Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wakacyjne bajki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wakacyjne bajki. Pokaż wszystkie posty

17 kwietnia, 2020

Bajka Niebieskiego Drzewa (Wakacyjne bajki 4.)


     
     Wyglądało jak skrawek nieba wylegujący się na słonecznej polanie albo jak modra tafla jeziora, błyszcząca szkliście. Wokół niego było pusto. Stało samotne. Inne drzewa odeszły w głąb lasu. Wieczorami szumiały o tym, że trzeba się w końcu pozbyć Niebieskiego, bo kto to widział, żeby nie być zielonym, no chociaż seledynowym albo zwyczajnie szarym. Niebieskie jest na nic. Nie ma zgody na nic niebieskiego.  
     Delikatne, leśne fiołki starały się protestować, że one też są przecież szafirowe, czyli jakby niebieskie i rosną tu od lat bez kłopotu. Nikt jednak nie słuchał ich cichego głosiku. A poza tym, nikt ich tak naprawdę nie dostrzegał w kępach malachitowej trawy i puszystego, ogórkowego mchu. Niebieskie stało opuszczone i samotne. Nikt nie chciał się sprzeciwiać Zielonym, więc nawet ptaki niechętnie lądowały na odpoczynek w cieniu turkusowych liści.
     To jednak zmieniło się zupełnie, kiedy w okolicy pojawiła się pani kraska Garrula. Od razu dostrzegła szafirową plamę olbrzymiego mieszkańca polany i z impetem wylądowała na grubym konarze obok dziupli, z której dość dawno wyprowadził się pan dzięcioł.
     -No niech mnie, drzewo wprost dla mnie stworzone- ucieszyła się i zamaszyście nastroszyła swoje granatowe, szafirowe, błękitne i szaroniebieskie piórka. Te rdzawe i czarne- zostawiła w spokoju. Z zachwytem rozglądała się po gęstwinie niebieskiego listowia.
     Drzewo nigdy nie widziało żadnej kraski i przez chwilę sądziło, że ma po prostu przywidzenia. Z tego smutku, oczywiście. Ale pani Garrula nie dała mu szansy na dłuższe rozmyślania.
-Przepraszam, że spytam, czy ta dziupla jest może do wynajęcia? Bardzo by mi pasowała. I zajrzała do ciemnoszafirowego wnętrza. O dziwo, panował tam porządek, wszystko było zupełnie gotowe na przyjęcie nowego mieszkańca. 
-No luksus po prostu. Czemu nikt tu nie mieszka- rzuciła chyba do siebie. 
-Jak to czemu?  Chyba widać? Nie? 
-Co widać, co widać! Ja nic nie widzę! Tylko błękit:) Mów po kolei i powoli -stwierdziła tonem nieznoszącym sprzeciwu i ułożyła się z wdziękiem na werandzie szafirowej dziupli. Naprawdę doskonale się tu komponowała. To było jej miejsce. Bez dwóch piór!
     Niebieskie zrelacjonowało wszystko, co doprowadziło je do samotności na zielonej, leśnej polanie. Gdy kończyło, miało pewność, że pani kraska usnęła, kołysana błękitnym szumem. Gdy padło: -I to w zasadzie tyle. Od razu otworzyła oczy, zerwała się jakby do lotu, rozprostowała skrzydła, zatrzepotała nimi, westchnęła przesadnie głośno i wykrzyknęła: 
-Tylko tyle? To twój problem? Cały? Już? 
Niebieskie oniemiało. Jak to: - Tylko tyle! To aż tyle! Całe jego życie! Nie zdążyło się nawet nad sobą porozczulać wystarczająco dobrze, gdy usłyszało to, co było początkiem całkiem nowej historii w jego życiu.
     -Wiesz, niedawno miałam urodziny. Jednego prezentu jeszcze nie zużyłam, bo nie było jakoś okazji. A to prezent w sam raz na tę ochwilę! Trzymaj się! -krzyknęła pani Garrula i wyszeptała coś skrzekliwym, wronim głosem.
     Wszystko zawirowało, pociemniało i zrobiło się jakby cieplej. Szum i szelest liści trwał chwilę, zupełnie jak w filmach sf, a potem wszystko się uspokoiło. Drzewo nieśmiało rozejrzało się wokół. Las zniknął. Właśnie zapadał zmierzch. Pomarańczowy blask zachodzącego słońca przebijał się przez jakieś dziwne kształty wokół.
     –Co to jest? Zdziwiło się Niebieskie. – Jak to co? Park! W mieście! Tu się nadasz doskonale. I ja też, za lasem nie przepadam właściwie od zawsze.
     Niebieskie rozejrzało się nieśmiało. Wokół rosły same dziwaki! Drzewo cytrynowe, purpurowe, białe i nawet jakieś takie fioletowe! Jedno, nieduże, świeciło setkami małych świetlików. Inne też, cała alejka drzew świeciła jak wielka, błyszcząca wstęga! O, matko!  Westchnęło Niebieskie. -To jeszcze nic, spójrz w dół! Rzeczywiście, było na co popatrzeć! Wokół szafirowego pnia układał się miękko dywanik błękitnych kwiatów! Wśród nich ustawiono dwie niebieskie ławeczki! -Poczekaj tylko do rana! Rzekła pani kraska i zniknęła we wnętrzu swojej luksusowej dziupli.
     Rzeczywiście, rano zrobiło się wokół nich tłoczno. Wszyscy chcieli zobaczyć nowe drzewo w parku. Zachwytom nie było końca. Pod wieczór pojawiły się nowe, niebieskie ławeczki, bo wszyscy chcieli przysiąść choć na chwilę w szafirowym cieniu. Sąsiednie drzewa cały czas coś mówiły do Niebieskiego, chwaliły, opowiadały o sobie, chciały sobie robić wspólne selfi i trzymać się za gałązki. Niebieskie było zupełnie oszołomione tą powodzią życzliwości, sympatii, a nawet, nie wahajmy się powiedzieć, miłości:)
     Kiedy wieczorem świat znowu rozbłysnął ciepłym światłem księżyca i tysiącem małych  światełek rozpiętych na drzewach parkowej alejki, Niebieskie spytało panią Garrulę: -Co to był za prezent? Jak to się mogło wszystko wydarzyć, przecież drzewa nie podróżują, mają korzenie i tkwią całe życie w jednym miejscu!
     -Po pierwsze, to nie wszystkie tkwią! Niektóre się przesadza, przenosi czy coś! Ale nam się udało dzięki prezentowi wróżki Niu. To zaklęcie, które pozwala jeden raz przenieść się w wymarzone miejsce. A to, przyznasz, jest dla nas wymarzone!
   -No! No, naprawdę! Wymarzone, jak nic! Ale skąd pani wiedziała, że to właśnie to, a nie inne? 
-Jak to skąd? Jestem z miasta!  Po prostu!


