Pokazywanie postów oznaczonych etykietą drzewa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą drzewa. Pokaż wszystkie posty

16 października, 2022

Bajka Kredkowej Jesieni ( Pogodowe bajki 8.)



-To chyba niemożliwe… - szepnął zdumiony jeżyk Tuptuś, gdy wyjrzał rankiem ze swojego domku pod trzema brzózkami. Świat przed mim mienił się kolorami. Cały trawnik był jak puszysty, barwny dywanik. Tuptuś biegał od purpurowego liścia do bursztynowego, to znowu do miodowego, do ciemnozielonego i brązowego… Nigdy nie mógł się nadziwić tym cudom.

- Co cię tak zachwyca, Tuptusiu? – zawołała wesoło myszka Sza.

- Jak zawsze, te cudowne kolory! Zdawało mi się, że jeszcze wczoraj świat był zielony, a tu, proszę, takie czary!

- Wiesz, mogę ci to wyjaśnić. Wszystkie drzewa bardzo troszczą się o swoje liście, które muszą odlecieć na Jesienną Wyspę. Wszystko planują, a nawet mają takie komputery, które włączają akcję odcumowywania liści od gałęzi! Wiem to, bo mieszkałam zimą…

- Tak, tak, mówiłaś – u jednego naukowca, który…

- O, pamiętasz, więc ten naukowiec badał drzewa i wydawało mu się, że wszystko o nich wie, ale nic nie wiedział! Bo drzewa nie zdradziły mu najważniejszego - Tajemnicy Kredkowej Jesieni.

- Ja też jej nie znam! Chyba coś zmyślasz!

- No wiesz! Czy kiedyś cię okłamałam? Obraziłabym się, ale szkoda na to czasu, więc wszystko ci powiem. Pamiętaj jednak, że nie możesz niczego zdradzić żadnemu człowiekowi. Oni wierzą komputerom, toteż nic by pewnie nie zrozumieli i zaraz chcieliby wszystko sprawdzać, badać, zapisywać i drukować w książkach… Same problemy z tymi ludźmi…

- Tu masz rację…

- A zatem, kiedy drzewa przygotowują liście do odlotu na Jesienną Wyspę, świat szarzeje, wysycha, a liście tracą swój soczysty kolor. Tak musi być, inaczej nie odcumowałyby wcale od gałęzi. Kolorowej Królowej znudziło się wysłuchiwanie narzekań na szary, ponury świat i razem z Panią Jesienią zaplanowały Święto Kredkowania Świata! Jakoś tak na początku października wszystkie kredki ze wszystkich światów kolorują wszystkie drzewa i krzewy, i kwiaty, i trawy! Każdy listek może dostać takie nowe ubranko, jakiego pragnie. Natura zaczyna wyglądać, jakby stroiła się na wielki bal! A to tylko uroczy, pożegnalny prezent od Królowej i wróżek dla odlatujących liści! No i marudzących ludzi!

- No i co, to dzieci nie widzą, że ich kredki gdzieś znikają jesienią?

- No nie, bo Święto Kredkowania Świata odbywa się nocami, kiedy dzieci śpią! Gdy kredki wracają do pudełek i szuflad, są na nowo zaostrzone i błyszczące! To wszystko czary kochanej E-Wróżki!

Jeżyk Tuptuś zamyślił się, pomruczał: -nuf, -nuf,- nuf… i podreptał pędem do swojego domku.

- Dokąd to? – krzyknęła zdumiona myszka Sza.

- Jak to dokąd? Idę spać! Nocą będę oglądał Kredkowanie Świata!

15 lipca, 2021

Bajka na wsi (Misiowe bajki 2.)


Wózek Józek puchł z dumy. To on pojedzie z Li na wieś. Pan Fotel i wiecznie drzemiące Łóżeczko - zostają w pokoiku. Oczywiście, pojedzie też miś Chrapuś i pajacyk Senek, bo bez nich się nie da.

-A co to jest właściwie ta wieś? – dopytywał się jasieczek Jasiek.

-No wiesz – zaczęła z namysłem pani Kotka – wyjrzyj za okno i wyobraź sobie, że ktoś pokroił na małe kostki wieżowiec, zupełnie jak marchewkę do sałatki, a potem te kawałeczki rozrzucił wśród drzew i trawy tak, że ludzie zamiast nad sobą lub blisko siebie, mieszkają w swoich mieszkaniach z dala od siebie. Każdy osobno. I właśnie to będzie wieś.

-Trzeba koniecznie dorzucić jeszcze owady i zwierzaki: pszczółki, ważki, motyle, psy, koty, owce, konie, krowy i kury, oczywiście - uzupełnił przydługi wywód Kotki miś Chrapuś, który wszystko wiedział najlepiej.

-I tylko tyle? -zdziwił się Jasiek. – To strasznie dużo miejsca potrzeba na taką wieś.

- To fakt - potwierdziła pani Kotka. – trochę marnują miejsce, ale za to pięknie mają.

- Ależ skąd! - zaprotestował Chrapuś, właśnie najlepiej wykorzystują teren, zdrowo żyją. Nati będzie zadowolona.

Panna-Dziewczynka była zadowolona. Gdy tylko wózek Józek zaparkował na podwórku, odezwał się z uroczystym powitaniem pan Kogut. Piał i piał, aż Nati ułożyła usta w podkówkę i już miała zapłakać ze zniecierpliwienia, ale wtedy dostrzegła małego wróbelka, który przysiadł właśnie na gałązce wielkiego drzewa i zaczął stroić wesołe minki, a gdy zatańczył swój podfruwaniec, Natusia śmiała się w głos i wyciągała do niego rączki.

