Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kwiaty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kwiaty. Pokaż wszystkie posty

22 października, 2024

Bajka w koszu z kwiatami (Jesienne bajki 12.)




Tego dnia było po prostu cudownie! Wróżka Niu właśnie upiekła ostatnią partię kruchych ciasteczek z dżemem malinowym. Każde wyglądało jak uroczy listek wyruszający na Jesienną Wyspę. Czekała na Panią Jesień, która zapowiedziała się z wizytą. Niu nastawiała właśnie wodę na herbatkę, gdy usłyszała pukanie do drzwi.

- Otwarte! Zapraszam! – zawołała radośnie i wyjrzała z kuchni. W progu stał gawron Maniek i przestępował z nogi na nogę…

- No co tam? Stało się coś? – zaniepokoiła się Niu.

- No bo… No bo, jest problem… - Maniek był jakiś zmieszany.

- Mówże wreszcie, co się stało, bo już się martwię!

- No bo… wszystkie kwiatki z lasu zebrały się na Malinowej Polanie i chcą strajkować…

- Co takiego? One się nigdy nie zmienią! – zawołała wyraźnie rozbawiona wróżka.

W tej chwili w progu pojawiła się Pani Jesień. Widać było, że dobrze słyszała całą rozmowę, bo uśmiechała się promiennie.

- Zatem jestem w samą porę:) - zawołała. - Nic się nie martw – Maniuś! Nie pamiętasz już, że w poprzednim roku było tak samo?

- No jakoś nie… - mruknął zawstydzony, nie wiedzieć czemu, gawron.

- Moja droga Niu, zanim usiądziemy do herbatki, czeka nas wizyta na polanie.

Niu machnęła swoją różdżką i cała trójka pojawiła się natychmiast obok starego dębu Macieja - na Malinowej Polanie. A tam! Ścisk, chichoty, jakieś tańce i okrzyki: - Chcemy kwitnąć! - Chcemy pachnieć! - Chcemy zachwycać przez cały rok! – Nie damy się wyrzucić na Jesienną Wyspę! – Stop! – Stop! - Stop!

Nagle stokrotka Małgosia dostrzegła gości. – Ciiiii… Uciszcie się… - syknęła i natychmiast zapanował spokój. Wszystkie kwiatowe twarzyczki zwróciły się w stronę gości.

- Witam Was, moje Drogie! – zaczęła Pani Jesień. – Rozumiem Wasze pragnienia i mogę nawet pomóc je spełnić, ale potrzebujemy kompromisu. Wiecie, że gdy przybędzie Pani Zima, nie będzie miejsca na fanaberie… Moja propozycja jest niezmienna od lat. Zabierzemy Was z wróżką Niu do miasta. Tam znajdziecie sobie przytulne miejsca na osłoniętych trawnikach, na ciepłych parkowych rabatkach i w ogródkach. Gdy nadejdą prawdziwe chłody i przymrozki, okryję Was cieplutką liściastą kołderką, żebyście przetrwały do nadejścia mojej kochanej siostry - Wiosny. Co Wy na to?

Wśród kwiatów zapanowało poruszenie. Gadały, przekrzykiwały się, szeptały coś, wreszcie dzwonek Dzyniek przemówił:

- Zgoda, ale… jak się tam dostaniemy, mamy przecież tylko korzonki…

- O to się nie martwcie! – zawołała Niu a w jej rękach pojawił się wielki wiklinowy koszyk. Machnęła różdżką i wszystkie kwiaty siedziały już na jego dnie. Potem razem z Panią  Jesienią i gawronem Mańkiem przenieśli się w okamgnieniu na skraj miasta i zasiedli na wielkiej gałęzi pani Lipy. Wróżka szybciutko rozesłała oszołomione kwiatki w różne zaciszne miejsca, a gdy kosz opustoszał, przyjaciółki wróciły na werandę wróżkowego domu i delektowały się jesienną, rozgrzewającą herbatką i cudownymi ciasteczkami. Nasłuchiwały też wieści z miasta i uśmiechały się ciepło, słysząc:

- Zobacz, już jesień, a stokrotki rozkwitły na trawniku! Ale ekstra!

- No, a tam, pod berberysem też coś kwitnie!

- Rzeczywiście! To chyba jakieś czary!

Tak, to były prawdziwe czary wróżki Niu i Pani Jesieni… Spodobały Ci się?

02 lipca, 2024

Bajka z siatką na motyle (Wakacyjne bajki 5.)



Słońce świeciło w sam raz. Wiaterek głaskał gałązki drzew i płatki kwiatów. Motyle płynęły jak statki gdzieś na horyzoncie. Lekko spływały z chmurki na chmurkę. Trzeba było leżeć wygodnie w trawie, żeby móc je podziwiać. Wróżka Niu obserwowała je od rana, a one obsypywały jej suknię kolorowym pyłem. Świerszcze cykały tak słodko, że aż! Było magicznie…

I nagle!

- Co to? Kto to? Co teraz? – przeraziły się motyle i rozpierzchły się nad łąką, bo hałas potężniał.

- Tup! Tup! Tup!

- MOTYLE! MOTYLE!

- Tup! Tup! Tup!

- ILE ICH!

- ŁAPMY JE!

- Tup! Tup! Tup!

- MASZ SŁOIK?

- RÓB ZAMACH!

- Tup! Tup! Tup!

- TA SIATKA JEST JAKŚ DZIURAWA CZY JAK?

Wróżka Niu rozpostarła skrzydła, wzbiła się w górę, przysiadła na najwyższym liściu dziewanny i spojrzała na swoją Motylową Łąkę.

- Słoik na motyle?! No co to, to już nie! Hej, E! – zawołała donośnie, całkiem niewróżkowo.

- Co to? - Grzmi?  Przecież świeci słońce! - Cały dzień miała być pogoda! – przekrzykiwały się dzieci.

W jednej chwili pociemniało, chmury spłynęły nisko nad ziemię i dał się słyszeć galop pędzących gości z Wiatrowej Wyspy. Niu dostrzegła zaprzęg E-Wróżki.

- Cześć Niu! Co tam?

- Mam tu takich bohaterów, którzy chcą wyłapać motyle i wpakować je do szklanych słoików!

- O, to coś w sam raz dla mnie! – roześmiała się E-Wróżka i w tej samej chwili błysnęło, potem rozległ się grzmot, a na koniec lunął rzęsisty deszcz. Na szczęście motyle zdążyły się już ukryć w bezpiecznych kryjówkach.

- Uważaj! -  zawołała Niu, żeby dzieci się za bardzo nie przestraszyły!

- Jasne, ale ciepły letni deszczyk im nie zaszkodzi, roześmiała się E i rozpyliła wokół miliony kryształowych kropli.

- Ej, zgubiłem gdzieś słoik! I siatka zniknęła zupełnie jak zaczarowana! – przekrzykiwały się dzieci!

- Ale okropny dzień!

-  Ohydny!

- Najgorszy!

Wróżki spojrzały na siebie, uśmiechnęły się i delikatnie rozpostarły na niebie cudowną tęczę… letni deszczyk kropił, słoneczko świeciło. Cały  świat błyszczał i mienił się jak skarby piratów w wielkiej skrzyni.

- Ale czad…

- No, ekstra…

- Ja nie mogę…

- Ach!

- Super!

- Mega!

Dzieci zaczęły biegać, śmiać się, strząsać na siebie ciepłe kropelki deszczu z gałązek wysokich traw. W jednej chwili zapomniały o łowieni motyli.

Deszczyk szumiał, wróżki rozsnuły w powietrzu cudowny letni zapach maciejki i groszku. Zaczarowana suknia Niu i peleryna jej przyjaciółki falowały na wietrze i migotały jak promyki słońca przeświecające przez gęstwinę liści. W końcu deszcz ustał i motyle przyłączyły się do tańca wróżek. Dzieci od razu je dostrzegły.

- Patrzcie! Są!

- O tam! W górze!

- MOTYYYLE!

- Wyglądają na szczęśliwe!

- I są takie piękne!

- Nigdy nie widziałam ich tylu naraz!

- Chyba tańczą!

- No co ty! Motyle nie tańczą! Co najwyżej kołują, bujają się, płyną… czy coś…

Niu spojrzała w dół zadziwiona.

- Tyle prób, taka choreografia, a oni widzą tylko bujanie i kołowanie? No nie mogę! Ach, ci ludzie…

08 marca, 2023

Bajka na przykład (Telefoniczne bajki 2.)



