myszka Sza z zaciekawieniem przysłuchiwała się rozmowie telefonicznej ciotki Muriny, którą właśnie odwiedziła, bo przecież nastały wakacje i trzeba było gdzieś wyjechać, więc wybór padł na ciotkę, która ulokowała się w pięknym, drewnianym domostwie otoczonym cudownym ogrodem, pełnym tajemniczych kryjówek i zadziwiających mieszkańców. 

Sza nie miała pojęcia, o co chodzi i z kim właściwie ciotka tak rozprawia. Tajemnica wyjaśniła się już po chwili. –Wyobraź sobie mój drogi– ciotka zwróciła się do wuja Apodemusa- że podobno LUDZIE sprowadzili do siebie rodzinę Mruczyława, jakichś dalekich krewnych, czy coś… To jeszcze chyba małe KOTY, więc całe wakacje przyjdzie nam spędzić w Norce, zamiast spacerować po cudownym ogrodzie. –Nie martw się, Muri- już z niejednymi KOTAMI daliśmy sobie radę, to i z tymi jakoś pójdzie. – Jesteś niepoprawnym optymistą- Apo! 

Sza nie słuchała dalszej rozmowy. Skoro zaprzyjaźniła się z Zamkiem, to z KOTAMI też się uda! Na pewno! I ruszyła przed siebie zdecydowanym truchcikiem. Była już całkiem blisko tarasowego okna, gdy rozległo się dziwne chlipanie. Płaczący KOT? To chyba niemożliwe. –Och, ach, aaaaaaa… Ach, aaaaaaa… i tak w kółko. –Czemu buczysz? Rozległo się radosne pytanie. –Bo to lato jest do kitu… Żadnej burzy, ulewy, deszczu, mżawki nawet nie widać… Tylko słońce i upał, upał i słońce. A ja bym chciał po kałużach poskakać, być bohaterem i obrońcą małych ludziów. -Ludzi, ludzi się mówi! Poprawił ten sam radosny głos. Sza przycupnęła na progu przy samej futrynie i szukała wzrokiem tych małych KOTÓW. Jednak dostrzegła tylko dwa żółte kalosze stojące na dolnej półce w przedpokoju. Lewy wiercił się i coś pogwizdywał, a Prawy pociągał nosem i marudził. –Biedny, pomyślała Sza, chciałby zostać bohaterem, a tu klapa! Chyba jeszcze nigdy po tych kałużach nie brodził- zachichotała. 

W tej samej chwili niebo rozświetliła raca błyskawicy i dał się słyszeć pomruk – jakby tysiąca kotów. Chyba niebiosa wysłuchały Prawego, pomyślała Sza, a kalosze zaczęły podskakiwać i szykować się na wyprawę. Prawy tak się cieszył, że w końcu spadł na podłogę. –To nic, szybciej mnie założą- stwierdził, ale skrzywił się znowu, nie wiedzieć czemu. 

Minęło sporo czasu, zanim burza minęła, deszcz ucichł i pozostały tylko w całym ogrodzie cudowne, całkiem głębokie lustra deszczowych kałuż. Myszka siedziała przed Norką pod dużym liściem łopianu i wcinała na podwieczorek pyszności przygotowane przez ciotkę Murinę. Kiedy kończyła właśnie wylizywać okruszki serka z miseczki, usłyszała wesołe piski dzieci. Ziemia drżała, gdy pędziły alejkami. Dobrze, że Norka była ukryta wśród kęp trawy i mchu z dala od ścieżek. 

Sza szybko podziękowała za posiłek i wystrzeliła jak z procy przed siebie. -A ty dokąd- usłyszała wołanie, ale nie miała czasu, by odpowiedzieć, bo już siedziała przy kamieniu obok altany, przed którą błyszczała kałuża wielka jak… jak nie wiem co! Dzieci hałasowały, śmiały się i piszczały wniebogłosy. Ale czad! Cieszyła się myszka, gotowa dołączyć do tej zabawy. Wśród zbliżających się głosów usłyszała coś jakby buczenie, albo pochlipywanie… -E, to niemożliwe, kto by płakał, gdy jest tak świetnie. Jednak to popłakiwanie stawało się coraz głośniejsze. Gdy dzieci wbiegły na trawnik obok altany, wszystko było jasne. Na nogach małej, jasnowłosej dziewczynki lśniły żółte kalosze. Jeden z nich- Lewy- podśpiewywał. Przymykał oczy, gdy mierzyli głębokość kałuży, prychał radośnie i wesoło, gdy tupali w wodzie, a potem liczył strużki deszczówki, spływające jak wodospady po jego skórze. Prawy nie wyglądał na zachwyconego. –Aaaaa- jestem cały przemoczony, będę kichał… dość, to nie jest zabawne! Miałem chronić dzieci! A powinienem się chronić przed dziećmi! –Aaaaaaaaaa… -Przestań, jest cudownie- wołał Lewy. I wywijał, mącąc wodę. Na domiar złego znowu zaczęło kropić. Tego już było za wiele! Prawy szlochał i nie widomo było, czy to krople deszczu, czy łzy. Myszka też była bliska płaczu. Strasznie się wzruszała, gdy ktoś płakał. Od razu musiała pędzić na pomoc. -Co tu zrobić? Gdy tylko dopadło ją to pytanie, już rozbłysła podpowiedź. Pędem ruszyła do Norki. Wpadła do swojego pokoiku, chwyciła różową parasolkę od Amka i zniknęła jak kamfora! 

Po chwili na dużym kawałku kory przeprawiała się w kierunku kaloszy. Trochę się bała, bo dzieci się wierciły, ale dość szybko wskoczyła na kamyk wystający z wody i rozpostarła parasolkę nad chlipiącym Prawym. –Nie płacz! –Już na Ciebie nie pada! – A ty, kto? – Jestem Szaaaaa…. I wtedy kalosz tupnął w wodę, myszka zachwiała się na kamyku i po chwili leżała na swojej parasolce jak na pontonie… -Oj, zobacz! Mała myszka! Siedzi na parasolce koktajlowej! Ale cudna!- Weźmy ją do domu! Weźmy! Dziewczynka schyliła się i zanim Sza zdążyła czmychnąć, złotowłosa trzymała ją w dłoni razem z parasolką. –To nie były żarty! –Za chwilę będę szlochać jak prawy kalosz- pomyślała myszka- niesiona z wrzaskami do domu LUDZI. 

-Mamo, mamo- mała myszka! –Możemy ją zatrzymać, prosimy! – U nas nie byłaby szczęśliwa- spokojnie odpowiedziała mama. Na pewno ktoś czeka na nią w jakiejś norce, których w ogrodzie jest wiele. Wypuście ją, a może z wdzięczności jeszcze do was wróci. Musicie tylko zostawiać na tarasie jakiś smakołyk. –Cukierki?- Ale jesteś mądra!- Ser, przecież- wymądrzał się chłopiec. –Dokarmianie myszy to chyba nie najlepszy pomysł- wtrącił się tato, ale mama spojrzała na niego jakoś tak, więc nie kontynuował. Dziewczynka położyła myszkę na trawie i zwinęła parasolkę. Sza chwyciła swój różowy skarb i tyle ją widzieli. 

Na trasie co wieczór pojawiał się serek, ale Sza wiedziała, że tylko głupiutkie myszy próbują zjeść pyszności zostawione przez LUDZI. Czasem zaglądała do kaloszy. U nich było jak zwykle: jeden śpiewał, drugi marudził, mimo to, już niebawem myszka miała dwóch prawdziwych przyjaciół. Jak na wakacje- to po prostu fenomenalnie! 

A koty- okazały się PLUSZOWE:)

10 kwietnia, 2019

Bajka Sasanki (Kwiatowe bajki 15.)