Tak oto rozpoczęła się jej przyjaźń z wróbelkiem Frankiem. Prawdę mówiąc, to była taka drzemiąca przyjaźń, bo Panna-Dziewczynka w świecie ukrytym wśród pól i lasów spała smacznie, trzymając za rączkę pajacyka Senka. Franek też drzemał, ale na gałązce.

Gdy Nati czegoś potrzebowała, natychmiast nadpływała Mamusia. Panna-Dziewczynka zastanawiała się, skąd Mama wie, kiedy do niej zajrzeć i jak to robi, że zawsze o właściwej porze wszystko jest gotowe. Miś Chrapuś wyjaśnił jej, gdy spytała, że rodzice to tacy czarodzieje po prostu. Nie wiadomo skąd, wiedzą o wszystkim i potrafią nawet wydłużać godziny, żeby zdążyć na czas z ważnymi i mniej ważnymi pracami.

Gdy Natalia znowu znalazła się w swoim pokoiku, pomyślała, że to była naprawdę zaczarowana wyprawa do zupełnie innej, baśniowej krainy.

12 lutego, 2021

Bajka Płaskuszka (Ptakoteka 4.)

To był ptak najmilszy ze wszystkich mieszkańców wyspy. Serio! Często chodził piechotą, co innym ptakom nie zdarzało się zbyt często, a nawet śmiało mogę powiedzieć, że nigdy. Na Ptasiej Wyspie wszyscy święcie wierzyli, że spotkanie Płaskuszka o wschodzie słońca wróży rozświergolony dzień pełen radości i miłych niespodzianek. Zdarzało się, że Płaskuś, wiedząc o czyimś problemie albo smutku, specjalnie przechadzał się o świcie blisko jego domku, żeby odpędzić smutki i wspólnie zrobić coś niezwykłego.

Zrobiło się jeszcze bardziej niezwykle, gdy w pewien piątkowy poranek do drzwi Płaskusiowego domku ktoś natarczywie załomotał. Gdy tylko klucz zatańczył dwa razy w zamku, a zasuwka odskoczyła z gracją, do wnętrza weszła, a może lepiej byłoby powiedzieć, wpadła jak wiosenna burza niezwykła i, co muszę podkreślić, nieznana gospodarzowi persona.

Płaskuś oniemiał, uśmiechał się bliski chichotu i pocierał bezradnie fioletowe piórka na brzuszku. Zanim odszukał myśl, co by tu można było powiedzieć w tej sytuacji, falująca kula cytrynowych, limonkowych i pomarańczowych piór znieruchomiała, a na jej szczycie ukazała się malutka główka o wielkich czekoladowych oczach przysłoniętych nieco daszkiem kraciastej czapeczki. W sekundzie wszystko stało się jasne! Przybyła dawno niewidziana na wyspie Wróżka  Emer! Płaskuszek właśnie miał radośnie i grzecznie powiedzieć: -Siemka, gdy pomieszczenie wypełniło się słodkim zapachem melodyjnych słów, które nijak nie pasowały do kuli tańczącego pierza.  

-Mój drogi, do dzieła! Nie stój tak, do roboty!

-Aaaa…le co mam robić, właściwie? Zapytał po raz drugi zbity z tropu Płaskuś.

-Jak to co! Ratować!, Ratować, mój ty Lilaczku…

-O, no to, to już nie! Tylko nie Lilaczku! Płaskuszek nie znosił tego przezwiska. Dreptało za nim od przedszkola i zawsze przypominało kokardki, które trzy siostry z uporem wiązały na jego ogonie, ku uciesze innych pisklaków… Gdy ochłonął, uchwycił przemykającą myśl, że może chodzi o ratowanie Czarnielota, który postanowił ostatnio zostać pustelnikiem, ale…

Emer podobno umiała czytać w myślach, tym razem zignorowała zupełnie oburzenie gospodarza, a może z tym czytaniem to były tylko plotki? Dość że bez ceregieli wyłożyła wreszcie sprawę. Otóż, Kolorowa Królowa zdecydowała, że na Ptasiej Wyspie powstanie Królewski Teatr Radości i właśnie Płaskuszek został wybrany na jego szefa… Zapadło niezręczne milczenie… Po chwili dało się słyszeć ciche pitpilenie i, rezolutny zazwyczaj, właściciel fioletowego pierza wypalił:

-Nie mogę, absolutnie nie mogę… przecież moje spacery… rozmowy… no i w ogóle… Nic z tego, odmawiam!

-Oj tam, nie marudź… zaśpiewała Emer, zafalowała burzą modnych piór i już stali przed okazałym gmachem, do którego drzwi prowadziły wprost z salonu Płaskuszka! Pod sklepieniem nowego wnętrza unosił się fioletowy szyld:

Królewski Teatr Radości „U Płaskuszka”

Przyjdź koniecznie na  magiczny spacer!

Co to się działo! Wszyscy znowu mieli świeżą atrakcję, nawet modnisia Lisia-Alisia od czasu do czasu zamykała swój salon i radośnie przemierzała brzozowe alejki teatralnej sceny.  

