20 lutego, 2021

Bajka Śnieżnobiała Weekendowa (Kolorowe bajki 10.)


Jest bliską kuzynką Białej Bajki. To oczywiste. Mimo to, różni je absolutnie wszystko. Biała jest cicha, skromna, ale niezastąpiona i niezbędna każdego dnia. Śnieżnobiała to gwiazda, królewna i celebrytka- pojawiająca się od święta. Uwielbia światło reflektorów i popularność. Zyskała ją przede wszystkim dzięki Śnieżce. To wraz z nią dowiedziała się, czym jest popularność. Wędrują razem od książeczki do książeczki, odwiedzają coraz to nowsze filmy, gry i fabryki zabawek.

Śnieżnobiała uważa się za wyjątkową także dlatego, że bez niej nie byłoby wirującego puchu, bałwana śniegowego i cudownych kożuszków, w które stroją się zimą domy, drzewa, krzewy i cały świat! Jest przekonana, że Święta, które zimą celebruje wielu ludzi, są na nic bez jej obecności. Ale to, to już zwyczajnie, przechwałki! Takie same jak te, że jest najlepszą przyjaciółką Mikołaja i szefową wszystkich elfów, i że bez niej żaden prezent pod choinką by się nie zjawił! Uwierzycie?

Muszę też dodać, że Śnieżnobiała kocha modę. Często paraduje po wybiegach w Atelier Makowych Panien i przyjaźni się z Lisią-Alisią. Rzadko się zdarza, by opuściła jakiś ślub, suknie panien młodych to jej konik!

Domyślacie się zapewne, że śnieżna biel zobowiązuje, więc na całym Archipelagu Bajki na Raz nie znajdziecie większej czyścioszki niż nasza Śnieżnobiała! Łazienka i pralnia to w jej domu największe pomieszczenia! Biblioteka jest pełna poradników z patentami na wywabianie plam i przywracanie wszystkiemu śnieżnej bieli. Trzeba przyznać, że jest w tym dobra! Dlatego właśnie jest czyściutka, pachnie nieziemsko i wygląda jak z najpiękniejszego obrazka! W tym akurat możecie zawsze brać z niej przykład, daję słowo, że poczujecie się bajecznie!

Bajka Biała Weekendowa (Kolorowe bajki 9.)

Ona jest tak zwyczajnie wszędzie. I jest światłem. Otula miękko góry, doliny, morza i lasy, żeby wydobywać z nich najpiękniejsze kolory. Jest mistrzynią w biegach. Potrafi błyskawicznie docierać w najdalsze zakątki świata. Jej ulubioną zabawą jest wyszukiwanie przeszkód, dzięki którym rozprasza się na wszystkie kolory tęczy. Uwielbia to!

Biała Bajka mieszka też u Ciebie:) Spójrz tylko na sufit! Nawet jeśli wszystkie ściany masz najbarwniej wytapetowane- sufit należy do niej! A czy pamiętasz swoją drogę do domu babci albo do przedszkola, czy szkoły? Tak! Oczywiście! To ona przeprowadza Cię przez niebezpieczne ulice, bo wyświetla na jezdniach białe, bezpieczne pasy. Da się zauważyć, prawda? Niezła z niej opiekunka! Nalewa mleko do dzbanka, sojowe na przykład:) O naukę też dba, bieli wszystkie karteczki książek i zeszytów. Zaprasza też czasem inne kolorowe bajki, żeby tworzyły niezwykłe obrazki, ale to ona-Biała- jest Karteczkową Panią.

Ma niezwykłych przyjaciół. Najczęściej widuje się ją z grzecznymi bajkami. One nawet mają wspólny projekt! Otóż, gdy ktoś chce zmienić się na lepsze, zabierają ze sobą to, co się nie udało, wycierają to po prostu swoimi magicznymi gumkami i wspólnie otwierają nową, czyściutką i bielutką kartę następnego dnia, na której można spisywać coraz lepsze, dobre uczynki! Niezłe, prawda? 

Rozejrzyj się wokół i pozdrów Białą Bajkę, bo wszyscy tak bardzo się przyzwyczaili do jej obecności, że zazwyczaj nawet jej nie dostrzegają…

17 lutego, 2021

Bajka Puszystka (Ptakoteka 10.)


Od czasu kultowej już wizyty na Ptasiej Wyspie psa-Olafa minęło sporo czasu i właściwie wszystko się zmieniło. Stale napływały fale turystów, którzy pragnęli poznać wszystkie tajemnice tego miejsca. Pan Sztachetka mówił, że podobna popularność zdarzyła się wtedy, gdy na wyspie powstał Ptasi Zegar, który do dziś jest popularny, ale teraz przybysze chcą także bawić się w Ptakotece, słuchać koncertów pana Czikczirika, odwiedzać teatr, studio nagrań i szkołę. Profesor Piórchotek zorganizował nawet letnie warsztaty empatii, które cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem.

W tych okolicznościach, nikogo nie zdziwiło zanadto, że na Wyspę przybył autolotem Kropaczka dziennikarz Puszytek. Myszka Szarusia wiedziała od kuzynki Szy, że jest on dobrym znajomym Lisi-Alisi i dlatego zdecydował się przyjąć zlecenie wprost z królewskiego dworu, na nakręcenie filmu o dokonaniach mieszkańców Ptasiej Wyspy.

