Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zamek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zamek. Pokaż wszystkie posty

11 kwietnia, 2019

Bajka Konwalii (Kwiatowe bajki 24.)




W odległej części Wyspy Magicznego Zamku, wśród wzniesień, prawie gór, w osłoniętej od wichrów dolinie, błyszczał brylantowy dach pałacu Konwalii. Jeśli obserwowało się to miejsce ze szczytów, widziało się piękną, ale zwyczajną taflę szmaragdowego jeziora. Wszystko zmieniało się jak zaczarowane tuż nad wodą. 

Spośród tataraków porastających północne brzegi, wyglądały białe dzwonki Konwalii, ciekawie patrzących wokół. Najmłodsze gromadą goniły za ważkami, plotkowały o żabach i szyły swoje zielone sukienki. 

Zdarzało się, że wieczorem, gdy pyzaty Księżyc rozpoczynał swoje ćwiczenia na niebie, lustro jeziorowej wody unosiło się i zastygało w formie spadzistego, brylantowego dachu. Jeśli tylko srebrne promienie księżyca oświetliły szklane dachówki, rozlegał się szelest, szum i słychać było wyraźnie śmiechy. Czyjeś nawoływanie łączyło się ze słodko pachnącą melodią jakiegoś chóru. Dach odkrywał prawdziwe oblicze tego miejsca. Tarcza księżyca przybierała woalkę z portretem dziwnej panny. Na jeziorze osłoniętym przezroczystym dachem zaczynał się zgiełk, ruch i radosne nawoływanie. 

Na środku jeziora kolejno pojawiały się konwaliowe baletnice. Było ich całe mnóstwo. Płynęły jak chmurki jedna za drugą lub parami. Wszystko wokół, razem ze szczytami pagórków, otulało białawe światło. Sączyło się łagodnie na tataraki, żaby i ptaki. 

Długie, muślinowe sukienki okrywały świat i tworzyły coś na kształt pachnącej intensywnie mgły. Rusałki tańczyły na wodach jeziora jak na deskach teatru. Podpływały w górę, aż po kryształowy dach i przez chwilę stawały się przezroczystymi chmurkami. Wesoło przy tym szeptały. Ich słowa brzmiały jak powiew wieczornego wiatru, więc nikogo nie budziły, a nawet udawało im się czasem ukołysać do snu jakieś gadatliwe pisklaki rozrabiające w gniazdkach wśród tataraków. 

Z okien na poddaszu brylantowego zamku przyglądała się tym pląsom Lanuszka- królowa Konwalii. To ona dawała znak, kiedy zakończyć tańce. Zwykle ważki, żaby i ryby protestowały głośno, bo uwielbiały baletowe popisy. Królowa jednak nie zaprzątała sobie głowy tymi stworzeniami. Ona najlepiej wiedziała, co jest dobre dla brylantowych panien. 

Tajemnicę tego jeziora znały jedynie Anemony, które często pojawiały się, żeby zatańczyć z Konwaliami, oczywiście Amek i Kolorowa Królowa też znali ich sekret.

10 kwietnia, 2019

Bajka Dziurawca (Kwiatowe bajki 16.)




Niedaleko siedliska pani Sasanki Satilii swój dom urządził Dziurawiec Perik. Przybył na Wyspę Magicznego Zamku dzięki staraniom Amka, który chciał zapewnić stałą pomoc medyczną swoim mieszkańcom. Perik otworzył na parterze swojego obszernego, piętrowego domu aptekę „Hyper”. Był doświadczonym zielarzem, potrafił przygotować lecznicze mikstury, syropy i niezawodne pastylki. Pobierał nauki u medyka koronnego, więc potrafił pomóc w każdej chorobie. 

Mieszkańcy wyspy już pierwszego dnia przekonali go, jak bardzo jest potrzebny. Przez aptekę przewijały się tłumy pacjentów. Perik musiał poprosić o pomoc w sprzedaży leków Satillę, od której kupował suszone zioła, owoce i miód. 

Jakoś pod koniec pierwszego tygodnia pobytu aptekarza Perika na wyspie stało się coś niezwykłego. Na niebie pojawiła się eskadra statków bajkańskich oznakowanych w dziwny sposób. Generał Koson archiportował się na jeden z nich i po jakimś czasie wszystko się wyjaśniło. Kolorowa Królowa przysłała prezent dla Amka, a właściwie dla wszystkich mieszkańców wyspy czy może dla aptekarza Perika? Najbezpieczniej będzie powiedzieć, że dla nich wszystkich. Tym prezentem był ratunkowy spodek z archipelagu Eskulap. To, że potrafił startować i lądować pionowo, nie było niczym niezwykłym, robiły to wszystkie śmigłowce, no i owady. Ten spodek potrafił zmniejszać się i powiększać wraz z pilotem tak, by rozmiarem dopasować się do potrzebującego pomocy pacjenta. Mało tego. Mógł poruszać się także po lądzie, w wodzie, a nawet wewnątrz organizmu chorego. Na lewej burcie miał znak nieskończoności, czyli leżącą ósemkę, którą oznaczano tylko najnowocześniejsze i niezawodne pojazdy oraz urządzenia. 

Aptekarz zmartwił się. Nie miał uprawnień pilota, a na naukę pilotażu nie potrafił wygospodarować czasu. Już chciał prosić Kosona, by przydzielił mu jakąś ważkę, którą zatrudniłby na stałe jako pilota spodka ratunkowego, gdy właśnie zjawił się Generał we własnej osobie z pakietem instruktażowym. Okazało się, że wystarczy znajomość kilku haseł i już! Spodek ma autopilota i reaguje na komendy głosowe, pod warunkiem, że wyda je właściwa osoba. Bez tego ani rusz. Perik i Koson pracowali cały ranek nad zaprogramowaniem spodka. Nie zdawali sobie sprawy, że nie są sami. Ktoś podsłuchiwał ich rozmowy. Aptekarzowi mignęło wprawdzie przed oczami raz czy dwa coś brązowego w kącie garażu, ale nie zdziwiło go to wcale, wszak mieszkał na wzgórzach, z dala od centrum wyspy i owadów tu nie brakowało. 

Po pierwszej fali wizyt w aptece, wszystko się uspokoiło. Perik wyznaczył stałe godziny pracy i podał do wiadomości telefon alarmowy w razie wypadku, ale na szczęście nic złego się nie działo, więc spodek stał w garażu i czekał. 

Na wyspie za to krążyło coraz więcej plotek o magicznych mocach maszyny ratunkowej. Jedni mówili, że wystarczy do niego wsiąść i już się zdrowieje. Inni powtarzali, że lot spodkiem zapewnia wieczną młodość. Jeszcze inni przysięgali, że wiedzą z najpewniejszego źródła, iż spodek spełnia jedno życzenie tego, kto do niego wsiądzie. Zaniepokojony tymi rewelacjami Amek poprosił Cyfryzatora Koronnego, by wyemitował w lokalnej telewizji program edukacyjny o produkcji i wyposażeniu spodków ratunkowych. Oczywiście, program wzbudził powszechną ciekawość, ale większość mieszkańców wyspy uznała, że jest on sposobem na ukrycie prawdy, którą oni przecież doskonale znają. Mimo to plotki ucichły z czasem i wydawało się, że problem zniknął. 

Niedługo po pierwszej interwencji z użyciem spodka, kiedy to Perik zmniejszył się stosownie do wielkości mrówki i udzielił pomocy kilku chorym robotnicom, stało się coś niezwykłego. Po powrocie do normalnej wielkości aptekarz wyszedł z kabiny, wziął torbę lekarską i ruszył ku domowi. Spodek ratunkowy zaparkował w garażu. Wejście do pojazdu pozostało otwarte. I wtedy właśnie do wnętrza wsunął się ktoś z kartką zapisanego papieru. Miał długą pelerynę, ciemne okulary i liliowy kapelusz. Spodek nie włączył alarmu, ale zamknął wejście i bezszelestnie wyleciał przed budynek. Potem dziwnie zawirował, inaczej niż zwykle i zaczął się zmniejszać. Wydawał przy tym skrzypiące odgłosy, co sprawiło, że Perik wybiegł przed dom. Zobaczył, jak spodek wielkości muchy unosi się w powietrze i pędzi z zawrotną prędkością w niebo. Aptekarz natychmiast wezwał Generała Kosona i Amka. Przez wojskową lornetkę obserwowali dziwny taniec maszyny. Spodek zataczał koła, pędził po dziwnych elipsach, wykonywał skoki i popiskiwał. Generał oświadczył, że pasażer spodka musi znać wszystkie hasła, ale jego głos nie pasuje do zaprogramowanego głosu aptekarza, więc maszyna rozpoczyna wykonywanie manewru i przerywa go, stąd takie dziwne ruchy i dźwięki. Perik przypomniał sobie o brązowym cieniu w garażu, w czasie programowania maszyny. -Ach, to już wszystko jasne! Krzyknęli Amek z Generałem. –To Ficu! -Skorek! – Bez obaw, zaraz będziemy go mieli! Generał dał znak i oddział ważek wiszących w powietrzu nad szalejącym spodkiem, rozpostarł wielką sieć, zaciągnął oplatający ją w koło sznurek i tak Ficu w spodku został schwytany i ściągnięty na ziemię. 

Kiedy otwarto automatycznie drzwi, Ficu stał w spodku i tupał nogami ze złości. –Jak to: -Nie rozumiem komendy! –Jak to: -Nie rozumiem! -A co tu jest do rozumienia! –Chcę być piękny! -Wykonać! -Natychmiast! - -Nie rozumiem komendy! -Nie rozumiem komendy! -Nie rozumiem komendy! –Wprowadź inne hasło! –Aaaaaaaa! Ficu podskakiwał i zatykał uszy. Odczytywał kolejno podsłuchane hasła, ale system został już wyłączony przez Generała. 

Satilla weszła na pokład, szepnęła coś skorkowi do ucha i zabrała go do swojej kuchni. Co mu powiedziała i co jeszcze usłyszał w domu Sasanki, tego nikt się nie dowiedział. Nikt też więcej nie próbował porwać spodka, a plotki o nim ucichły na zawsze.