Płaskuszek był szczęśliwy! Bez względu na pogodę i porę roku mógł teraz spacerować do woli z mieszkańcami wyspy po magicznej scenie, która zawsze zjawiała się tam, gdzie akurat była potrzebna!


12 października, 2020

Bajka uprzejma (Emocyjne bajki 2.)



        Jesień wprowadziła się do parków. Wszystkie gaiki, rabaty i zarośla otrzymały nowe, soczyste barwy, zrobiło się naprawdę pięknie i bardzo stylowo. W lasach trwały jeszcze przygotowania do jesiennej inauguracji. Niektóre drzewa liściaste narzekały, że muszą na zimę rozbierać się z liściastych kubraczków, zazdrościły Sosenkom i Jodłom, bo im wolno nosić ubrania cały rok. 
-To niesprawiedliwe- złościł się wielki Dąb. 
-To ze sprawiedliwością nie ma nic wspólnego, szepnął do ucha Dębu rezolutny wiaterek Pasi. 
-Bardzo pana przepraszam, ale pana liście są delikatne i nie przetrwałyby mrozów, a igiełki pani Jodły i pani Sosny są grube i solidnie zabezpieczone przed wszystkim w zasadzie, co niebezpieczne. 
-A Ty co, wszystkie rozumy pozjadałeś, że mnie pouczasz- oburzył się Dąb. 
-Ależ skąd, ja tylko chciałem pomóc zrozumieć… 
-No, no, uważaj sobie młokosie!- rozzłościł się Dąb, bo nie lubił, gdy ktoś przyłapywał go na niewiedzy. Pasi wyszeptał więc znowu: 
-Przepraszam… i cichusieńko odpłynął w głąb dębowej alei. Po prawej stronie zauważył ławeczkę, którą całkiem zasypała lawina liści szykujących się do podróży. Pasi zanurkował, jednym wiatrowym skrzydłem porwał liście i zsypał je pod krzakiem czarnego bzu. Przez chwilę gapił się, widząc, jak kolorowa stertka migocze w słońcu niczym skarby Sezamu. Do ławeczki zbliżyła się właśnie para ludzi, nie mogli się nadziwić, że akurat dla nich jedna ławeczka jest czyściutka i gotowa do zajęcia. Wiaterek ucieszył się i już go nie było. Zatrzymał się po dłuższej chwili obok małego pawilonu, z którego dolatywał słodki zapach rurek z kremem. Dojrzał, że dość energicznie, choć z niemałym trudem, z solidnymi, stalowymi drzwiami mocuje się starsza pani. Kiedy już machnęła ręką i miała zrezygnować ze słodkiej przyjemności, niespodziewany podmuch wiatru otworzył przed nią drzwi cukierni na oścież. 
– No proszę, ktoś mi tu dopomógł- ucieszyła się  seniorka. Pasi poczuł się naprawdę potrzebny, jego przyjaciółka Bryzia mówiła mu, że pomaganie jest bardzo miłe, ale dopiero teraz zrozumiał, co miała na myśli.  
        Szczęśliwy wiaterek przysiadł na wiotkich gałązkach dzikiej róży i zajął się obserwowaniem rodzinki jeży. Wyglądały uroczo. Wszystkie miały kamizelki z kolorowych liści i koszyki na jesienne zbiory. Zapewne tuptają pod starą jabłonkę rosnącą na dużym trawniku obok placu zabaw- rozmyślał Pasi. Postanowił wyprzedzić kolczastą rodzinkę i sprawdzić, co tam ciekawego słychać u pani Jabłonki. Po chwili był na już miejscu i delikatnie wplatał skrzydła w gałązki uginające się pod ciężarem dorodnych, pąsowych jabłuszek. Niestety, delikatność na nic się zdała. Dojrzałe jabłka zaczęły pacać na trawę jedno za drugim. Jabłonka zerknęła krzywo spod okazałego sęku na Pasiego i stwierdziła bez większych emocji: 
-Masz szczęście, mały, że te jabłka są dziś naprawdę potrzebne dla gości, którzy tu niebawem przyjdą. Proszę cię, bądź tak miły  i poukładaj je porządnie w tych koszach. Mówiąc to, wskazała najdłuższą gałęzią na obszerny, drewniany stół zastawiony wiklinowymi koszami. 
- Ależ z przyjemnością- zawołał Pasi i zabrał się do roboty. Wiaterek z wysiłku aż głośniej szumiał i pokropiło nawet wokół niego deszczykiem, ale króciutko, a ciepłe słońce błyskawicznie osuszyło wszystko wokół.
-Przepraszam panią, ale co to za goście mają się pojawić? -zapytał Pasi. 
-Nie wiesz? No tak, jesteś bardzo młodym wiaterkiem, zaszumiała wesoło Jabłonka. 
-Poczekaj tu trochę, to się przekonasz, zapraszam na ten konar, z niego jest najlepszy widok. 
Pasi sfrunął na rozłożystą gałąź i rozejrzał się po okolicy. Jabłonka rosła sobie na skraju wielkiego trawnika, który opadał w dół i przechłodził miękko w wielką łąkę otoczoną brzozowym zagajnikiem, ciągnącym się wzdłuż wielkiego, wijącego się wąwozu, hen, aż po horyzont. 
        Trawnik powoli zapełniał się gośćmi. Obok siebie stali ludzie, tłoczyły się przeróżne zwierzęta i nadlatywały ptaki. Kiedy słońce było już liliowo-pomarańczowe,  na konar obok Pasiego sfrunął niezastąpiony mówca- wilga Leon i rzekł:
-Dziś żegnamy panią Lato i witamy kolorową Jesień. Wypełnimy cały świat naszymi cudownymi, wakacyjnymi wspomnieniami, wyślemy je w dal, by cieszyły mieszkańców innych światów i rozpraszały jesienne mroki. 
-Kochani, przypomnijcie sobie wszystkie najpiękniejsze, wakacyjne chwile i wypuście je na wolność, niech szybują swobodnie! 
        Kiedy Leon kończył swoje wystąpienie, wszyscy dostrzegli na niebie orszak Lata spakowany do drogi. Pasi zobaczył zaraz za nim coś jakby kolorowe i zarazem przezroczyste bańki wznoszące się majestatycznie ku górze. Każda z nich dziwnie falowała i jeszcze całkiem blisko ziemi stawała się małym, kolorowym domkiem szybującym w przestworzach! Każdy, ale to każdziutki z nich, był inny. Mieniły się kolorami, mruczały albo może śpiewały coś i  zachwycały radością mieszkańców, wychylających się z okien. Zebrani przy jabłoni machali do swoich odpływających wspomnień, pokrzykiwali: 
-Do zobaczenia za rok! albo: –Było  czadowo! Można też było usłyszeć: -Zostańcie dłużej… 
        Ale wspomnienia-domki oddalały się, malały, ich kształty rozmazywały się i mieszały malowniczo z barwami nieuchronnie zachodzącego słońca. 
        Tak właśnie Lato odeszło na dobre, a za jego orszakiem pospieszył też ciepły wiaterek Pasi, niosąc w kieszeniach soczyste jabłka dla swoich przyjaciół: Huriego i Bryzi.