I nagle… dziwny telefon zaczął się trząść, jakby dopadł go paniczny strach, a potem to już tylko śpiewał słodko i zielono. Niu patrzyła jak zaczarowana. Minęła dłuższa chwila, zanim wyciągnęła dłoń w kierunku tych hałasów. Starczyło, że musnęła czubkiem palców gładki kształt, a już usłyszała:
- Niuńka, co robiłaś, czemu nie odbierasz?
- Czemu nie odbieram? A może najpierw powiesz mi, o co tu chodzi… Jestem… Jestem całkiem zagubiona…
- Nie przesadzaj, wszystko jest dobrze, nie masz powodów do narzekania! Masz teraz za to dużo miejsca, możesz gości przyjmować i co chcesz robić, i w ogóle…
- Przestań gadać! Jesteś jakąś królową?
- E tam, jaką królową, to zwykły Archipelag jest, nic szczególnego! Są lepsze przecież dookoła! Ale nie o tym chciałam mówić. Chciałam ci powiedzieć, że tutaj już wszystko kwitnie! Wszędzie są kwiaty!
- Jak to możliwe? Mamy marzec!
- Ach, gdy tylko wróciłam…
- Wróciłaś? To Ty już tam byłaś?
- … W zasadzie tak, ale nie o tym… oj, przerywasz mi! Chcę ci powiedzieć, że od razu wydałam rozkaz, żeby każdy mieszkaniec Archipelagów zasadził jedną kwiatową cebulkę! Pomysł chwycił i teraz mamy kolorowe dywany kwiatów! Jest przepięknie! Ty też tak zrób!
- Ja? Niby jak? - odrzekła zdumiona Niu i rozejrzała się. Zewsząd patrzyły na nią błękitne oczy setek okien. Każde z nich to rzeczywiście człowiek, a nawet kilkoro ludzi… jednak… 
-Wiesz Lusiu, chyba nie dam rady ich zachęcić, ale zawsze mogę dać przykład:)
- Tak zrób! Podrzucę ci trochę kwiatowych cebulek.
Kiedy Lusia mówiła ostatnie słowa, na kuchennym stole Niu pojawił się koszyk pełen obiecanych kwiatków przyszłości.
- Dzięki, zawołała Niu, która powoli przestawała się czemukolwiek dziwić. - Ruszam do pracy!
- Super! Ty zawsze masz świetne pomysły! No to do później, pa!
- Pa! – zawołała Niu, ale telefon już zasnął, a cebulki kwiatów wierciły się zniecierpliwione, więc szybko zebrała narzędzia, chwyciła koszyk i ruszyła dawać przykład.
- A nuż się uda! Któż to wie! Ludzie są nieprzewidywalni. Szczególnie, gdy im nikt nic nie każe:)

11 kwietnia, 2019

Bajka Czarnuszki- Kwiatowe Pożegnanie Lata (Kwiatowe bajki 25.)




Minął sierpień. Na Wyspie Magicznego Zamku zmieniło się wiele. Każdy zakątek tętnił życiem. Nowi mieszkańcy nie byli już tacy nowi, zżyli się, zaprzyjaźnili, przeżyli razem radości i smutki. Amek był bardzo szczęśliwy. Uważał, że ma wyjątkowy dar spotykania na swojej drodze wyłącznie wspaniałych Bajkan. Szykował dla nich niespodziankę na koniec lata. Właściwie jaki koniec? Początek września to ani lato, ani jesień. Słońce przypieka, można jeszcze stale spędzać czas na świeżym powietrzu, ale pachnie już inaczej, nie tak świeżo, wiatrowo i kwietnie, raczej tak śliwkowo i szarlotkowo. 

Kolorowa Królowa wyraziła chęć przybycia na Wyspę. Niespodzianka Amka bardzo jej przypadła do gustu. Zapowiedziała niespodziankę. Przygotowania ruszyły pełną parą. Na początku impreza miała się odbyć w piątek, ostatniego dnia sierpnia, ale w końcu wszyscy zdecydowali się na sobotę, która mimo że już wrześniowa, na pewno będzie lepsza. Bajkanie mając więcej czasu, od rana będą mogli świętować. 

Tulipany rozpoczęły rozwieszanie plakatów z fantastyczną wiadomością dla wszystkich mieszkańców Wyspy Zaczarowanego Zamku. W miejscowym amfiteatrze odbędzie się koncert wszechczasów! Wystąpi Nigella Sativia zwana Czarnuszką, która zaprosiła do wspólnego zaśpiewania kilku piosenek artystkę znaną miejscowym Bajkanom-Talis, czyli Naparstnicę Digitalis Purpureę. 

Od chwili pojawienia się plakatów, wszyscy czuli obecność kogoś obcego. To odczucie nie było wcale fałszywe ani tym bardziej nieuzasadnione. Na wyspę przybył bowiem incognito rycerz Czarnuszki –Orlik Ileg wraz z giermkiem Aku. Od dłuższego już czasu zaglądali w najodleglejsze zakątki wyspy i szukali zagrożeń, żeby zawczasu je wyeliminować. Orlik miał też sekretny plan na ten koncert. Marzył, by ułożyło mu się jak Filomenie. Zapewne z Czarnuszką! Czyż nie? 

W sobotnie przedpołudnie na wyspie wrzało. Wszystkie modne suknie z pracowni Panien i Panienek Makowych zostały wyprzedane. W Wodospadach Zapachów Arc i Cyz dwoiły się i troiły, by zrealizować wszystkie, nawet najdziwniejsze zamówienia. Największe powodzenie miał zapach „Piksele Jesieni”. Od razu stał się kultowy. Nawet Kolorowa Królowa i E-Wróżka zamówiły po flakonie. Wróżka Niu, jak zawsze, inaczej niż wszyscy, zamówiła zapach „Nagły Zachwyt”, który tak spodobał się Wróżce Tysiąca Emocji, że zrezygnowała ze swojego ulubionego i też postanowiła pachnieć w ten sposób. Satilla nie myślała o perfumach, ona wraz z armią pomocników szykowała słodkie i słone przekąski. Ważki zgromadziły przy wejściu do amfiteatru i rozdawały widzom świetlikowe latarenki wykonane z precyzją przez Kąkole i Bławatki. Właśnie armia świetlików zapełniała siatki umieszczone na leszczynowych witkach. Każda dziesiątka świetlistych robaczków otrzymywała prowiant od Satilli, żeby nie stracić blasku do końca koncertu. 

Do wieczora amfiteatr wypełnił się po brzegi. Nad widownią sączył się blask satynowego światła świetlików. W loży dla gości zasiadła królewska para, dworzanie i zaproszeni goście. Wszystko przenikały subtelne nuty zachwycających zapachów. Gdy światła reflektorów przygasły na scenę wyszedł Amek i we wzruszającym przemówieniu wyznał, że jest najszczęśliwszym władcą najpiękniejszej wyspy. Zapowiedział występ zaproszonych artystek, ale przed nim poprosił na scenę Kolorową Królową. Władczyni uśmiechając się, przemówiła: 

-Drodzy Bajkanie, poprosiłam malarkę Alis, by namalowała portret nadchodzącej Jesieni. Zainspirowana Alis zgodziła się i postanowiła pożyczyć od Arc i Cyz nazwę „Piksele Jesieni” dla swojego dzieła. Artystka zwraca się z prośbą do Was wszystkich, byście przesyłali jej magiczne znaki tej miedzianej pory roku. Na koniec września odbędzie się wernisaż prac Alis na Jesiennej Wyspie. Już dziś Was na to wydarzenie zapraszam. Publiczność zaczęła skandować: -Alis! Alis! Alis!... Władczyni uciszyła zebranych i wyjawiła, że artystka bierze udział w plenerze malarskim na Malachitowej Wyspie i na razie nie może tu przybyć. Wszyscy zdziwili się i od razu z ust do ust zaczęto przekazywać sobie plotkę, że Alis, to po prostu pseudonim Kolorowej Królowej. W zasadzie nikt w to nie wierzył, ale też nie było nikogo, kto by nie sądził, że to jednak możliwe! I w ten oto sposób wrześniowy projekt rozpalił wyobraźnię mieszkańców Wyspy Zaczarowanego Zamku. 

Koncert rozbrzmiewał niczym muzyka kosmicznych galaktyk. Czarnuszka spływała na scenę w obłoczkach coraz piękniejszych kreacji. Razem z Talis wykonały kilka hitów, a publiczność śpiewała z nimi wszystkie piosenki. Wykonały też przebój Czarnuszki- „Aksamitny szum szczęścia”. Na finał artystki poprosiły na scenę wszystkie przybyłe kwiaty: Stokrotkę, Bławatka, Kąkola, Barwinka, Powojnika, Maki, Onętka, Anemony, Tulipany, Narcyzy, Sasankę, Dziurawca, Jaskra, Dzwonki, Kosaćce, Zimowity, Bratki, Cynie, Orlika i Konwalie! To był dopiero chór! Kwiaty wykonały taniec synchroniczny, którego wyuczyły się pod okiem Konwalii i Anemonów. Widzowie wstali z miejsc i tańczyli z kwiatami. Wróżki zamieniły ławki widowni w podłogę do tańca i rozpoczęła się najbardziej kolorowa, pachnąca, bujająca się w rytmie wspaniałej muzyki, zabawa. 

I tak zakończył się sierpień, a z nim bujne, kwiatowe lato. Archipelagi Szafirowego Jeziora poszybowały ku jesieni.

Bajka Konwalii (Kwiatowe bajki 24.)




W odległej części Wyspy Magicznego Zamku, wśród wzniesień, prawie gór, w osłoniętej od wichrów dolinie, błyszczał brylantowy dach pałacu Konwalii. Jeśli obserwowało się to miejsce ze szczytów, widziało się piękną, ale zwyczajną taflę szmaragdowego jeziora. Wszystko zmieniało się jak zaczarowane tuż nad wodą. 