Bajka Sasanki (Kwiatowe bajki 15.)




Satilla nie lubiła zgiełku. Kiedy przybyła na wyspę, wybrała dla siebie zaciszne wzgórze na końcu zamkowych ogrodów. Amek nalegał wprawdzie, żeby zajęła wolną posiadłość obok Anemonów, ale odmówiła. 

Jej wzgórze było słoneczne. Niedaleko siedliska jałowców znalazło się miejsce na jej gospodarstwo. Babcia Makuchowa, która znała Sasankę od lat, radziła, żeby zamieszkała bliżej siedlisk innych kwiatów, ale Satil ani o tym nie myślała. Miała tajną broń, o której opowiedziała tylko szczypawce Ficu. Była pewna, że jeszcze tego samego dnia dowiedzą się o tym sekrecie wszyscy, nawet ci, którzy nie będą chcieli. Ten podstęp zapewnił Satilii spokój, chociaż nie było nikogo, kto by potwierdzał, że doświadczył czegoś złego od Sasanki, nikt nie ośmielał się jej zaczepiać, tak na wszelki wypadek. –Niech się wszystkim układa jak Filomenie, byle zło trzymali z dala ode mnie- powtarzała zawsze. 

Dom Satilii wyglądał jak namalowany. Był parterowy, otaczały go ozdobione drewnianymi balustradami werandy, kolorowe od donic i skrzyń z kwiatami. Na wschodniej ścianie budynku znajdowały się drzwi do jasnego, przestronnego pomieszczenia, które Satilla przeznaczyła na swój sklepik - „Pulsaris”. Nikt nie wiedział, co oznacza ta nazwa, ale łatwo ją było zapamiętać, bo była, powiedzmy sobie, dziwaczna. Ficu mówił, że jest rodowym nazwiskiem Sasanki, ale nie znalazł na to dowodów. Cóż mogła sprzedawać Sasanka? Wystarczyło się rozejrzeć dookoła. Na drewnianych półkach stały piękne słoje, buteleczki, pudełka, koszyki i ozdobione haftem woreczki. Można tu było kupić konfitury domowej roboty, soki malinowe na przeziębienie, miód o różnych smakach, suszone zioła na wszelkie dolegliwości i takie, których można było użyć jako przypraw, sznurki grzybów, woreczki zapachowe z płatkami róż albo lawendą w środku, herbatki owocowe i dziesiątki innych, zdrowych cudowności przygotowywanych własnoręcznie przez panią domu na wzgórzu. 

Odkąd Satil zamieszkała na Wyspie Magicznego Zamku, jej kuchnia stała się ulubionym miejscem wielu mieszkańców. Można tam było zajrzeć bez zapowiedzi, usiąść w wiklinowym fotelu przy oknie z firankami haftowanymi w trójwymiarowe wizerunki kwiatów, dostać kubek owocowej herbatki i przepędzić wszystkie smutki. Satilla umiała słuchać swoich gości, którym się wydawało, że rozmawiają z nią, ale tak naprawdę tylko się zwierzali. I zawsze jeśli chcieli, dostali dobrą radę, ciekawy pomysł lub prawdziwy komplement. Jednak najważniejsze było to, że pani domu na wzgórzu przenigdy nie zdradzała cudzych sekretów i każdemu była życzliwa. 

Któregoś słonecznego piątku w kuchni pani Sasanki trwał festiwal jeżyn. W wielkim rondlu bulgotały konfitury, na wiklinowych paletach suszyły się najdorodniejsze owoce, a w butlach pysznił się sok jeżynowo -malinowy. Wypucowane butle i słoje czekały na stole. Babcia Makuchowa pomagała dzisiaj i opowiadała o tym, że u niej w domu ciągłe zamieszanie i modowy harmider, więc nie ma miejsca ani czasu na przetwory, a ona tak uwielbia tę pracę. Sasanka uśmiechała się i kiwała głową, gdy nagle rozległ się trzask pękającego słoika. Na podłogę posypały się z półek kolejne szklane pojemniki, a obie panie doskonale usłyszały pisk i tupot małych nóżek. Coś mignęło - szarego albo może gołębiego, może też być, że białego. Zaszurały papierowe torebki na zioła i znienacka na podłogę runął kosz z muślinowymi woreczkami. Coś się w nim kotłowało, mruczało i wyraźnie złościło. Satilla powoli sięgnęła do środka, chwyciła za sznureczki i uniosła do góry malinową torebkę na płatki róż. –A to niespodzianka! Krzyknęła babcia Makuchowa! Satilla ostrożnie położyła woreczek na drewnianej, zdobionej w liliowe kwiaty ławie i pomogła się wygramolić z pułapki niespodziewanym gościom. 

-I cóż, panowie? Zapytała babcia Makuchowa. –My… tego…, -bo, -bo Ficu mówił, że tu na półkach jest wszystko… więc my…, my chcieliśmy znaleźć jakieś pyszności…, kiełbaskę…, słoninkę…, skwareczki… - a tu NIC! – tylko marmolady jakieś i wyschnięte liście… -Mówiłem ci, że Ficu to zmyślacz! Zmyślacz czy nie, już po nas! –My chcemy do domu, niech nas pani nie zamyka w lochu! I dwaj mali zdobywcy kiełbaski uderzyli w płacz. Satilla patrzyła z uśmiechem na myszkę i jeżyka, którzy już zatrzasnęli się w lochu rozpaczy. Postawiła na stole wesołe czerwone miseczki malowane w kolorowe kropki, obok kubeczki, z których wystawały wierzchołki śnieżnobiałej piany posypanej czekoladą, dodała błękitne łyżeczki i ciepłym głosem spytała? –Czy chwilowo zamiast kiełbaski mogą być lody z syropem poziomkowym i kakao z bitą śmietaną? Malcy w jednej chwili przestali płakać, a jeżyk wyjąkał: -Ta… my do miseczek, a pani nas –chaps! I do lochu! – Nie ma głupich! - dodał myszka. Wtedy wkroczyła babcia Makuchowa –Igi, Oguś- do stołu, ale już! –co to za głupoty z tym lochem! –Bo Ficu mówił, że tu stale ktoś wyje w lochu! -Bez przerwy! -A od kiedy to można wierzyć Ficu? -rozzłościła się nie na żarty babcia. Satilla pomyślała, że to jej wina, bo sama postraszyła Fica swoją tajną bronią, wprawdzie o lochu nic nie mówiła, ale wyobraźnia Ficu zrobiła swoje:). 

Autorytet babci Makuchowej zwyciężył i maluchy niepewnie wdrapały się na krzesełka przy stole. Igi najpierw powąchał lody. Ogi liznął śmietankę, a potem nie minęła minuta, a miseczki i kubki lśniły, wylizane do ostatnie kropli! -Ale pycha! –Jest dokładka? -Nie można się objadać, odparła Satilla, ale zapraszam, możecie mnie odwiedzać. Jeśli pomożecie na przykład przy ozdabianiu świec albo napełnianiu różanych woreczków, zawsze możecie liczyć na pyszny deser. 

Opowieść myszki i jeżyka nie wszystkim wydała się prawdziwa. Już coś w tych opowieściach o uwięzionych w lochach musi być, w każdej bajce jest trochę prawdy -mawiali. I chociaż większość mieszkańców wyspy doskonale wiedziała, jak jest prawda, ci, którzy mieli coś na sumieniu, nie przestali się obawiać lochów Satilii i jej tajnej broni.

Bajka Naparstnicy Purpurei (Kwiatowe bajki 14.)




To dopiero sensacja! Sławna na wszystkich archipelagach Magicznego Jeziora Naparstnica Digitalis Purpurea znana jako Talis, przybywa na wyspę Amka. Być może nie byłaby to aż tak wielka sensacja, gdyby nie fakt, że Talis przyjeżdża bez swojego zespołu teatralnego i chce wystawić sztukę, którą sama napisała! Kto żyw, szykuje się na scenę i spotkanie ze sławą, dodam - swoją! 

Amek przywołał wielką salę teatralną, w której na pewno pomieszczą się wszyscy mieszkańcy wyspy, no i goście. Od razu wysłał gołębie na Kwiatową Wyspę z zaproszeniem dla Kolorowej Królowej i jej dworu, zaznaczając, że o dokładnej dacie poinformuje, gdy Talis będzie gotowa. 

Makowe Panny sprowadziły najoryginalniejsze materiały i dodatki tak, by szybko uszyć kostiumy, jakie tylko artystka sobie wymyśli. Cyz i Arc opracowały dla Talis zapach sukcesu teatralnego i drugi, wyjątkowy zapach sławy. Sza trochę się martwiła, że Talis mogła napisać sztukę tylko dla siebie, czyli monodram, ale postanowiła nie panikować. Wszyscy ćwiczyli dykcję i na wszelki wypadek gamy. 

Mrówki zgłosiły się do rozdawania programów, motyle miały pełnić rolę charakteryzatorów i makijażystów. Lilia wprawdzie na początku chciała się starać o jakąś rolę, ale bała się, że jej nie dostanie, a tego by nie przeżyła, więc jako najbardziej doświadczona w robieniu sobie selfi, zgłosiła się do pracy jako fotoreporterka. Miały jej pomagać kuzynki. 

Z dekoracjami nie było problemu, bo wystarczyło je sobie wyobrazić. Amek skontaktował się nawet z Cyfryzatorem Koronnym, żeby zapewnić spektaklowi należyty przekaz medialny na wszystkie Archipelagi Szafirowego, Magicznego Jeziora. Amek obawiał się trochę na początku, bo Cyfry znany był z bezpośredniego wyrażania emocji, jednak tym razem, o dziwo, nie wykazał niechęci. Mało tego, wyraził nawet pragnienie uczestniczenia w spektaklu, co wprawiło Amka w graniczący ze zdumieniem zachwyt. 