17 kwietnia, 2020

Bajka Niebieskiego Drzewa (Wakacyjne bajki 4.)


     
     Wyglądało jak skrawek nieba wylegujący się na słonecznej polanie albo jak modra tafla jeziora, błyszcząca szkliście. Wokół niego było pusto. Stało samotne. Inne drzewa odeszły w głąb lasu. Wieczorami szumiały o tym, że trzeba się w końcu pozbyć Niebieskiego, bo kto to widział, żeby nie być zielonym, no chociaż seledynowym albo zwyczajnie szarym. Niebieskie jest na nic. Nie ma zgody na nic niebieskiego.  
     Delikatne, leśne fiołki starały się protestować, że one też są przecież szafirowe, czyli jakby niebieskie i rosną tu od lat bez kłopotu. Nikt jednak nie słuchał ich cichego głosiku. A poza tym, nikt ich tak naprawdę nie dostrzegał w kępach malachitowej trawy i puszystego, ogórkowego mchu. Niebieskie stało opuszczone i samotne. Nikt nie chciał się sprzeciwiać Zielonym, więc nawet ptaki niechętnie lądowały na odpoczynek w cieniu turkusowych liści.
     To jednak zmieniło się zupełnie, kiedy w okolicy pojawiła się pani kraska Garrula. Od razu dostrzegła szafirową plamę olbrzymiego mieszkańca polany i z impetem wylądowała na grubym konarze obok dziupli, z której dość dawno wyprowadził się pan dzięcioł.
     -No niech mnie, drzewo wprost dla mnie stworzone- ucieszyła się i zamaszyście nastroszyła swoje granatowe, szafirowe, błękitne i szaroniebieskie piórka. Te rdzawe i czarne- zostawiła w spokoju. Z zachwytem rozglądała się po gęstwinie niebieskiego listowia.
     Drzewo nigdy nie widziało żadnej kraski i przez chwilę sądziło, że ma po prostu przywidzenia. Z tego smutku, oczywiście. Ale pani Garrula nie dała mu szansy na dłuższe rozmyślania.
-Przepraszam, że spytam, czy ta dziupla jest może do wynajęcia? Bardzo by mi pasowała. I zajrzała do ciemnoszafirowego wnętrza. O dziwo, panował tam porządek, wszystko było zupełnie gotowe na przyjęcie nowego mieszkańca. 
-No luksus po prostu. Czemu nikt tu nie mieszka- rzuciła chyba do siebie. 
-Jak to czemu?  Chyba widać? Nie? 
-Co widać, co widać! Ja nic nie widzę! Tylko błękit:) Mów po kolei i powoli -stwierdziła tonem nieznoszącym sprzeciwu i ułożyła się z wdziękiem na werandzie szafirowej dziupli. Naprawdę doskonale się tu komponowała. To było jej miejsce. Bez dwóch piór!
     Niebieskie zrelacjonowało wszystko, co doprowadziło je do samotności na zielonej, leśnej polanie. Gdy kończyło, miało pewność, że pani kraska usnęła, kołysana błękitnym szumem. Gdy padło: -I to w zasadzie tyle. Od razu otworzyła oczy, zerwała się jakby do lotu, rozprostowała skrzydła, zatrzepotała nimi, westchnęła przesadnie głośno i wykrzyknęła: 
-Tylko tyle? To twój problem? Cały? Już? 
Niebieskie oniemiało. Jak to: - Tylko tyle! To aż tyle! Całe jego życie! Nie zdążyło się nawet nad sobą porozczulać wystarczająco dobrze, gdy usłyszało to, co było początkiem całkiem nowej historii w jego życiu.
     -Wiesz, niedawno miałam urodziny. Jednego prezentu jeszcze nie zużyłam, bo nie było jakoś okazji. A to prezent w sam raz na tę ochwilę! Trzymaj się! -krzyknęła pani Garrula i wyszeptała coś skrzekliwym, wronim głosem.
     Wszystko zawirowało, pociemniało i zrobiło się jakby cieplej. Szum i szelest liści trwał chwilę, zupełnie jak w filmach sf, a potem wszystko się uspokoiło. Drzewo nieśmiało rozejrzało się wokół. Las zniknął. Właśnie zapadał zmierzch. Pomarańczowy blask zachodzącego słońca przebijał się przez jakieś dziwne kształty wokół.
     –Co to jest? Zdziwiło się Niebieskie. – Jak to co? Park! W mieście! Tu się nadasz doskonale. I ja też, za lasem nie przepadam właściwie od zawsze.
     Niebieskie rozejrzało się nieśmiało. Wokół rosły same dziwaki! Drzewo cytrynowe, purpurowe, białe i nawet jakieś takie fioletowe! Jedno, nieduże, świeciło setkami małych świetlików. Inne też, cała alejka drzew świeciła jak wielka, błyszcząca wstęga! O, matko!  Westchnęło Niebieskie. -To jeszcze nic, spójrz w dół! Rzeczywiście, było na co popatrzeć! Wokół szafirowego pnia układał się miękko dywanik błękitnych kwiatów! Wśród nich ustawiono dwie niebieskie ławeczki! -Poczekaj tylko do rana! Rzekła pani kraska i zniknęła we wnętrzu swojej luksusowej dziupli.
     Rzeczywiście, rano zrobiło się wokół nich tłoczno. Wszyscy chcieli zobaczyć nowe drzewo w parku. Zachwytom nie było końca. Pod wieczór pojawiły się nowe, niebieskie ławeczki, bo wszyscy chcieli przysiąść choć na chwilę w szafirowym cieniu. Sąsiednie drzewa cały czas coś mówiły do Niebieskiego, chwaliły, opowiadały o sobie, chciały sobie robić wspólne selfi i trzymać się za gałązki. Niebieskie było zupełnie oszołomione tą powodzią życzliwości, sympatii, a nawet, nie wahajmy się powiedzieć, miłości:)
     Kiedy wieczorem świat znowu rozbłysnął ciepłym światłem księżyca i tysiącem małych  światełek rozpiętych na drzewach parkowej alejki, Niebieskie spytało panią Garrulę: -Co to był za prezent? Jak to się mogło wszystko wydarzyć, przecież drzewa nie podróżują, mają korzenie i tkwią całe życie w jednym miejscu!
     -Po pierwsze, to nie wszystkie tkwią! Niektóre się przesadza, przenosi czy coś! Ale nam się udało dzięki prezentowi wróżki Niu. To zaklęcie, które pozwala jeden raz przenieść się w wymarzone miejsce. A to, przyznasz, jest dla nas wymarzone!
   -No! No, naprawdę! Wymarzone, jak nic! Ale skąd pani wiedziała, że to właśnie to, a nie inne? 
-Jak to skąd? Jestem z miasta!  Po prostu!