Spośród tataraków porastających północne brzegi, wyglądały białe dzwonki Konwalii, ciekawie patrzących wokół. Najmłodsze gromadą goniły za ważkami, plotkowały o żabach i szyły swoje zielone sukienki. 

Zdarzało się, że wieczorem, gdy pyzaty Księżyc rozpoczynał swoje ćwiczenia na niebie, lustro jeziorowej wody unosiło się i zastygało w formie spadzistego, brylantowego dachu. Jeśli tylko srebrne promienie księżyca oświetliły szklane dachówki, rozlegał się szelest, szum i słychać było wyraźnie śmiechy. Czyjeś nawoływanie łączyło się ze słodko pachnącą melodią jakiegoś chóru. Dach odkrywał prawdziwe oblicze tego miejsca. Tarcza księżyca przybierała woalkę z portretem dziwnej panny. Na jeziorze osłoniętym przezroczystym dachem zaczynał się zgiełk, ruch i radosne nawoływanie. 

Na środku jeziora kolejno pojawiały się konwaliowe baletnice. Było ich całe mnóstwo. Płynęły jak chmurki jedna za drugą lub parami. Wszystko wokół, razem ze szczytami pagórków, otulało białawe światło. Sączyło się łagodnie na tataraki, żaby i ptaki. 

Długie, muślinowe sukienki okrywały świat i tworzyły coś na kształt pachnącej intensywnie mgły. Rusałki tańczyły na wodach jeziora jak na deskach teatru. Podpływały w górę, aż po kryształowy dach i przez chwilę stawały się przezroczystymi chmurkami. Wesoło przy tym szeptały. Ich słowa brzmiały jak powiew wieczornego wiatru, więc nikogo nie budziły, a nawet udawało im się czasem ukołysać do snu jakieś gadatliwe pisklaki rozrabiające w gniazdkach wśród tataraków. 

Z okien na poddaszu brylantowego zamku przyglądała się tym pląsom Lanuszka- królowa Konwalii. To ona dawała znak, kiedy zakończyć tańce. Zwykle ważki, żaby i ryby protestowały głośno, bo uwielbiały baletowe popisy. Królowa jednak nie zaprzątała sobie głowy tymi stworzeniami. Ona najlepiej wiedziała, co jest dobre dla brylantowych panien. 

Tajemnicę tego jeziora znały jedynie Anemony, które często pojawiały się, żeby zatańczyć z Konwaliami, oczywiście Amek i Kolorowa Królowa też znali ich sekret.

Bajka Orlika (Kwiatowe bajki 23.)




Orlik Ileg był błędnym rycerzem. Jedynym w świecie Archipelagów Szafirowego Jeziora. Chyba. Nigdy nie było wiadomo, jaką właśnie drogą zmierza ku kolejnym przygodom. A raczej, która droga wiedzie go ku potrzebującym. 

Ileg wędrował razem ze swoim giermkiem Aku i oddziałem rycerzy, terminujących u niego błędne rycerstwo. Kolorowa Królowa w trosce o jego bezpieczeństwo wyposażyła go w magiczną zdolność znikania albo zamieniania się w białawy obłoczek, zdolny wznieść się, jak to obłoczki, wysoko na niebo. Każdy, kogo Ileg chwycił za rękę, unosił się razem z nim. Dzięki takiemu znikaniu uratował niejednego Bajkanina w potrzebie. 

Największym zmartwieniem Ilega był Aku, który uwielbiał spać. Był w stanie zasnąć w czasie mycia zębów, jazdy na koniu albo nawet w czasie walki z wrogiem. Wywijał wtedy dziarsko mieczem, pochrapując donośnie. Wiedziała o tym cała Bajkania i co tu kryć, naśmiewała się z błędnego rycerza i jego giermka. Żartowano o nich w czasie uczt, że zabijają chrapaniem, że zwyciężają w snach, w końcu, że są niezwyciężeni, bo owijają się grubachnymi poduszkami, na których stale śpią, więc żaden miecz ich nie dosięgnie. Po całych archipelagach krążyły coraz bardziej dziwaczne opowieści o wyczynach Ilega i Aku. 

Pewnego dnia Ficu, odosobniony na Wyspie Wyrzutków, odmówił spożycia posiłku, twierdząc, że go już nie ma na WW, bo we śnie uwolnił go rycerz Ileg. Wierzył w to głęboko, dopóki nie zgłodniał. 

Kiedy wynaleziono archipelavię, Rycerz odmówił przyjęcia magicznego klucza podróży, bo uważał, że błędny rycerz musi wędrować po świecie i poszukiwać wołających na pomoc, a tempo podróży archipelavią wykluczało nasłuchiwanie. Niestety, z tego powodu zaczęto go nazywać żółwim rycerzem. Ileg nie potrafił ukryć złości, gdy słyszał coś takiego. Jednak o zmianie sposobu podróżowania nie mogło być mowy. 

Tajemnicą błędnego rycerza była miłość do Nigelli Sativii zwanej Czarnuszką. Podążał jej śladem i był tajemnym szefem jej fanklubu, gdyż była artystką śpiewającą. W czasie koncertów zapewniał jej bezpieczeństwo dzięki swojej niewidzialności. Niestety, artystka nic o tym nie wiedziała. 

Jeśli niespodziewanie ominie Cię upadek, potknięcie lub pośliźnięcie się, zapewne chwycił Cię niewidzialny Ileg:)


Bajka Cynii (Kwiatowe bajki 22.)




Kwiaty nie lubią mrozu. Tak. Zdecydowanie za nim nie przepadają. Powiem więcej, mróz to ich wróg! Jakiż kwiat chciałby oszronić się i zamarznąć? Chyba jakiś całkiem szalony! 

Taki właśnie, z pozoru szalony kwiat, przybył na Wyspę Magicznego Zamku. Tak naprawdę to była ona- Cynia Viana. Najpierw długo naradzała się z Amkiem, potem wprowadziła się do obszernego domu na wzgórzu, gdzie wiało i było najzimniej na całej wyspie. Cynii jednak ten chłód wcale nie szkodził. Korona płatków zdobiąca jej głowę zawsze sterczała sztywno, nie blakła i nie wywijała się na boki. 

Viana przez długi czas nie opuszczała swojego nowego domu. Coś tam chyba robiła, przygotowywała. Dom się rozrastał jak nadmuchiwany zamek w wesołym miasteczku. Właściwie jego skrzydła oplotły wzgórze niczym korona albo sportowa opaska na włosy. Mieszkańców wyspy ogarnęła paląca ciekawość. Każdy chciał jako pierwszy dowiedzieć się, co też robi Cynia. Oczywiście, plotki fruwały od domu do domu jak jaskółki przed deszczem. 

Wzgórze Viany odwiedził Cyfryzator Koronny, który najwyraźniej montował jakieś niezwykłe urządzenia, bo nad domem widać było błyski i falujące światła, a nawet dała się słyszeć muzyka. Zaraz potem Gołębie Pocztowe wyruszyły, by wręczyć wszystkim mieszkańcom zaproszenia na spotkanie z nową sąsiadką. 

We wtorkowe popołudnie na wzgórze ciągnęły tłumy. O wyznaczonej godzinie Viana wyszła przed bramę i przemówiła. Wszystkich zdumiał jej donośny głos i jakaś tkwiąca w nim siła. Piękne słowa powitania Cynia zakończyła stwierdzeniem, że właśnie zrealizowała marzenie swojego życia dzięki pomocy Cyfryzatora Koronnego. Ciekawość zebranych sięgnęła zenitu. 

Kiedy w końcu brama została otwarta, wszyscy oniemieli. Zapanowała cisza. Zaproszeni mieszkańcy wyspy zaczęli niepewnie spoglądać na siebie i wcale nie było im do śmiechu. Niektórzy od razu zawrócili ku wyjściu. Rozczarowanie to nic, przy tym co czuli. 

Zanim pierwsi z nich przekroczyli bramę, by wrócić do domów, rozległa się muzyka, bardzo łagodna i słodka. Wraz z muzyką nadpłynęły Anemony ubrane w lekkie, przezroczyste suknie, spłynęły na sam środek tego szokującego miejsca, a potem rozpoczął się pokaz, jakiego świat Archipelagów Szafirowego Jeziora jeszcze nie widział. Nikt jednak nie zwracał uwagi na pląsy Anemonów. Wszyscy patrzyli na ich zaróżowione twarzyczki, uśmiechy i piękne wybarwienia, które nie traciły ani blasku, ani mocy. 

Jak to możliwe? Zaczęli pytać jedni drugich. To na pewno kolejny wynalazek CK. I właśnie tak było. To Cyfryzator skonstruował Letnie Lodowisko. Bo to było prawdziwe LODOWISKO! Tafla połyskiwała brylantowym lustrem, spod łyżew Anemonów leciały skry kryształowego szronu i nic! 

Kiedy pierwszy szok minął, Viana odezwała się ponownie: -To właśnie cud, o którym marzyłam, lodowisko w kwiatowej temperaturze. Moi drodzy, same marzenia nie wystarczą, potrzebny jest genialny umysł! Brawo dla Cyfryzatora Koronnego, dzięki któremu mamy wspaniałe Letnie Lodowisko, można powiedzieć- KWIATOWE! 