24 września, 2019

Bajka z obiektywem i nietoperzem (Wakacyjne bajki 3.)

Słońce wyciągnęło błyskawicznym ruchem dłoń i mocno chwyciło wełnistą Chmurkę, która brykała z całym stadem po jesiennym niebie. Wcale nie słuchało jej protestów. Szybko przesłoniło schwytaną, wierzgającą zasłoną twarz i jak mogło najciszej szepnęło najdłuższym Promieniem wprost do jaskini ukrytej między pagórkiem a urwistym, morskim zboczem. 

-Hej, Gaci, jest robota… 

-O matko, czemu się drzesz! Wrzasnął mały ktoś, wiszący jak dojrzała gruszka na jednym z korzeni oplatających jaskinię. –Może nie widać, że śpię? Z tobą mi nie po drodze. Świeć sobie, na co chcesz, ale tu jest moje królestwo. Emigruj na swoje niebo, bo się zeźlę.

-Bez nerwów, Gaci. Zaraz się ożywisz. Jest robota do zrobienia, w sam raz dla ciebie. Wiesz, Promyki od kilku dni mnie męczą, że właściwie lato minęło, już nie podróżujemy tak wysoko i daleko, wszyscy ludzie drukują książki z wakacyjnymi zdjęciami, a one ani jednej fotki marnej nie mają. Idą długie wieczory, konfitury są, suszone śliwki też, nawet sok z pomidorów, choć nie wiem, po co. A zdjęcia ani jednego. 

-Do rzeczy, strasznie dziś marudzisz, chyba jesień ci nie służy. 