Gdy tylko Puszystek opuścił autolot, powiało elegancją. Miał na sobie nienagannie skrojony, cytrynowy garnitur w prążki, białą koszulę z żabotem, wymyślnie ufiokowany czubek i pachniał, jak nie wiem co… Wszyscy sądzili, że będzie wyniosły i zarozumiały, bo przybył w końcu z Królewskiej Kwiatowej Wyspy, ale nic z tych rzeczy. Puszystek był naturalnie miły i naprawdę ciekawy każdego wyspianina. Ujął jednak najbardziej wszystkich tym, że umiał słuchać, jak nikt inny. Zadawał niby proste i oczywiste pytania, ale takie, które pozwalały mówić wszystko prosto z serca.

Jakiś czas po przyjeździe, Puszystek odwiedził profesora Piórchotka. Rozmawiali bardzo długo i obmyślili wspólny projekt. Okazało się, że mieszkańcy Ptasiej Wyspy, opowiadając swoje historie, stworzyli mimochodem kronikę wydarzeń, sięgającą daleko poza pamięć najstarszych jej mieszkańców. Przypominali sobie stare rodzinne opowieści, jakieś legendy i anegdoty, znajdowali na strychach zapomniane zdjęcia, nagrania i pamiątki. Było tego mnóstwo. Puszystka aż rozbolała głowa na myśl o ogromie pracy, jaki by ich czekał, gdyby chcieli spisać to wszystko, ale dyrektor szkoły tylko się uśmiechał.

W programie Uniwersytetu Piórchotek miał szkolenie z podstaw magii, o czym prawie nikt na Wyspie nie wiedział. Teraz wszystkie czarodziejskie umiejętności okazały się bezcenne. Zanim Puszystek zdążył się zdziwić, na wielkim biurku piętrzyły się pięknie zapisane i wspaniale ozdobione karty Kroniki Ptasiej Wyspy ułożone w porządku chronologicznym. Profesor magicznie zadbał też o właściwą i elegancką oprawę dzieła, które czekało na debiut w czasie pierwszego pokazu filmu Puszystka.

Jak się domyślacie, zarówno film, jak i kronika stały się bestselerami i rozsławiły Ptasią Wyspę w najodleglejszych nawet zakątkach Archipelagu Bajki na Raz. Puszystek spędził cały rok na podróżach, w czasie których dzielił się z Bajkanami swoimi doświadczeniami zdobytymi w czasie pracy nad filmem i kroniką.

Pewnie myślicie, że kariera i sukces przewróciły Puszystkowi w głowie i zapomniał o przyjaciołach z Ptasiej Wyspy. Myszka Szarusia twierdzi, że nic bardziej mylnego… Ponoć wie z najpewniejszych źródeł, że jesienią elegant powróci. I podobno wie też, dlaczego…

16 lutego, 2021

Bajka Czikczirika (Ptakoteka 9.)

Czikczirik wydawał się niepozorny. Był niewielki, błękitny czubek na jego głowie nie dorównywał innym, a kropki na piórkach gdzieniegdzie rozmazywały się nieciekawie. Większość ptaków mijała go obojętnie, a niektórzy nawet nie odpowiadali: Cześć. Większość mieszkańców Wyspy nie wiedziała, że pan Czikczirik jest dalekim krewnym państwa Słowików. On sam niechętnie się tym chwalił. Żył sobie spokojnie, dużo podróżował i zupełnie nie miał przyjaciół. Gdy wracał z wojaży do domu, lubił bujać się na hamaku w ogrodzie i rozmyślać.

Przez otwarte okna niosła się wtedy po wyspie słodka melodia za melodią, a każda z nich miała niezwykłą moc przywoływania pozytywnych myśli i nietuzinkowych pomysłów. Okoliczni mieszkańcy wprost ją uwielbiali.

Pewnej miłej niedzieli, kiedy to Czikczirik pakował walizki do autolotu Trelifiolki, podfrunął do niego pan Zielonak i zagadnął:

-Jaka szkoda, że sąsiad już wyjeżdża, my z żoną nie możemy się nadziwić, jak ta muzyka, której pan słucha, szybko usypia naszą pisklusię! Szukaliśmy nawet w Szafirnecie, ale nie udało nam się jej znaleźć. Może mógłby sąsiad podesłać link albo może pożyczyć płytę?

Czikczirik wydawał się być zdumiony. Wyglądał, jakby się dziwił, wstydził albo przeżywał coś jeszcze dziwniejszego.

-Ja…, ja naprawdę niczego nie słucham…

- Oj, sąsiedzie, przecież my naprawdę słyszymy tę pańską muzykę! To jakaś tajemnica, czy coś?

-To żadna tajemnica, ja sobie tak tylko nucę dla przyjemności…

-Nucę? To pan tak śpiewa? Naprawdę? No nie mogę…

-No tak, naprawdę, więc nie podeślę linku ani też nie pożyczę płyty… przepraszam, ale Trelifiolka za długo już na mnie czeka. Do widzenia.

-Do widzenia. -odpowiedział oszołomiony pan Zielonak.

Czikczirik nie wracał tym razem jakoś dłużej niż zwykle, więc w Teatrze zwołano naradę. Pan Zielonak opowiedział, co się wydarzyło.

-Mamy prawdziwy talent na kosmiczną skalę!- zawyrokowała Lisia-Alisia.

-Prawda! -krzyknęły chórem ptaki. Długo się naradzały, w końcu napisały petycję do Kolorowej Królowej i gdy Czikczirik wrócił, miały dla niego niespodziankę, która doprowadziła skromnego śpiewaka do łez. Otóż, Królewski Teatr Radości „U Płaskuszka” zyskał, za sprawą Królowej i Wróżki Tysiąca Emocji, najnowocześniejsze studio nagrań. Na wyspę przybyli też fachowcy-artyści, którzy mieli je prowadzić.