Zanim wybuchły oklaski, minęła niezła chwila. Każdy, dosłownie każdy chciał się poślizgać na lodowisku zajmującym ogromną część ogrodów Viany. Dzieci mknęły jak spadające gwiazdki, piszcząc radośnie. Panie płynęły wolno, wykonując pierwsze piruety. Niektórzy próbowali nawet tańczyć! 

To było coś! Wszystkie dotychczasowe imprezy zbladły. Nikt nie mógł się równać z Vivaną i jej pomysłem. Kwiaty dostały po prostu gwiazdkę z nieba. Odtąd tradycją stał się codzienny kwadrans na Letnim Lodowisku. Chodziły nawet słuchy, że po zmierzchu do domu Viany przybywa często królewska para i przemierza taflę w szalonym fokstrocie.

Bajka Bratków (Kwiatowe bajki 21.)




Bracia Bratkowie- Witt i Kian mieli już za sobą czas wiosennego kwitnienia. W sierpniu pochłaniały ich zupełnie inne zajęcia. Prawdę mówiąc, czekali na nie cały rok. Od lipca czekała też z nimi cała Wyspa Magicznego Zamku, na której zamieszkali, bo było to najlepsze pod Słońcem miejsce dla kwiatów.
Posiadłość Bratków zajmowała wielką polanę w brzozowym gaju. Domek mieszkalny był niewielki, drewniany, błyszczący czerwonymi dachówkami i ozdobiony cudowną werandą, pełną zawsze mile widzianych krewnych. Każdy klan Bratków z dumą nosił fraki i suknie barwione w tajemny sposób znany tylko im. Miało to swoje zalety, bo nie myliło się ciotki Błękitkowej z na przykład Bursztynową. Wszystkie rody zjeżdżały się każdego roku u Witta i Kiana- Bratków Szkarłatnych, na inaugurację sezonu Bratkolandii. Tak! Szkarłatni prowadzili najcudowniejsze na wszystkich Archipelagach Szafirowego Jeziora - Wesołe Miasteczko! Przez większość roku było ono ukryte w wielkim hangarze zajmującym centralną część brzozowej polany. 

Tegoroczna inauguracja przypadła na 27 sierpnia. Od rana schodzili się mieszkańcy i goście z innych wysp, którzy przybyli tu archipelavią. Punktualnie o 9:00 hangar uniósł boczne ściany tak lekko, jakby były latawcami. Nie sapnął przy tym ani razu, za co dostał od Witta nową naszywkę z obrazkiem Zamku. Rozległy się dźwięki radosnej muzyki i goście wpłynęli na wesołomiasteczkowy plac. 

Wszystkie urządzenia Szkarłatnych Bratków były żywymi istotami! Karuzela nawoływała: - Zapraszam, mam jeszcze wolne miejsca na łabędziu i jednorożcu! Diabelski młyn podsuwał kolejne wagoniki i sam zapinał pasy bezpieczeństwa gościom. Wesoło przy tym podśpiewywał i pogwizdywał. Były też samochodziki, które wyjeżdżały na wysoką rampę, a potem rozwijały skrzydła-prawdziwe:) i szybowały ku Słońcu. Po dwóch okrążeniach lądowały na polanie i zapraszały nowych gości. Wszystkie dzieciaki tłoczyły się przy maskotkowej loterii. Jeśli miało się ze sobą ulubionego pluszaka, Maskotnica brała go delikatnie w swoje chwytaki, zbliżała do czytnika i na ekranie ukazywała się nagroda. Mogła to być książka, piłka, gwizdek albo scyzoryk. Najlepsze było, że każdy dostawał tylko to, czego pragnął. Dzieci musiały wiedzieć o tym, jak działa Maskotnica, bo dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie miały ze sobą swoje maskotki. Furorę robiło Magiczne Jeziorko. Gdy się do niego weszło na sam środek i zakręciło raz w lewo, a potem dwa w prawo, polana znikała i pojawiało się miejsce z marzeń. Mogła to być na przykład Kwiatowa Wyspa. Do jeziorka ustawiała się długachna kolejka. 

I znowu Bratkowi bracia odnieśli oszałamiający sukces. Jeśli chcesz wiedzieć, jakie jeszcze atrakcje czekają w ich Wesołym Miasteczku, musisz wyruszyć na Wyspę Magicznego Zamku w archipelagu Bajka na Raz:)   


10 kwietnia, 2019

Bajka Zimowita (Kwiatowe bajki 20.)


Najpopularniejszy Bajkanin od zawsze. Najlepszy gracz ze wszystkich. Dumny Posiadacz milionów lajków w Szafirnecie. Najczęstszy bywalec bajkańskich, ludzkich i kosmicznych stacji telewizyjnych, radiowych, portali internetowych i redakcji prasowych. Zimowit- Wit. 

Przez tę sławę, gracz wszechczasów nie miał czasu na grę, która przyniosła mu sławę:) Wit w jakiś ciepławy piątek pomyślał, że… Nie. Pomyślał, jak… Nie. Pomyślał, kiedy… Tak. Pomyślał, kiedy czuł się najbardziej szczęśliwy. Nie wiedział. Gdy wygrywał, raczej nie, bo strasznie się bał przegranej. Kiedy zobaczył bilbord ze swoim zdjęciem i hasłem: I ty możesz być jak Zimowit-Wit! Na pewno nie. A może? No tak, najlepsze jest to, co teraz robi. MYŚLENIE. Takie fajne. Zupełnie super. 

Wit szybko spakował swój dobytek i skontaktował się z Cyfryzatorem Koronnym. Długo wyjaśniał, o co chodzi. CK konsultował się z Kolorową Królową, aż w końcu, udało się. Wit dostał tylko dla siebie Wyspę Odnalezionych Myśli. Była niewielka, ale dla jednej osoby wystarczająca. 

Od drewnianego pomostu, na którym lądowało się po przekręceniu klucza archipelavii, wąska ścieżka wiodła wzdłuż niewielkiego jeziorka zajmującego sporą część wyspy Wita. Brzegi gęsto porastała bujna roślinność w odcieniach soczystej zieleni. Stare drzewa zacieniały dróżkę i zwieszały nad nią parasole sprężystych gałęzi. Pachniało tatarakiem i zielonym letnim wiatrem. Wit szedł wolno i zachwycał się wszystkim, co dostrzegł. Dróżka łagodnie skręcała w głąb wyspy, żeby odkryć przed Witem jego dom, który stał spokojnie pod bacznym okiem wielkiego dębu i trzech wysmukłych brzózek. W oddali widoczny był lasek, który stanowił dla budowli doskonałe tło. Wit nie wierzył własnym oczom. Do tej pory myślał, że komnaty pojawiające się na zawołanie to tylko czary Wyspy Zaczarowanego Zamku. Ale nie. Dowód stał przed nim. Ten dom przybył wprost z jego wyobraźni. Przecież właśnie takiego miejsca pragnął. Stanął przed wielkimi, granatowymi drzwiami i już świetnie wiedział, co zobaczy. 

Nacisną klamkę i wszedł do środka. Nic go nie zdziwiło, czuł się tak, jakby mieszkał tu od zawsze. Skierował się prosto do kuchni, gdzie obok wiklinowego fotela zostawił bagaż i sięgnął do szafki po zielony kubek. Był tam! Zaparzył sobie zieloną herbatę i poszedł do gabinetu, Na wielkim, ciemnym biurku stała stara, ziemska maszyna do pisania. Papier czekał gotowy do pracy. Wit nacisnął kilka klawiszy. Cudowna melodia matowego rytmu sprawiła, że usiadł w aksamitnym, ciemnozielonym fotelu i poczuł, że musi napisać: „Mgławica Irys- droga do domu nad jeziorem”. To tytuł! Cieszył się! Sam przyszedł! Był gotowy, by pisać dalej, ale czegoś mu brakowało. Wstał. Rozzłościł się, bo nie wiedział, czego szuka. Kątem oka dostrzegł dość szerokie, owalne drzwi. Nie wymyślił ich. Same się pojawiły. Wit poszedł i nacisnął dużą, wygiętą w literkę S klamkę, ozdobioną gałązką jakiegoś krzewu. Drzwi zaskrzypiały, jak powinny i ukazały oświetlone z boku schody, Zszedł szybko po dwudziestu dwóch stopniach i stanął w obszernej piwnicy. Na półkach oblepiających ściany stały rzędami soki w butlach, słoje z suszonymi owocami, słoiki konfitur i kompotów, metalowe pudełka pełne marmoladek i galaretek przesypanych cukrem i przełożonych białym pergaminem, zawiązane kolorowym sznurkiem pudełka z kruchymi ciasteczkami i któż wie, co jeszcze. Wit pomyślał: zupełnie jak na archipelagu hobbitów. Ekstra! Powiódł zachwyconym wzrokiem wokół i już wiedział. Wziął butlę malinowego soku i wyszukał pudełko rogalików z konfiturą różaną. Wrócił na górę, zaniósł pyszności do gabinetu i teraz mógł się spokojnie rozpakować, ale wtedy zobaczył ostatni podarunek od CK. Jego rzeczy już leżały na półkach tak, jak je zwykle układał. Na tacy stała zielona szklanka na sok i talerzyk na rogaliki. Wziął je i wrócił do biurka. Maszyna, którą nazwał Filomeną, wyraźnie na niego zerkała, a malinowy zapach sprawił, że jej wysłużone klawisze podskakiwały z emocji. Wit otworzył jeszcze okno i spojrzał na ogród. Było tam wszystko. Plamy kolorów, kształtów, zapachów i smaków przenikały się w smugach sierpniowego słońca. Powoli wprowadzały się też na kolejne białe kartki Filomeny, tworząc najlepszą powieść wprost z serca Wita. 