03 maja, 2019

Bajka szumiących drzew (Wiosenne bajki 1.)

Wiosna spała sobie w najwcześniejszym pąku magnolii. Aksamitne płatki otulały ją miękko. Pewnego ranka wnętrze magnoliowego kokonu rozświetliły złote promienie wiosennego słońca. - Nareszcie -szepnęła Wiosna i zerknęła na ekran swojego wiosnofonu. No tak, Zima już wczoraj przysłała wiadomość, że wyrusza na zasłużony urlop i przekazuje ukochanej siostrze kody do świata.

Wiosna rozsunęła delikatnie płatki magnolii. Kwiat rozchylił się powoli. Była jak Calineczka:) Ogarnęła wzrokiem okolicę i usłyszała to, co lubiła najbardziej: -pak-pak, pszsz-pszsz, pu-pu, szar-szar… Cudowne! To spadały zimowe kubraczki z liściowych pączków wszystkiego. Drzewa brzmiały muzyką, która nadawała komunikat: -to już, -to tuż, -i-dzie, przyj-dzie, -wio-ssssna, wioooo-sna…

Pod wieczór natura była gotowa na premierę sezonu. W roli głównej, jak co roku, miała wystąpić wierzba - wcale nie płacząca:) To ona ćwiczyła z zapałem kołysanie gałązkami i swój niepowtarzalny śpiew, który dla natury był zielonym światłem dla kolejnego początku. Z daleka wyglądała jak szalony gitarzysta miotający burzą długich włosów w czasie koncertu.

Wiosna wybrała na miejsce tegorocznej  premiery obszerną polanę, która moczyła nogi w krystalicznym strumieniu. Na straży jego spokojnego biegu stały eteryczne wierzby. Głowa polany wspierała się o srebrzysty, brzozowy zagajnik. W samo południe, kiedy promienie słońca ogrzały ziemię, spektakl się rozpoczął. Gałązki wierzby kołysały się rytmicznie. Najpierw dał się słyszeć cichy szum. Jeszcze nie melodia. Cała natura zamarła w oczekiwaniu. Powoli można było rozpoznać energetyczne sekwencje pieśni. Z każdym nowym taktem fale wyzwalane przez wierzbę, zataczały coraz szersze kręgi.