Czwartkowe przedpołudnie było pochmurne. E-Wróżka rozpostarła nad wyspą mżawkową pelerynę, przygotowując wszystkich na deszcz. Toteż nagłe światło w okolicach Zamku zdziwiło wszystkich niezmiernie. Kto żyw gnał ku bramie zamkowej, żeby sprawdzić, czy to już. Okazało się, że już! Z dość dużą prędkością nadlatywała kolumna lekkich śmigłowców Generała Kosona. Cała eskadra emanowała ciepłym, perłowym światłem. Kiedy śmigłowce wylądowały i Talis znalazła się na dziedzińcu, wszyscy ujrzeli nad nią świecący parasol tysięcy świetlików. Talis nie znosiła ciemności, pochmurnego nieba i ponurego nastroju. Okazała się wesoła i bardzo przyjazna. Jej bagaże popłynęły do osobistej komnaty, a ona pobiegła wprost do sali teatralnej i tak się zaczęło. 

Spektakl był lekki jak piórko! Deski sceniczne połyskiwały hologramem płynącej wody. Kulisy zostały ozdobione wielkimi fotografiami Talis, a ona, błyszcząca stale cudownym światłem, potrząsająca spływającą na plecy burzą ciemnoróżowych dzwonków, unosiła się nad sceną, śpiewnie deklamując swoje kwestie w czasie niezliczonych prób. Każdy kto tylko tego pragnął, mógł wystąpić w przedstawieniu, które opowiadało o spełnianiu swoich marzeń. Wspólnym dziełem stał się tytuł spektaklu „Mam marzenia, ale je zmieniam”. Ficu uznał, że tytuł jest głupi, bo nikt nie głosował na jego pomysł: „Ficu marzenia w rzeczywistość zmienia”. Talis delikatnie zaznaczyła, że nawet ONA nie wprowadziła do tytułu swojego imienia, a przecież jest autorką, więc inne imiona nie byłyby stosowne. Szczypawka ze złym błyskiem w oku zakończył komentowanie, ale nie wróżyło to nic dobrego. 

W dniu spektaklu wyspa wyglądała z dala jak bukiet piwonii. To było, oczywiście, dzieło Wielkiego Cyfry- słynne zasłony maskujące miejsca ważnych wydarzeń. Na widowni zebrali się wszyscy mieszkańcy wyspy, dwór królewski, wróżki, magowie i mieszkańcy zaprzyjaźnionych archipelagów innych bajek. Motyle z Fioletowej Bajki gościnnie utworzyły magiczną, żywą kurtynę, która zawsze wzbudzała zachwyt, kostiumy występujących utkane były z ich osobistych marzeń, o których mówili. Kolory więc płynęły i zmieniały się w ciepłym świetle falujących świetlików. Koniki Polne grały słodko na skrzypcach, słowiki śpiewały cicho, a potrzebne rekwizyty same wpływały na scenę. Miało się wrażenie, że spektakl od pierwszej chwili rozkwita jak ogród najpiękniejszych kwiatów. Talis co chwilę musiała się kłaniać, bo Tulipany na jej widok klaskały entuzjastycznie. Była też chwila grozy, gdy Ficu, który zgodził się być suflerem, zaczął podpowiadać wszystkim: „Moim marzeniem jest zaprzyjaźnić się z Ficu, najfajniejszym skorkiem na świecie”. Zapanowało lekkie zamieszanie, bo wszyscy doskonale znali swoje kwestie i nie powtarzali bezmyślnie podpowiedzi, ale wahali się i czekali na reakcję Talis, a ta lekko skinęła dłonią i Ficu na czas spektaklu zamilkł. Wtedy okazało się, że Purpurea jest też wróżką! Debiut wszystkich artystów zaproszonych przez Talis okazał się sukcesem. Na koniec na scenę ku artystom popłynęła fala zachwytu, wdzięczności i oczekiwania ciągu dalszego. Talis, kłaniając się, obiecała kolejne spektakle, jeśli Królowa pozwoli jej korzystać z niesamowitej sali teatralnej Amka. W głębi duszy liczyła na to, że usłyszy od Kolorowej Królowej, że to właśnie ona zostanie panią tej wyspy. 

Kolorowa Królowa rzeczywiście weszła na scenę w błysku flesza Lilii, prowadzona okiem kamery transmitującej to wydarzenie. Pogratulowała Talis i pochwaliła artystów. Potem zwróciła się do Naparstnicy Digitalis Purpurei Talis tymi słowami: -Moja droga, z tego co widzę, jesteś tu uwielbiana, więc pewnie będziesz mogła zostać, jeśli taka będzie wola bajki, która już jest gospodarzem tej wyspy. Generał Koson uświadomił mi, że to przecież wyspa niezwykłego, żyjącego Zamku. Ogłaszam więc, że od dziś to miejsce przyjmuje nazwę Wyspy Magicznego Zamku, a jej gospodarzem staje się awatar Amek. 

Trudno opisać entuzjazm zebranych, także tych, którzy byli gośćmi, bo Amek był powszechnie lubiany. Talis też się cieszyła, ale jakby mniej.

Bajka Narcyzów (Kwiatowe bajki 13.)




Cyz siedziała z Arc na zielonej kanapie i na nic nie miała ochoty. Rosa jej jakoś nie smakowała. Nic dziś nie miało sensu. Arc też nie miała najlepszego humoru. –Jak one to wymyśliły? –Kto? I co właściwie? –No te Makowe. Takie Atelier urządzić! Taki pomysł! –No, a to my przecież jesteśmy ładniejsze. I mądrzejsze! I nic… -No… 

Wtedy niespodziewanie pojawił się skorek Ficu. –Ja wiem, co możecie zrobić jak nikt. –Tak, to powiedz, powiedz, co? Dopytywały się Narcyzówny. –Może i powiem, ale musicie mi obiecać, że powiecie wszystkim, że jestem waszym przyjacielem. –Dobrze, ale tylko wtedy, gdy pomysł nam się spodoba.- przesadnie szybko zgodziła się Cyz. -Ok. I Ficu wyszeptał dziewczynom coś, co sprawiło, że od razu się poderwały i biegnąc wzdłuż rabat, krzyczały: -Ficu jest ok, lubimy go, jest naszym przyjacielem! Cała wyspa zamarła ze zdumienia, a panny Narcyzówny pobiegły prosto do Amka. 

Co tam robiły, nie wiadomo, ale następnego dnia z rana w ogrodach zamkowych pojawiła się nowa budowla. Wyglądała trochę jak drzewo szarpane burzowym wietrzyskiem. Albo też jak kolorowy artysta na scenie potrząsający grzywą włosów. Lilia twierdziła stanowczo, że to model Flakonowa, do którego wyjeżdżają niektórzy szczęściarze. Wszyscy, ale to wszyscy rozmawiali tylko o tym nowym zjawisku. 

Koło południa przybyły na wyspę wilgi. Przyleciały też gołębie pocztowe, które po krótkim odpoczynku ruszyły do pracy. Roznosiły wszystkim zaproszenia na spotkanie z „Wodospadami Zapachów”. Kiedy ostanie zaproszenie dotarło do właściwych rak, rozpoczęły się gorączkowe przygotowania. Do zachodu Słońca nie było tak dużo czasu, trzeba się było spieszyć. 

W końcu nadszedł wieczór. Pomarańczowe smugi na niebie zbladły, poszarzały, a blask Gwiazdek zaczął błyszczeć na granatowym tle nieba. „Wodospady Zapachów” mieniły się kolorowymi światłami, zachęcając wszystkich do przybycia. W drzwiach witały gości panny Narcyzówny. Ich białe sukienki błyszczały aksamitnym ciepłem. Kolorowe kryzy w blasku świateł wyglądały jak drogocenne naszyjniki, ale to było nic w porównaniu z ich zapachem. Ten nie miał sobie równych. Każdy kto przekraczał próg „Wodospadów Zapachów” od razu chciał też tak cudnie pachnieć. 

Kiedy wszyscy już byli, na czele z Amkiem, wilgi: Lodzia, Lola i Leon powitały zebranych i przedstawiły panny Narcyzówny: Cyz i Arc. Wszyscy entuzjastycznie reagowali na wszystko, co mówiły o stworzeniu „Wodospadów Zapachów”. Burzę braw otrzymał Amek, który, używając magicznej mocy Zamku, stworzył w jedną noc taką wyjątkową budowlę. A kiedy gospodynie wieczoru doszły do tego, że każdy będzie mógł sobie zamówić u nich osobisty zapach, jedyny i niepowtarzalny, wybuchła euforia. Zebrani ledwo wysłuchali zapowiedzi wilg, które zachęcały do wysłuchania koncertu słowików i szczygłów. 

Jeszcze nie umilkły brawa dla artystów, a już niektórzy zaczęli ustawiać się w kolejce do Niezapominajek, które przyjmowały zamówienia na zapachy. Żuczki pragnęły zapachu łąki po deszczu. Konik Polny oczekiwała zapachu muzyki skrzypcowej. Pani Biedronka wybrała zapach błękitny z nutką lila, bo miała dość czerwonego. Nawet Amek poprosił o zapach radości. Wszystkie zamówienia zostały zapamiętane. Tylko z Generałem był problem, bo marzył o zapachu kosmosu, a ten okazał się nawet dla Arc i Cyz trudny do stworzenia, bo nigdy nie podróżowały tak daleko, ale obiecały, że jeśli dostaną więcej czasu, coś wymyślą. Generał, oczywiście, się zgodził. 

Na koniec pojawił się też Ficu wystrojony w swoją liliową tunikę. Chciał sobie zrobić selfi z bohaterkami wieczoru, swoimi przyjaciółkami, ale zawiódł się srodze, bo dziewczyny nie okazały wdzięczności za pomysł, a na dodatek Arc bez wahania stwierdziła, że obiecały powiedzieć, że go lubią, a nie- lubić go. 

Szczypawka zamyślił się i pierwszy raz w życiu przyszło mu do głowy, że chyba nadszedł czas, w którym całe zło wyrządzone przez niego innym, postanowiło wrócić do właściciela.

Bajka Tulipanów (Kwiatowe bajki 12.)