-Zatem, chodzi o to, że Promyki wymyśliły dziś sesję zdjęciową: „Nieznane twarze Promyków”. No i TY musisz zostać fotografem, bo przecież nikt tak jak TY nie rozumie artystycznych potrzeb innych. 

-A to jacyś artyści będą. 

-O, Planeto! No, Promyki przecież! 

-A, rozumiem. Czyli żadnego żarłocznego ptaka, Lloyda, Kevina, Batmana, czy coś? 

-Żadnego, tylko moje Promyczki! 

-Cóż, nie można mieć wszystkiego. 

-Czyli zgadzasz się? 

-No skoro tylko JA… To ok. 

Na niebie zapanował chaos. Chmurki pędziły w górę, potem spływały nisko nad ziemię, czasem niechcący pokropiły zdumionych ludzi ciepłą jeszcze mżawką. Wszystkie wiatry E-Wróżki przyleciały popatrzeć, więc co chwila przysiadały na drzewach, gnąc w pałąki gałęzie i wzbijając liściasty, kolorowy kurz. Chmurki próbowały wyprosić jakąś pierzastą sesyjkę dla siebie, ale Słońce miało dość zamętu z Promykami i nie chciało nawet słyszeć o kolejnej akcji. Oburzone stada na złość postanowiły zasłonić mu widok i utworzyły gęsty parawan, tak, że wokół pociemniało, jakby zbliżała się noc. W tej sytuacji musiała interweniować Straż Wiatrowa. 

Gaci był zawodowcem. Od razu omówił z Promykami koncepcję sesji. Przygotował zestaw kolorowych filtrów i gdy spojrzał na Słonko przez niebieski- wykrzyknął: - Wiem, moja wystawa będzie nosiła tytuł: Nawet gdy go nie ma, to jest!

-Ale że co, dopytywały się Promyki. 

-No, Słońce, czyli WY. – No to chyba liczba mnoga by się przydała: Nawet, gdy ich nie ma, to są! 

-To się jeszcze pomyśli- odpowiedział Mistrz Gaci, włożył pelerynkę, by zrobić na gapiach większe wrażenie, chwycił sprzęt z obiektywem o tysiącu barwnych filtrach i bezszelestnie wzbił się w powietrze. 

Zebrani śledzili jego lot i błyski flesza, ale poruszał się bezszelestnie i błyskawicznie, więc po chwili nikt nie wiedział, gdzie właściwie jest. Czekając cierpliwie na powrót Mistrza, wszyscy zajęli się swoimi sprawami. Promyki błyskały ciepło i cytrynowo, wiatry przysnęły na trawie i kiedy Słonko naprawdę pomyślało, że Gaci odfrunął w nieznane- usłyszeli: 

-Tadam! Gotowe! 

-Co? Zaczęły dopytywać się Promienie, Chmurki i kto tam jeszcze mógł. 

-Mamy to! Materiał gotowy! 

-Ale jak to? Kiedy? A gdzie: -Spójrz w obiektyw! --Uśmiechnij się! -Pięknie błyszczysz! 

-Najlepsze są naturalne zdjęcia! Jutro wystawa na plaży, u wejścia do mojej jaskini. Każdy dostanie pamiątkowy album! 

Wszystkich zamurowało. – No! Właśnie dlatego Gaci jest najlepszy- powiedziało zadowolone Słonko. 

Wystawa była wielkim sukcesem. Przybyli wszyscy, którzy niby wiedzą o sobie dużo, jak to dobrzy znajomi, ale jakoś na co dzień nie pamiętają na przykład, jakie wspaniałe jest Słońce o każdej porze dnia, że mieni się tysiącem barw, a jego Promyki to mali, niestrudzeni podróżnicy, znający każdy centymetr Ziemi. 

Każdy gość otrzymał album zatytułowany: Nawet gdy go nie ma, to jest! Zachwycone Promyczki nie pamiętały już nawet o liczbie mnogiej w tytule, której się domagały, bo efekt je zachwycił! Jakież było zdziwienie gości, gdy każdy odnalazł w albumie swój portret. 

Trudno się dziwić, przecież Słońce jest niestrudzonym towarzyszem wszystkiego, co tu wyprawiamy:)



05 lipca, 2019

Bajka Latawców (Wakacyjne bajki 2.)