Satilla nie lubiła zgiełku. Kiedy przybyła na wyspę, wybrała dla siebie zaciszne wzgórze na końcu zamkowych ogrodów. Amek nalegał wprawdzie, żeby zajęła wolną posiadłość obok Anemonów, ale odmówiła. 

Jej wzgórze było słoneczne. Niedaleko siedliska jałowców znalazło się miejsce na jej gospodarstwo. Babcia Makuchowa, która znała Sasankę od lat, radziła, żeby zamieszkała bliżej siedlisk innych kwiatów, ale Satil ani o tym nie myślała. Miała tajną broń, o której opowiedziała tylko szczypawce Ficu. Była pewna, że jeszcze tego samego dnia dowiedzą się o tym sekrecie wszyscy, nawet ci, którzy nie będą chcieli. Ten podstęp zapewnił Satilii spokój, chociaż nie było nikogo, kto by potwierdzał, że doświadczył czegoś złego od Sasanki, nikt nie ośmielał się jej zaczepiać, tak na wszelki wypadek. –Niech się wszystkim układa jak Filomenie, byle zło trzymali z dala ode mnie- powtarzała zawsze. 

Dom Satilii wyglądał jak namalowany. Był parterowy, otaczały go ozdobione drewnianymi balustradami werandy, kolorowe od donic i skrzyń z kwiatami. Na wschodniej ścianie budynku znajdowały się drzwi do jasnego, przestronnego pomieszczenia, które Satilla przeznaczyła na swój sklepik - „Pulsaris”. Nikt nie wiedział, co oznacza ta nazwa, ale łatwo ją było zapamiętać, bo była, powiedzmy sobie, dziwaczna. Ficu mówił, że jest rodowym nazwiskiem Sasanki, ale nie znalazł na to dowodów. Cóż mogła sprzedawać Sasanka? Wystarczyło się rozejrzeć dookoła. Na drewnianych półkach stały piękne słoje, buteleczki, pudełka, koszyki i ozdobione haftem woreczki. Można tu było kupić konfitury domowej roboty, soki malinowe na przeziębienie, miód o różnych smakach, suszone zioła na wszelkie dolegliwości i takie, których można było użyć jako przypraw, sznurki grzybów, woreczki zapachowe z płatkami róż albo lawendą w środku, herbatki owocowe i dziesiątki innych, zdrowych cudowności przygotowywanych własnoręcznie przez panią domu na wzgórzu. 

Odkąd Satil zamieszkała na Wyspie Magicznego Zamku, jej kuchnia stała się ulubionym miejscem wielu mieszkańców. Można tam było zajrzeć bez zapowiedzi, usiąść w wiklinowym fotelu przy oknie z firankami haftowanymi w trójwymiarowe wizerunki kwiatów, dostać kubek owocowej herbatki i przepędzić wszystkie smutki. Satilla umiała słuchać swoich gości, którym się wydawało, że rozmawiają z nią, ale tak naprawdę tylko się zwierzali. I zawsze jeśli chcieli, dostali dobrą radę, ciekawy pomysł lub prawdziwy komplement. Jednak najważniejsze było to, że pani domu na wzgórzu przenigdy nie zdradzała cudzych sekretów i każdemu była życzliwa. 

Któregoś słonecznego piątku w kuchni pani Sasanki trwał festiwal jeżyn. W wielkim rondlu bulgotały konfitury, na wiklinowych paletach suszyły się najdorodniejsze owoce, a w butlach pysznił się sok jeżynowo -malinowy. Wypucowane butle i słoje czekały na stole. Babcia Makuchowa pomagała dzisiaj i opowiadała o tym, że u niej w domu ciągłe zamieszanie i modowy harmider, więc nie ma miejsca ani czasu na przetwory, a ona tak uwielbia tę pracę. Sasanka uśmiechała się i kiwała głową, gdy nagle rozległ się trzask pękającego słoika. Na podłogę posypały się z półek kolejne szklane pojemniki, a obie panie doskonale usłyszały pisk i tupot małych nóżek. Coś mignęło - szarego albo może gołębiego, może też być, że białego. Zaszurały papierowe torebki na zioła i znienacka na podłogę runął kosz z muślinowymi woreczkami. Coś się w nim kotłowało, mruczało i wyraźnie złościło. Satilla powoli sięgnęła do środka, chwyciła za sznureczki i uniosła do góry malinową torebkę na płatki róż. –A to niespodzianka! Krzyknęła babcia Makuchowa! Satilla ostrożnie położyła woreczek na drewnianej, zdobionej w liliowe kwiaty ławie i pomogła się wygramolić z pułapki niespodziewanym gościom. 

-I cóż, panowie? Zapytała babcia Makuchowa. –My… tego…, -bo, -bo Ficu mówił, że tu na półkach jest wszystko… więc my…, my chcieliśmy znaleźć jakieś pyszności…, kiełbaskę…, słoninkę…, skwareczki… - a tu NIC! – tylko marmolady jakieś i wyschnięte liście… -Mówiłem ci, że Ficu to zmyślacz! Zmyślacz czy nie, już po nas! –My chcemy do domu, niech nas pani nie zamyka w lochu! I dwaj mali zdobywcy kiełbaski uderzyli w płacz. Satilla patrzyła z uśmiechem na myszkę i jeżyka, którzy już zatrzasnęli się w lochu rozpaczy. Postawiła na stole wesołe czerwone miseczki malowane w kolorowe kropki, obok kubeczki, z których wystawały wierzchołki śnieżnobiałej piany posypanej czekoladą, dodała błękitne łyżeczki i ciepłym głosem spytała? –Czy chwilowo zamiast kiełbaski mogą być lody z syropem poziomkowym i kakao z bitą śmietaną? Malcy w jednej chwili przestali płakać, a jeżyk wyjąkał: -Ta… my do miseczek, a pani nas –chaps! I do lochu! – Nie ma głupich! - dodał myszka. Wtedy wkroczyła babcia Makuchowa –Igi, Oguś- do stołu, ale już! –co to za głupoty z tym lochem! –Bo Ficu mówił, że tu stale ktoś wyje w lochu! -Bez przerwy! -A od kiedy to można wierzyć Ficu? -rozzłościła się nie na żarty babcia. Satilla pomyślała, że to jej wina, bo sama postraszyła Fica swoją tajną bronią, wprawdzie o lochu nic nie mówiła, ale wyobraźnia Ficu zrobiła swoje:). 

Autorytet babci Makuchowej zwyciężył i maluchy niepewnie wdrapały się na krzesełka przy stole. Igi najpierw powąchał lody. Ogi liznął śmietankę, a potem nie minęła minuta, a miseczki i kubki lśniły, wylizane do ostatnie kropli! -Ale pycha! –Jest dokładka? -Nie można się objadać, odparła Satilla, ale zapraszam, możecie mnie odwiedzać. Jeśli pomożecie na przykład przy ozdabianiu świec albo napełnianiu różanych woreczków, zawsze możecie liczyć na pyszny deser. 

Opowieść myszki i jeżyka nie wszystkim wydała się prawdziwa. Już coś w tych opowieściach o uwięzionych w lochach musi być, w każdej bajce jest trochę prawdy -mawiali. I chociaż większość mieszkańców wyspy doskonale wiedziała, jak jest prawda, ci, którzy mieli coś na sumieniu, nie przestali się obawiać lochów Satilii i jej tajnej broni.

Bajka Tulipanów (Kwiatowe bajki 12.)