Tulipan Tuli nudził się od rana. Po śniadaniu wyszedł na łączkę, ale nikogo nie było. To śpiochy, złościł się, nie widząc żadnego kolegi. Znalazł ukręconą wczoraj z zeschłej trawy rzucajkę i próbował trafić w kamień leżący pośród traw. Wycelował i rzucił. Znienacka usłyszał: -Auć, auć, auć! –no nie! To znowu ty, Tuli!. Tuli powoli zbliżył się do kamienia, który okazał się kopcem Pana Krecika akurat robiącego porządki. Na brzegu świeżej ziemi leżały różne niepotrzebne rzeczy do oddania. -Przepraszam, pomyliłem Pana kopiec z kamieniem… -Z kamieniem, też coś! No ale możesz naprawić szkody i mi pomóc w porządkach. Tuli nie bardzo miał ochotę na porządki, ale nie miał nic innego do roboty, więc pomagał. Zaniósł do Pani Biedronki konewkę do podlewania, zataszczył pudło gier planszowych do domu Żuczków, odniósł do Panny Myszki pożyczone zeszłego lata słoiki na konfitury. Gdy odstawiał słoiki na półki w spiżarni, Pani Myszka zapytała: -Co? Nudzisz się? Szkoda, że w naszej części wyspy nie działają takie czary jak koło Zamku. Wtedy nuda musiałaby się wyprowadzić! –Jakie czary? Dopytywał się Tuli. -Wiesz, tak dokładnie nie wiem, ale podobno koło Zamku wystarczy sobie coś dokładnie wyobrazić, a już się to ma! Czadowo… zamyślił się Tuli. Wrócił do Pana Krecika, ale już wszystko było zrobione, więc pożegnał się i popędził budzić kolegów.



Po kwadransie uczepieni niskich, deszczowych chmurek płynęli ku Zamkowi. Spadli razem z wielkimi kroplami koło rabatki Anemonów. Natychmiast ukryli się w trawie i rozpoczęli wielki, magiczny eksperyment. Wszystko mieli ustalone i zaplanowane. Każdy Tulipan zacisnął powieki i skoncentrował się na swoim celu. Coś zaczęło lekko brzęczeć, ale oni bali się otworzyć oczy ze strachu, że się nie udało. Kiedy jednak usłyszeli charakterystyczne: -brrruuuum, brruum, brum… i to zaśpiewane w chórze, poderwali się z trawy, bo przed nimi stały cudowne, zielone, podobne do ważek skutery. Na kierownicy każdego z nich wisiał kask, a w kasku były schowane wspaniałe, żółte rękawice. Tulipany nie czekały ani chwili, kaski znalazły się na głowach i w drogę! Najpierw wzdłuż rabatek z Anemonami, które zaczęły mdleć od razu, wystraszone hałasem. Potem Tuli dał sygnał i wszyscy wyobrazili sobie, że lecą w powietrzu. Ich skuteroważki wzniosły się nad ziemię, więc mknęli nad królewskimi ogrodami jak sam E.T. 

Generał Koson natychmiast wysłał oddział Ważek w pościg za Tulipanami. A one okrążyły Zamek, urządziły sobie zawody w przelatywaniu pod niską, różaną pergolą ustawioną nad ścieżką wiodącą do stawiku ze złotymi rybkami, a potem wylądowały niedaleko siedliska Chabrów. Kiedy Ważki doleciały na miejsce, okoliczne kwiaty już wypróbowywały sekret Tulipanów, a właściwie Zamku. Wszystkie zaczęły spełniać swoje marzenia. W powietrzu pojawiały się książki najciekawsze na świecie, sukienki z mgiełki, rowery, piłki i deskorolki. Nie zabrakło pudełek czekolady, słodkich karmelków i kwaśnych galaretek. Przed domem Koników Polnych stanęły pudła z nowymi instrumentami muzycznymi, Biedronki zamówiły zestawy kolorowych, modnych kropek, a Maki wszystkie nowe kolekcje gadżetów do szkolnych strojów. Bławatki i Kąkole wymyśliły sobie piłki i bramki do piłki nożnej, a kiedy zaczęły materializować się stroje dla zawodników i kibiców, rozległo się głośne: -Dooooość! Dość! Dosyć już! To Amek biegł do ogrodu i machał swoim słomkowym kapeluszem! –Naprawdę potrzebujecie tego wszystkiego? Wyczerpaliście cały roczny zapas czarów zamkowych. Jeśli nadjedzie Kolorowa Królowa ze swoim dworem, nie otworzy się ani jedna komnata dla gości! Zapadła cisza. Tuli wystąpił na środek i powiedział: -Przepraszam, powinienem był zapytać, poprosić… Przykro mi, że myśleliśmy tylko o sobie. -Może moglibyśmy odesłać te rzeczy… -Ja nic nie oddaję! Krzyknął Ficu i ukrył za placami swoje marzenie. 

Ostateczne wszyscy ustalili, że zostawią sprzęt piłkarzy, instrumenty Pasikoników i dwa skutery Tulipanów, może coś tam jeszcze zostało, ale większość niepotrzebnych rzeczy odpłynęła:)

Bajka Anemonów (Kwiatowe bajki 11.)




-Mona, a jeśli nas tam nie polubią, martwiła się Ane. –Nie marudź! Najpierw ich wzruszymy, potem będziemy wymagały opieki, jeszcze potem poprosimy, o co będziemy chciały, a potem, potem, już nie będziemy prosić, tylko wymagać- moja Ane. –Trochę za dużo tych >>potem<<, żeby mieć pewność, że będzie dobrze. –Pewność! No wiesz, pewność jest nudna! A my się nigdy nie nudzimy! 

Anemony przybyły z Wyspy Wiatrów. U Amka były już kilka dni, ale nikt ich jeszcze nie widział. Wszyscy szeptali, że z pewnością są chore albo były, a na nowej wyspie będą dochodzić do siebie. Babcia Makuchowa miała inne zdanie na temat gości. -Anemony są wprawdzie wiotkie, delikatne i efemeryczne, ale w grupie świetnie dają sobie radę. Nawet więcej niż świetnie, bo zawsze udaje im się postawić na swoim. Jeszcze nie widziałam, żeby ktoś nie tańczył tak, jak one zagrają. –To one na czymś grają? Cudownie, będziemy organizować zabawy taneczne! –cieszyła się Olzia. –Jakie znów „grają”. Na niczym pewnie nie grają, tak się mówi, gdy ktoś >>się rządzi<< -z przekonaniem wyjaśniła Panna Karminowa. -One dadzą radę choćby Lilii Złotogłów i jej fochom. 

Już wieczór, w którym Anemony przybyły do nowego domu, mogły zaliczyć do udanych. Bez trudu przekonały gospodarza, że ONE- potrzebują wyjątkowego miejsca dla siebie. Wprawdzie lubią lekki wiaterek, zacienione miejsca, ale są delikatne i w ogóle nie zasną bez ochrony. Amek od razu skonsultował się z motylami, które wiedziały, jakie miejsca są najlepsze dla wszystkich kwiatów. 

Ostatecznie Anemony zamieszkały nieopodal głównego wejścia do Zamku. Nie było takiej możliwości, żeby ktoś odwiedzający to miejsce, nie dostrzegł ich zwiewnego piękna. To one podnosiły krzyk, gdy coś niejasnego falowało w powietrzu, lub gdy dzikie wino całkiem zacieniało jakieś okno. Wokół ich stanowiska zawsze kręciły się dwie, trzy ważki, gotowe do ich obrony przed wszystkim po prostu. 

-Miałaś rację! Wymogłyśmy wszystko! –No wiesz, Ane, my dopiero zaczniemy wymagać. Musimy dostać się na audiencję do Cyfryzatora Koronnego. Tak naprawdę tylko ON ma władzę nad wszystkimi archipelagami Magicznego Jeziora. –Tak? A nie- Kolorowa Królowa? –dopytywała się Ane. -Wiesz, Królowa- to co innego, bez niej ani rusz. Ale bez Cyfryzatora to po prostu ciemność! - O matko! A po co my do niego mamy iść? – Jak to po co? Nasze życie jest takie fascynujące, że powinni rozpocząć codzienną transmisję telewizyjną z naszej wyjątkowej rabaty. I tylko CK może to zorganizować. Będziemy sławne! Możesz już ozdabiać wszystko, co się da naszymi portretami! Każdy będzie chciał mieć coś naszego, będziemy sławne i bogate! -O matko… westchnęła Ane. Inne Anemony tylko kiwały głowami. Któż by nie chciał być sławnym i bogatym! Przynajmniej one, nie znały nikogo takiego.

Bajka Kosmosa Onętka (Kwiatowe bajki 10.)




Kosmos Onętek o imieniu Koson podróżował z szafirową prędkością już od miesiąca. Wracał właśnie z Czarnego Archipelagu, gdzie spędził rok, jako uczestnik wyprawy naukowej. Koson nie był naukowcem, był wojownikiem i właśnie to sprawiło, że dostał zaproszenie do udziału w ekspedycji. Kiedy badania dobiegały końca, otrzymał informację, że w archipelagu Bajka na Raz poszukują generała, który stworzyłby plan ewentualnej obrony wysp i stanął na czele walczących oddziałów, na wypadek jakiegoś ataku. 

Podróżnik był wysoki i wysportowany. Potrafił przyjąć taką pozycję, że jego postać stawała się niewidoczna. Patrzący miał wrażenie, że widzi tylko hologram głowy przybranej w purpurowe, bojowe barwy płatków, tworzących jego szyszak. Generał umiał również po mistrzowsku władać wszystkimi typami bajkańskiej, białej broni. Lecąc na archipelag Bajka na Raz, sprawdzał, gdzie będzie jego kwatera. Okazało się, że ma przejąć jakąś niezamieszkałą wyspę o nazwie Amek. Uznał zatem, że skoro wyspa jest niezamieszkała, może wylądować na dowolnej polanie i zająć ją dla siebie. Tak też zrobił. 