Nie trzeba było wiele czasu, by wszechświat poznał oblicze Zimowita Wita- genialnego pisarza, który teraz już świetnie znał instrukcję obsługi sławy.

Bajka Kosaćców (Kwiatowe bajki 19.)




Mieszkańcy wysp archipelagu Bajka na Raz po prostu oszaleli na ich punkcie. Nie było nikogo, kto by choć raz nie zagrał w którąś z kultowych gier planszowych braci Kosaćców. Irys był genialnym strategiem. Obmyślanie nowych fabuł, nie było dla niego żadnym problemem. Osa za to, potrafił przekonać wszystkich, że tylko te gry uczynią każdego gracza mądrzejszym i szczęśliwszym, bez dwóch zdań. Taki zespół był skazany na sukces. 

Od kiedy wydali grę „Podbij Mgławicę Irys” nie było takiej wyspy na Archipelagach Szafirowego Jeziora, na której nie powstałby klub miłośników tej planszówki. Rozgrywki w błyskawicznym tempie objęły rywalizację wysp, potem archipelagów, na koniec sam Malachitowy Król ogłosił, że obejmuje swoim patronatem finał bajkańskich rozgrywek. Czy to królewski patronat wzbudził tyle emocji? Troszkę pewnie tak, ale najważniejszy powód był inny. Oczywiście, chodziło o nagrodę dla zwycięzcy. Wymyślił ją Cyfryzator Koronny razem z Dzwonkiem Polnym Tifo. Odkąd działała archipelavia, każdy mógł swobodnie podróżować od bajki do bajki. Jednak jedynie Cyfryzator miał odpowiednie klucze, które pozwalały opuścić Archipelagi. Trudno się dziwić, że nagroda w postaci podróży w okolice Mgławicy Irys zrobiła potężne wrażenie. 

Finały miały się odbyć w sierpniowy czwartek, na nowej bajkańskiej Wyspie Gier Planszowych. Główna Siedziba Kosaćców miała kształt kostki do gry, dziedziniec, jak można się było spodziewać, był wielką szachownicą. Gracze zjawiali się w tym wyjątkowym miejscu od rana. 

Wielka sala rozgrywek finałowych przypominała amfiteatr grecki. Dość liczni, jak na tę porę dnia, widzowie siedzieli półkoliście, oczekując na rozpoczęcie rozgrywek. Na wielkich telebimach widać było zbliżenia przygotowanych plansz. Nad nimi zawisły hologramowe pionki, które przesuwały się automatycznie, stosownie do ilości wyrzuconych oczek. Dla komfortu zawodników widownia została ukryta za magicznym wodospadem, widocznym tylko z poziomu stanowisk do gry. W centralnym miejscu stał sejf z bezpiecznymi kostkami, które miały tyle kolorów, ile barw mają korony płatków, wielkiej rodziny Kosaćców. 

Kiedy publiczność wypełniła widownię, a kamery błysnęły światełkami gotowości, Malachitowy Król przemówił. Jego głos niósł się na wszystkie archipelagi. Gracze stali przy swoich stanowiskach. Król dał znak, by otworzyć sejf z kostkami do gry. Kamery pokazały ten moment na zbliżeniach i… Sejf okazał się PUSTY! Syreny alarmowe wrzasnęły, a kamery ustawione na całej wyspie od razu wychwyciły miejsce, w którym znajdowały się oznakowane specjalnym kodem cyfrowym zguby. Zobaczyli to wszyscy! Brązowy ktoś w liliowej tunice pędził do szafirowego brzegu, gdzie kołysała się zacumowana motorówka. W plecaku porywacza błyszczały seledynowym światłem bezcenne kostki. Cyfryzator Koronny nie zdążył nawet wpisać kodu odzyskiwania utraconych rzeczy, a przestępca już stał na środku sali rozgrywek finałowych, niepewnie poprawiając przekrzywioną peruczkę. To malachitowy Król sprowadził go błyskawicznym zaklęciem. Zebrani widzowie krzyknęli jednym tchem! To Ficu! Skorek był oszołomiony tempem zdarzeń, tak że nawet nie protestował, gdy oddział Ważek pod wodzą Donata zabierał go na Wyspę Wyrzutków. 

Po pełnym grozy początku, finały przebiegły bez zakłóceń. Kolejne tury rozgrywek wieńczyły swoimi występami połączone chóry Słowików, Szczygłów i Szpaków. Zwycięzcą został genialny Ziemowit Wit z Wyspy Magicznego Zamku. Tego nikt się nie spodziewał, gdyż faworytem był Tulipan Tuli- najlepszy dotąd bajkański gracz. 

Dziełem braci Kosaćców „Podbij Mgławicę Irys” zainteresowali się też ludzie, co było zrozumiałe, gdyż nie było dotąd we wszechświecie równie emocjonującej gry. Relację z wycieczki Wita do Mgławicy Irys pokazały wszystkie telewizje bajkańskie, ziemskie i kosmiczne. Bez wątpienia cały wszechświat mówił tylko o tym wydarzeniu.

Bajka Dzwonków Polnych (Kwiatowe bajki 18.)




Archipelavia 

Anula, Lati, Kampa i Tifo pracowali na jednej z wysp Kwietnego Archipelagu Koronnego. Kolorowa Królowa wspierała ich w pracy nad nowym sposobem komunikacji między Archipelagami Szafirowego Jeziora. W ostatnich latach ilość nowych wysp pojawiających w Bajkowym Królestwie rosła lawinowo. Jezioro powiększało się w nieskończoność, bo żadna z wymyślonych bajek nigdy nie przestawała istnieć, nie znikała pod powierzchnią wody, nawet jeśli jakiś czas nikt jej nie opowiadał albo nie czytał. Zawsze była gotowa, by rozwinąć swoją historię przed kimś chętnym. 

Trzeba też dodać, że nawet używając bajkańskich dysków, statków powietrznych czy spodków, trzeba było poświęcić sporo czasu, by dotrzeć na krańce Szafirowego Jeziora. Archiportacja przydawała się tylko na małe odległości. Królowa, która lubiła odwiedzać swoich poddanych, szczególnie nowe bajki, była już zmęczona wielogodzinnymi lotami. Dlatego też nie szczędziła środków, by wesprzeć prace naukowców. 

Dzwonki Polne cieszyły się sławą wśród mieszkańców archipelagów. Miały na swoim kącie wiele zrealizowanych projektów technologicznych. Często współpracowały z El-Magiem i CK, na przykład ostatnio przy tworzeniu technologii pojawiania się wyobrażonych przedmiotów i miejsc. Wszystkie archipelagi zabiegały o ich przyjazd i współpracę z miejscowymi naukowcami. 

Najnowszym projektem Dzwonków była archipelavia, czyli tunel pozwalający docierać w zaplanowane miejsca w kilkanaście sekund. Anula, Lati, Kampa i Tifo kilka lat studiowali dokonania ludzi w tym zakresie, badali gwiezdne wrota, zjazdy do piątego wymiaru, dziurki robaczków i wszystkie inne, mniej lub bardziej nieprawdopodobne sposoby podróżowania. I co? I nic? Ależ coś, naprawdę COŚ! 

Po 10 bajkańskich latach pracy Dzwonki Polne ogłosiły sukces! Mają to! ARCHIPELAVIA została stworzona, przetestowana i czekała tylko na odbiór i uroczyste otwarcie przez parę królewską. 

Pierwsza podróż archipelavią miała się odbyć z Kwietnej Wyspy. Królowa zaprosiła przedstawicieli wszystkich archipelagów na uroczystą inaugurację nowej ery bajkańskiej komunikacji. Wynalazek Dzwonków Polnych był rewolucyjny, dlatego że do podróży nie były potrzebne żadne wrota, pierścienie ani kody. Wystarczył magiczny klucz, który dopasowywał się do każdych drzwi istniejących na Archipelagach Szafirowego Jeziora. Należało przekręcić go w zamku, wypowiedzieć nazwę miejsca, do którego chciało się trafić… i już. Jakie to proste! Dziwili się wszyscy. Zapewne byłoby proste, gdyby nie moc magicznego klucza. 

Cyfryzator Koronny omówił już wcześniej z Królową jej zaplanowane na inaugurację podróże. Ustawił kamery na wyspach, na które miała trafić i oczywiście wspólnie z Kampem i Tifo odbył wcześniej te podróże, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Nikt o tym nie wiedział i się nie dowiedział. 