Tulipan Tuli nudził się od rana. Po śniadaniu wyszedł na łączkę, ale nikogo nie było. To śpiochy, złościł się, nie widząc żadnego kolegi. Znalazł ukręconą wczoraj z zeschłej trawy rzucajkę i próbował trafić w kamień leżący pośród traw. Wycelował i rzucił. Znienacka usłyszał: -Auć, auć, auć! –no nie! To znowu ty, Tuli!. Tuli powoli zbliżył się do kamienia, który okazał się kopcem Pana Krecika akurat robiącego porządki. Na brzegu świeżej ziemi leżały różne niepotrzebne rzeczy do oddania. -Przepraszam, pomyliłem Pana kopiec z kamieniem… -Z kamieniem, też coś! No ale możesz naprawić szkody i mi pomóc w porządkach. Tuli nie bardzo miał ochotę na porządki, ale nie miał nic innego do roboty, więc pomagał. Zaniósł do Pani Biedronki konewkę do podlewania, zataszczył pudło gier planszowych do domu Żuczków, odniósł do Panny Myszki pożyczone zeszłego lata słoiki na konfitury. Gdy odstawiał słoiki na półki w spiżarni, Pani Myszka zapytała: -Co? Nudzisz się? Szkoda, że w naszej części wyspy nie działają takie czary jak koło Zamku. Wtedy nuda musiałaby się wyprowadzić! –Jakie czary? Dopytywał się Tuli. -Wiesz, tak dokładnie nie wiem, ale podobno koło Zamku wystarczy sobie coś dokładnie wyobrazić, a już się to ma! Czadowo… zamyślił się Tuli. Wrócił do Pana Krecika, ale już wszystko było zrobione, więc pożegnał się i popędził budzić kolegów.



Po kwadransie uczepieni niskich, deszczowych chmurek płynęli ku Zamkowi. Spadli razem z wielkimi kroplami koło rabatki Anemonów. Natychmiast ukryli się w trawie i rozpoczęli wielki, magiczny eksperyment. Wszystko mieli ustalone i zaplanowane. Każdy Tulipan zacisnął powieki i skoncentrował się na swoim celu. Coś zaczęło lekko brzęczeć, ale oni bali się otworzyć oczy ze strachu, że się nie udało. Kiedy jednak usłyszeli charakterystyczne: -brrruuuum, brruum, brum… i to zaśpiewane w chórze, poderwali się z trawy, bo przed nimi stały cudowne, zielone, podobne do ważek skutery. Na kierownicy każdego z nich wisiał kask, a w kasku były schowane wspaniałe, żółte rękawice. Tulipany nie czekały ani chwili, kaski znalazły się na głowach i w drogę! Najpierw wzdłuż rabatek z Anemonami, które zaczęły mdleć od razu, wystraszone hałasem. Potem Tuli dał sygnał i wszyscy wyobrazili sobie, że lecą w powietrzu. Ich skuteroważki wzniosły się nad ziemię, więc mknęli nad królewskimi ogrodami jak sam E.T. 

Generał Koson natychmiast wysłał oddział Ważek w pościg za Tulipanami. A one okrążyły Zamek, urządziły sobie zawody w przelatywaniu pod niską, różaną pergolą ustawioną nad ścieżką wiodącą do stawiku ze złotymi rybkami, a potem wylądowały niedaleko siedliska Chabrów. Kiedy Ważki doleciały na miejsce, okoliczne kwiaty już wypróbowywały sekret Tulipanów, a właściwie Zamku. Wszystkie zaczęły spełniać swoje marzenia. W powietrzu pojawiały się książki najciekawsze na świecie, sukienki z mgiełki, rowery, piłki i deskorolki. Nie zabrakło pudełek czekolady, słodkich karmelków i kwaśnych galaretek. Przed domem Koników Polnych stanęły pudła z nowymi instrumentami muzycznymi, Biedronki zamówiły zestawy kolorowych, modnych kropek, a Maki wszystkie nowe kolekcje gadżetów do szkolnych strojów. Bławatki i Kąkole wymyśliły sobie piłki i bramki do piłki nożnej, a kiedy zaczęły materializować się stroje dla zawodników i kibiców, rozległo się głośne: -Dooooość! Dość! Dosyć już! To Amek biegł do ogrodu i machał swoim słomkowym kapeluszem! –Naprawdę potrzebujecie tego wszystkiego? Wyczerpaliście cały roczny zapas czarów zamkowych. Jeśli nadjedzie Kolorowa Królowa ze swoim dworem, nie otworzy się ani jedna komnata dla gości! Zapadła cisza. Tuli wystąpił na środek i powiedział: -Przepraszam, powinienem był zapytać, poprosić… Przykro mi, że myśleliśmy tylko o sobie. -Może moglibyśmy odesłać te rzeczy… -Ja nic nie oddaję! Krzyknął Ficu i ukrył za placami swoje marzenie. 

Ostateczne wszyscy ustalili, że zostawią sprzęt piłkarzy, instrumenty Pasikoników i dwa skutery Tulipanów, może coś tam jeszcze zostało, ale większość niepotrzebnych rzeczy odpłynęła:)

Bajka Kosmosa Onętka (Kwiatowe bajki 10.)




Kosmos Onętek o imieniu Koson podróżował z szafirową prędkością już od miesiąca. Wracał właśnie z Czarnego Archipelagu, gdzie spędził rok, jako uczestnik wyprawy naukowej. Koson nie był naukowcem, był wojownikiem i właśnie to sprawiło, że dostał zaproszenie do udziału w ekspedycji. Kiedy badania dobiegały końca, otrzymał informację, że w archipelagu Bajka na Raz poszukują generała, który stworzyłby plan ewentualnej obrony wysp i stanął na czele walczących oddziałów, na wypadek jakiegoś ataku. 

Podróżnik był wysoki i wysportowany. Potrafił przyjąć taką pozycję, że jego postać stawała się niewidoczna. Patrzący miał wrażenie, że widzi tylko hologram głowy przybranej w purpurowe, bojowe barwy płatków, tworzących jego szyszak. Generał umiał również po mistrzowsku władać wszystkimi typami bajkańskiej, białej broni. Lecąc na archipelag Bajka na Raz, sprawdzał, gdzie będzie jego kwatera. Okazało się, że ma przejąć jakąś niezamieszkałą wyspę o nazwie Amek. Uznał zatem, że skoro wyspa jest niezamieszkała, może wylądować na dowolnej polanie i zająć ją dla siebie. Tak też zrobił. 

Kiedy zbliżał się do celu, miał wrażenie, że dostrzega jakieś poruszające się postacie i wielki zamek. To chyba zmęczenie, pomyślał i nie przyglądając się więcej powierzchni wyspy, rozpoczął podchodzenie do lądowania. Kiedy ponownie zerknął na ekran monitora, zamarł ze zdumienia. Właśnie posadził statek w fosie otaczającej istniejący tu naprawdę zamek, a nie na pustej polanie. Dostrzegł na zewnątrz ruch, jakieś pokrzykiwania i zobaczył oddział ważek uzbrojonych w miecze świetlne. Cały bojowy szyk zmierzał z zawrotną prędkością w jego kierunku. Już miał w głowie myśl, że owady rozbiją się o powłokę jego statku, gdy dojrzał, że każdy wojownik jest otoczony polem umożliwiającym przenikanie do dowolnego wnętrza. Jeszcze to spostrzeżenie nie zdążyło się ulotnić, a już stał otoczony przez ważki. Chwilę trwało, zanim dostroili komunikatory do swoich kodów językowych. 

- Dowódca oddziału ważek- Donat- melduje gotowość do służby. Generale, czekamy na rozkazy, ale najpierw proponujemy przeparkowanie statku, bo Amek nie będzie zadowolony ze zniszczeń w okolicy fosy. –Żołnierzu Donat! Co to jest właściwie i kim jest ów Amek. Miałem przejąć pustą wyspę, a tu po prostu tłumy. –To jakieś nieporozumienie, generale. Wyspa nie ma jeszcze bajki, która stałby się jej właścicielką, ale jest gotowa na jej przyjęcie. Są tu ptaki, owady, płazy, małe zwierzątka i wiele istot z pana gatunku.–Naprawdę? A kto na przykład? –No na przykład: Lilie, Stokrotki, Kąkole, Bławatki, Maki, Powojniki i wiele innych. Ale najważniejszy jest ON- najnowocześniejszy,magiczny Zamek, który ma swojego awatara Amka. -Naprawdę, znowu zdziwił się Koson, po czym szybko zapytał: -Potraficie pilotować taki statek? –Oczywiście! –W takim razie: -Statek do doku- odprowadzić! Na te słowa pod gmaszyskiem Zamku otworzył się nowiutki dok remontowy statków bajkańskich, gdzie Donat bardzo precyzyjnie poprowadził statek. 