Kiedy zbliżał się do celu, miał wrażenie, że dostrzega jakieś poruszające się postacie i wielki zamek. To chyba zmęczenie, pomyślał i nie przyglądając się więcej powierzchni wyspy, rozpoczął podchodzenie do lądowania. Kiedy ponownie zerknął na ekran monitora, zamarł ze zdumienia. Właśnie posadził statek w fosie otaczającej istniejący tu naprawdę zamek, a nie na pustej polanie. Dostrzegł na zewnątrz ruch, jakieś pokrzykiwania i zobaczył oddział ważek uzbrojonych w miecze świetlne. Cały bojowy szyk zmierzał z zawrotną prędkością w jego kierunku. Już miał w głowie myśl, że owady rozbiją się o powłokę jego statku, gdy dojrzał, że każdy wojownik jest otoczony polem umożliwiającym przenikanie do dowolnego wnętrza. Jeszcze to spostrzeżenie nie zdążyło się ulotnić, a już stał otoczony przez ważki. Chwilę trwało, zanim dostroili komunikatory do swoich kodów językowych. 

- Dowódca oddziału ważek- Donat- melduje gotowość do służby. Generale, czekamy na rozkazy, ale najpierw proponujemy przeparkowanie statku, bo Amek nie będzie zadowolony ze zniszczeń w okolicy fosy. –Żołnierzu Donat! Co to jest właściwie i kim jest ów Amek. Miałem przejąć pustą wyspę, a tu po prostu tłumy. –To jakieś nieporozumienie, generale. Wyspa nie ma jeszcze bajki, która stałby się jej właścicielką, ale jest gotowa na jej przyjęcie. Są tu ptaki, owady, płazy, małe zwierzątka i wiele istot z pana gatunku.–Naprawdę? A kto na przykład? –No na przykład: Lilie, Stokrotki, Kąkole, Bławatki, Maki, Powojniki i wiele innych. Ale najważniejszy jest ON- najnowocześniejszy,magiczny Zamek, który ma swojego awatara Amka. -Naprawdę, znowu zdziwił się Koson, po czym szybko zapytał: -Potraficie pilotować taki statek? –Oczywiście! –W takim razie: -Statek do doku- odprowadzić! Na te słowa pod gmaszyskiem Zamku otworzył się nowiutki dok remontowy statków bajkańskich, gdzie Donat bardzo precyzyjnie poprowadził statek. 

Koson zaś, zupełnie zszokowany, teleportował się na dziedziniec zamkowy, gdzie czekał już na niego serdeczny Amek i jego przyjaciele. Jest ich tu całkiem sporo, po co im jeszcze jakaś bajka, zrobi się tłok - pomyślał wojownik, ale nic nie powiedział. Omówił z Amkiem krótko i rzeczowo plan spotkań i działań na kolejny dzień, a potem udał się na krótki odpoczynek, bo długa podróż i południowy upał dały mu się we znaki. Nie zaskoczyło go wcale, że jego komnaty były takie, jak sobie wyobraził, działa tu przecież znana od niedawna w bajkańskim świecie magiczna technologia. 

Całą wyspę błyskawicznie obiegła wieść o przylocie generała. Każdy chciał go poznać, więc Amek zarządził uroczysty podwieczorek powitalny. Kiedy Pan Księżyc posrebrzył niebo, Koson miał wrażenie, że wyspa Amka, to miejsce, które zna od zawsze, po prostu- dom.

Bajka Maczków Kalifornijskich (Kwiatowe bajki 9.)




-Olzia i Nika! Nareszcie! Moje kochane pozłotka! Jak podróż? Zmęczone? Babcia Makuchowa przekrzykiwała samą siebie. Łzy wzruszenia jak kropelki rosy kapały na jej czerwoną suknię, zostawiając szkliste smugi. Filigranowe figury przybyłych z Kalifornii kuzynek zrobiły na wszystkich Makowych Pannach piorunujące wrażenie. Pomarańczowe sukienki- ostatni amerykański krzyk mody, które wyglądały trochę jak koszulki, czyniły Olzię i Nikę jeszcze bardziej zwiewnymi i delikatnymi. Panna Makusia pomyślała, że pewnie są zarozumiałe i próżne i na pewno będą się wszystkim przechwalać. Pomyliła się jednak bardzo. 

Przy obiedzie Panna Karminowa opowiedziała o Atelier Maków Polnych. Olzia była zachwycona. Od razu chciała biec i oglądać cudowne kreacje i dodatki, ale Babcia Makuchowa ją powstrzymała: -Moja panno, nie wstaje się od stołu, zanim wszyscy nie skończą posiłku! Nika zachichotała, ale cichutko. Kiedy w pucharkach z deserem pojawiły się błyszczące dna, goście i domownicy udali się na krótki odpoczynek pod wielkimi liściami łopianu. Kalifornijskie Maczkowe Panienki rozsiadły się wygodnie i… -Aaaa! -Aaaa! -Coś mnie uszczypnęło! – Mnie też! Wszyscy zaczęli się rozglądać i wtedy między łodygami łopianu błysnęło coś, jakby błyszcząca łysina. –To ON! To Ficu! Wszystkie Panny zaczęły piszczeć i uciekać do Atelier. Wezwany oddział ważek rozpoczął poszukiwania szczypawki. 

Za to Makowe Panny i Maczkowe Panienki udały się do Atelier, żeby podziwiać modowe skarby. Olzia i Nika wpadły w szał zachwytów! Przymierzały kreacje i bransolety. Znalazły nawet wspaniale pomarańczowe, marszczone suknie, które były stworzone wprost jak dla nich. Nika, przeglądając się w wielkim, kryształowym lustrze, spojrzała na światła błyszczące wokół ramy i nagle wrzasnęła: -Tak! Taaak! Zrobimy wielki pokaz mody! Zapadła nagła cisza, zupełnie jak przed burzą. Że też nikt dotąd nie wpadł na ten pomysł! Gdy szok minął, wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Babcia Makuchowa właśnie dotarła do Atelier i widząc niezwykłe poruszenie wszystkich Panien, krzyknęła: -Co się dzieje? Ficu tutaj grasuje? No patrzcie, a szukają go przy fosie. –To nie Ficu! To Nika! –Co? Nika? Wstydź się moja Panienko! Nie wolno szczypać kuzynek! –Ależ Babciu, ja ich nie szczypię! Ja… ja wymyśliłam pokaz mody! –Co? Znowu rezolutnie spytała Babcia. -Naprawdę? To ekstra! –Oczywiście, będzie loża honorowa dla mnie? – Jasne, Babciu! A teraz wybacz, pędzimy do Amka, żeby ustalić szczegóły. 

Przygotowania trwały cały tydzień. Wszyscy mieszkańcy wyspy mieli swoje zadania. Nawet Skorek Ficu zajął się polerowaniem pancerzy żuków i innych owadów. Dzięki staraniom pszczółki Mii, swoją obecność zapowiedziała Kolorowa Królowa wraz z całym dworem! -To będzie coś! Cieszył się Amek. 

W dniu pokazu wszyscy zebrali się w ogrodach zamkowych. Wzdłuż rabat kwiatowych i trawników, na których ustawiono platformy dla gości, unosił się lekko nad ziemią pomost, na którym miały pojawiać się modelki. W centralnym miejscu ustawiono podest tronowy dla królewskich gości. Nad wspaniałymi fotelami El-Mag zaprojektował błyszczące, kolorowe chmurki maskujące. Z dala wydawało się, że na wprost wybiegu ustawiono kolorową, mieniącą się kurtynę. Na chmurce zawieszonej przed wybiegiem były garderoby. Wszystkim kierowała wilga Lodzia, zaproszona przez Amka. Każda modelka otrzymywała magiczną pelerynę w tonacji swojego stroju. Dzięki niej unosiła się nad pomostem zupełnie jak mgiełka. Kiedy dopływała przed królewski tron, pelerynka znikała i wszyscy mogli podziwiać cudowną kreację. Kolejne modelki paradowały tam i z powrotem, póki nie umilkły brawa. Na koniec, każda otrzymywała od jednej z wróżek jakiś magiczny klejnot do swojego stroju. Wszystko otulało miękkie światło świetlików, które zajęły miejsca na pływających pod niebem, płaskich chmurkach i wyglądały zupełnie jak Pan Księżyc wiszący nad stawikiem. 

Podobały się wszystkie kreacje. Jednak niektórym najbardziej podobała się kreacja Niki, połyskująca płomiennym pomarańczowym blaskiem i ozdobiona wielkim naszyjnikiem patrzącym na świat magicznym, zielonym okiem- darem Wróżki Tysiąca Emocji. Na innych wielkie wrażenie zrobił sportowy kombinezon Mii, ozdobiony złocistymi i czarnymi monitorami, na których cały czas wyświetlały się wesołe planety, kołyszące się w głębinach aksamitnego kosmosu. Strój Mii ozdobił niewielki, ale za to magiczny pierścień od E-Wróżki. Jeśli skierowało się go na dowolną planetę wyświetlaną na jednym z monitorów kombinezonu, od razu następowała teleportacja turystyczna tam właśnie. To było nieziemskie. Każdy chciał przeżyć coś takiego, więc wokół Mii nie malał wianuszek kandydatów do kosmicznych podróży. 

Myszka Sza chciała wreszcie chociaż na chwilę pozbyć się szarości swojego futerka. Panny i Panienki wyczarowały na jej futerku ruchome obrazy, najbardziej kolorowe na świecie. Patrząc na myszkę, miało się wrażenie, że jest się w niemym kinie, które w cudowny sposób zyskało kolory. Wszystkie myszki z całego archipelagu Bajka na Raz zamówiły natychmiast takie modele. 

Warto wspomnieć, że w czasie prezentacji stroju żabki Ran, miał miejsce epizod, którego właściwie można było się spodziewać. Ran prezentowała strój stylizowany na fale letniego jeziorka. Szmaragdowe kolory lekkiej sukni przepływały swobodnie jeden w drugi tak, że słyszało się szept fali i czuło się jej chłód. Kiedy Ran znalazła się przed królewskim podestem, nagle jej suknia zaczęła odpływać. Ktoś ją wyraźnie ciągnął, mignął tylko zakrzywiony brązowy róg. Nie, to były szczypce! Szczypce Fica! 