Każda roślina przyłączająca się do pulsującego rytmu, otwierała swoje pączki i pozwalała seledynowym listkom wyjrzeć na świat. W kilka chwil zgasła marcowo-kwietniowa szarość i natura włożyła soczysty, zielony kostium. –Jest pięknie! –zawołała Wiosna i wypuściła wiaterek przysłany przez E-Wróżkę. Ten, pędził przed siebie i szeptał listkom, jak falować na wielkim wietrze, jak śpiewać kołysanki ptakom, jak chłodzić w upalne dni, jak wkładać nowe kostiumy kolorów. Co tu kryć, świat obudził się ostatecznie i na zielono:)


Wierzba mogła odpocząć. Młode listki przejęły jej pieśń i niosły ją radośnie w świat do każdej, nawet najmniejszej roślinki. Oczywiście, nie był to koniec wiosennej misji wierzby. Do wczesnego lata była masztem antenowym dla wiosnofonów. Bez niej nic zielonego nie mogło zaistnieć. Była najważniejsza. Widziała o tym. Szumiała z dumy także dlatego, że uważała się również za najlepszą artystkę. Nocami komponowała szumianki i szeptanki, które miały miliony odtworzeń w naturnecie. Wy też na pewno je słyszeliście:)


11 kwietnia, 2019

Bajka Jarzębin (Jesienne bajki 3.)




Panny Jarzębinianki mieszkają nad rzeką. Każdego ranka proszą Wiatr, by leciutko zagarnął chłodnej wody i pogłaskał nią tysiąc ich cudownych dłoni. W każdej ściskają jak skarb garść czerwonych korali, za którymi przepadają ptaki. Kiedy któryś z nich nadlatuje do Jarzębinowej Stołówki, otwiera się dla niego ta dłoń, która najdłużej przechowuje koralowe smakołyki. 

Panny Jarzębinianki słyną na całej Jesiennej Wyspie, bo są najmilsze i najlepsze na świecie. Ze wszystkich archipelagów zlatują się całe chmary ptaków, by spędzić zimę wśród ich gałązkowych dłoni. Nigdy, przenigdy żaden ptak nie jest głodny ani spragniony, jeśli w okolicy osiedliły się Jarzębiny. 

Tej jesieni ptaków było wyjątkowo dużo. Kołowały krzykliwie wśród chmur nad swoimi wyspami i nie mogły się doczekać odlotu. Każdego dnia ćwiczyły szyki przelotu, ustalały trasy i wybierały przewodników. Gdy nadchodził wieczór, śpiewały w chórach jak nigdy. Oblepiały wszystkie drzewa i krzewy, podrywały się nagle dolotu i równie niespodziewanie spadały na gałęzie drzew, śpiewając bez ustanku. Niektóre z nich bały się długiej podróży, ale myśl o Jarzębinowym Zagajniku nad Jesienną Rzeką dodawała im sił. Tak naprawdę, nie musiały się martwić, bo Panny Jarzębinianki czuwały nad nimi bez przerwy. Potrafiły, wpatrując się w lustro spokojnej rzeki, dostrzec patki potrzebujące pomocy. Miały wtedy wrażenie, że widzą skrzydlatego przyjaciela w błękitnym obłoczku. Wtedy natychmiast rozpoczynały akcję ratunkową. Wybierały najsilniejszą z dłoni i za pomocą tajnego zaklęcia wysuwały ją daleko w głąb Szafirowego Jeziora, żeby pochwycić osłabionego śpiewaka-podróżnika. Zawsze się udawało. To właśnie za sprawą Jarzębin powstało powiedzenie: wyciągnąć do kogoś pomocną dłoń. 

Wiewiórki Basia i Kasia zawsze się zastanawiały, jak to się dzieje, że Pannom Jarzębiniankom nigdy nie zabraknie pąsowych przysmaków. Nawet, jeśli na wyspę przyleci cała chmara nowych, ptasich klanów, zawsze znajduje się jakaś dłoń pełna czerwonych owoców. 

Tajemnicę Jarzębin znało kilka osób, ale były bardzo dyskretne, więc większość mieszkańców Jesiennej Wyspy uważała, że Panny są wróżkami, więc to zaklęcia pomagają im ratować ptaki i karmić je. Było w tym, oczywiście, trochę prawdy, ale tylko trochę. 

Basia i Kasia dowiedziały się od Kasztanów, że aby poznać całą prawdę o Jarzębinach, trzeba zjawić się o świcie nad ich rzeką. Stanąć cichutko nad brzegiem i czekać. Wraz z pierwszym błyskiem budzącego się dnia wiewiórki były na miejscu. Każda niosła na plecach tobołek z orzeszkami, tak na wszelki wypadek. Wokół sączył się cichy, metaliczny dźwięk, jakby ktoś włączył męczący alarm. Basia i Kasia zamarły w bezruchu, wyciągając szyje tak, jakby chciały znaleźć się na drugim brzegu rzeki. No i udało się. Kiedy kolejne promienie Słonka wiązały się z Ziemią, tafla wody zniknęła i ukazały się kręte, kamienne schody w dół. Wiewiórki bez namysłu skoczy do środka i po chwili były już w… największej fabryce słodyczy z owocami Jarzębiny. Na półkach kłębiły się ręce panien, które poszukiwały kolejnych zapasów. W sortowni pracowały bez przerwy dwa niedźwiedzie, które układały na najwyższych półkach przywożone zapasy. Wiewiórki natychmiast ruszyły do pomocy i były w tym świetne. Jarzębinianki bały się, że Rudziaszki rozplotkują ich sekrety, ale źle oceniły nowe pomocnice. Praca paliła im się w łapkach i nawet łatwo zapamiętywały drobne zaklęcia, więc mogły pomagać Miśkom. O zachodzie Słońca do wnętrza rzeki schodziły Panny Jarzębinianki. Były zwiewne i efemeryczne. Ich wiotkie dłonie leżały swobodnie na plecach. Same doglądały porządków w Magicznej Wytwórni Pyszności. Ich popisowym przysmakiem były jarzębinowe marmoladki obtaczane w pyle z płatków róż. Kupowały je królowe wszystkich archipelagów. 