Były tak kolorowe, że nie mogły się przestać sobą zachwycać. Śmiały się radośnie, furgotały na wietrze. Jeśli tylko udało im się wystawić kawałeczek puszystego ogona na zewnątrz mięciutkiego, przezroczystego pokrowca, ćwiczyły powiewanie, szybowanie i wirowanie.

Czekały na taki wiatr, który zdoła je zabrać ze sobą do krainy pierzastych chmurek, które z Ziemi wyglądały jak słodki krem w błyszczącej, złocistej polewie. Mniam… 

Latawiec–Smok - wiedział wszystko. Kiedy więc wiatr się wzmógł, zarządził gotowość do lotu. Ptak, Wąż, Słoneczko oraz Krokodyl szybciutko poprawiły ogony, pióropusze, naprężyły listewki i sprawdziły, czy aby sznurki się nie poplątały. Zanim skończyły, już się zaczęło:)

Józio biegł po plaży, a ciepły, porywisty wiatr ze stajni E-Wróżki – porywał w górę Smoka. Ten wznosił się już dość wysoko, gdy wystartowali inni. –Ostrożnie- pokrzykiwał Smok. Niech mały Krokodyl nie patrzy w dół! W górę! Lecimy w górę! No i szybowali. Słonko rozbłysło światłem na ich noskach, gładziło kolorowe stroje i ogony. Zmierzali ku uśmiechniętym chmurkom. Wtedy właśnie wiatr zakołował, szarpnął, próbował nawet pochwycić dzieci, żeby pofrunąć z nimi w górę, ale wyrwał im tylko latawcowe smycze z rąk i…. stado barwnych fruwaczy nagle i niespodziewanie kołysało się w górze zupełnie swobodnie - na wolności.


Z oddali dał się słyszeć świst, jakby nadjeżdżała kolejka szynowa. Latawce ciekawie zerkały wokół. Ze zdumieniem ujrzały chmurki, które dreptały gęsiego i po chwili były już wijącym się wężem wagoników. Z błyszczącej jak lizak lokomotywy buchały zwełnione kółka, które w górze rozpływały się w fantastyczne kształty stworzeń, jakich Latawce nigdy jeszcze nie widziały. Kiedy rozległo się wesołe: -Zapraszamy!- podróżnicy błyskawicznie wpłynęli do wagoników i rozpoczęła się słoneczna podróż. Dzieci patrzyły w niebo, ale widziały już tylko barwne esy-floresy wędrujące po niebie i błyszczące, jak suknia księżniczki na balu. 


Sunęli wprost na zamek Słońca. Chmurkowy pociąg stał się Wielkim Ognistym Podróżnikiem Kosmicznym. Gdy minęli stado puszystych owieczek pasących się wśród gęstych kęp bujnej trawy, szczotkę pierzastych wieżowców i tabun galopujących po łagodnych zboczach rumaków, brama słonecznego zamku była już bardzo blisko. Słonko siedziało na tarasie najwyższej wieży swojego domostwa, bo było już południe. Na widok przybyłych gości uśmiechnęło się pogodnie i rzekło: -Mam nadzieję, że się nie przestraszyłyście. Pragnę zapytać, czy zechciałybyście dla mnie pracować? -Myyyy? -zdziwił się Smok-Latawiec. Co moglibyśmy tu robić? O, jest wiele pracy do wykonania, chmurki i promyki nie dają sobie już rady, westchnęło Słońce. Latawce spojrzały po sobie i po chwili zaczęły się przekrzykiwać:- Tak! Tak! Chcemy! Prosimy! Może być od zaraz! Radości nie było końca. Wszyscy podskakiwali, śmiali się i klaskali, jak kto umiał. 


I tak, Latawce: Smok, Ptak, Wąż, Słoneczko i Krokodyl- zamieszkały w Królestwie Słońca. Kiedy widzisz na niebie tęczę po deszczu- to, oczywiście, patrzysz na kolorowy ogon Latawca-Smoka. 

Gdy brzeżki chmurek złocą się i migają – to Latawiec-Słoneczko płynie wokół nich. 


Jeśli masz wrażenie, że niebo zawisło nisko nad Ziemią i jest całkiem ciemne, możesz być pewien, że to cień Latawca-Ptaka, który rozpostarł swe wielkie skrzydła.