I tak oto został odkryty talent, któremu nikt nie był w stanie dorównać. Płyty z muzyką Czikczirika rozchodziły się w astronomicznych nakładach, koncerty gromadziły niespotykane rzesze słuchaczy. Było także coś jeszcze. Kojące melodie sprawiły, że oddziały porządkowe ważek nudziły się jak mopsy! Bajkanie złagodnieli, więcej się uśmiechali, zawsze potrafili przeprosić i wybaczyć, nie nosili urazy i zawsze najpierw myśleli, a potem mówili…

Pan Sztachetka wyrokował nawet, że to Kolorowa Królowa celowo wysłała Czikczirika na Ptasią Wyspę, bo wiedziała, że jej cudowni mieszkańcy odkryją szybko jego talent. Czy tak było? Może i tak. Któż to wie? Nie można tego potwierdzić ani tym bardziej temu zaprzeczyć:)

Bajka Czubopiórki (Ptakoteka 8.)

Czubopiórka nigdy się nie uśmiechała. Właściwie, nawet gdyby to robiła i tak większość mieszkańców Ptasiej Wyspy nie miałaby szans, żeby odpowiedzieć tym samym, bo nikt nie widział jej  głowy, a co dopiero uśmiechu. Dlaczego? Otóż, Czubopiórka była baaaardzo wysoka. Nikt w rodzinie nie wyróżniał się tak jak ona. Od pokoleń mieli wprawdzie wszyscy długie nogi pozwalające brodzić w rozkosznej wodzie, ale bez przesady, nie tak długie! Tylko ONA! Czubopiórka Ina- została szczególnie obdarowana przez naturę.

Wstydziła się i złościła na przemian. Inne pisklaki nie chciały się z nią bawić. Zawsze wygrywała wyścigi, nie było dla niej miejsca, w które nie sięgnęłaby wzrokiem, więc trudno było z nią wygrać i nawet po prostu porozmawiać. Cała rodzina wspierała Inę jak mogła, ale wiadomo, dla rodziny zawsze jest się kimś wyjątkowym, więc to jej nie wystarczało.

Wszystko zmieniło się dopiero, gdy zasiadła w klasie pana Piórchotka. Na jednej z pierwszych lekcji okazało się, że pan Długoptak zabrał gdzieś drabinę służąca do zdejmowania książek z najwyższych półek. Ponieważ latanie w klasie było zabronione, pan Piórchotek zwrócił się do Iny:

- Co za szczęśliwe zrządzenie losu, że cię mamy! Proszę znajdź nam na drugiej półce od góry Księgę Dobrych Manier. Ina podała ją natychmiast, bo nawet nie musiała stawać na palcach, by do niej dosięgnąć.

Innym razem wybrali się na zajęcia fotograficzne w teren. Każde z piskląt robiło zdjęcia trawie, kwiatom lub chmurom, bo poza szkołą wolno było latać. Tylko zdjęcia Iny były jak żadne. Udało jej się dostrzec owady w koronach drzew, zajrzała do dziupli gościnnych Puszkunów i natrafiła w załomie skalnym na rzadką odmianę porostów. Hitem jednak okazało się zdjęcie pana Muszlaka, który ma dom tak daleko od brzegu zatoki, że żaden ptak tam z dość ciężkim aparatem nie doleci. Żaden, oprócz Iny o długich nogach, która zdołała tam dojść!

Zajęcia z fotografii uczyniły z Iny główną reporterkę Szkoły Ptasiej Wyspy i zapewniły naprawdę niezłą popularność! Życie Czubopiórki zmieniło się jednak na dobre wtedy, gdy pan Piórchotek rozpoczął zajęcia latania rekreacyjnego. Pisklaki miały za zadanie lecieć w grupie, podziwiać Ptasią Wyspę i wspólnie zapamiętać jak najwięcej pięknych miejsc. W czasie tych lotów okazało się, że wszyscy dobrze się widzą, bo ptasie nogi płynęły spokojnie za właścicielami i nie przeszkadzały w niczym. Ina wesoło pitpilitała z innymi i bawiła się doskonale. Koleżanki wtedy najlepiej mogły podziwiać wspaniały pióropusz mieniący się zielenią na jej głowie, bo gdy siedzieli w ławkach na lekcji, nie było na to czasu.

Więc wreszcie, dzięki niezwykłemu panu Piórchotkowi okazało się, że naprawdę każdy jest wyjątkowy, i że każda wyjątkowość może przynieść szczęście, jeśli się ją zrozumie, polubi i mądrze wykorzysta.


15 lutego, 2021

Bajka Boćkleków (Ptakoteka 7.)

Rodzina Boćkleków była inna niż wszystkie. Słowo daję. Najstarsze pokolenia, o jakich tylko pamiętała babcia Kikonia, to miały. Pan Boćklek obawiał się nawet, że może być problem, gdy pisklaki pójdą do Szkoły Ptasiej Wyspy.

Trzeba tu powiedzieć, że rodzina bardzo dbała o swoją prywatność i mało kto na wyspie znał ich tajemnicę. A ci, co znali, nie opowiadali wokół o niezwykłych sąsiadach.

Zdarzyło się kiedyś, że pani Boćklekowa wybrała się z kilkoma koleżankami, takimi z młodości, na piknik do Zatoki Śpiewających Wilców. Panie bawiły się świetnie, przypominając sobie anegdotki z minionych lat. Niespodziewanie wilce umilkły. Rozbawione koleżanki, oczywiście, nawet tego nie zauważyły. Za to pani Boćklekowa, ni z tego, ni z owego zawołała:

-Mam pomysł, lećmy na wzgórze, tam jest lepszy widok na Zatokę, zrobimy świetne zdjęcia!