Koson zaś, zupełnie zszokowany, teleportował się na dziedziniec zamkowy, gdzie czekał już na niego serdeczny Amek i jego przyjaciele. Jest ich tu całkiem sporo, po co im jeszcze jakaś bajka, zrobi się tłok - pomyślał wojownik, ale nic nie powiedział. Omówił z Amkiem krótko i rzeczowo plan spotkań i działań na kolejny dzień, a potem udał się na krótki odpoczynek, bo długa podróż i południowy upał dały mu się we znaki. Nie zaskoczyło go wcale, że jego komnaty były takie, jak sobie wyobraził, działa tu przecież znana od niedawna w bajkańskim świecie magiczna technologia. 

Całą wyspę błyskawicznie obiegła wieść o przylocie generała. Każdy chciał go poznać, więc Amek zarządził uroczysty podwieczorek powitalny. Kiedy Pan Księżyc posrebrzył niebo, Koson miał wrażenie, że wyspa Amka, to miejsce, które zna od zawsze, po prostu- dom.

Bajka Maczków Kalifornijskich (Kwiatowe bajki 9.)




-Olzia i Nika! Nareszcie! Moje kochane pozłotka! Jak podróż? Zmęczone? Babcia Makuchowa przekrzykiwała samą siebie. Łzy wzruszenia jak kropelki rosy kapały na jej czerwoną suknię, zostawiając szkliste smugi. Filigranowe figury przybyłych z Kalifornii kuzynek zrobiły na wszystkich Makowych Pannach piorunujące wrażenie. Pomarańczowe sukienki- ostatni amerykański krzyk mody, które wyglądały trochę jak koszulki, czyniły Olzię i Nikę jeszcze bardziej zwiewnymi i delikatnymi. Panna Makusia pomyślała, że pewnie są zarozumiałe i próżne i na pewno będą się wszystkim przechwalać. Pomyliła się jednak bardzo. 

Przy obiedzie Panna Karminowa opowiedziała o Atelier Maków Polnych. Olzia była zachwycona. Od razu chciała biec i oglądać cudowne kreacje i dodatki, ale Babcia Makuchowa ją powstrzymała: -Moja panno, nie wstaje się od stołu, zanim wszyscy nie skończą posiłku! Nika zachichotała, ale cichutko. Kiedy w pucharkach z deserem pojawiły się błyszczące dna, goście i domownicy udali się na krótki odpoczynek pod wielkimi liściami łopianu. Kalifornijskie Maczkowe Panienki rozsiadły się wygodnie i… -Aaaa! -Aaaa! -Coś mnie uszczypnęło! – Mnie też! Wszyscy zaczęli się rozglądać i wtedy między łodygami łopianu błysnęło coś, jakby błyszcząca łysina. –To ON! To Ficu! Wszystkie Panny zaczęły piszczeć i uciekać do Atelier. Wezwany oddział ważek rozpoczął poszukiwania szczypawki. 

Za to Makowe Panny i Maczkowe Panienki udały się do Atelier, żeby podziwiać modowe skarby. Olzia i Nika wpadły w szał zachwytów! Przymierzały kreacje i bransolety. Znalazły nawet wspaniale pomarańczowe, marszczone suknie, które były stworzone wprost jak dla nich. Nika, przeglądając się w wielkim, kryształowym lustrze, spojrzała na światła błyszczące wokół ramy i nagle wrzasnęła: -Tak! Taaak! Zrobimy wielki pokaz mody! Zapadła nagła cisza, zupełnie jak przed burzą. Że też nikt dotąd nie wpadł na ten pomysł! Gdy szok minął, wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Babcia Makuchowa właśnie dotarła do Atelier i widząc niezwykłe poruszenie wszystkich Panien, krzyknęła: -Co się dzieje? Ficu tutaj grasuje? No patrzcie, a szukają go przy fosie. –To nie Ficu! To Nika! –Co? Nika? Wstydź się moja Panienko! Nie wolno szczypać kuzynek! –Ależ Babciu, ja ich nie szczypię! Ja… ja wymyśliłam pokaz mody! –Co? Znowu rezolutnie spytała Babcia. -Naprawdę? To ekstra! –Oczywiście, będzie loża honorowa dla mnie? – Jasne, Babciu! A teraz wybacz, pędzimy do Amka, żeby ustalić szczegóły. 

Przygotowania trwały cały tydzień. Wszyscy mieszkańcy wyspy mieli swoje zadania. Nawet Skorek Ficu zajął się polerowaniem pancerzy żuków i innych owadów. Dzięki staraniom pszczółki Mii, swoją obecność zapowiedziała Kolorowa Królowa wraz z całym dworem! -To będzie coś! Cieszył się Amek. 

W dniu pokazu wszyscy zebrali się w ogrodach zamkowych. Wzdłuż rabat kwiatowych i trawników, na których ustawiono platformy dla gości, unosił się lekko nad ziemią pomost, na którym miały pojawiać się modelki. W centralnym miejscu ustawiono podest tronowy dla królewskich gości. Nad wspaniałymi fotelami El-Mag zaprojektował błyszczące, kolorowe chmurki maskujące. Z dala wydawało się, że na wprost wybiegu ustawiono kolorową, mieniącą się kurtynę. Na chmurce zawieszonej przed wybiegiem były garderoby. Wszystkim kierowała wilga Lodzia, zaproszona przez Amka. Każda modelka otrzymywała magiczną pelerynę w tonacji swojego stroju. Dzięki niej unosiła się nad pomostem zupełnie jak mgiełka. Kiedy dopływała przed królewski tron, pelerynka znikała i wszyscy mogli podziwiać cudowną kreację. Kolejne modelki paradowały tam i z powrotem, póki nie umilkły brawa. Na koniec, każda otrzymywała od jednej z wróżek jakiś magiczny klejnot do swojego stroju. Wszystko otulało miękkie światło świetlików, które zajęły miejsca na pływających pod niebem, płaskich chmurkach i wyglądały zupełnie jak Pan Księżyc wiszący nad stawikiem. 

Podobały się wszystkie kreacje. Jednak niektórym najbardziej podobała się kreacja Niki, połyskująca płomiennym pomarańczowym blaskiem i ozdobiona wielkim naszyjnikiem patrzącym na świat magicznym, zielonym okiem- darem Wróżki Tysiąca Emocji. Na innych wielkie wrażenie zrobił sportowy kombinezon Mii, ozdobiony złocistymi i czarnymi monitorami, na których cały czas wyświetlały się wesołe planety, kołyszące się w głębinach aksamitnego kosmosu. Strój Mii ozdobił niewielki, ale za to magiczny pierścień od E-Wróżki. Jeśli skierowało się go na dowolną planetę wyświetlaną na jednym z monitorów kombinezonu, od razu następowała teleportacja turystyczna tam właśnie. To było nieziemskie. Każdy chciał przeżyć coś takiego, więc wokół Mii nie malał wianuszek kandydatów do kosmicznych podróży. 

Myszka Sza chciała wreszcie chociaż na chwilę pozbyć się szarości swojego futerka. Panny i Panienki wyczarowały na jej futerku ruchome obrazy, najbardziej kolorowe na świecie. Patrząc na myszkę, miało się wrażenie, że jest się w niemym kinie, które w cudowny sposób zyskało kolory. Wszystkie myszki z całego archipelagu Bajka na Raz zamówiły natychmiast takie modele. 