Kiedy Kolorowa Królowa wraz z Malachitowym Królem stanęła z magicznym kluczem przed drzwiami do Sali Tronowej, wszyscy Bajkanie wstrzymali oddechy i wpatrywali się w monitory. Pierwsza wyprawa- Wyspa Magicznego Zamku- SUKCES! Druga wyprawa- Wyspa Fioletowej Bajki- SUKCES! Trzecia Wyprawa- Wyspa Wiatrów- SUKCES! No i entuzjazm! Szał! Wszyscy krzyczą, ściskają się, dzwonią do rodziny, że wpadną! Ten zgiełk ucisza Kolorowa Królowa i oddaje głos Cyfryzatorowi Koronnemu, który odlicza 10 sekund i materializuje magiczne klucze w dłoniach wszystkich Bajkan. Entuzjazm wybucha na nowo. Wszyscy ruszają w drogę. Cieszą się, spełniają marzenia o dalekich wyprawach. Archipelagi Szafirowego Jeziora wkraczają w nową erę swojej historii.

Bajka Jaskrów (Kwiatowe bajki 17.)





Nun i Lus byli nieprawdopodobnie wysportowani. Codziennie kilka godzin ćwiczyli, by nie stracić kondycji. Nie mieli z tym większych problemów, bo ich pasja była też ich pracą. Prowadzili najlepszą na archipelagach Szafirowego Jeziora siłownię „Kier”. Zjeżdżali się na treningi pod ich okiem Bajkanie z najdalszych wysp. 

Nun miał ksywkę Żabka i uwielbiał popołudniowe wyprawy nad jeziorko, gdzie całkiem charytatywnie pracował jako ratownik wodny. Pływał naprawdę doskonale. Do tego zawsze się uśmiechał, więc roztaczał wokół siebie słoneczny blask przyjaznej radości. Z Lusem było podobnie. 

Kiedy wiosną pojawiły się po raz pierwszy nad jeziorem pod okiem pani Kaczorowej małe Kaczuszki, Nun zachwycił się ich umiejętnościami i nazywał swoimi „Kwaczuszkami”. Były malutkie, żółciutkie i tak puszyste, że chciało się je pogłaskać. Tych Kwaczuszek było siedem. Zawsze dreptały do wody w tej samej kolejności: Mania, Frania, Kasia z Józią, Marysia z Antosią i Karolek. Jaskry pływały razem z nimi, rzucały do wody duże koło ratunkowe, a Kwaczuszki: Mania, Frania, Kasia z Józią, Marysia z Antosią i Karolek wskakiwały na nie i bawiły się w podróżowanie statkiem. Czasem Lus ustawiał w wodzie wielką, błękitną zjeżdżalnię i Mania, Frania, Kasia z Józią, Marysia z Antosią i Karolek urządzali sobie zawody, które z nich najdalej wyskoczy w górę. Bywało, że do tych skoków przyłączała się pani Kaczorowa, szczególnie, gdy było upalnie. 

Pewnego razu Nun i Lus dostali zaproszenie na zawody pływackie. Od razu się zgłosili. Rodzice Kwaczuszek również postanowili zapisać swoje pociechy: Manię, Franię, Kasię z Józią, Marysię z Antosią i Karolka- w kategorii: sztafeta pływacka. Wszyscy trenowali z zapałem. Trenowały też Żabki i Szczupaki. Nun i Lus wszystkim pomagali w przygotowaniach. 

W dniu zawodów wszyscy razem udali się motorówką Jaskrów na wyspę Ulin w Archipelagu Kwitnącego Zdrowia. Państwo Kaczkowie zajęli się sprawami organizacyjnymi i dokumentacją wyprawy. Na niezliczonych fotografiach pani Kaczki znalazły się przede wszystkim jej Kwaczuszki: Mania, Frania, Kasia z Józią, Marysia z Antosią i Karolek. Pod koniec zawodów wszyscy przeżyli chwile grozy. Żabka Ana pośliznęła się na miejscu startowym i zamiast wskoczyć do wody, klapnęła na ziemię. Jaskry natychmiast udzieliły jej pomocy. Niestety, nóżkę Any trzeba było unieruchomić, ale Żabka nie martwiła się, bo już wcześniej zdobyła medal zespołowy w kategorii- balet wodny. W sztafecie pływackiej, Kwaczuszki: Mania, Frania, Kasia z Józią, Marysia z Antosią i Karolek zwyciężyły z ogromną przewagą. Okrzyknięto je Sportowym Odkryciem Sezonu. Wprawdzie Karolek rozpłakał się przy wręczaniu medali, bo krążek wydał mu się nie dość błyszczący, ale Jaskry przesłały na medal nieco swojego blasku i Kwaczuszek się uspokoił, a dekorowanie zwycięzców przebiegło sprawnie i zakończyło się bez kolejnych niespodzianek. Lus w imieniu właścicieli siłowni „Kier” ogłosił, że zaprasza wszystkich, całe rodziny, na wspólne ćwiczenia pływackie na ich Jeziorze Kaczym na Wyspie Jaskrów, oczywiście. 

Na zakończenie tego udanego dnia, Żabki i Kwaczuszki wspólnie zaprezentowały pokaz baletowy, w którym solówkę gościnnie zapląsał Szczupak Paki. Od razu stał się idolem dosłownie wszystkich, rozdawał autografy, a z Manią, Franią, Kasią z Józią, Marysią z Antosią i Karolkiem, których przecież dobrze znał z Wyspy Jaskrów- zrobił sobie selfi. 

Czy jest coś, co może bardziej uszczęśliwić każdego mieszkańca Archipelagów Szafirowego Jeziora, niż aktywność sportowa? Jaskry były pewne, że nie! Sport, to przecież takie fantastyczne czary!

Bajka Dziurawca (Kwiatowe bajki 16.)




Niedaleko siedliska pani Sasanki Satilii swój dom urządził Dziurawiec Perik. Przybył na Wyspę Magicznego Zamku dzięki staraniom Amka, który chciał zapewnić stałą pomoc medyczną swoim mieszkańcom. Perik otworzył na parterze swojego obszernego, piętrowego domu aptekę „Hyper”. Był doświadczonym zielarzem, potrafił przygotować lecznicze mikstury, syropy i niezawodne pastylki. Pobierał nauki u medyka koronnego, więc potrafił pomóc w każdej chorobie. 

Mieszkańcy wyspy już pierwszego dnia przekonali go, jak bardzo jest potrzebny. Przez aptekę przewijały się tłumy pacjentów. Perik musiał poprosić o pomoc w sprzedaży leków Satillę, od której kupował suszone zioła, owoce i miód. 

Jakoś pod koniec pierwszego tygodnia pobytu aptekarza Perika na wyspie stało się coś niezwykłego. Na niebie pojawiła się eskadra statków bajkańskich oznakowanych w dziwny sposób. Generał Koson archiportował się na jeden z nich i po jakimś czasie wszystko się wyjaśniło. Kolorowa Królowa przysłała prezent dla Amka, a właściwie dla wszystkich mieszkańców wyspy czy może dla aptekarza Perika? Najbezpieczniej będzie powiedzieć, że dla nich wszystkich. Tym prezentem był ratunkowy spodek z archipelagu Eskulap. To, że potrafił startować i lądować pionowo, nie było niczym niezwykłym, robiły to wszystkie śmigłowce, no i owady. Ten spodek potrafił zmniejszać się i powiększać wraz z pilotem tak, by rozmiarem dopasować się do potrzebującego pomocy pacjenta. Mało tego. Mógł poruszać się także po lądzie, w wodzie, a nawet wewnątrz organizmu chorego. Na lewej burcie miał znak nieskończoności, czyli leżącą ósemkę, którą oznaczano tylko najnowocześniejsze i niezawodne pojazdy oraz urządzenia. 

Aptekarz zmartwił się. Nie miał uprawnień pilota, a na naukę pilotażu nie potrafił wygospodarować czasu. Już chciał prosić Kosona, by przydzielił mu jakąś ważkę, którą zatrudniłby na stałe jako pilota spodka ratunkowego, gdy właśnie zjawił się Generał we własnej osobie z pakietem instruktażowym. Okazało się, że wystarczy znajomość kilku haseł i już! Spodek ma autopilota i reaguje na komendy głosowe, pod warunkiem, że wyda je właściwa osoba. Bez tego ani rusz. Perik i Koson pracowali cały ranek nad zaprogramowaniem spodka. Nie zdawali sobie sprawy, że nie są sami. Ktoś podsłuchiwał ich rozmowy. Aptekarzowi mignęło wprawdzie przed oczami raz czy dwa coś brązowego w kącie garażu, ale nie zdziwiło go to wcale, wszak mieszkał na wzgórzach, z dala od centrum wyspy i owadów tu nie brakowało. 

Po pierwszej fali wizyt w aptece, wszystko się uspokoiło. Perik wyznaczył stałe godziny pracy i podał do wiadomości telefon alarmowy w razie wypadku, ale na szczęście nic złego się nie działo, więc spodek stał w garażu i czekał. 

