To był ptak najmilszy ze
wszystkich mieszkańców wyspy. Serio! Często chodził piechotą, co innym ptakom
nie zdarzało się zbyt często, a nawet śmiało mogę powiedzieć, że nigdy. Na
Ptasiej Wyspie wszyscy święcie wierzyli, że spotkanie Płaskuszka o wschodzie słońca
wróży rozświergolony dzień pełen radości i miłych niespodzianek. Zdarzało się,
że Płaskuś, wiedząc o czyimś problemie albo smutku, specjalnie przechadzał się o
świcie blisko jego domku, żeby odpędzić smutki i wspólnie zrobić coś
niezwykłego.
Zrobiło się jeszcze bardziej
niezwykle, gdy w pewien piątkowy poranek do drzwi Płaskusiowego domku ktoś
natarczywie załomotał. Gdy tylko klucz zatańczył dwa razy w zamku, a zasuwka
odskoczyła z gracją, do wnętrza weszła, a może lepiej byłoby powiedzieć, wpadła
jak wiosenna burza niezwykła i, co muszę podkreślić, nieznana gospodarzowi
persona.
Płaskuś oniemiał, uśmiechał się
bliski chichotu i pocierał bezradnie fioletowe piórka na brzuszku. Zanim
odszukał myśl, co by tu można było powiedzieć w tej sytuacji, falująca kula
cytrynowych, limonkowych i pomarańczowych piór znieruchomiała, a na jej szczycie ukazała się malutka główka o
wielkich czekoladowych oczach przysłoniętych nieco daszkiem kraciastej
czapeczki. W sekundzie wszystko stało się jasne! Przybyła dawno niewidziana na
wyspie Wróżka Emer! Płaskuszek właśnie
miał radośnie i grzecznie powiedzieć: -Siemka, gdy pomieszczenie wypełniło się
słodkim zapachem melodyjnych słów, które nijak nie pasowały do kuli tańczącego
pierza.
-Mój drogi, do dzieła! Nie stój
tak, do roboty!
-Aaaa…le co mam robić, właściwie?
Zapytał po raz drugi zbity z tropu Płaskuś.
-Jak to co! Ratować!, Ratować,
mój ty Lilaczku…
-O, no to, to już nie! Tylko nie
Lilaczku! Płaskuszek nie znosił tego przezwiska. Dreptało za nim od przedszkola
i zawsze przypominało kokardki, które trzy siostry z uporem wiązały na jego ogonie,
ku uciesze innych pisklaków… Gdy ochłonął, uchwycił przemykającą myśl, że może
chodzi o ratowanie Czarnielota, który postanowił ostatnio zostać pustelnikiem,
ale…
Emer podobno umiała czytać w myślach,
tym razem zignorowała zupełnie oburzenie gospodarza, a może z tym czytaniem to
były tylko plotki? Dość że bez ceregieli wyłożyła wreszcie sprawę. Otóż,
Kolorowa Królowa zdecydowała, że na Ptasiej Wyspie powstanie Królewski Teatr Radości
i właśnie Płaskuszek został wybrany na jego szefa… Zapadło niezręczne milczenie…
Po chwili dało się słyszeć ciche pitpilenie i, rezolutny zazwyczaj, właściciel fioletowego
pierza wypalił:
-Nie mogę, absolutnie nie mogę… przecież
moje spacery… rozmowy… no i w ogóle… Nic z tego, odmawiam!
-Oj tam, nie marudź… zaśpiewała
Emer, zafalowała burzą modnych piór i już stali przed okazałym gmachem, do
którego drzwi prowadziły wprost z salonu Płaskuszka! Pod sklepieniem nowego
wnętrza unosił się fioletowy szyld:
Królewski Teatr
Radości „U Płaskuszka”
Przyjdź koniecznie na
magiczny spacer!
Co to się działo! Wszyscy znowu
mieli świeżą atrakcję, nawet modnisia Lisia-Alisia od czasu do czasu zamykała
swój salon i radośnie przemierzała brzozowe alejki teatralnej sceny.
Płaskuszek był szczęśliwy! Bez
względu na pogodę i porę roku mógł teraz spacerować do woli z mieszkańcami
wyspy po magicznej scenie, która zawsze zjawiała się tam, gdzie akurat była potrzebna!