Propozycja spodobała się wszystkim, więc przyjaciółki błyskawicznie spakowały kosze i koce, a po kilku machnięciach skrzydłami były na wzgórzu.

Wtedy stało się coś niezwykłego. Zerwał się porywisty wiatr, pociemniało i w jednej sekundzie cała plaża, na której przed chwilą odpoczywały, znalazła się pod wodą. Przyjaciółki zamilkły.

-To zupełnie tak, jakbyś wiedziała, co się stanie… -wyjąkała przerażona pani Długoptakowa.

– To prawda! - Tak! - Właśnie!- pokrzykiwały jedna przez drugą wystraszone koleżanki.

- No co wy? -zawołała zbyt głośno pani Boćklekowa. -Chciałabym mieć taką moc! Ale przyznaję, udało mi się!

Po krótkiej chwili ciszy rozległ się radosny śmiech i wszystkie piknikowiczki potwierdziły, że szczęście ich dziś nie opuściło.

Więc już wiecie! Rodzina Boćkleków widziała przyszłość. To była umiejętność w równym stopniu pomocna, co utrudniająca życie. Pisklaki nieraz przechwalały się swoją magiczną umiejętnością, ale inne ptaki im nie wierzyły, nawet wyśmiewały się i kpiły z przesadnej wyobraźni i zarozumialstwa małych Boćkleków. Tak więc i one szybko zrozumiały, że nie warto zdradzać tak ważnych sekretów. Nauczyły się też z czasem, że zamiast mówić, raczej warto działać, a inni i tak efekty tego działania przypiszą bliżej nieokreślonemu szczęściu, fartowi i czemu tam jeszcze będą chcieli. Najtrudniej przecież dostrzec to, co się ma przed samym nosem.

13 lutego, 2021

Bajka Piórchotka (Ptakoteka 6.)


Akademia Niezwykłych Stworzeń to nie przelewki. Kalendarz wypełniony wykładami, zajęciami praktycznymi, czasem też zabawami. Trzeba uczciwie przyznać, że nie wszyscy są w stanie sprostać takim wyzwaniom. Od czasu ogromnego sukcesu psa-Olafa nikt jeszcze nie zasłużył na Magiczny Medal Bajkanii. Do teraz.

Pewnej zwyczajnej środy na niebie Ptasiej Wyspy zaczęło się dziać coś dziwacznego. Najpierw z puchatej chmurki zaczęły wysypywać się radosne chwile, wszystkie kolorowe i smakowite. Potem wiaterek Huri przyciągnął z niemałym trudem wielki wór pełen rozśpiewanych nutek, aż wreszcie ze świstem wylądował autolot Kropaczka i Trelifiolki, którzy przywieźli krótki list od Królowej. Brzmiał tak: Piórchotek wymiata! Gala o zachodzie słońca. Sala Królewskiego Teatru Radości „U Płaskuszka” już gotowa, KK&MK- czyli Kolorowa Królowa i Malachitowy Król.

Zapanowała konsternacja. Nikomu nie chciało się wierzyć, że Piórchotek ma na swoim koncie coś, co zwróciło uwagę pary królewskiej. Ani on zły, ani dobry. Ciągle tylko czytał, a w bibliotece to nawet nocował czasem. Z nikim się nie przyjaźnił. Nie bywał u modnisi, co można było ocenić na pierwszy rzut oka, bo wyglądał jak wielkie jajo posmarowane miodem i wytarzane w strzępkach zielonego pierza. Nic szczególnego. Żadnych przyjaciół, nawet krewnych nikt nie pamiętał.

-To jakaś bujda! – orzekł bez cienia wątpliwości pan Sztachetka. 
-Bujda, nie bujda, a Teatr Płaskuszka cały już faluje magią wróżek! -zawołał pan Długoptak, wzbił się powoli w powietrze i wziął kurs na wiadome miejsce. Wszyscy ruszyli za nim.
-Po co taki pośpiech? - stwierdził zdziwiony Płaskuszek, -do zachodu słońca jeszcze dość czasu. I ruszył wolno, podziwiając szumiące słodko drzewa.

Gdy niebo wystroiło się już w ognisty pomarańcz, a gdzieniegdzie prześwitywała nawet królewska purpura, w Teatrze stawili się wszyscy, ale nie było tłoku, bo widownia rozszerzała się stosownie do przybywających gości. Wszystko było jak zawsze w czasie wizyty Królowej: wróżki, kolory, zapachy, emocje i wszechobecna magia. Tym razem pojawiło się też coś nowego. W głębi sceny widać było solidne, granatowe drzwi ze złotą wywieszką, na której napis falował tak, że nie sposób go było odczytać.

Piórchotek pojawił się, gdy Królowa wezwała go na scenę. Zebrana widownia westchnęła tylko ze zdumienia, bo zielone pióra Piórchotka były modnie ułożone, a on sam uśmiechnięty i radosny, jak nie on- zupełnie… Gdy otrzymał medal za najlepszy wynik wśród tegorocznych absolwentów Akademii Niezwykłych Stworzeń, wygłosił nawet porywającą przemowę. Najciekawsze było to, że mówił o przyjaciołach, których zdobył i o radości z niezwykłej pasji, którą w sobie odkrył. Mieszkańcy Ptasiej Wyspy nie kryli zdumienia.

– To naprawdę magiczna Akademia, skoro z Piórchotka zrobiła takiego światowca i eleganta - myślała myszka Szarusia, marząc o podobnej karierze.

