05 lipca, 2019

Bajka Latawców (Wakacyjne bajki 2.)



Były tak kolorowe, że nie mogły się przestać sobą zachwycać. Śmiały się radośnie, furgotały na wietrze. Jeśli tylko udało im się wystawić kawałeczek puszystego ogona na zewnątrz mięciutkiego, przezroczystego pokrowca, ćwiczyły powiewanie, szybowanie i wirowanie.

Czekały na taki wiatr, który zdoła je zabrać ze sobą do krainy pierzastych chmurek, które z Ziemi wyglądały jak słodki krem w błyszczącej, złocistej polewie. Mniam… 

Latawiec–Smok - wiedział wszystko. Kiedy więc wiatr się wzmógł, zarządził gotowość do lotu. Ptak, Wąż, Słoneczko oraz Krokodyl szybciutko poprawiły ogony, pióropusze, naprężyły listewki i sprawdziły, czy aby sznurki się nie poplątały. Zanim skończyły, już się zaczęło:)

Józio biegł po plaży, a ciepły, porywisty wiatr ze stajni E-Wróżki – porywał w górę Smoka. Ten wznosił się już dość wysoko, gdy wystartowali inni. –Ostrożnie- pokrzykiwał Smok. Niech mały Krokodyl nie patrzy w dół! W górę! Lecimy w górę! No i szybowali. Słonko rozbłysło światłem na ich noskach, gładziło kolorowe stroje i ogony. Zmierzali ku uśmiechniętym chmurkom. Wtedy właśnie wiatr zakołował, szarpnął, próbował nawet pochwycić dzieci, żeby pofrunąć z nimi w górę, ale wyrwał im tylko latawcowe smycze z rąk i…. stado barwnych fruwaczy nagle i niespodziewanie kołysało się w górze zupełnie swobodnie - na wolności.


Z oddali dał się słyszeć świst, jakby nadjeżdżała kolejka szynowa. Latawce ciekawie zerkały wokół. Ze zdumieniem ujrzały chmurki, które dreptały gęsiego i po chwili były już wijącym się wężem wagoników. Z błyszczącej jak lizak lokomotywy buchały zwełnione kółka, które w górze rozpływały się w fantastyczne kształty stworzeń, jakich Latawce nigdy jeszcze nie widziały. Kiedy rozległo się wesołe: -Zapraszamy!- podróżnicy błyskawicznie wpłynęli do wagoników i rozpoczęła się słoneczna podróż. Dzieci patrzyły w niebo, ale widziały już tylko barwne esy-floresy wędrujące po niebie i błyszczące, jak suknia księżniczki na balu. 


Sunęli wprost na zamek Słońca. Chmurkowy pociąg stał się Wielkim Ognistym Podróżnikiem Kosmicznym. Gdy minęli stado puszystych owieczek pasących się wśród gęstych kęp bujnej trawy, szczotkę pierzastych wieżowców i tabun galopujących po łagodnych zboczach rumaków, brama słonecznego zamku była już bardzo blisko. Słonko siedziało na tarasie najwyższej wieży swojego domostwa, bo było już południe. Na widok przybyłych gości uśmiechnęło się pogodnie i rzekło: -Mam nadzieję, że się nie przestraszyłyście. Pragnę zapytać, czy zechciałybyście dla mnie pracować? -Myyyy? -zdziwił się Smok-Latawiec. Co moglibyśmy tu robić? O, jest wiele pracy do wykonania, chmurki i promyki nie dają sobie już rady, westchnęło Słońce. Latawce spojrzały po sobie i po chwili zaczęły się przekrzykiwać:- Tak! Tak! Chcemy! Prosimy! Może być od zaraz! Radości nie było końca. Wszyscy podskakiwali, śmiali się i klaskali, jak kto umiał. 


I tak, Latawce: Smok, Ptak, Wąż, Słoneczko i Krokodyl- zamieszkały w Królestwie Słońca. Kiedy widzisz na niebie tęczę po deszczu- to, oczywiście, patrzysz na kolorowy ogon Latawca-Smoka. 

Gdy brzeżki chmurek złocą się i migają – to Latawiec-Słoneczko płynie wokół nich. 