Warto wspomnieć, że w czasie prezentacji stroju żabki Ran, miał miejsce epizod, którego właściwie można było się spodziewać. Ran prezentowała strój stylizowany na fale letniego jeziorka. Szmaragdowe kolory lekkiej sukni przepływały swobodnie jeden w drugi tak, że słyszało się szept fali i czuło się jej chłód. Kiedy Ran znalazła się przed królewskim podestem, nagle jej suknia zaczęła odpływać. Ktoś ją wyraźnie ciągnął, mignął tylko zakrzywiony brązowy róg. Nie, to były szczypce! Szczypce Fica! 

Ważki błyskawicznie opanowały sytuację. Wyprowadzany Ficu krzyczał: - To nie ja, ja jestem miły, wszyscy mnie lubią, a zielony kolor wcale mi się nie podoba! Ale nikt go nie słuchał. Odprowadzony na skraj ogrodu przysiadł załamany w trawie i usłyszał znajome: -Kooo, ko, ko, ko, co tam Ficu, znowu się nie udało! Nie martw się! Sława jest nam i tak pisana. W ten sposób pocieszała Fica Szara Kurka, którą wszyscy nazywali Tapir, nie żeby miała jakąś wyjątkowo ułożoną fryzurę, wprost przeciwnie, była łysa jak Ficu i to właśnie uczyniło z nich przyjaciół. 

Na koniec pokazu Wróżka Niu ogłosiła, że odtąd na wyspie Amka będą się odbywać międzyarchipelagowe pokazy mody, którymi pokierują Makowe Panny i Panienki. To był bajeczny sukces!

Bajka Powojnika (Kwiatowe bajki 7.)



Był tu od dawna, właściwie od zawsze. Już kiedy wyspa wyłaniała się z Magicznego Szafirowego Jeziora, tkwił w ziemi. To znaczy jego korzenie i pączki tam tkwiły. Czuł ciepło lata, ale jakoś nie chciało mu się ruszyć. Amek, nie miał pojęcia, że w ziemi, pod jego ulubionymi drzewami śpi sobie takie piękno. 

Kiedy na wyspę Amka przybyła Winka, która barwinkowym dywanem okryła ziemię pod drzewami, gospodarz wyspy zapragnął zrobić jej przyjemność i wyczarował na jej sukni mnóstwo szafirowych kwiatów. Użył do tego magicznej mocy, a ta, zachęciła wszystkie nasiona, cebulki i kłącza, by wyjrzały na świat. 

Na wyspie wstawał nowy dzień. Okolicę patrolował oddział ważek dowodzony przez niezastąpionego Donata. Cały szyk błyszczał w słońcu metalicznym blaskiem kobaltowych skrzydełek. Ten niebieskawy kolor był widoczny już z daleka, jak migoczące światła karetki pogotowia. Donat podprowadził strażników do konaru drzewa, które najwidoczniej jakoś się zmieniło. Szybko wydał rozkazy, włożył wielkie, czarne okulary i dzięki kamerom umocowanym w ich oprawce, zaczął transmitować na żywo przekaz z niezwykłego, nawet jak na bajkę, zdarzenia. Amek, Szaa i Pido oglądali wszystko w Sali Tronowej. Zobaczyli, że Winka śpi smacznie, listki lekko się unoszą, a kwiatki jeszcze nie wychyliły się ku Słońcu. Za to drzewo o imieniu Endro, pod którym miała swój dom, wierciło się okropnie. Podrapywało się i sapało, a w końcu zaczęło chichotać. Od dołu pnia coś wpełzało ku górze. Widać było zielone listki, które ciekawie rozglądały się po świecie. –Wiem, znam go- to Arwek, powojnik polny, ale będziemy mieć pięknie! –No, i to nie tylko przy ziemi. 

Rzeczywiście, powojnik, na którego spłynęła część magii, wdrapał się już dość wysoko i ciągle chciał być wyżej, ale na wysokości 2 metrów zabrakło mu siły na dalszą wspinaczkę. Endro, odetchną z ulgą, bo nie chciał, żeby jego okazały pień w całości zatopił się w pianie zieleni powojnika. Powojnik wyprostował zwoje swojego fraczka, zerknął na puszystą gęstwinę listków i bardzo zadowolony poczuł, że rozkwita tysiącem bladoróżowych kwiatków. To było magiczne. Dla wszystkich. W Sali Tronowej myszka Szaa przysięgała, że potrafi wspinać się po takich pędach powojnika na sam jego szczyt, a potem równie swobodnie wracać na dół. Pido opowiadał, jak wspaniale jest bawić się w kolorowej gęstwinie powojnika. Zwłaszcza w chowanego. Najbardziej cieszył się Amek, gdyż kamera Donata pokazywała dziesiątki rozkwitających wokół nowych kwiatów. 

Powojnik Endro z każdą chwilą przekonywał się, iż trafił na niezwykłą wyspę. Zdążył już zawrzeć znajomość z barwinkiem o imieniu Winka, która była po prostu urocza. Zjadł drugie śniadanie z chmurką motyli, a motyl Pido od razu stał się jego przyjacielem, podobnie jak myszka Szaa i sam Zamek o zabawnym imieniu Amek. Trochę obawiał się oddziału ważek, bo zawsze miał respekt dla munduru, ale gdy poznał dowódcę Donata – grono jego nowych przyjaciół znów powiększyło się. 

Motyl Pido lubił się trochę wywyższać z powodu piękna swoich skrzydeł, ale tutaj nie miał na to szans ani też nie czuł takiej potrzeby. Na wyspie Amka zagościło kwiatowe piękno i to nie tylko nisko nad ziemią, ale i całkiem wysoko. Dla motyla, to było po prostu szczęście.

Bajka Barwinka (Kwiatowe bajki 6.)




Za pniem drzewa coś mignęło jakoś tak pomarańczowo albo może jasnoczerwono. Winka jak co dzień wylegiwała się w cieniu pod parasolem wielkiej lipy. Przymknęła oczy i zerkała z ukosa, a tu znowu: myk, myk, smyr, smyr, a może frrrr, już nie wiedziała. Uniosła nieco wiotką rączkę i zawołała: - Pido, jesteś tam gdzieś? Przyleć no tu szybciutko! Po chwili na jednej z jej długich i smukłych rąk wylądował motyl Pido. Miał na skrzydłach wielkie koła w szafirowym kolorze, takie same jak kwiaty Winki w maju. –Cześć Winka, co tam się stało, czemu tak krzyczysz? –Krzyczę? No wiesz! Ja po prostu zaobserwowałam, jak prosiłeś, dziwne zjawisko, więc wołam. –Ach, przepraszam, jestem taki rozkojarzony, podobno w naszej okolicy grasuje Fioletowa Czarodziejka, która za motylami nie przepada, więc rozumiesz… -Nie bardzo, to co widziałam, było raczej pomarańczowe lub jasnoczerwone, z pewnością nie było fioletowe. Zresztą sam wiesz, że ja, jak każdy barwinek, mam suknię z samych szafirowych kwiatków, więc fioletowy nie rzuciłby mi się w oczy. –No tak, -przytaknął Pido, ale jest sierpień, więc widzę, że Twoja suknia jest zupełnie i tylko zielona. Przysiadł na jednym z błyszczących listków Winki. Spojrzał w koło, cała ziemia pod starą lipą była pokryta puszystym dywanikiem zielonego Barwinka. Wijące się pędy miały ciemnozielony odcień, wyglądały na bardzo zdrowe i wypoczęte. Pido zamyślił się. Zapanowała cisza i wtedy to się stało. 