Być może pamiętasz, jak czasem chmurki pędzą po niebie, zmieniają kształty, mienią się lazurem, błękitem i srebrem, mrugają brylantowymi iskierkami- to wtedy Latawce: Wąż i Krokodyl zabawiają chmurki, grając z nimi w berka. 

Taka jest praca Latawców! Nie wierzysz? Spójrz w niebo, wszystko tam jest! Naprawdę! 


03 lipca, 2019

💃 Bajka małej myszki i szalonych kaloszy (Wakacyjne bajki 1.)

Coś podobnego? Naprawdę? Wierzyć się nie chce! I jeszcze to? No to, to już nie! Całkiem – nie!

Myszka Sza z zaciekawieniem przysłuchiwała się rozmowie telefonicznej ciotki Muriny, którą właśnie odwiedziła, bo przecież nastały wakacje i trzeba było gdzieś wyjechać, więc wybór padł na ciotkę, która ulokowała się w pięknym, drewnianym domostwie otoczonym cudownym ogrodem, pełnym tajemniczych kryjówek i zadziwiających mieszkańców. 

Sza nie miała pojęcia, o co chodzi i z kim właściwie ciotka tak rozprawia. Tajemnica wyjaśniła się już po chwili. –Wyobraź sobie mój drogi– ciotka zwróciła się do wuja Apodemusa- że podobno LUDZIE sprowadzili do siebie rodzinę Mruczyława, jakichś dalekich krewnych, czy coś… To jeszcze chyba małe KOTY, więc całe wakacje przyjdzie nam spędzić w Norce, zamiast spacerować po cudownym ogrodzie. –Nie martw się, Muri- już z niejednymi KOTAMI daliśmy sobie radę, to i z tymi jakoś pójdzie. – Jesteś niepoprawnym optymistą- Apo! 

Sza nie słuchała dalszej rozmowy. Skoro zaprzyjaźniła się z Zamkiem, to z KOTAMI też się uda! Na pewno! I ruszyła przed siebie zdecydowanym truchcikiem. Była już całkiem blisko tarasowego okna, gdy rozległo się dziwne chlipanie. Płaczący KOT? To chyba niemożliwe. –Och, ach, aaaaaaa… Ach, aaaaaaa… i tak w kółko. –Czemu buczysz? Rozległo się radosne pytanie. –Bo to lato jest do kitu… Żadnej burzy, ulewy, deszczu, mżawki nawet nie widać… Tylko słońce i upał, upał i słońce. A ja bym chciał po kałużach poskakać, być bohaterem i obrońcą małych ludziów. -Ludzi, ludzi się mówi! Poprawił ten sam radosny głos. Sza przycupnęła na progu przy samej futrynie i szukała wzrokiem tych małych KOTÓW. Jednak dostrzegła tylko dwa żółte kalosze stojące na dolnej półce w przedpokoju. Lewy wiercił się i coś pogwizdywał, a Prawy pociągał nosem i marudził. –Biedny, pomyślała Sza, chciałby zostać bohaterem, a tu klapa! Chyba jeszcze nigdy po tych kałużach nie brodził- zachichotała. 

W tej samej chwili niebo rozświetliła raca błyskawicy i dał się słyszeć pomruk – jakby tysiąca kotów. Chyba niebiosa wysłuchały Prawego, pomyślała Sza, a kalosze zaczęły podskakiwać i szykować się na wyprawę. Prawy tak się cieszył, że w końcu spadł na podłogę. –To nic, szybciej mnie założą- stwierdził, ale skrzywił się znowu, nie wiedzieć czemu. 

Minęło sporo czasu, zanim burza minęła, deszcz ucichł i pozostały tylko w całym ogrodzie cudowne, całkiem głębokie lustra deszczowych kałuż. Myszka siedziała przed Norką pod dużym liściem łopianu i wcinała na podwieczorek pyszności przygotowane przez ciotkę Murinę. Kiedy kończyła właśnie wylizywać okruszki serka z miseczki, usłyszała wesołe piski dzieci. Ziemia drżała, gdy pędziły alejkami. Dobrze, że Norka była ukryta wśród kęp trawy i mchu z dala od ścieżek. 