Na koniec Królowa zeszła ku poddanym, uśmiechnęła się i wskazała na tajemnicze drzwi, na których wreszcie objawił się napis: Szkoła Ptasiej Wyspy.

-Moi Kochani! Postanowiłam wzbogacić Królewski Teatr Radości „U Płaskuszka” o wnętrza nowej bajkańskiej szkoły. A wszystko za sprawą niezwykłego Piórchotka, którego mianuję jej profesorem i dyrektorem jednocześnie. Muszę dodać, że mamy nawet pierwszego ucznia! Został nim Piskluszek! Brawa! E-Wróżka podesłała chmurkę, na której mały Piskluszek podpłynął na sam środek. Rozległy się brawa, a Piórchotek uścisnął skrzydło swojego pierwszego ucznia i wręczył mu czapkę z daszkiem, na otoku której widniała nazwa szkoły. Natychmiast podniosły się skrzydła wielu troskliwych rodziców, którzy zapragnęli powierzyć Piórchotkowi edukację swoich pociech.  Pan Długoptak podchodził do wszystkich po kolei z spisywał imiona chętnych na liście, która wiła się jak strumyk w Smoczej Dolinie. Piórchotek był tak szczęśliwy, że nad jego głową wciąż wirowały złote i brylantowe gwiazdki.

Tylko pan Sztachetka kręcił deseczkami i mruczał: -No coś takiego…, nigdy bym nie pomyślał…, chyba się starzeję, choć płaszcz mam nowy i w modny wzorek, a o świecie wiem to i owo… . Wiem, nie wiem, z dzieciakami do szkoły chyba nie wypada…, swoje lata już w końcu mam… I wtedy usłyszał dźwięczące dumą słowa Piórchotka: -W każdym wieku można się uczyć w naszej szkole, właśnie pojawiło się na liście uczniów nazwisko pana Sztachetki, brawo! I rozpoczęła się wesoła zabawa, a pan Sztachetka aż podskakiwał z radości, bo nikt się z niego nie naśmiewał, tylko wszyscy mu gratulowali!  


Bajka Trelifiolki (Ptakoteka 5.)

Czerwony kolor podobno zawsze jest w modzie. I wzór w kropeczki też. Podobno również krótkie fryzury są na czasie i pasują osobom nieprzeciętnym…

Trelifiolka miała to wszystko… a jakże… Cóż z tego, skoro i tak wszyscy traktowali ją po macoszemu, jak dziecko po prostu. Nikt nie brał na poważnie jej opowieści o tym, że planuje zostać zawodowym kierowcą autolotów wyścigowych. Krewni mówili bezradnie: -Oj… i na tym zwykle rozmowa o planach Trelifiolki się kończyła.

Kiedy już nawet spacery z Płaskuszkiem przestały jej poprawiać nastrój, zdarzyło się coś, co zmieniło jej życie. Otóż, wczesnym rankiem, wracając z lasu z koszykiem malin, usłyszała cichy szum silnika! Rozejrzała się i dostrzegła na horyzoncie małą kropeczkę, która po krótkiej chwili była już jak jajko… melon… dynia… balon i aaaach… wielki sportowy autolot!

Trelifiolka błyskawicznie oceniła tor lotu i stwierdziła, że miejscem lądowania musi być polana przy Jeżynowym Zagajniku. Miała bardzo krótkie nóżki i jeszcze krótsze skrzydełka, więc o szybkim locie nie było mowy, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie, że ukryła w przepasanej kieszeni swojej aksamitnej, czerwonej sukienki kilka okruchów magii pozostawionych przez wróżki. To było to! Po chwili stała już obok maszyny, z której wyskoczył zręcznie ktoś ubrany w błękitny kombinezon w kropki! Tak, w k-r-o-p-k-i!

To musi być znak, magiczny znak, przemknęło przez głowę Trelifiolce, więc uśmiechnęła się w zachwycie i wtedy usłyszała:

-Cześć, jestem Kropaczek! Przyleciałem poćwiczyć przed Wielkim Wyścigiem Autolotów. Wasza wyspa jest taka spokojna, no i wszyscy tu latają, więc mam nadzieję, że znajdę pomocnika. I wesoło się uśmiechnął.

- Ja…, ja… się znajdę…, ja będę pomocnikiem…

-Chyba pomocniczką, stwierdził wyraźnie rozbawiony Kropaczek, po czym dorzucił: -Spoko, nadasz się!

Od tego dnia każdą wolną chwilę spędzali w warsztacie i na treningach, to znowu na treningach i warsztacie. Po kilku tygodniach Trelka znała maszynę jak własną szkatułkę na kropki! Miała też za sobą pierwsze treningowe loty, a Kropaczek chwalił ją bezustannie, przysięgając, że takiego talentu jeszcze na archipelagach nie było!

W przeddzień Wielkiego Wyścigu zdarzyło się to piekielne: I nagle…. Kropaczek rozchorował się na amen. Miał gorączkę, kaszel i bredził coś o nieoszlifowanym diamencie. Pod wieczór Trelifiolka otrzymała elektryzującą, ekspresową wiadomość z Zamku. Nie wiedziała, co właściwie ma odpowiedzieć na niespodziewaną propozycję. Kiedy jednak przypomniała sobie pobłażliwość tych, którzy nigdy w nią nie wierzyli, od razu podjęła decyzję.

Nie była jedyną dziewczyną wśród uczestników Wielkiego Wyścigu Autolotów. Była jednak jedyną, która pierwszy raz startowała w tej imprezie.