Ważki błyskawicznie opanowały sytuację. Wyprowadzany Ficu krzyczał: - To nie ja, ja jestem miły, wszyscy mnie lubią, a zielony kolor wcale mi się nie podoba! Ale nikt go nie słuchał. Odprowadzony na skraj ogrodu przysiadł załamany w trawie i usłyszał znajome: -Kooo, ko, ko, ko, co tam Ficu, znowu się nie udało! Nie martw się! Sława jest nam i tak pisana. W ten sposób pocieszała Fica Szara Kurka, którą wszyscy nazywali Tapir, nie żeby miała jakąś wyjątkowo ułożoną fryzurę, wprost przeciwnie, była łysa jak Ficu i to właśnie uczyniło z nich przyjaciół. 

Na koniec pokazu Wróżka Niu ogłosiła, że odtąd na wyspie Amka będą się odbywać międzyarchipelagowe pokazy mody, którymi pokierują Makowe Panny i Panienki. To był bajeczny sukces!

Bajka Maków Polnych (Kwiatowe bajki 8.)




Na wyspie Amka każdego dnia pojawiało się coś nowego. Zamek wypiękniał, po murach wspinało się dzikie wino, okna zdobiły skrzynie z kolorowymi kwiatami, a powietrze mieniło się trzepotem przezroczystych skrzydełek najróżniejszych owadów. Wszystkie one potrzebowały kolorowych, pięknych strojów, więc oczywiste było, że pojawiła się pierwsza na wyspie pracownia krawiecka, a może lepiej powiedzieć, pracownia stylizacji modowej. 

Atelier Maków Polnych mieściło się na niewielkiej polance nieopodal brzozowego zagajnika. Makowe Panny wystawiały co rano wokół swojego siedliska nowe modele zwiewnych sukien. Jedne były utkane z porannej bladoróżowej mgły, inne z pajęczych koronek, niektóre zaś, zrobione na drutach przez Niebieską Bajkę. One same nosiły najczęściej cudowne, zwiewne, czerwone suknie, które były marszczone lub gładkie, wielowarstwowe lub cieniutkie i przezroczyste. Każda dziewczyna na wyspie chciała mieć właśnie taki koralowy model. Ruch w Makowym Atelier był ogromny. Wszystkie motyle poprawiały tu ozdoby stworzone przez Wróżkę Niu, jeśli gdzieś w zielonym gąszczu kwiatów, osypały się trochę ze skrzydełek. Ptaki śpiewające zamawiały kreacje na koncerty, a kwiaty były po prostu codziennymi gośćmi, gdyż zmiana wizerunku, to ich sposób na życie. 

Właśnie dziś Makowe Atelier miało gościć pszczoły, które zamieszkały na wyspie wraz z pojawieniem się kwiatów. Na manekinach od rana zagościły suknie w słonecznych barwach. Projektantki zadbały o to, by kreacje były wyjątkowe. Sprowadziły ozdoby z najodleglejszych galaktyk. Był brokat we wszystkich odcieniach tęczy, kryształy najbardziej przezroczyste na świecie, soczyste drogie kamienie szlifowane zaklęciami wróżek i wspaniale błyszczące cekiny, które zmieniały barwę w zależności od nastroju właścicielki- dar Wróżki Tysiąca Emocji. Makowym Pannom udało się też zdobyć naszyjniki z blasku świetlików, bransolety z księżycowego srebra i diademy ze słonecznym złotem- wszystko zaprojektowane przez Wróżkę Niu. Nawet Kolorowa Królowa przysłała dar w postaci zegarków odmierzających szczęśliwe chwile, które dopasowywały się barwą do wkładanego stroju. Wszystko było gotowe, należało tylko czekać na przylot pszczółek. Sam Donat eskortował ich podróż, by bezpiecznie dotarły do Atelier, więc już przed godziną dziewiatą pracownia wypełniła się wesołym, pszczelim gwarem. Przybył też sam Amek z motylem Pido, żeby poznać pszczółkę Mię. Była ona niezwykle radosną i zawsze pełną pomysłów, młodą osóbką, daleką krewną Wróżki Tysiąca Emocji, która podkreślała, że Mia przypomina swoją stryjeczną prababkę Maję, jest tak somo urocza, pełna pomysłów, a przede wszystkim przyjazna wszystkim istotom, jakie spotyka. Otóż, ta mała pszczółka miała też niezwykłe wyczucie stylu, gdyby nie liczne zajęcia, z pewnością zostałaby stylistką, a może nawet projektantką mody. 

Kiedy pszczoły znalazły się w Makowym Atelier, zdumiały się na widok wszystkich magicznych strojów, dodatków i biżuterii. Wybierały, przymierzały, robiły sobie selfi i piły orzeźwiające napoje z lodem, bo upał był już od rana. Nie było końca zachwytom. Ozdoby zaprojektowane przez wróżki miały ogromne wzięcie. Każda z pszczółek wybrała też szczęśliwy zegarek. Amek przyglądał się z uśmiechem temu zamieszaniu, a Pido, pomagał wybierać dodatki. Mia każdą sukienkę prezentowała Amkowi i Pido, pytała też o zdanie swoje przyjaciółki. Ostatecznie wybrała złocistą suknię zdobioną blaskiem świetlikowego światła, czarne szorty naszywane błyszczącymi cekinami i brokatowe buciki we wszystkich dostępnych kolorach. W darze od Makowych Panien dostała też pierścień z bursztynem, który wskazywał zawsze dobrą drogę, świecąc ciepłym, słonecznym blaskiem. 

Dowódca oddziału ważek- Donat miał w związku z zapewnieniem bezpieczeństwa pszczołom pełne ręce roboty, gdyż ostatnio w okolicy pojawił się typ spod Ciemnej Gwiazdy- niejaki Ficu- skorek. Był to niemiły jegomość, chudy, niewielki, zawsze gotowy do tego, by komuś zrobić przykrość. Zachwyt na licu Fica pojawiał się jedynie wtedy, gdy patrzył w lustro. Przyglądał się swojej bladej łysinie i był przekonany, że błyszczy jak cała galaktyka gwiazd. Myślał wtedy: Ach, gdy włożę fioletową tunikę i sandały, wszyscy będą musieli przyznać, że jestem najprzystojniejszy. Każdy na tej wyspie się za mną obejrzy! Myślał czasem, żeby może jakąś peruczkę zakupić albo chociaż tupecik, ale samozachwyt zwyciężał i ostatecznie tkwił przed lustrem, rozpływając się nad pięknem swojej łysiny. Po zakończeniu eskorty pszczół do Atelier Makowych Panien, oddział Donata rozpoczął, na prośbę Amka, obserwację szczypawki, by w razie potrzeby- otoczyć go. W sytuacji zagrożenia, skorki nieruchomieją, więc jakiś czas jest z nimi spokój. Na szczęście, Ficu tak się znowu zachwycił swoim odbiciem w lustrze, że stał przed nim cały dzień, a ważki mogły spokojnie bujać się na liściach przy oczku wodnym albo wisieć nad taflą wody i obserwować, czy wokół Atelier Makowych Panien wszystko gra. 

Po udanych pszczelich zakupach, Amek zaprosił nowe przyjaciółki do Zamku, a tam, w ogrodowych alejkach czekała na nie niespodzianka! Była to wspaniała pasieka z luksusowymi ulami. Pszczoły, które dotychczas spędzały noce w dziupli drzewa, były zachwycone. Każdy z uli został ozdobiony przez Wróżkę Niu, więc nowe domki pszczół wyglądały odlotowo, błyszczały jak kreacje i dodatki wprost z Makowego Atelier. I tak minął dzień, który mieszkańcy wyspy zapamiętają jako Dzień, w Którym Pojawiła się Mia.

Bajka Powojnika (Kwiatowe bajki 7.)



Był tu od dawna, właściwie od zawsze. Już kiedy wyspa wyłaniała się z Magicznego Szafirowego Jeziora, tkwił w ziemi. To znaczy jego korzenie i pączki tam tkwiły. Czuł ciepło lata, ale jakoś nie chciało mu się ruszyć. Amek, nie miał pojęcia, że w ziemi, pod jego ulubionymi drzewami śpi sobie takie piękno. 

Kiedy na wyspę Amka przybyła Winka, która barwinkowym dywanem okryła ziemię pod drzewami, gospodarz wyspy zapragnął zrobić jej przyjemność i wyczarował na jej sukni mnóstwo szafirowych kwiatów. Użył do tego magicznej mocy, a ta, zachęciła wszystkie nasiona, cebulki i kłącza, by wyjrzały na świat. 

Na wyspie wstawał nowy dzień. Okolicę patrolował oddział ważek dowodzony przez niezastąpionego Donata. Cały szyk błyszczał w słońcu metalicznym blaskiem kobaltowych skrzydełek. Ten niebieskawy kolor był widoczny już z daleka, jak migoczące światła karetki pogotowia. Donat podprowadził strażników do konaru drzewa, które najwidoczniej jakoś się zmieniło. Szybko wydał rozkazy, włożył wielkie, czarne okulary i dzięki kamerom umocowanym w ich oprawce, zaczął transmitować na żywo przekaz z niezwykłego, nawet jak na bajkę, zdarzenia. Amek, Szaa i Pido oglądali wszystko w Sali Tronowej. Zobaczyli, że Winka śpi smacznie, listki lekko się unoszą, a kwiatki jeszcze nie wychyliły się ku Słońcu. Za to drzewo o imieniu Endro, pod którym miała swój dom, wierciło się okropnie. Podrapywało się i sapało, a w końcu zaczęło chichotać. Od dołu pnia coś wpełzało ku górze. Widać było zielone listki, które ciekawie rozglądały się po świecie. –Wiem, znam go- to Arwek, powojnik polny, ale będziemy mieć pięknie! –No, i to nie tylko przy ziemi. 