Znienacka usłyszeli świt, suknia winki wzbiła się do góry, jak wtedy, gdy wiatry szarpią wszystko, zapowiadając burzę. Jednak słonko przygrzewała nie tak mocno, w nocy padało, powietrze było rześkie, o burzy raczej nie mogło być mowy. Cóż to więc? Pido ukrył się pod jednym z większych liści Winki i czekali. Po chwili spośród pobliskich zarośli wybiegła nieduża mysz ubrana w pomarańczową czapkę z daszkiem i wielkie przeciwsłoneczne okulary w czerwonych oprawkach. –Cześć wszystkim! –Cześć, to my się znamy?- zapytał niepewnie Pido. –No jasne, jestem Szaa, byliśmy przecież razem na pięćdziesiątce Bajki na Raz, nie pamiętasz? –Aaaa, coś sobie przypominam, bez przekonania odparł Pido. –Albo mi się wydaje, albo macie jakiś problem? Bardziej stwierdziła, niż zapytała Szaa. –Oj, mamy- westchnęła Winka. –Jakaś Fioletowa Czarodziejka czyha na Pida i jego kumpli, więc rozumiesz. –A co, widzieliście ją? –No nie, ale inne motyle widziały dziś od rana parę razy jakąś fioletową smugę, Winka widziała pomarańczową, to chyba Ciebie po prostu. – Oj, ale jazda! Zawołała, śmiejąc się radośnie, Szaa. –W nocy padało, więc gdy Wiatr Północny mnie tu przywiózł, miałam na sobie fioletową pelerynkę, więc, gdy biegałam po okolicy i szukałam Barwinka, mogliście pomyśleć, że to Fioletowa Cza… ci… nie mówmy o niej, wiem od Księżyca, że obecnie poleciała z wizytą na archipelag Wasabi i zabawi tam do zimy, więc nie musicie się martwić. –Uff… odetchnął Pido. –Zaraz, zaraz, co ty powiedziałaś? Że mnie szukałaś? Zapytała zdumiona Winka. –No tak. Bo wiesz, ja teraz mieszkam z jednym Zamkiem na wyspie, której nie dostała jeszcze żadna bajka. Ten Zamek jest bardzo przyjacielski, ma na imię Amek i chce, żeby wszystko u niego było najfajniejsze i najmilsze, dlatego zaprasza Ciebie, żebyś zamieszkała w jego ogrodzie. Są tam już piękne, wielkie drzewa, będziesz miała dużo cienia i świeżą wodę, a u Amka nawet szafirowe kwiaty cały rok, bo to zaczarowany Zamek i zaczarowana wyspa! 

Winka nie namyślała się ani chwili, zostawiła jedną łodyżkę pod lipą, że rozrosła się w nowy barwinkowy dywan, a sama zwinęła się w wielką zieloną kulę i wturlała się do zaczarowanego plecaka myszki. Gdy już przyleciał Wiatr Północny i obie pasażerki usadowiły się wygodnie między pasmami podmuchów, usłyszały ciche: -A ja, to znaczy, my? Spojrzały w górę. Na jednym z konarów przysiadła chmurka kolorowych motyli. Głosik należał oczywiście do Pida. Szaa uśmiechnęła się radośnie: -Nie śmiałam proponować, ale jeśli chcecie, zapraszam! Motyle tylko czekały na te słowa. Błyskawicznie wiatrowe fale pokryły się wszystkimi kolorami tęczy. –W drogę! Zawołała Szaa, uradowana jak nigdy. 

Pod wieczór zamkowe ogrody Amka pokrywał szafirowo-zielony dywan Barwinka. Gdzieniegdzie kwiaty stawały się białe, to znów różowawe. –Winka była szczęśliwa, myślała, że na następną ozdobę sukni będzie czekała do wiosny, a tu… już… ma… kwitnie na potęgę! Amek nie mógł się nagadać z myszką, Winką i motylami. Nowi przyjaciele od razu przypadli mu do serca. Moja wyspa jest już prawie gotowa na nowych lokatorów, pięknieje z chwili na chwilę -myślał.

Bajka Okrągła Weekendowa Jubileuszowa (Kształtne bajki 2.)

Motyl Pido zwoływał wszystkich swoich kumpli. –E, chłopaki, lecimy nad Bajkę na Raz! Mają dziś okrąglutki jubileusz. Pięćdziesiąta bajkowa wyspa pojawiła się w ich archipelagu! -Super! –W takim razie będzie i ONA! –No pewnie! Szykujcie skrzydełka, będą nowe kolorki! 

Rój motyli rozsnuł się nad archipelagiem Bajka na Raz. Wszystkie wyspy włożyły dziś świąteczny filtr i wyglądały jak urodzinowe torty. To było odlotowe! Pido odszukał pięćdziesiątą, która mrugała kolorowymi światełkami i rozbłyskiwała fontannami dobrego nastroju, zabawy i radości. Motyle pokonały mgliste firanki filtru i pokryły cały bajkowy ogród wachlarzami swoich kolorowych skrzydeł. Było magicznie! 

Na piknikowym trawniku, który powiększał się w razie potrzeby, zbierali się mieszkańcy czterdziestu dziewięciu wysp archipelagu Bajka na Raz. Oczywiście, w samo południe miała się pojawić też Kolorowa Królowa wraz ze swoim dworem. 

Wesoły gwar przygotowań przerwało nagle jakieś zamieszanie w chmurach, blokowane filtrowym parasolem. Wszyscy przerwali swoje zajęcia i zgromadzili się nieopodal wielkiej jabłoni, nad którą ktoś nadlatywał. Po chwili dał się słyszeć zniecierpliwiony głos: -Do stu dziurawych latawców! Już nigdy cię nie wynajmę! I reklamację złożę! -Ależ wróżko Heleno, nie uprzedzałaś, że będziesz miała nadbagaaaż!!!!!! I w samej tej chwili konary jabłonki zatrzeszczały, na zielony trawnik posypały się rumiane jabłka, a na gałęzi tuż nad ziemią zawisła ciotka Helena we własnej osobie, wróżka z archipelagu Cynamon! Wszyscy pospieszyli z pomocą i po paru sekundach ciotka siedziała w wiklinowym fotelu, oceniając spustoszenie w swoim piknikowym koszyku. Rozbił się jeden słoik konfitur morelowych, a reszta ocalała, tylko bułeczki cynamonowe trochę się zgniotły, ale smaku nie straciły. Ciotka odetchnęła. Latawiec transportowy stał ze spuszczoną głową. Jedną część powłoki miał pękniętą, ręczny hamulec naderwany i minę nietęgą, bo obawiał się, co też ciotka naopowiada jego szefowi. 

I wtedy pojawiła się ONA. Motyle zatrzepotały tysiącem kolorów, ptaki rozpoczęły pieśń z tych najsłodszych, mysz Sza biegła, wskazując drogę, a wszyscy goście stanęli kręgiem, by niczego nie przeoczyć. Oczywiście, Radosna Chwila i wszystkie kolorowe bajki leciały jak chmurki w orszaku. 

Osobą, która wzbudzała od rana tyle emocji, była Wróżka Niu, siostra Kolorowej Królowej. Miała na sobie zwiewną suknię mieniącą się wszystkimi odcieniami zieleni. Widać było, że uwielbiała biżuterię, bo pobrzękiwała okrągłymi bransoletami i długimi kolczykami w kształcie motylich skrzydeł. –Wiesz, szepnęła wilga Lola do Lodzi, ona ma podobno milion sukienek i tonę ozdób. –No co ty, to nawet w bajkach raczej niemożliwe. –A widzisz, powiedziałaś: raczej… Te szepty przerwał słodki głos Niu: - Droga Heleno, jakże jestem szczęśliwa, widząc cię! Pozwól, że zajmę się Twoim środkiem transportu. Zanim Helena zdążyła chwycić jakąś myśl i zamienić ją w słowo, latawiec transportowy został opancerzony, dostał kabinę z miejscem dla pasażera i luk bagażowy bez limitu wagowego, powiedzmy szczerze, zamienił się w statek międzyarchipelagowy. –O rany, teraz to ja otworzę własną firmę komunikacyjną- cieszył się latawiec! Ciotka westchnęła: -Dzięki Niunia, właśnie tego mi było trzeba- pomysłu po prostu, bo wiesz, moje myśli są tak niesforne, że brykają gdzieś poza moją głową i nie mogę ich połapać! Pido szepnął do swojego kolegi Optera: -No magia na Cynamonie to raczej słaba. –Kto wie, jedna ciotka jeszcze o niczym nie świadczy, podobno jej siostrzeniec Ojejek- zwiadowca, to jest ktoś! –No tak, zapomniałem. 