Co było dalej? To przecież bajka, więc to jasne jak słońce! Trelifiolka stanęła na podium! Zdobyła srebrny medal i stałe miejsce w zespole Kropaczka. To ją uszczęśliwiło. Miała jednak problem z odebraniem gratulacji od krewnych, bo zaniemówili ze zdumienia i jakoś ten stan nie mijał… Czyżby jakieś okruchy magii zadziałały?

12 lutego, 2021

Bajka Płaskuszka (Ptakoteka 4.)

To był ptak najmilszy ze wszystkich mieszkańców wyspy. Serio! Często chodził piechotą, co innym ptakom nie zdarzało się zbyt często, a nawet śmiało mogę powiedzieć, że nigdy. Na Ptasiej Wyspie wszyscy święcie wierzyli, że spotkanie Płaskuszka o wschodzie słońca wróży rozświergolony dzień pełen radości i miłych niespodzianek. Zdarzało się, że Płaskuś, wiedząc o czyimś problemie albo smutku, specjalnie przechadzał się o świcie blisko jego domku, żeby odpędzić smutki i wspólnie zrobić coś niezwykłego.

Zrobiło się jeszcze bardziej niezwykle, gdy w pewien piątkowy poranek do drzwi Płaskusiowego domku ktoś natarczywie załomotał. Gdy tylko klucz zatańczył dwa razy w zamku, a zasuwka odskoczyła z gracją, do wnętrza weszła, a może lepiej byłoby powiedzieć, wpadła jak wiosenna burza niezwykła i, co muszę podkreślić, nieznana gospodarzowi persona.

Płaskuś oniemiał, uśmiechał się bliski chichotu i pocierał bezradnie fioletowe piórka na brzuszku. Zanim odszukał myśl, co by tu można było powiedzieć w tej sytuacji, falująca kula cytrynowych, limonkowych i pomarańczowych piór znieruchomiała, a na jej szczycie ukazała się malutka główka o wielkich czekoladowych oczach przysłoniętych nieco daszkiem kraciastej czapeczki. W sekundzie wszystko stało się jasne! Przybyła dawno niewidziana na wyspie Wróżka  Emer! Płaskuszek właśnie miał radośnie i grzecznie powiedzieć: -Siemka, gdy pomieszczenie wypełniło się słodkim zapachem melodyjnych słów, które nijak nie pasowały do kuli tańczącego pierza.  

-Mój drogi, do dzieła! Nie stój tak, do roboty!

-Aaaa…le co mam robić, właściwie? Zapytał po raz drugi zbity z tropu Płaskuś.

-Jak to co! Ratować!, Ratować, mój ty Lilaczku…

-O, no to, to już nie! Tylko nie Lilaczku! Płaskuszek nie znosił tego przezwiska. Dreptało za nim od przedszkola i zawsze przypominało kokardki, które trzy siostry z uporem wiązały na jego ogonie, ku uciesze innych pisklaków… Gdy ochłonął, uchwycił przemykającą myśl, że może chodzi o ratowanie Czarnielota, który postanowił ostatnio zostać pustelnikiem, ale…

Emer podobno umiała czytać w myślach, tym razem zignorowała zupełnie oburzenie gospodarza, a może z tym czytaniem to były tylko plotki? Dość że bez ceregieli wyłożyła wreszcie sprawę. Otóż, Kolorowa Królowa zdecydowała, że na Ptasiej Wyspie powstanie Królewski Teatr Radości i właśnie Płaskuszek został wybrany na jego szefa… Zapadło niezręczne milczenie… Po chwili dało się słyszeć ciche pitpilenie i, rezolutny zazwyczaj, właściciel fioletowego pierza wypalił:

-Nie mogę, absolutnie nie mogę… przecież moje spacery… rozmowy… no i w ogóle… Nic z tego, odmawiam!

-Oj tam, nie marudź… zaśpiewała Emer, zafalowała burzą modnych piór i już stali przed okazałym gmachem, do którego drzwi prowadziły wprost z salonu Płaskuszka! Pod sklepieniem nowego wnętrza unosił się fioletowy szyld:

Królewski Teatr Radości „U Płaskuszka”

Przyjdź koniecznie na  magiczny spacer!

Co to się działo! Wszyscy znowu mieli świeżą atrakcję, nawet modnisia Lisia-Alisia od czasu do czasu zamykała swój salon i radośnie przemierzała brzozowe alejki teatralnej sceny.  

Płaskuszek był szczęśliwy! Bez względu na pogodę i porę roku mógł teraz spacerować do woli z mieszkańcami wyspy po magicznej scenie, która zawsze zjawiała się tam, gdzie akurat była potrzebna!


11 lutego, 2021

Bajka Czarnielota (Ptakoteka 3.)

Czarnielot stał się celebrytą Ptasiej Wyspy. Wyparowała gdzieś jego dawna skromność i życzliwe usposobienie. Nigdy nie starczało mu już czasu dla Płaskuszka, który był jego przyjacielem od zawsze. Miał teraz inne zajęcia. A to selfi z Sikorczankami, a to śniadanko u państwa Boćkleków,  to znów spotkanie z drużyną fruwaczy i tak bez końca. 

Ptaki szeptały po kątach, powtarzając historyjki o wyskokach Czarnielota. Cały Szafirnet huczał od plotek na temat właściciela purpurowego dzioba.  On jednak nic sobie z tych plotek nie robił. Drwił z tych, którzy go podziwiali. Nawet do babci przestał dzwonić.