Jarzębinianki cieszyły się, że zaufały Wiewiórkom, bo te, stale wymyślały nowe przepisy na pyszności i udogodnienia w realizacji zadań. Nigdy, przenigdy niczego wygadały. Nawet tego, że panny tańczą przy świetle księżyca i śpiewają „Czerwone korale”, a towarzyszą im z zapałem kawalerowie: Dąb i Klon. Basia i Kasia też tańcowały co noc, ale kawalerów- nie miały:(

Bajka Kasztanów (Jesienne bajki 2.)




Na Jesiennej Wyspie trwały wielkie przygotowania do Tygodnia Spadających Kasztanów. Wszyscy szykowali piknikowe koszyki, świetlikowe pochodnie i wygodne, przenośne hamaki lub fotele. Niektórzy byli przygotowani na szybką zmianę miejsca, gdyby się okazało, że w jakiejś innej kasztanowej wieży bajka jest ciekawsza. 

Wzdłuż każdej alei, alejki i ścieżki stały dumne, nawet można powiedzieć wyniosłe, kasztanowe wieże. Czekały na nowych gospodarzy. W każdej mógł zamieszkać jeden Kasztan- Bajkowy Opowiadacz. Obszerne, ciemnozielone drzwi stały we wszystkich otworem. Kiedy zajrzało się do środka, widać było salonik, przytulny i kolorowy. Pluszowy fotel ustawiono koło owalnego okna. Wygodny stół a przy nim czekoladowe krzesła zapraszały wszystkich gości. Cicho tykający na ścianie zegar przypominał, że nadchodzi czas bajek. W głębi widoczne były drzwi, za którymi pędziły na górę kręte schody. Było ich chyba 123, jak w bajce o jakiejś księżniczce z wieży. Po drodze na szczyt mijało się sypialnię, a w niej kolorowe kłębki bajek w koszach z wikliny. Wyobraźnię wszystkich mieszkańców Jesiennej Wyspy rozpalały tajemnice komnat na poddaszach kasztanowych wież. Ich główną część stanowił wysoko zawieszony miękki, kulisty fotel, w którym zasiadał Kasztan- Bajkowy Opowiadacz. Kiedy jego kolczasta skorupka się rozchylała, na brązowym brzuszku wyświetlała się bajka, zupełnie jak film na ekranie. Usadowieni pod wieżą mieszkańcy Jesiennej Wyspy mogli oglądać bajki jak w letnim kinie. Kasztany często komentowały historie ze swoich bajek, czasem pytały widzów o dalsze losy bohaterów, w ten sposób chciały się przypodobać Królowej. Każdego roku bowiem, Jesień przyznawała Order Kasztanowego Superbajkarza. Oczywiście, ten tytuł przynosił sławę i niezwykłą popularność zwycięzcy. Trzeba dodać, że po zakończeniu Tygodnia Spadających Kasztanów, większość Bajkowych Opowiadaczy dalej organizowała codzienne, bajkowe seanse aż do kolejnego sezonu. 

Pełen emocji dzień zgasł, na niebie powoli zaczęły pojawiać się jasne plamki. Nie były złote, jak Gwiazdki- mrugotki. Lśniły głęboką zielenią. Powoli rosły i stawały się bardziej wyraźne. Kiedy kasztanowe wieże rozbłysły tajnymi kodami układanymi przez świetliki, Bajkowi Opowiadacze płynęli w kręgach nad Jesienną Wyspą jak wielki statek kosmiczny. Ich rozchylone skorupki odkrywały migające, bajkowe kolory, zwiastuny nowych bajek. To był emocjonujący widok! Przed każdą wieżą gromady mieszkańców Jesiennej Wyspy wlepiały w niebo wzrok, wyczekując, jaka bajka zagości wraz z Opowiadaczem właśnie tutaj. 

Kręgi wirujących Kasztanów szumiały cudownie, jak chór milionów jesiennych liści. Gdy wszystkie wieże wyświetliły tajemne znaki, rozpoczęło się spadanie. Niektórzy Opowiadacze lądowali od razu w miękkim fotelu na poddaszu i bez zbędnych ceregieli rozpoczynali projekcję bajki. Inni spadali przed zielonymi drzwiami, podziwiali swój nowy dom i dopiero po chwili wdrapywali się po 123 stopniach na poddasze, żeby zasiąść w projekcyjnym fotelu. Jeszcze inni mieli pecha i zatrzymywali się z dala od swojej wieży, zdarzało się, że spragnieni bajki widzowie pomagali nieszczęsnym Kasztankom, wioząc je swoimi rowerami lub wózkami bagażowymi do drzwi wieży. 