Kosz przysmaków z archipelagu Cynamon poszybował na stoły i rozpakował się. Motyle od razu dostały miseczki z nektarem i konfiturami, które ustawiono przy rabatach, więc trawa zrobiła się kolorowa. Zbliżało się południe, słychać już było nawet świst wiatrowych rumaków niosących królewską parę, ale Niu postanowiła przed przyjęciem zająć się trochę motylami. Widziała, że to uwielbiały. Uniosła do góry ręce, zawirowała i poszybowała w górę. Motyle zrobiły wokół niej barwny, trzepoczący wianek, który wraz z kolejnymi obrotami stawał się bardziej migotliwy. Niu rozdawała dziś na skrzydła hologramy barwnych planet, księżyców, gwiazd i pierścieni. Motyle stawały się jakby przezroczyste i bardziej kolorowe niż zwykle, bo wzory na skrzydłach płynęły i zmieniały się. Zapanowała euforia! –A nie mówiłem! Cieszył się Pido. Wiedział, że nowy wzór utrzyma się do kolejnego spotkania z wróżką Niu. Sam Czas bił brawo, a Wróżka skromnie dziękowała za pochwały. 

Kiedy wszyscy goście już byli, Królowa wzniosła toast sokiem malinowym i stwierdziła, że polubiła archipelag Bajka na Raz, bo pokazuje magię i piękno tego świata, w którym każdy żyje i docenia też każdą istotę z Archipelagów Szafirowego Jeziora i całego kosmosu. Potem bohaterowie czterdziestu dziewięciu bajek wznosili toasty sokami w coraz to nowych smakach, a pięćdziesiąta Bajka pokroiła wielki tort z cyfrą pięćdziesiąt i razem z motylem Pido częstowała przybyłych, oczywiście, na koniec odpalili fajerwerki. 

Niu dała znak, by ptaki rozpoczęły śpiewy, przy których można było pląsać do samego rana. 

I ja tam byłam, sok i nektar piłam, z wieloma gośćmi się zaprzyjaźniłam:)


Bajka Sali Tronowej (Ptasie bajki 6.)





Wreszcie nadszedł ten dzień. Ostatni dzień lipca. Wszystko było gotowe. Sala Tronowa nerwowo rozejrzała się wokół. Niby wszystko było w porządku, ale… Dlaczego właściwie nie może jej zobaczyć każdy, kto chce. Dlaczego nie widać tych błysków, kolorów, drżenia magii, falowania uczuć. Mewy mówią, że z góry całe zaczarowane jezioro wygląda jak ściana pełna najróżniejszych Ptasich Zegarów. Nie ma prasy, dziennikarzy, telewizji… Mamrotanie Sali Tronowej zwróciło uwagę myszki Szy. -Ej, co się tak martwisz? Jesteś wystrojona, będziesz dziś najważniejsza i masz problem? –No wiesz, chyba się mnie wstydzą… -Wstydzą? Co Ty gadasz? Nie o Ciebie tu chodzi, chodzi o bezpieczeństwo. Złe czarownice nie mogą się o niczym dowiedzieć! –Ach, to o to chodzi! Ucieszyła się Sala. -No to kamień z serca!

Rozmowę Sali Tronowej i myszy przerwało pojawienie się kolorowych bajek. Zajęły miejsca w powietrzu, dookoła tronu. Tworzyły barwną tęczę. Najpierw Czerwona, potem, Pomarańczowa, Żółta, Herbatkowa, Zielona, Niebieska, Granatowa i Fioletowa na koniec. Szeptały wesoło, były dumne, że Kolorowa Królowa miała dla nich takie ważne miejsce.

Przed tronem po lewej stronie zasiadł Czas i wszystkie jego chwile, dni i pory. Jutro, Dzisiaj i Wczoraj błyszczały i migotały szczególnie, bo tyle się działo, że nie mogły przecież przestać pracować. Miejsca zajęte przez Czas bez przerwy się zmieniały. Wystarczyło odwrócić głowę i po chwili obraz był zupełnie inny. –To jest normalne, czas tak ma- stwierdził wilga Leon, sadowiąc się na oparciu królewskiego tronu. Wilgi rozejrzały się. Byli już chyba wszyscy. Ojejek siedział razem z innymi zwiadowcami. O dziwo, była też ciotka Helena, która okazała się najpotężniejszą wróżką z archipelagu Cynamon. Wszystkie wróżki białej, dobrej magii zajmowały kolejny sektor miejsc. Także wszystkie ważne miejsca odwiedzane przez Ojejka i wilgi przysłały swoje awatary.

Kiedy ostatnie miejsce zostało zajęte, Sala Tronowa powiadomiła Malachitowego Króla, że już czas. Królowa wpłynęła na tron, niesiona przez Wiatry ze stadniny E-Wróżki, która unosiła się pod sklepieniem, mając w pogotowiu swoje żywioły. Wraz z Królową przybyła Wróżka Tysiąca Emocji i od razu rozpłynęła się po wypełnionym wnętrzu.

Gdy Królowa zajęła miejsce, El-Mag dał znak i za tronem Królowej ukazał się Ptasi Zegar, co wywołało entuzjazm zebranych. Królowa przemówiła:

-Kochani, z radością potwierdzam, obecność Ptasiego Zegara to dowód powodzenia naszej Misji. Oto jej efekty. Natura przetrwa na pewno! Jako pierwsi przedstawią efekty swoich badań przedstawiciele wszystkich Archipelagów Szafirowego Jeziora.

Latający fotel zatrzymał się przy Owej z archipelagu Cynamon. Owa usiadła i uruchomiła ekran, na którym wyświetliła wyniki swoich badań. -Dzieci, które obserwowałam, kochają swoją naturę, uwielbiają się bawić w parkach, na placach zabaw, nad jeziorami i rzekami. Szanują te miejsca, w których żyją i dbają o nie. Kiedy ktoś naśmieci albo coś zniszczy, zawsze pojawiają się tacy, którzy reagują i pomagają naprawić szkody. No i do tego dzieci czytają książki, a ktoś, kto czyta, nie może być zły dla natury. Ja daję małej ludzkości wielki plus. Mój wujek Ojejek i jego ciocia Helenka, też coś dodadzą.

-To prawda, rzekł Ojejek. Ludzie kochają naturę, która ich otacza. Pielęgnują sady, ogrody, dbają o stawiki, jeziorka i lasy. Niestety, nie zawsze pamiętają o całej planecie. Najważniejsze jest to, że widzą swoje błędy i starają się czyścić rzeki, zbierać śmieci w górach, ograniczać wyrzucanie śmieci w miejsca inne niż wyznaczone. Ja jestem na tak. Ludzi szanujących naturę i reagujących na niszczycielskie działania jest więcej, to jest optymistyczne.