Szczególnie lubił krytykować wygląd innych ptaków. Obraził Szarolotkę, nazywając ją brzydką i nudną. Doprowadził do łez Puchawa, pękając ze śmiechu na widok jego okularów w czarnej oprawie. A ulubioną rozrywką stało się dla niego naśladowanie lotu Piórchotka. Rechotał, że domowa gęś lepiej sobie radzi w powietrzu, a i Kocurka pewnie by wyżej latała… Piórchotek był w rozpaczy, cała wyspa się z niego naśmiewała… Co tam wyspa! Cały archipelag kpił w najlepsze…

Któregoś dnia, pan Sztachetka zauważył, że pióra Czarnielota zamilkły. On sam nawet tego nie zauważył. Zorientował się, że coś jest nie tak, gdy pewnego ranka  stanął przed lustrem i ujrzał lewe skrzydło zupełnie pozbawione cudownych, kolorowych piór.

Natychmiast pofrunął ku wzgórzu Lisi-Alisi, ale jego lot był nierówny i bardzo męczący. Zasapany i wściekły wylądował u drzwi. Od progu wrzasnął:

-Składam reklamację! Niczego nie umiesz! Twoje pióra zniknęły!

Alisia stała niewzruszona.

-Mój drogi Czarnielocie, czy pamiętasz, co powiedziałam ci, gdy opuszczałeś mój salon?

-Pewnie! Że wyglądam magicznie!

- No właśnie, magicznie! Jednak moja magia nie chce za nic zostać z kimś, dla kogo przyjaźń nie ma wartości, kultura jest zbędna, a dokuczanie innym- to rozrywka.

-Poprawię się, jeśli tylko o to ci chodzi…

-Tylko o to? Aż o to?  Żegnaj Czarnielocie, miałeś szansę, ale źle z niej skorzystałeś. Drugiej nie będzie.

Czarnielot wracał do domu piechotą. Był zdruzgotany i wściekły na cały świat…

Bajka modnisi Lisi-Alisi (Ptakoteka 2.)

Od czasu wizyty psa Olafa, na Ptasiej Wyspie stale coś się działo. Pan Sztachetka twierdził nawet, że to wszystko sprawka wróżek i ich magii, której okruszki można było znaleźć wszędzie. Wyspa błyszczała, śpiewała cichutko, no i pachniała jak pole frezji! Nikogo więc nie zdziwiło za bardzo, że stary dom na wzgórzu wynajęła Lisia-Alisia. Przybyła wprost z Kwiecistej Wyspy Kolorowej Królowej i natychmiast ogłosiła, że otwiera Salon Ptasiej Mody.

Mało kto się do tego przyznawał, ale absolutnie wszyscy zapragnęli odwiedzić to niezwykłe miejsce i zaznajomić się bliżej z modnisią, Lisią-Alisią. Nawet pan Sztachetka myślał całkiem poważnie o zmianie brązowej barwy swoich desek, która całkiem już zblakła, a gdzieniegdzie nawet odpadała całymi płatami. Martwił się tylko, że skoro to Salon PTASIEJ Mody, może nie uniknąć jakiegoś pierzastego deseniu.

Przez jakiś czas nie było jednak odważnego, który powierzyłby jako pierwszy swój wygląd łapkom modnisi. Ptakodziób Czarny rozsiewał nawet plotki, że wizyta u Lisi jest bardzo, ale to bardzo niebezpieczna. Na szczęście, nikt jego rewelacji nie brał na poważnie.

Którejś pachnącej środy gruchnęła wieść, że Czarnielot, wracając z Czeremchowego Zagajnika, zagadał się przez trelimórkę z babcią, zniżył lot i tak nieszczęśliwie zaczepił o gałęzie sosny, że stracił wszystkie pióra lewego skrzydła. Cóż było robić, musiał bez chwili namysłu ruszyć do salonu Alisi.

W okamgnieniu całą wyspę obiegła ta wiadomość, na którą wszyscy czekali. Niektórzy nawet udali się na wzgórze modnisi i oczekiwali w gałęziach pobliskich drzew na efekty pracy artystki. I trzeba przyznać, że było warto!

Po kilku godzinach otworzyło się wielkie okno na poddaszu starego domu i oczom wszystkich ukazał się bohater dzisiejszego dnia. Wyspa wstrzymała oddech. Lewe skrzydło Czarnielota błyszczało błękitnymi i turkusowymi piórami, które miękko falowały na wietrze. Do tego cichutko, prawie niesłyszalnie śpiewały jak woda w strumieniu  szepcząca do traw, kamyków i gawędząca z żabami. Ale to nie było wszystko! Dziób ptaka stał się purpurowy, a nad każdym okiem pysznił się pęk szmaragdowych puszków.

No nie! Tego było już nadto! Tłum ruszył do bramy starego domu, gdzie czekał spokojnie pan Długoptak z okazałym grafikiem spotkań. Modnisia Lisia-Alisia obserwowała wszystko zza firanki i naprawdę nie zgadlibyście, o czym właśnie myślała…

Bajka w Ptakotece (Ptakoteka 1.)


To nawet trudno pojąć! I prawie nie sposób uwierzyć! Tak! Stało się! Przyjechał! Przybył ON i jego aksamitne, miodowe uszy! Na Ptasiej Wyspie zawrzało radosnym świergotem. Każdy ptak chciał uścisnąć łapę Olafa-psa, który ukończył właśnie Uniwersytet Wspaniałych Stworzeń.

Po burzliwej naradzie ustalono, że spotkanie z idolem całej Bajkanii odbędzie się w „Ptakotece”. Miejsca dużo, dobre światło i oczywiście- scena! Niewielka wprawdzie, ale na wywiad i wręczenie upominków wydzierganych własnymi dziobami, a także wokalne popisy państwa Słowików- wystarczy.