Na wyspie za to krążyło coraz więcej plotek o magicznych mocach maszyny ratunkowej. Jedni mówili, że wystarczy do niego wsiąść i już się zdrowieje. Inni powtarzali, że lot spodkiem zapewnia wieczną młodość. Jeszcze inni przysięgali, że wiedzą z najpewniejszego źródła, iż spodek spełnia jedno życzenie tego, kto do niego wsiądzie. Zaniepokojony tymi rewelacjami Amek poprosił Cyfryzatora Koronnego, by wyemitował w lokalnej telewizji program edukacyjny o produkcji i wyposażeniu spodków ratunkowych. Oczywiście, program wzbudził powszechną ciekawość, ale większość mieszkańców wyspy uznała, że jest on sposobem na ukrycie prawdy, którą oni przecież doskonale znają. Mimo to plotki ucichły z czasem i wydawało się, że problem zniknął. 

Niedługo po pierwszej interwencji z użyciem spodka, kiedy to Perik zmniejszył się stosownie do wielkości mrówki i udzielił pomocy kilku chorym robotnicom, stało się coś niezwykłego. Po powrocie do normalnej wielkości aptekarz wyszedł z kabiny, wziął torbę lekarską i ruszył ku domowi. Spodek ratunkowy zaparkował w garażu. Wejście do pojazdu pozostało otwarte. I wtedy właśnie do wnętrza wsunął się ktoś z kartką zapisanego papieru. Miał długą pelerynę, ciemne okulary i liliowy kapelusz. Spodek nie włączył alarmu, ale zamknął wejście i bezszelestnie wyleciał przed budynek. Potem dziwnie zawirował, inaczej niż zwykle i zaczął się zmniejszać. Wydawał przy tym skrzypiące odgłosy, co sprawiło, że Perik wybiegł przed dom. Zobaczył, jak spodek wielkości muchy unosi się w powietrze i pędzi z zawrotną prędkością w niebo. Aptekarz natychmiast wezwał Generała Kosona i Amka. Przez wojskową lornetkę obserwowali dziwny taniec maszyny. Spodek zataczał koła, pędził po dziwnych elipsach, wykonywał skoki i popiskiwał. Generał oświadczył, że pasażer spodka musi znać wszystkie hasła, ale jego głos nie pasuje do zaprogramowanego głosu aptekarza, więc maszyna rozpoczyna wykonywanie manewru i przerywa go, stąd takie dziwne ruchy i dźwięki. Perik przypomniał sobie o brązowym cieniu w garażu, w czasie programowania maszyny. -Ach, to już wszystko jasne! Krzyknęli Amek z Generałem. –To Ficu! -Skorek! – Bez obaw, zaraz będziemy go mieli! Generał dał znak i oddział ważek wiszących w powietrzu nad szalejącym spodkiem, rozpostarł wielką sieć, zaciągnął oplatający ją w koło sznurek i tak Ficu w spodku został schwytany i ściągnięty na ziemię. 

Kiedy otwarto automatycznie drzwi, Ficu stał w spodku i tupał nogami ze złości. –Jak to: -Nie rozumiem komendy! –Jak to: -Nie rozumiem! -A co tu jest do rozumienia! –Chcę być piękny! -Wykonać! -Natychmiast! - -Nie rozumiem komendy! -Nie rozumiem komendy! -Nie rozumiem komendy! –Wprowadź inne hasło! –Aaaaaaaa! Ficu podskakiwał i zatykał uszy. Odczytywał kolejno podsłuchane hasła, ale system został już wyłączony przez Generała. 

Satilla weszła na pokład, szepnęła coś skorkowi do ucha i zabrała go do swojej kuchni. Co mu powiedziała i co jeszcze usłyszał w domu Sasanki, tego nikt się nie dowiedział. Nikt też więcej nie próbował porwać spodka, a plotki o nim ucichły na zawsze.

Bajka Sasanki (Kwiatowe bajki 15.)




Satilla nie lubiła zgiełku. Kiedy przybyła na wyspę, wybrała dla siebie zaciszne wzgórze na końcu zamkowych ogrodów. Amek nalegał wprawdzie, żeby zajęła wolną posiadłość obok Anemonów, ale odmówiła. 

Jej wzgórze było słoneczne. Niedaleko siedliska jałowców znalazło się miejsce na jej gospodarstwo. Babcia Makuchowa, która znała Sasankę od lat, radziła, żeby zamieszkała bliżej siedlisk innych kwiatów, ale Satil ani o tym nie myślała. Miała tajną broń, o której opowiedziała tylko szczypawce Ficu. Była pewna, że jeszcze tego samego dnia dowiedzą się o tym sekrecie wszyscy, nawet ci, którzy nie będą chcieli. Ten podstęp zapewnił Satilii spokój, chociaż nie było nikogo, kto by potwierdzał, że doświadczył czegoś złego od Sasanki, nikt nie ośmielał się jej zaczepiać, tak na wszelki wypadek. –Niech się wszystkim układa jak Filomenie, byle zło trzymali z dala ode mnie- powtarzała zawsze. 

Dom Satilii wyglądał jak namalowany. Był parterowy, otaczały go ozdobione drewnianymi balustradami werandy, kolorowe od donic i skrzyń z kwiatami. Na wschodniej ścianie budynku znajdowały się drzwi do jasnego, przestronnego pomieszczenia, które Satilla przeznaczyła na swój sklepik - „Pulsaris”. Nikt nie wiedział, co oznacza ta nazwa, ale łatwo ją było zapamiętać, bo była, powiedzmy sobie, dziwaczna. Ficu mówił, że jest rodowym nazwiskiem Sasanki, ale nie znalazł na to dowodów. Cóż mogła sprzedawać Sasanka? Wystarczyło się rozejrzeć dookoła. Na drewnianych półkach stały piękne słoje, buteleczki, pudełka, koszyki i ozdobione haftem woreczki. Można tu było kupić konfitury domowej roboty, soki malinowe na przeziębienie, miód o różnych smakach, suszone zioła na wszelkie dolegliwości i takie, których można było użyć jako przypraw, sznurki grzybów, woreczki zapachowe z płatkami róż albo lawendą w środku, herbatki owocowe i dziesiątki innych, zdrowych cudowności przygotowywanych własnoręcznie przez panią domu na wzgórzu. 

Odkąd Satil zamieszkała na Wyspie Magicznego Zamku, jej kuchnia stała się ulubionym miejscem wielu mieszkańców. Można tam było zajrzeć bez zapowiedzi, usiąść w wiklinowym fotelu przy oknie z firankami haftowanymi w trójwymiarowe wizerunki kwiatów, dostać kubek owocowej herbatki i przepędzić wszystkie smutki. Satilla umiała słuchać swoich gości, którym się wydawało, że rozmawiają z nią, ale tak naprawdę tylko się zwierzali. I zawsze jeśli chcieli, dostali dobrą radę, ciekawy pomysł lub prawdziwy komplement. Jednak najważniejsze było to, że pani domu na wzgórzu przenigdy nie zdradzała cudzych sekretów i każdemu była życzliwa. 

Któregoś słonecznego piątku w kuchni pani Sasanki trwał festiwal jeżyn. W wielkim rondlu bulgotały konfitury, na wiklinowych paletach suszyły się najdorodniejsze owoce, a w butlach pysznił się sok jeżynowo -malinowy. Wypucowane butle i słoje czekały na stole. Babcia Makuchowa pomagała dzisiaj i opowiadała o tym, że u niej w domu ciągłe zamieszanie i modowy harmider, więc nie ma miejsca ani czasu na przetwory, a ona tak uwielbia tę pracę. Sasanka uśmiechała się i kiwała głową, gdy nagle rozległ się trzask pękającego słoika. Na podłogę posypały się z półek kolejne szklane pojemniki, a obie panie doskonale usłyszały pisk i tupot małych nóżek. Coś mignęło - szarego albo może gołębiego, może też być, że białego. Zaszurały papierowe torebki na zioła i znienacka na podłogę runął kosz z muślinowymi woreczkami. Coś się w nim kotłowało, mruczało i wyraźnie złościło. Satilla powoli sięgnęła do środka, chwyciła za sznureczki i uniosła do góry malinową torebkę na płatki róż. –A to niespodzianka! Krzyknęła babcia Makuchowa! Satilla ostrożnie położyła woreczek na drewnianej, zdobionej w liliowe kwiaty ławie i pomogła się wygramolić z pułapki niespodziewanym gościom. 

-I cóż, panowie? Zapytała babcia Makuchowa. –My… tego…, -bo, -bo Ficu mówił, że tu na półkach jest wszystko… więc my…, my chcieliśmy znaleźć jakieś pyszności…, kiełbaskę…, słoninkę…, skwareczki… - a tu NIC! – tylko marmolady jakieś i wyschnięte liście… -Mówiłem ci, że Ficu to zmyślacz! Zmyślacz czy nie, już po nas! –My chcemy do domu, niech nas pani nie zamyka w lochu! I dwaj mali zdobywcy kiełbaski uderzyli w płacz. Satilla patrzyła z uśmiechem na myszkę i jeżyka, którzy już zatrzasnęli się w lochu rozpaczy. Postawiła na stole wesołe czerwone miseczki malowane w kolorowe kropki, obok kubeczki, z których wystawały wierzchołki śnieżnobiałej piany posypanej czekoladą, dodała błękitne łyżeczki i ciepłym głosem spytała? –Czy chwilowo zamiast kiełbaski mogą być lody z syropem poziomkowym i kakao z bitą śmietaną? Malcy w jednej chwili przestali płakać, a jeżyk wyjąkał: -Ta… my do miseczek, a pani nas –chaps! I do lochu! – Nie ma głupich! - dodał myszka. Wtedy wkroczyła babcia Makuchowa –Igi, Oguś- do stołu, ale już! –co to za głupoty z tym lochem! –Bo Ficu mówił, że tu stale ktoś wyje w lochu! -Bez przerwy! -A od kiedy to można wierzyć Ficu? -rozzłościła się nie na żarty babcia. Satilla pomyślała, że to jej wina, bo sama postraszyła Fica swoją tajną bronią, wprawdzie o lochu nic nie mówiła, ale wyobraźnia Ficu zrobiła swoje:). 