Następnie zabrał głos Ran z archipelagu Szafran, opowiedział, jak ludzie dbają o plaże. Dodał, że zabrali się też za planowanie oczyszczania oceanów i mórz, co sprawia, że trzeba dać im szansę. Nilia z archipelagu Wanilia dodała, że jest nawet plan zbierania śmieci z kosmosu, w czym oni obiecują pomagać. Kosmita Łowca z archipelagu Jałowiec był dumny, że ludzie mają program ratowania lasów przed zagładą, są w stanie narazić własne życie, by ocalić życie drzew. Dobrych ludzi jest więcej, zatem Łowca też był na tak. Mon z archipelagu Kardamon wyjawił, że ludzie coraz zdrowiej się odżywiają, jedzą dużo warzyw i owoców, a przede wszystkim uczą już małe dzieci, że na przykład zdrowe jest picie wody mineralnej. Mon przyznał, że jedzenie przygotowywane przez ludzi jest zdrowe i pyszne, dlatego jest na tak. Ostatnim zwiadowcą był Uma z archipelagu Sumak. Poinformował o tym, że ludzie potrafią się cieszyć, tworzą sztukę, która zachwyca ich, a najważniejsze, że czyni wszystkich lepszymi.

W końcu przyszedł czas na film wilg. Wszyscy wysłuchali w skupieniu wszystkich wypowiedzi ptaków. Wszyscy transmitowali na żywo na swoje archipelagi ten wspaniały pokaz. Padło, niestety, wiele gorzkich słów pod adresem ludzi, ale wszystkie ptaki zgodnym chórem podkreśliły, że dobrych ludzi jest więcej, a ptaki mogą zawsze liczyć na czyjąś pomoc. Wilgi bez wątpienia były bohaterkami dnia. Królowa otworzyła jedną z kieszeni swojej magicznej sukni i wszyscy ujrzeli wyfruwającego z niej wróbelka Kajtusia. Rozległy się brawa, zapanowało poruszenie. Wszyscy czekali na przemowę Królowej.

Królowa wstała, uciszyła zebranych i rzekła. –Bardzo Wam dziękuję, za trud i pasję poznawania dobrych i złych stron ludzkości. Cieszę się, że mówicie zgodnym chórem. Nie ma światów, w których wszystko byłoby idealne. Ludzie naprawdę się starają. A sami wiecie, że zło czyha wszędzie. Nasz świat, też musi z nim walczyć. Dlatego ogłaszam wielką akcję „Ziemia na TAK”, w której będziemy wspierać najlepszych ludzi w ich staraniach, by chronić naturę i czynić ją piękniejszą. Rozległy się brawa, wiwaty i wesołe okrzyki aprobaty.

Tę ogólną radość uzupełniły dźwięki muzyki. To Lila, nowa mieszkanka archipelagu fioletowych bajek zaśpiewała przygotowaną na tę okazję piosenkę.

Sala Tronowa aż drżała z dumy, tym bardziej, że Królowa zaprosiła mewy, by wzięły udział w uroczystości. To koniec kłopotów, pomyślała Sala i otworzyła drzwi do swojej siostrzyczki- Sali Balowej. To dopiero było coś! Rozpoczęły się tańce wszystkich archipelagów, błękitna mżawka orzeźwiała zebranych, a ciasteczka opowiadały bajki. Acha, dodam, że Lila doskonale bawiła się w towarzystwie Uma z archipelagu Sumak, który zachwycał się jej niewyczerpaną wyobraźnią!

I tak minął kolejny miesiąc. Które chwile z jutra wybierzemy na następny?

Bajka Zamku (Kwiatowe bajki 1.)


Zamek nie wiedział, co o tym myśleć. Niby miał być najlepszy na świcie, lepszy nawet, niż główny Zamek Kolorowej Królowej. Ale mewy, które latają nad jeziorem, wcale tego nie potwierdzają. Mówią, że mały jakiś, taki, jak chatka zwykłej wróżki, gdzie mu tam do prawdziwych zamków. Prawdziwych... no tak, tak to właśnie wygląda.

Zamek naprawdę się martwił. Na co tyle sal, skoro przez całe lata będą w ukryciu. Jeśli żaden gość nie zechce przeczytać książki, nikt nie dowie się, jaką on-Zamek ma doskonałą bibliotekę. A jest w niej każda książka, jaką napisały istoty wszystkich archipelagów. Albo basen, kto zobaczy basen, kto o nim pomyśli, żeby mógł się objawić. Te smutne rozważania przerwało Zamkowi nagłe i niespodziewane pytanie. Zamek nie mógł się zorientować, skąd dobiega głos. Zadzierał dach, zaglądał w lustro jeziora, otwierał okiennice i nic. Minęła chwila i znów rozległo się pytanie: -Co mam zrobić, żeby trafić do Twojej kuchni, stoję tu już kwadrans, wyobrażam sobie te kosze z serem, a tu NIC! - Kosze z serem? To musi być mysz! Zamek zaczął zaglądać w szpary, dziurki, których było bardzo mało, bo był przecież NOWY. Po chwili więc ją zobaczył. Stała przy fosie, za bramą. I to właśnie był sekret! Żeby przywołać wnętrza, trzeba było znaleźć się za bramą Zamku. Bez tego ani rusz!

-Cześć, powiedział nieśmiało Zamek, skąd się tu wzięłaś? Na mojej wyspie? -Mieszkam tu. Na każdej wyspie mieszkają nie tylko zamki i rośliny. Na nowej wyspie od razu są ptaki, zwierzęta, owady. Wszystko jest, jak trzeba. Ta wiadomość ucieszyła Zamek. –Skoro WSZYSTKO jest jak trzeba, to znaczy, że wystarczy mucha, która wleci do Zamku i ożywi każdą moją komnatę! -No, czy mucha, to nie wiem, ale JA, na pewno, odrzekła z przekonaniem w głosie mysz.

Zamek natychmiast opuścił zwodzony most i zaprosił myszkę do siebie. –Jestem Szaa. –A ja Amek. Bardzo mi miło. Jeśli masz ochotę na serek, zmruż oczy i wyobraź sobie kuchnię! W tej samej chwili Szaa i Amek znaleźli się w kuchni. Rzeczywiście na stole piętrzyły się stosy cudownych serów. Szaa poczęstowała się kawałkiem, a potem wyruszyli na wyprawę. Najpierw trafili do tej biblioteki, o której wspominał Amek. Szaa pomyślała o książkach, których bohaterkami są myszy i po chwili piętrzył się przed nią stos kolorowych dzieł. To było coś! Potem pojawił się basen, Szaa wyobraziła sobie materac w kształcie żaglowca i przez chwilę bawiła się w marynarza. Potem odświeżyła się w łazience z prysznicem, w łazience z wanną, w łazience z jakuzzi, w… Zamek zaczął się martwić, że futerko jego przyjaciółki całkiem wyblaknie, więc zakończyli przywoływanie łazienek. Odwiedzili za to komnaty gościnne, słynną garderobę królowej, salę ćwiczeń, korty tenisowe, boiska, bieżnie i plac zabaw. Oczywiście, otworzyli salę balową, w której stale grała muzyka, salę konferencyjną i gabinet do pracy. Zmaterializowali nawet pralnię, zajrzeli do piwnic i garaży na wszystkie występujące na archipelagach pojazdy. Na koniec znaleźli się w sali tronowej. Byli onieśmieleni. No jutro, to się tu będzie działo- pomyślał Amek.

Niespodziewanie dla Szy, okazało się, że możliwych do przywołania komnat jest jeszcze kilka tysięcy. -No cóż, rzekł z nadzieją w głosie Amek, chyba muszę Cię prosić, żebyś u mnie zamieszkała na jakiś czas, wtedy każda z komnat będzie mogła się pojawić i mewy w końcu przestaną źle o mnie mówić. Zamek nie zdążył dokończyć swojej przemowy, a Szaa już wyczarowała sobie królewskie, mysie komnaty nieopodal miejsca, gdzie najłatwiej przywoływało się kuchnię.

Kolorowa Królowa uśmiechnęła się, słysząc tę rozmowę, bo wiedziała o wszystkim, co działo się na jej jeziorze i na wszystkich wyspach.