Wczesnym sobotnim popołudniem przed „Ptakoteką” zgromadziły się tłumy. Długa kolejka fanów Olafa wiła się od drzwi wejściowych aż po Lisią Polanę. Ptaki i inne stworzenia, znane z kultury osobistej i troski o innych, zachowywały należyty dystans i starały się nie otwierać dziobów. Niektóre dla pewności, znając własne gadulstwo, zawiesiły na nich kwiaty lub upominek i tak pilnowały się, żeby nie ćwierkolić.

Kiedy stojący w kolejce mijał trzy brzózki, dostrzegał wnętrze „Ptakoteki”, ach, co to był za magiczny widok! U sufitu kręciła się błyszcząca, świetlista kula, która mrugała wokół brylantowymi smugami światła!  Olaf witał wszystkich bardzo grzecznie, machał króciutkim ogonkiem, czasem polizał kogoś nieśmiało w skrzydło, czasem zaszczekał, ale dyskretnie, zdarzyło się raz czy dwa, że nawet pochwalił czyjąś kreację lub modną czuprynkę. Niektóre ptaki chciały od razu rzucać się bohaterowi na szyję, ale na szczęście pan Długoptak w porę reagował.

Ku zdumieniu zebranych przybyła też Kocurka, a przecież każdy wie, jak narozrabiała ostatnio. Nie uszło uwadze żadnego ptaka, że panna Kotka ustroiła swój czarny ogon czerwoną kokardą i udawała, że nic a nic się nie przejmuje. Zajęła miejsce przy panu Sztachetce i prezentowała wymyślne ćwiczenia rozciągające. Przyprowadziła ze sobą myszkę Szarusię, żeby pokazać, jak się zmieniła i jaka jest przemiła. Z dala trzymał się też Ptakodziób Czarny.   Przestępował z nogi na nogę, drapiąc przy tym deski pana Sztachetki, był zawstydzony, bo nie wykonał żadnego upominku.  Pan Sztachetka nie bardzo chciał przebywać w tym towarzystwie, ale był kulturalnym płotem, więc tylko zmrużył oczy i wymownie milczał.

Kiedy już wszyscy zajęli swoje miejsca, przemówił wilga Leon. Powitał wszystkich, machnął skrzydłem i… zaczęło się! Najpierw rozległy się ciche świsty, potem powietrze zafalowało, rozbłysły ciepłe, miodowo-złote światła i wszyscy zebrani aż krzyknęli z zachwytu! Błyszcząca kula zawirowała i „Ptakoteka” zmieniła się w Salę Tronową Zamku Kolorowej Królowej! Wszystkie miejsca zostały zajęte! Pojawiły się wróżki, zwiadowcy i pary królewskie wszystkich wysp Archipelagu Bajki na Raz. Wróżka Tysiąca Emocji wirowała pod sklepieniem, rozsiewając radość, zachwyt i euforię!

Olaf oniemiał. Nie wiedział, co się dzieje! Nie zrozumiał z wrażenia ani słowa z przemówienia Królowej i nawet nie śmiał spojrzeć na swoją szyję, na której pojawił się Magiczny Medal Bajkanii. Zerkał na piętrzące się stosy prezentów, które za sprawą E-Wróżki spłynęły deszczykiem na scenę. Mało brakował, a nie wydobyłby z siebie głosu, ale wróżka Niu dodała mu otuchy, pogłaskała czule i Olaf przemówił. Skłonił się przed Kolorową Królową, podziękował cudownym ptakom, zachwycił się magią wróżek i ogłosił, że wszystkie  szaliki, nauszniki i podpórki do książek, które dostał, będą jego skarbami!

Na koniec dał znak Leonowi, który podał mu plik kopert. Zapadła cisza, tylko w powietrzu słychać było cichy szum skrzydeł oddziału ważek pilnujących bezpieczeństwa. Olaf drżącym głosem, poszczekując z radości od czasu do czasu, ogłosił: Oto zaproszenia do udziału w zajęciach Uniwersytetu Wspaniałych Stworzeń! A potem odczytał listę szczęśliwców! Na sali zapanował zgiełk, każdy chciał się uczyć, żeby być tak wspaniałym jak Olaf!

Kiedy koperty odebrali już: Czubopiórka, Puszystek, Zielonak, Piskluszka, Kropaczek, Trelifiolka, Płaskuszek, Piórchotek, Czarnielot i  wiele innych wspaniałych stworzeń, w łapie bohatera pozostała ostatnia koperta. Każdy pragnął tego zaproszenia. Każdy- z wyjątkiem Kocurki, która na wszelki wypadek przysiadła obok drzwi, żeby prysnąć, jakby co. I wtedy stało się to, czego rozpieszczona Panna Kotka obawiała się tak bardzo. Olaf z wyraźnym zachwytem odczytał: Panna Kocurka… z wielu dziobów i pyszczków wyrwał się głos zawodu, a z kociego gardełka wystrzeliło wysokie: MIAAAAAU! Nie było jednak ratunku. Nad drzwiami zawisł komar Bzykulek, odcinając drogę ucieczki, a wróżka Niu błyskawicznie pochwyciła kotkę i w jednej chwili przeniosła wszystkich wyróżnionych zaproszeniami, na Uniwersytet Wspaniałych Stworzeń.

Podróż była krótka, ale Kocurkę i tak zdążyła dopaść przerażająca myśl, że czas szczęścia i nieustannego relaksu w domu wróżki Niu, dobiegł końca.