Rzeczywiście, powojnik, na którego spłynęła część magii, wdrapał się już dość wysoko i ciągle chciał być wyżej, ale na wysokości 2 metrów zabrakło mu siły na dalszą wspinaczkę. Endro, odetchną z ulgą, bo nie chciał, żeby jego okazały pień w całości zatopił się w pianie zieleni powojnika. Powojnik wyprostował zwoje swojego fraczka, zerknął na puszystą gęstwinę listków i bardzo zadowolony poczuł, że rozkwita tysiącem bladoróżowych kwiatków. To było magiczne. Dla wszystkich. W Sali Tronowej myszka Szaa przysięgała, że potrafi wspinać się po takich pędach powojnika na sam jego szczyt, a potem równie swobodnie wracać na dół. Pido opowiadał, jak wspaniale jest bawić się w kolorowej gęstwinie powojnika. Zwłaszcza w chowanego. Najbardziej cieszył się Amek, gdyż kamera Donata pokazywała dziesiątki rozkwitających wokół nowych kwiatów. 

Powojnik Endro z każdą chwilą przekonywał się, iż trafił na niezwykłą wyspę. Zdążył już zawrzeć znajomość z barwinkiem o imieniu Winka, która była po prostu urocza. Zjadł drugie śniadanie z chmurką motyli, a motyl Pido od razu stał się jego przyjacielem, podobnie jak myszka Szaa i sam Zamek o zabawnym imieniu Amek. Trochę obawiał się oddziału ważek, bo zawsze miał respekt dla munduru, ale gdy poznał dowódcę Donata – grono jego nowych przyjaciół znów powiększyło się. 

Motyl Pido lubił się trochę wywyższać z powodu piękna swoich skrzydeł, ale tutaj nie miał na to szans ani też nie czuł takiej potrzeby. Na wyspie Amka zagościło kwiatowe piękno i to nie tylko nisko nad ziemią, ale i całkiem wysoko. Dla motyla, to było po prostu szczęście.

Bajka Barwinka (Kwiatowe bajki 6.)




Za pniem drzewa coś mignęło jakoś tak pomarańczowo albo może jasnoczerwono. Winka jak co dzień wylegiwała się w cieniu pod parasolem wielkiej lipy. Przymknęła oczy i zerkała z ukosa, a tu znowu: myk, myk, smyr, smyr, a może frrrr, już nie wiedziała. Uniosła nieco wiotką rączkę i zawołała: - Pido, jesteś tam gdzieś? Przyleć no tu szybciutko! Po chwili na jednej z jej długich i smukłych rąk wylądował motyl Pido. Miał na skrzydłach wielkie koła w szafirowym kolorze, takie same jak kwiaty Winki w maju. –Cześć Winka, co tam się stało, czemu tak krzyczysz? –Krzyczę? No wiesz! Ja po prostu zaobserwowałam, jak prosiłeś, dziwne zjawisko, więc wołam. –Ach, przepraszam, jestem taki rozkojarzony, podobno w naszej okolicy grasuje Fioletowa Czarodziejka, która za motylami nie przepada, więc rozumiesz… -Nie bardzo, to co widziałam, było raczej pomarańczowe lub jasnoczerwone, z pewnością nie było fioletowe. Zresztą sam wiesz, że ja, jak każdy barwinek, mam suknię z samych szafirowych kwiatków, więc fioletowy nie rzuciłby mi się w oczy. –No tak, -przytaknął Pido, ale jest sierpień, więc widzę, że Twoja suknia jest zupełnie i tylko zielona. Przysiadł na jednym z błyszczących listków Winki. Spojrzał w koło, cała ziemia pod starą lipą była pokryta puszystym dywanikiem zielonego Barwinka. Wijące się pędy miały ciemnozielony odcień, wyglądały na bardzo zdrowe i wypoczęte. Pido zamyślił się. Zapanowała cisza i wtedy to się stało. 

Znienacka usłyszeli świt, suknia winki wzbiła się do góry, jak wtedy, gdy wiatry szarpią wszystko, zapowiadając burzę. Jednak słonko przygrzewała nie tak mocno, w nocy padało, powietrze było rześkie, o burzy raczej nie mogło być mowy. Cóż to więc? Pido ukrył się pod jednym z większych liści Winki i czekali. Po chwili spośród pobliskich zarośli wybiegła nieduża mysz ubrana w pomarańczową czapkę z daszkiem i wielkie przeciwsłoneczne okulary w czerwonych oprawkach. –Cześć wszystkim! –Cześć, to my się znamy?- zapytał niepewnie Pido. –No jasne, jestem Szaa, byliśmy przecież razem na pięćdziesiątce Bajki na Raz, nie pamiętasz? –Aaaa, coś sobie przypominam, bez przekonania odparł Pido. –Albo mi się wydaje, albo macie jakiś problem? Bardziej stwierdziła, niż zapytała Szaa. –Oj, mamy- westchnęła Winka. –Jakaś Fioletowa Czarodziejka czyha na Pida i jego kumpli, więc rozumiesz. –A co, widzieliście ją? –No nie, ale inne motyle widziały dziś od rana parę razy jakąś fioletową smugę, Winka widziała pomarańczową, to chyba Ciebie po prostu. – Oj, ale jazda! Zawołała, śmiejąc się radośnie, Szaa. –W nocy padało, więc gdy Wiatr Północny mnie tu przywiózł, miałam na sobie fioletową pelerynkę, więc, gdy biegałam po okolicy i szukałam Barwinka, mogliście pomyśleć, że to Fioletowa Cza… ci… nie mówmy o niej, wiem od Księżyca, że obecnie poleciała z wizytą na archipelag Wasabi i zabawi tam do zimy, więc nie musicie się martwić. –Uff… odetchnął Pido. –Zaraz, zaraz, co ty powiedziałaś? Że mnie szukałaś? Zapytała zdumiona Winka. –No tak. Bo wiesz, ja teraz mieszkam z jednym Zamkiem na wyspie, której nie dostała jeszcze żadna bajka. Ten Zamek jest bardzo przyjacielski, ma na imię Amek i chce, żeby wszystko u niego było najfajniejsze i najmilsze, dlatego zaprasza Ciebie, żebyś zamieszkała w jego ogrodzie. Są tam już piękne, wielkie drzewa, będziesz miała dużo cienia i świeżą wodę, a u Amka nawet szafirowe kwiaty cały rok, bo to zaczarowany Zamek i zaczarowana wyspa! 

Winka nie namyślała się ani chwili, zostawiła jedną łodyżkę pod lipą, że rozrosła się w nowy barwinkowy dywan, a sama zwinęła się w wielką zieloną kulę i wturlała się do zaczarowanego plecaka myszki. Gdy już przyleciał Wiatr Północny i obie pasażerki usadowiły się wygodnie między pasmami podmuchów, usłyszały ciche: -A ja, to znaczy, my? Spojrzały w górę. Na jednym z konarów przysiadła chmurka kolorowych motyli. Głosik należał oczywiście do Pida. Szaa uśmiechnęła się radośnie: -Nie śmiałam proponować, ale jeśli chcecie, zapraszam! Motyle tylko czekały na te słowa. Błyskawicznie wiatrowe fale pokryły się wszystkimi kolorami tęczy. –W drogę! Zawołała Szaa, uradowana jak nigdy. 

Pod wieczór zamkowe ogrody Amka pokrywał szafirowo-zielony dywan Barwinka. Gdzieniegdzie kwiaty stawały się białe, to znów różowawe. –Winka była szczęśliwa, myślała, że na następną ozdobę sukni będzie czekała do wiosny, a tu… już… ma… kwitnie na potęgę! Amek nie mógł się nagadać z myszką, Winką i motylami. Nowi przyjaciele od razu przypadli mu do serca. Moja wyspa jest już prawie gotowa na nowych lokatorów, pięknieje z chwili na chwilę -myślał.

Bajka Sali Tronowej (Ptasie bajki 6.)





Wreszcie nadszedł ten dzień. Ostatni dzień lipca. Wszystko było gotowe. Sala Tronowa nerwowo rozejrzała się wokół. Niby wszystko było w porządku, ale… Dlaczego właściwie nie może jej zobaczyć każdy, kto chce. Dlaczego nie widać tych błysków, kolorów, drżenia magii, falowania uczuć. Mewy mówią, że z góry całe zaczarowane jezioro wygląda jak ściana pełna najróżniejszych Ptasich Zegarów. Nie ma prasy, dziennikarzy, telewizji… Mamrotanie Sali Tronowej zwróciło uwagę myszki Szy. -Ej, co się tak martwisz? Jesteś wystrojona, będziesz dziś najważniejsza i masz problem? –No wiesz, chyba się mnie wstydzą… -Wstydzą? Co Ty gadasz? Nie o Ciebie tu chodzi, chodzi o bezpieczeństwo. Złe czarownice nie mogą się o niczym dowiedzieć! –Ach, to o to chodzi! Ucieszyła się Sala. -No to kamień z serca!

Rozmowę Sali Tronowej i myszy przerwało pojawienie się kolorowych bajek. Zajęły miejsca w powietrzu, dookoła tronu. Tworzyły barwną tęczę. Najpierw Czerwona, potem, Pomarańczowa, Żółta, Herbatkowa, Zielona, Niebieska, Granatowa i Fioletowa na koniec. Szeptały wesoło, były dumne, że Kolorowa Królowa miała dla nich takie ważne miejsce.

Przed tronem po lewej stronie zasiadł Czas i wszystkie jego chwile, dni i pory. Jutro, Dzisiaj i Wczoraj błyszczały i migotały szczególnie, bo tyle się działo, że nie mogły przecież przestać pracować. Miejsca zajęte przez Czas bez przerwy się zmieniały. Wystarczyło odwrócić głowę i po chwili obraz był zupełnie inny. –To jest normalne, czas tak ma- stwierdził wilga Leon, sadowiąc się na oparciu królewskiego tronu. Wilgi rozejrzały się. Byli już chyba wszyscy. Ojejek siedział razem z innymi zwiadowcami. O dziwo, była też ciotka Helena, która okazała się najpotężniejszą wróżką z archipelagu Cynamon. Wszystkie wróżki białej, dobrej magii zajmowały kolejny sektor miejsc. Także wszystkie ważne miejsca odwiedzane przez Ojejka i wilgi przysłały swoje awatary.

Kiedy ostatnie miejsce zostało zajęte, Sala Tronowa powiadomiła Malachitowego Króla, że już czas. Królowa wpłynęła na tron, niesiona przez Wiatry ze stadniny E-Wróżki, która unosiła się pod sklepieniem, mając w pogotowiu swoje żywioły. Wraz z Królową przybyła Wróżka Tysiąca Emocji i od razu rozpłynęła się po wypełnionym wnętrzu.