Autorytet babci Makuchowej zwyciężył i maluchy niepewnie wdrapały się na krzesełka przy stole. Igi najpierw powąchał lody. Ogi liznął śmietankę, a potem nie minęła minuta, a miseczki i kubki lśniły, wylizane do ostatnie kropli! -Ale pycha! –Jest dokładka? -Nie można się objadać, odparła Satilla, ale zapraszam, możecie mnie odwiedzać. Jeśli pomożecie na przykład przy ozdabianiu świec albo napełnianiu różanych woreczków, zawsze możecie liczyć na pyszny deser. 

Opowieść myszki i jeżyka nie wszystkim wydała się prawdziwa. Już coś w tych opowieściach o uwięzionych w lochach musi być, w każdej bajce jest trochę prawdy -mawiali. I chociaż większość mieszkańców wyspy doskonale wiedziała, jak jest prawda, ci, którzy mieli coś na sumieniu, nie przestali się obawiać lochów Satilii i jej tajnej broni.

Bajka Naparstnicy Purpurei (Kwiatowe bajki 14.)




To dopiero sensacja! Sławna na wszystkich archipelagach Magicznego Jeziora Naparstnica Digitalis Purpurea znana jako Talis, przybywa na wyspę Amka. Być może nie byłaby to aż tak wielka sensacja, gdyby nie fakt, że Talis przyjeżdża bez swojego zespołu teatralnego i chce wystawić sztukę, którą sama napisała! Kto żyw, szykuje się na scenę i spotkanie ze sławą, dodam - swoją! 

Amek przywołał wielką salę teatralną, w której na pewno pomieszczą się wszyscy mieszkańcy wyspy, no i goście. Od razu wysłał gołębie na Kwiatową Wyspę z zaproszeniem dla Kolorowej Królowej i jej dworu, zaznaczając, że o dokładnej dacie poinformuje, gdy Talis będzie gotowa. 

Makowe Panny sprowadziły najoryginalniejsze materiały i dodatki tak, by szybko uszyć kostiumy, jakie tylko artystka sobie wymyśli. Cyz i Arc opracowały dla Talis zapach sukcesu teatralnego i drugi, wyjątkowy zapach sławy. Sza trochę się martwiła, że Talis mogła napisać sztukę tylko dla siebie, czyli monodram, ale postanowiła nie panikować. Wszyscy ćwiczyli dykcję i na wszelki wypadek gamy. 

Mrówki zgłosiły się do rozdawania programów, motyle miały pełnić rolę charakteryzatorów i makijażystów. Lilia wprawdzie na początku chciała się starać o jakąś rolę, ale bała się, że jej nie dostanie, a tego by nie przeżyła, więc jako najbardziej doświadczona w robieniu sobie selfi, zgłosiła się do pracy jako fotoreporterka. Miały jej pomagać kuzynki. 

Z dekoracjami nie było problemu, bo wystarczyło je sobie wyobrazić. Amek skontaktował się nawet z Cyfryzatorem Koronnym, żeby zapewnić spektaklowi należyty przekaz medialny na wszystkie Archipelagi Szafirowego, Magicznego Jeziora. Amek obawiał się trochę na początku, bo Cyfry znany był z bezpośredniego wyrażania emocji, jednak tym razem, o dziwo, nie wykazał niechęci. Mało tego, wyraził nawet pragnienie uczestniczenia w spektaklu, co wprawiło Amka w graniczący ze zdumieniem zachwyt. 

Czwartkowe przedpołudnie było pochmurne. E-Wróżka rozpostarła nad wyspą mżawkową pelerynę, przygotowując wszystkich na deszcz. Toteż nagłe światło w okolicach Zamku zdziwiło wszystkich niezmiernie. Kto żyw gnał ku bramie zamkowej, żeby sprawdzić, czy to już. Okazało się, że już! Z dość dużą prędkością nadlatywała kolumna lekkich śmigłowców Generała Kosona. Cała eskadra emanowała ciepłym, perłowym światłem. Kiedy śmigłowce wylądowały i Talis znalazła się na dziedzińcu, wszyscy ujrzeli nad nią świecący parasol tysięcy świetlików. Talis nie znosiła ciemności, pochmurnego nieba i ponurego nastroju. Okazała się wesoła i bardzo przyjazna. Jej bagaże popłynęły do osobistej komnaty, a ona pobiegła wprost do sali teatralnej i tak się zaczęło. 

Spektakl był lekki jak piórko! Deski sceniczne połyskiwały hologramem płynącej wody. Kulisy zostały ozdobione wielkimi fotografiami Talis, a ona, błyszcząca stale cudownym światłem, potrząsająca spływającą na plecy burzą ciemnoróżowych dzwonków, unosiła się nad sceną, śpiewnie deklamując swoje kwestie w czasie niezliczonych prób. Każdy kto tylko tego pragnął, mógł wystąpić w przedstawieniu, które opowiadało o spełnianiu swoich marzeń. Wspólnym dziełem stał się tytuł spektaklu „Mam marzenia, ale je zmieniam”. Ficu uznał, że tytuł jest głupi, bo nikt nie głosował na jego pomysł: „Ficu marzenia w rzeczywistość zmienia”. Talis delikatnie zaznaczyła, że nawet ONA nie wprowadziła do tytułu swojego imienia, a przecież jest autorką, więc inne imiona nie byłyby stosowne. Szczypawka ze złym błyskiem w oku zakończył komentowanie, ale nie wróżyło to nic dobrego. 

W dniu spektaklu wyspa wyglądała z dala jak bukiet piwonii. To było, oczywiście, dzieło Wielkiego Cyfry- słynne zasłony maskujące miejsca ważnych wydarzeń. Na widowni zebrali się wszyscy mieszkańcy wyspy, dwór królewski, wróżki, magowie i mieszkańcy zaprzyjaźnionych archipelagów innych bajek. Motyle z Fioletowej Bajki gościnnie utworzyły magiczną, żywą kurtynę, która zawsze wzbudzała zachwyt, kostiumy występujących utkane były z ich osobistych marzeń, o których mówili. Kolory więc płynęły i zmieniały się w ciepłym świetle falujących świetlików. Koniki Polne grały słodko na skrzypcach, słowiki śpiewały cicho, a potrzebne rekwizyty same wpływały na scenę. Miało się wrażenie, że spektakl od pierwszej chwili rozkwita jak ogród najpiękniejszych kwiatów. Talis co chwilę musiała się kłaniać, bo Tulipany na jej widok klaskały entuzjastycznie. Była też chwila grozy, gdy Ficu, który zgodził się być suflerem, zaczął podpowiadać wszystkim: „Moim marzeniem jest zaprzyjaźnić się z Ficu, najfajniejszym skorkiem na świecie”. Zapanowało lekkie zamieszanie, bo wszyscy doskonale znali swoje kwestie i nie powtarzali bezmyślnie podpowiedzi, ale wahali się i czekali na reakcję Talis, a ta lekko skinęła dłonią i Ficu na czas spektaklu zamilkł. Wtedy okazało się, że Purpurea jest też wróżką! Debiut wszystkich artystów zaproszonych przez Talis okazał się sukcesem. Na koniec na scenę ku artystom popłynęła fala zachwytu, wdzięczności i oczekiwania ciągu dalszego. Talis, kłaniając się, obiecała kolejne spektakle, jeśli Królowa pozwoli jej korzystać z niesamowitej sali teatralnej Amka. W głębi duszy liczyła na to, że usłyszy od Kolorowej Królowej, że to właśnie ona zostanie panią tej wyspy. 

Kolorowa Królowa rzeczywiście weszła na scenę w błysku flesza Lilii, prowadzona okiem kamery transmitującej to wydarzenie. Pogratulowała Talis i pochwaliła artystów. Potem zwróciła się do Naparstnicy Digitalis Purpurei Talis tymi słowami: -Moja droga, z tego co widzę, jesteś tu uwielbiana, więc pewnie będziesz mogła zostać, jeśli taka będzie wola bajki, która już jest gospodarzem tej wyspy. Generał Koson uświadomił mi, że to przecież wyspa niezwykłego, żyjącego Zamku. Ogłaszam więc, że od dziś to miejsce przyjmuje nazwę Wyspy Magicznego Zamku, a jej gospodarzem staje się awatar Amek. 

Trudno opisać entuzjazm zebranych, także tych, którzy byli gośćmi, bo Amek był powszechnie lubiany. Talis też się cieszyła, ale jakby mniej.