Jeśli masz wrażenie, że niebo zawisło nisko nad Ziemią i jest całkiem ciemne, możesz być pewien, że to cień Latawca-Ptaka, który rozpostarł swe wielkie skrzydła.


Być może pamiętasz, jak czasem chmurki pędzą po niebie, zmieniają kształty, mienią się lazurem, błękitem i srebrem, mrugają brylantowymi iskierkami- to wtedy Latawce: Wąż i Krokodyl zabawiają chmurki, grając z nimi w berka. 

Taka jest praca Latawców! Nie wierzysz? Spójrz w niebo, wszystko tam jest! Naprawdę! 


03 lipca, 2019

💃 Bajka małej myszki i szalonych kaloszy (Wakacyjne bajki 1.)

Coś podobnego? Naprawdę? Wierzyć się nie chce! I jeszcze to? No to, to już nie! Całkiem – nie!

Myszka Sza z zaciekawieniem przysłuchiwała się rozmowie telefonicznej ciotki Muriny, którą właśnie odwiedziła, bo przecież nastały wakacje i trzeba było gdzieś wyjechać, więc wybór padł na ciotkę, która ulokowała się w pięknym, drewnianym domostwie otoczonym cudownym ogrodem, pełnym tajemniczych kryjówek i zadziwiających mieszkańców. 

Sza nie miała pojęcia, o co chodzi i z kim właściwie ciotka tak rozprawia. Tajemnica wyjaśniła się już po chwili. –Wyobraź sobie mój drogi– ciotka zwróciła się do wuja Apodemusa- że podobno LUDZIE sprowadzili do siebie rodzinę Mruczyława, jakichś dalekich krewnych, czy coś… To jeszcze chyba małe KOTY, więc całe wakacje przyjdzie nam spędzić w Norce, zamiast spacerować po cudownym ogrodzie. –Nie martw się, Muri- już z niejednymi KOTAMI daliśmy sobie radę, to i z tymi jakoś pójdzie. – Jesteś niepoprawnym optymistą- Apo! 

Sza nie słuchała dalszej rozmowy. Skoro zaprzyjaźniła się z Zamkiem, to z KOTAMI też się uda! Na pewno! I ruszyła przed siebie zdecydowanym truchcikiem. Była już całkiem blisko tarasowego okna, gdy rozległo się dziwne chlipanie. Płaczący KOT? To chyba niemożliwe. –Och, ach, aaaaaaa… Ach, aaaaaaa… i tak w kółko. –Czemu buczysz? Rozległo się radosne pytanie. –Bo to lato jest do kitu… Żadnej burzy, ulewy, deszczu, mżawki nawet nie widać… Tylko słońce i upał, upał i słońce. A ja bym chciał po kałużach poskakać, być bohaterem i obrońcą małych ludziów. -Ludzi, ludzi się mówi! Poprawił ten sam radosny głos. Sza przycupnęła na progu przy samej futrynie i szukała wzrokiem tych małych KOTÓW. Jednak dostrzegła tylko dwa żółte kalosze stojące na dolnej półce w przedpokoju. Lewy wiercił się i coś pogwizdywał, a Prawy pociągał nosem i marudził. –Biedny, pomyślała Sza, chciałby zostać bohaterem, a tu klapa! Chyba jeszcze nigdy po tych kałużach nie brodził- zachichotała. 

W tej samej chwili niebo rozświetliła raca błyskawicy i dał się słyszeć pomruk – jakby tysiąca kotów. Chyba niebiosa wysłuchały Prawego, pomyślała Sza, a kalosze zaczęły podskakiwać i szykować się na wyprawę. Prawy tak się cieszył, że w końcu spadł na podłogę. –To nic, szybciej mnie założą- stwierdził, ale skrzywił się znowu, nie wiedzieć czemu. 

Minęło sporo czasu, zanim burza minęła, deszcz ucichł i pozostały tylko w całym ogrodzie cudowne, całkiem głębokie lustra deszczowych kałuż. Myszka siedziała przed Norką pod dużym liściem łopianu i wcinała na podwieczorek pyszności przygotowane przez ciotkę Murinę. Kiedy kończyła właśnie wylizywać okruszki serka z miseczki, usłyszała wesołe piski dzieci. Ziemia drżała, gdy pędziły alejkami. Dobrze, że Norka była ukryta wśród kęp trawy i mchu z dala od ścieżek. 