Sza szybko podziękowała za posiłek i wystrzeliła jak z procy przed siebie. -A ty dokąd- usłyszała wołanie, ale nie miała czasu, by odpowiedzieć, bo już siedziała przy kamieniu obok altany, przed którą błyszczała kałuża wielka jak… jak nie wiem co! Dzieci hałasowały, śmiały się i piszczały wniebogłosy. Ale czad! Cieszyła się myszka, gotowa dołączyć do tej zabawy. Wśród zbliżających się głosów usłyszała coś jakby buczenie, albo pochlipywanie… -E, to niemożliwe, kto by płakał, gdy jest tak świetnie. Jednak to popłakiwanie stawało się coraz głośniejsze. Gdy dzieci wbiegły na trawnik obok altany, wszystko było jasne. Na nogach małej, jasnowłosej dziewczynki lśniły żółte kalosze. Jeden z nich- Lewy- podśpiewywał. Przymykał oczy, gdy mierzyli głębokość kałuży, prychał radośnie i wesoło, gdy tupali w wodzie, a potem liczył strużki deszczówki, spływające jak wodospady po jego skórze. Prawy nie wyglądał na zachwyconego. –Aaaaa- jestem cały przemoczony, będę kichał… dość, to nie jest zabawne! Miałem chronić dzieci! A powinienem się chronić przed dziećmi! –Aaaaaaaaaa… -Przestań, jest cudownie- wołał Lewy. I wywijał, mącąc wodę. Na domiar złego znowu zaczęło kropić. Tego już było za wiele! Prawy szlochał i nie widomo było, czy to krople deszczu, czy łzy. Myszka też była bliska płaczu. Strasznie się wzruszała, gdy ktoś płakał. Od razu musiała pędzić na pomoc. -Co tu zrobić? Gdy tylko dopadło ją to pytanie, już rozbłysła podpowiedź. Pędem ruszyła do Norki. Wpadła do swojego pokoiku, chwyciła różową parasolkę od Amka i zniknęła jak kamfora! 

Po chwili na dużym kawałku kory przeprawiała się w kierunku kaloszy. Trochę się bała, bo dzieci się wierciły, ale dość szybko wskoczyła na kamyk wystający z wody i rozpostarła parasolkę nad chlipiącym Prawym. –Nie płacz! –Już na Ciebie nie pada! – A ty, kto? – Jestem Szaaaaa…. I wtedy kalosz tupnął w wodę, myszka zachwiała się na kamyku i po chwili leżała na swojej parasolce jak na pontonie… -Oj, zobacz! Mała myszka! Siedzi na parasolce koktajlowej! Ale cudna!- Weźmy ją do domu! Weźmy! Dziewczynka schyliła się i zanim Sza zdążyła czmychnąć, złotowłosa trzymała ją w dłoni razem z parasolką. –To nie były żarty! –Za chwilę będę szlochać jak prawy kalosz- pomyślała myszka- niesiona z wrzaskami do domu LUDZI. 

-Mamo, mamo- mała myszka! –Możemy ją zatrzymać, prosimy! – U nas nie byłaby szczęśliwa- spokojnie odpowiedziała mama. Na pewno ktoś czeka na nią w jakiejś norce, których w ogrodzie jest wiele. Wypuście ją, a może z wdzięczności jeszcze do was wróci. Musicie tylko zostawiać na tarasie jakiś smakołyk. –Cukierki?- Ale jesteś mądra!- Ser, przecież- wymądrzał się chłopiec. –Dokarmianie myszy to chyba nie najlepszy pomysł- wtrącił się tato, ale mama spojrzała na niego jakoś tak, więc nie kontynuował. Dziewczynka położyła myszkę na trawie i zwinęła parasolkę. Sza chwyciła swój różowy skarb i tyle ją widzieli. 

Na trasie co wieczór pojawiał się serek, ale Sza wiedziała, że tylko głupiutkie myszy próbują zjeść pyszności zostawione przez LUDZI. Czasem zaglądała do kaloszy. U nich było jak zwykle: jeden śpiewał, drugi marudził, mimo to, już niebawem myszka miała dwóch prawdziwych przyjaciół. Jak na wakacje- to po prostu fenomenalnie! 

A koty- okazały się PLUSZOWE:)