Gdy Królowa zajęła miejsce, El-Mag dał znak i za tronem Królowej ukazał się Ptasi Zegar, co wywołało entuzjazm zebranych. Królowa przemówiła:

-Kochani, z radością potwierdzam, obecność Ptasiego Zegara to dowód powodzenia naszej Misji. Oto jej efekty. Natura przetrwa na pewno! Jako pierwsi przedstawią efekty swoich badań przedstawiciele wszystkich Archipelagów Szafirowego Jeziora.

Latający fotel zatrzymał się przy Owej z archipelagu Cynamon. Owa usiadła i uruchomiła ekran, na którym wyświetliła wyniki swoich badań. -Dzieci, które obserwowałam, kochają swoją naturę, uwielbiają się bawić w parkach, na placach zabaw, nad jeziorami i rzekami. Szanują te miejsca, w których żyją i dbają o nie. Kiedy ktoś naśmieci albo coś zniszczy, zawsze pojawiają się tacy, którzy reagują i pomagają naprawić szkody. No i do tego dzieci czytają książki, a ktoś, kto czyta, nie może być zły dla natury. Ja daję małej ludzkości wielki plus. Mój wujek Ojejek i jego ciocia Helenka, też coś dodadzą.

-To prawda, rzekł Ojejek. Ludzie kochają naturę, która ich otacza. Pielęgnują sady, ogrody, dbają o stawiki, jeziorka i lasy. Niestety, nie zawsze pamiętają o całej planecie. Najważniejsze jest to, że widzą swoje błędy i starają się czyścić rzeki, zbierać śmieci w górach, ograniczać wyrzucanie śmieci w miejsca inne niż wyznaczone. Ja jestem na tak. Ludzi szanujących naturę i reagujących na niszczycielskie działania jest więcej, to jest optymistyczne.

Następnie zabrał głos Ran z archipelagu Szafran, opowiedział, jak ludzie dbają o plaże. Dodał, że zabrali się też za planowanie oczyszczania oceanów i mórz, co sprawia, że trzeba dać im szansę. Nilia z archipelagu Wanilia dodała, że jest nawet plan zbierania śmieci z kosmosu, w czym oni obiecują pomagać. Kosmita Łowca z archipelagu Jałowiec był dumny, że ludzie mają program ratowania lasów przed zagładą, są w stanie narazić własne życie, by ocalić życie drzew. Dobrych ludzi jest więcej, zatem Łowca też był na tak. Mon z archipelagu Kardamon wyjawił, że ludzie coraz zdrowiej się odżywiają, jedzą dużo warzyw i owoców, a przede wszystkim uczą już małe dzieci, że na przykład zdrowe jest picie wody mineralnej. Mon przyznał, że jedzenie przygotowywane przez ludzi jest zdrowe i pyszne, dlatego jest na tak. Ostatnim zwiadowcą był Uma z archipelagu Sumak. Poinformował o tym, że ludzie potrafią się cieszyć, tworzą sztukę, która zachwyca ich, a najważniejsze, że czyni wszystkich lepszymi.

W końcu przyszedł czas na film wilg. Wszyscy wysłuchali w skupieniu wszystkich wypowiedzi ptaków. Wszyscy transmitowali na żywo na swoje archipelagi ten wspaniały pokaz. Padło, niestety, wiele gorzkich słów pod adresem ludzi, ale wszystkie ptaki zgodnym chórem podkreśliły, że dobrych ludzi jest więcej, a ptaki mogą zawsze liczyć na czyjąś pomoc. Wilgi bez wątpienia były bohaterkami dnia. Królowa otworzyła jedną z kieszeni swojej magicznej sukni i wszyscy ujrzeli wyfruwającego z niej wróbelka Kajtusia. Rozległy się brawa, zapanowało poruszenie. Wszyscy czekali na przemowę Królowej.

Królowa wstała, uciszyła zebranych i rzekła. –Bardzo Wam dziękuję, za trud i pasję poznawania dobrych i złych stron ludzkości. Cieszę się, że mówicie zgodnym chórem. Nie ma światów, w których wszystko byłoby idealne. Ludzie naprawdę się starają. A sami wiecie, że zło czyha wszędzie. Nasz świat, też musi z nim walczyć. Dlatego ogłaszam wielką akcję „Ziemia na TAK”, w której będziemy wspierać najlepszych ludzi w ich staraniach, by chronić naturę i czynić ją piękniejszą. Rozległy się brawa, wiwaty i wesołe okrzyki aprobaty.

Tę ogólną radość uzupełniły dźwięki muzyki. To Lila, nowa mieszkanka archipelagu fioletowych bajek zaśpiewała przygotowaną na tę okazję piosenkę.

Sala Tronowa aż drżała z dumy, tym bardziej, że Królowa zaprosiła mewy, by wzięły udział w uroczystości. To koniec kłopotów, pomyślała Sala i otworzyła drzwi do swojej siostrzyczki- Sali Balowej. To dopiero było coś! Rozpoczęły się tańce wszystkich archipelagów, błękitna mżawka orzeźwiała zebranych, a ciasteczka opowiadały bajki. Acha, dodam, że Lila doskonale bawiła się w towarzystwie Uma z archipelagu Sumak, który zachwycał się jej niewyczerpaną wyobraźnią!

I tak minął kolejny miesiąc. Które chwile z jutra wybierzemy na następny?

Bajka Zamku (Kwiatowe bajki 1.)


Zamek nie wiedział, co o tym myśleć. Niby miał być najlepszy na świcie, lepszy nawet, niż główny Zamek Kolorowej Królowej. Ale mewy, które latają nad jeziorem, wcale tego nie potwierdzają. Mówią, że mały jakiś, taki, jak chatka zwykłej wróżki, gdzie mu tam do prawdziwych zamków. Prawdziwych... no tak, tak to właśnie wygląda.

Zamek naprawdę się martwił. Na co tyle sal, skoro przez całe lata będą w ukryciu. Jeśli żaden gość nie zechce przeczytać książki, nikt nie dowie się, jaką on-Zamek ma doskonałą bibliotekę. A jest w niej każda książka, jaką napisały istoty wszystkich archipelagów. Albo basen, kto zobaczy basen, kto o nim pomyśli, żeby mógł się objawić. Te smutne rozważania przerwało Zamkowi nagłe i niespodziewane pytanie. Zamek nie mógł się zorientować, skąd dobiega głos. Zadzierał dach, zaglądał w lustro jeziora, otwierał okiennice i nic. Minęła chwila i znów rozległo się pytanie: -Co mam zrobić, żeby trafić do Twojej kuchni, stoję tu już kwadrans, wyobrażam sobie te kosze z serem, a tu NIC! - Kosze z serem? To musi być mysz! Zamek zaczął zaglądać w szpary, dziurki, których było bardzo mało, bo był przecież NOWY. Po chwili więc ją zobaczył. Stała przy fosie, za bramą. I to właśnie był sekret! Żeby przywołać wnętrza, trzeba było znaleźć się za bramą Zamku. Bez tego ani rusz!

-Cześć, powiedział nieśmiało Zamek, skąd się tu wzięłaś? Na mojej wyspie? -Mieszkam tu. Na każdej wyspie mieszkają nie tylko zamki i rośliny. Na nowej wyspie od razu są ptaki, zwierzęta, owady. Wszystko jest, jak trzeba. Ta wiadomość ucieszyła Zamek. –Skoro WSZYSTKO jest jak trzeba, to znaczy, że wystarczy mucha, która wleci do Zamku i ożywi każdą moją komnatę! -No, czy mucha, to nie wiem, ale JA, na pewno, odrzekła z przekonaniem w głosie mysz.

Zamek natychmiast opuścił zwodzony most i zaprosił myszkę do siebie. –Jestem Szaa. –A ja Amek. Bardzo mi miło. Jeśli masz ochotę na serek, zmruż oczy i wyobraź sobie kuchnię! W tej samej chwili Szaa i Amek znaleźli się w kuchni. Rzeczywiście na stole piętrzyły się stosy cudownych serów. Szaa poczęstowała się kawałkiem, a potem wyruszyli na wyprawę. Najpierw trafili do tej biblioteki, o której wspominał Amek. Szaa pomyślała o książkach, których bohaterkami są myszy i po chwili piętrzył się przed nią stos kolorowych dzieł. To było coś! Potem pojawił się basen, Szaa wyobraziła sobie materac w kształcie żaglowca i przez chwilę bawiła się w marynarza. Potem odświeżyła się w łazience z prysznicem, w łazience z wanną, w łazience z jakuzzi, w… Zamek zaczął się martwić, że futerko jego przyjaciółki całkiem wyblaknie, więc zakończyli przywoływanie łazienek. Odwiedzili za to komnaty gościnne, słynną garderobę królowej, salę ćwiczeń, korty tenisowe, boiska, bieżnie i plac zabaw. Oczywiście, otworzyli salę balową, w której stale grała muzyka, salę konferencyjną i gabinet do pracy. Zmaterializowali nawet pralnię, zajrzeli do piwnic i garaży na wszystkie występujące na archipelagach pojazdy. Na koniec znaleźli się w sali tronowej. Byli onieśmieleni. No jutro, to się tu będzie działo- pomyślał Amek.

Niespodziewanie dla Szy, okazało się, że możliwych do przywołania komnat jest jeszcze kilka tysięcy. -No cóż, rzekł z nadzieją w głosie Amek, chyba muszę Cię prosić, żebyś u mnie zamieszkała na jakiś czas, wtedy każda z komnat będzie mogła się pojawić i mewy w końcu przestaną źle o mnie mówić. Zamek nie zdążył dokończyć swojej przemowy, a Szaa już wyczarowała sobie królewskie, mysie komnaty nieopodal miejsca, gdzie najłatwiej przywoływało się kuchnię.

Kolorowa Królowa uśmiechnęła się, słysząc tę rozmowę, bo wiedziała o wszystkim, co działo się na jej jeziorze i na wszystkich wyspach.