Sza szybko podziękowała za posiłek i wystrzeliła jak z procy przed siebie. -A ty dokąd- usłyszała wołanie, ale nie miała czasu, by odpowiedzieć, bo już siedziała przy kamieniu obok altany, przed którą błyszczała kałuża wielka jak… jak nie wiem co! Dzieci hałasowały, śmiały się i piszczały wniebogłosy. Ale czad! Cieszyła się myszka, gotowa dołączyć do tej zabawy. Wśród zbliżających się głosów usłyszała coś jakby buczenie, albo pochlipywanie… -E, to niemożliwe, kto by płakał, gdy jest tak świetnie. Jednak to popłakiwanie stawało się coraz głośniejsze. Gdy dzieci wbiegły na trawnik obok altany, wszystko było jasne. Na nogach małej, jasnowłosej dziewczynki lśniły żółte kalosze. Jeden z nich- Lewy- podśpiewywał. Przymykał oczy, gdy mierzyli głębokość kałuży, prychał radośnie i wesoło, gdy tupali w wodzie, a potem liczył strużki deszczówki, spływające jak wodospady po jego skórze. Prawy nie wyglądał na zachwyconego. –Aaaaa- jestem cały przemoczony, będę kichał… dość, to nie jest zabawne! Miałem chronić dzieci! A powinienem się chronić przed dziećmi! –Aaaaaaaaaa… -Przestań, jest cudownie- wołał Lewy. I wywijał, mącąc wodę. Na domiar złego znowu zaczęło kropić. Tego już było za wiele! Prawy szlochał i nie widomo było, czy to krople deszczu, czy łzy. Myszka też była bliska płaczu. Strasznie się wzruszała, gdy ktoś płakał. Od razu musiała pędzić na pomoc. -Co tu zrobić? Gdy tylko dopadło ją to pytanie, już rozbłysła podpowiedź. Pędem ruszyła do Norki. Wpadła do swojego pokoiku, chwyciła różową parasolkę od Amka i zniknęła jak kamfora! 

Po chwili na dużym kawałku kory przeprawiała się w kierunku kaloszy. Trochę się bała, bo dzieci się wierciły, ale dość szybko wskoczyła na kamyk wystający z wody i rozpostarła parasolkę nad chlipiącym Prawym. –Nie płacz! –Już na Ciebie nie pada! – A ty, kto? – Jestem Szaaaaa…. I wtedy kalosz tupnął w wodę, myszka zachwiała się na kamyku i po chwili leżała na swojej parasolce jak na pontonie… -Oj, zobacz! Mała myszka! Siedzi na parasolce koktajlowej! Ale cudna!- Weźmy ją do domu! Weźmy! Dziewczynka schyliła się i zanim Sza zdążyła czmychnąć, złotowłosa trzymała ją w dłoni razem z parasolką. –To nie były żarty! –Za chwilę będę szlochać jak prawy kalosz- pomyślała myszka- niesiona z wrzaskami do domu LUDZI. 

-Mamo, mamo- mała myszka! –Możemy ją zatrzymać, prosimy! – U nas nie byłaby szczęśliwa- spokojnie odpowiedziała mama. Na pewno ktoś czeka na nią w jakiejś norce, których w ogrodzie jest wiele. Wypuście ją, a może z wdzięczności jeszcze do was wróci. Musicie tylko zostawiać na tarasie jakiś smakołyk. –Cukierki?- Ale jesteś mądra!- Ser, przecież- wymądrzał się chłopiec. –Dokarmianie myszy to chyba nie najlepszy pomysł- wtrącił się tato, ale mama spojrzała na niego jakoś tak, więc nie kontynuował. Dziewczynka położyła myszkę na trawie i zwinęła parasolkę. Sza chwyciła swój różowy skarb i tyle ją widzieli. 

Na trasie co wieczór pojawiał się serek, ale Sza wiedziała, że tylko głupiutkie myszy próbują zjeść pyszności zostawione przez LUDZI. Czasem zaglądała do kaloszy. U nich było jak zwykle: jeden śpiewał, drugi marudził, mimo to, już niebawem myszka miała dwóch prawdziwych przyjaciół. Jak na wakacje- to po prostu fenomenalnie! 

A koty- okazały się PLUSZOWE:)