Kiedy miejsce zielonych Kasztanów za niebie zajęły prawdziwe, złote mrugotki, we wszystkich wieżach trwały już projekcje bajek. Na wszystkich Archipelagach Szafirowego Jeziora widać było migającą kolorami Jesienną Wyspę, która wyglądała jak owinięta w magiczną zorzę polarną. 

Kasztany bawiły wesoło swoich widzów, starając się zasłużyć na Order Królowej Jesiennej Wyspy. Władczyni miała w sali magii podgląd wszystkich projekcji i już wiedziała, która bajka przyniesie sławę swojemu Opowiadaczowi w tym roku.    


Bajka Jesiennych Liści (Jesienne bajki 1.)




Poranki były zdecydowanie zbyt chłodne. Do tego szalone Wiatry, Wiaterki i Wietrzyska wypuszczone przez E-Wróżkę, rozsnuwały dywaniki chłodu nie tylko nad samą ziemią, ale gnały je wysoko ku koronom drzew. Cóż było robić liściom? Musiały spadać. –Ej, chłopaki, zawołał całkiem jeszcze dziarski, dobrze zielony, Klonowy. –Patrzę i patrzę na to, co wyprawiają Grzywacze E-Wróżki i tak sobie myślę, że one przecież wracają na noc lub na drzemkę tylko, do swoich boksów na Wiatrową Wyspę. –No, aleś powiedział, to każdy wie -sapnął rozczarowany Jarzębinowy. –Ja, ja wiem, wiem, co chcesz powiedzieć… chyba… zawstydził się Lipowy. –No to mów mądralo!- kpił Jarzębinowy, ale Klonowy uciszył go, dając znak i z uznaniem stwierdził: -Chyba dobrze kombinujesz mały, czyli co wymyśliłeś? -Bo…ja…tylko… -No mówże wreszcie! Rozsierdził się Głogowy. –No bo ja myślę, że moglibyśmy skoczyć na grzywy Wiatrów i polecieć aż na Jesienną Wyspę, która leży podobno niedaleko archipelagu E-Wróżki. Tam to byśmy mieli raj! Cały rok JESIEŃ! _Aaaaa…- z uznaniem przytaknęły Liście. 

Do zmierzchu wszystko było gotowe. Zegarki zsynchronizowane, dodatkowe blaszki spakowane, numery przyjaciół sprawdzone w liściofonach. W klasycznych filmach jest czasem Siedmiu Wspaniałych i tu też tak było. Drużyna Liści była gotowa do rogi. Przewodził, oczywiście, Klonowy, a z nim niedoświadczony, ale twórczy Lipowy. Jeszcze: Jarzębinowy, Głogowy, Dębowy, Kasztanowy i Leszczynowy. 

Tuż po zachodzie Słońca, gdy wiatry zbierały się do powrotu, dzielni podróżnicy żądni przygód stanęli rzędem na grubym konarze Dębu i… wziąwszy się za ręce, skoczyli na grzbiet pierwszego przelatującego Wiatru. Każdy chwycił mocno wiatrową grzywę i…!!! W drogę! Ale cóż to? Jeszcze chwila, a Drużyna poleciałaby bez pomysłodawcy, bo Klonowego nie puszczało jego Drzewo, większość liści miało jeszcze zielonych i nie chciało się z nimi rozstawać. Zdesperowany marzyciel szarpał się, a ponieważ to nic nie dawało, zawołał na pomoc Pana Dzięcioła, który stuknął dziobem jak młotkiem i Klonowy pofrunął za przyjaciółmi. Ci uformowali łańcuch ratunkowy i wyłowili wirującego szefa. 

Dobra wiadomość była taka, że niebawem w oddali ujrzeli swoją wymarzoną Jesienną Wyspę, bo nadlecieli z jej strony. Kiedy znaleźli się nad stadkiem purpurowych Buków i spienionymi kępami płonących czerwienią Berberysów, rozpoczęli desant. Okazało się, że Wiatry wyszumiały już wszystkim Liściową Tajemnicę, więc oczekiwał ich komitet powitalny z nadwornym malarzem samej Jesieni- Tunnem. Drużyna Siedmiu Wspaniałych Liści bezpiecznie dowirowała do zielonej jeszcze kępy traw. Lipowy wylądował i od razu poczuł się jakoś nieswojo. Chyba odchodzę do Krainy Wiecznego Szumu… Wyszeptał i osunął się na trawę. Jednak nigdzie nie odchodził! Wprost przeciwnie! Już po chwili mógł właśnie CHODZIĆ! Każdy z liści ze zdumieniem stwierdził, że na Jesiennej Wyspie stał się Panem Liściem! Z nogami zamiast ogonka, z rękami, z liściastym kapeluszem na głowie! To był szok. 

Liściaści przemaszerowali dumnie szeroką aleją biegnącą wokół stawu i dotarli do siedziby władczyni wyspy. Niestety, sama Jesień nie mogła ich powitać, bo stroiła się jeszcze z pomocą malarki Alis w najpiękniejszą, barwną suknię. Mimo to, wszystko było przygotowane: pokoje gościnne, palety z pigmentami jesiennych kolorów, tkaniny na jesienne stroje i oczywiście zestawy płyt z kojącym szumem wiatru, szemraniem ulewy, chóralnymi śpiewami odlatujących ptaków, miękkim pacaniem orzechów włoskich, kasztanów i żołędzi i co tam jeszcze tylko chcieć. 

Liściaści trafili do domu. Trud się opłacił. Teraz już wiesz, co się dzieje z listkami, które spadają z drzew:)