Pokazywanie postów oznaczonych etykietą weekend. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą weekend. Pokaż wszystkie posty

10 kwietnia, 2019

Bajka Elips i Paraboli Weekendowa (Kształtne bajki 8.)




Państwo Elipsowie przygotowują się do urlopu. Całe trzy tygodnie spędzą nad jeziorem. Ich małe parabole nie mogą od tygodnia zasnąć, bo marzą o pływaniu łódką, rowerem wodnym i wypuszczaniu do jeziorka ryb złowionych przez tatę. Każdy domownik spakował już swoje rzeczy. Mama Elipsowa nie zapomniała o zapasach zeszytów, kredek, ołówków i cyrkli, które są dla ich rodzinki tym, czym baterie dla samochodu zdalnie sterowanego. W niedzielę wieczorem został sprawdzony sprzęt do pływania. Na półce samochodu wylądowały czapki z daszkiem dla maluchów. Dla każdego po dwie, żeby obydwa wierzchołki paraboli były osłonięte przed słońcem. Właściwie mieli ruszać w poniedziałkowy ranek, ale nic już nie było do zrobienia, więc zapadła decyzja, żeby wyruszyć późnym, niedzielnym popołudniem. 

Dzieci państwa Elipsów- bliźniacze parabole Ella i Sis od razu zaczęły obserwację mijanego świata. Były nieco zdziwione, że niby lato, a większość przydrożnych drzew pożółkła całkiem jesiennie. Przez jakiś czas jechali wzdłuż linii lasu. Żadnej wsi na horyzoncie ani miasteczka. Tylko las i las. Nuda. Aż nagle parabolki odwróciły się gwałtownie i podniosły krzyk: -Tato, tato! Zatrzymaj się! Teraz! Prosimy! Pan Elipsa niepewnie spojrzał na żonę, ale ta też nie wiedziała, co się dzieje, więc samochód zatrzymał się na poboczu. Dzieciaki natychmiast wysiadły i zaczęły nawoływać tak, jak woła się psinki lub inne miłe zwierzątka. Po chwili przy dzieciach szalał nieduży piesek. Był jedną, wielką radością. Skomlał, popiskiwał, pełzał nad samą ziemią, a jego ogon tańczył jakiś taniec techno w najdziwniejszych pozach. 

-Mamo! Tato! On tu jest sam! Nie ma żadnej drogi do wsi ani samochodu, którym mógłby przyjechać. –Weźmy go! –Weźmy! – Weźmy! –Prosimy! Bardzo prosimy! Piesek chyba czuł, że ważą się jogo losy, bo tuptał łapkami cichutko, rozpłaszczony jak naleśnik. Pan Elipsa schylił się i znalazł przy obroży niespodziewanego przerywacza podróży mały, zakręcany imiennik, a w nim karteczkę z napisem: Maksio. Nic więcej, żadnej informacji, nazwiska właściciela, numeru telefonu, nic! -No cóż, chyba nie mamy innego wyjścia, musimy go zabrać, obawiam się, że nie znajdziemy jego właścicieli. –Tak! Hura! Hura! Tak! –Dziękujemy!- wrzeszczały parabolki. Po chwili piątka podróżników ruszyła w dalszą drogę. 

Wakacje nad jeziorem w towarzystwie Maksia okazały się niezwykłe. Piesek miał dar wyszukiwania atrakcji. A to znalazł dziurę w wypożyczonej łódce, a to zobaczył kaczkę zaplątaną w starą sieć wśród tataraków, a to jak nikt przynosił piłkę wrzucaną do wody, a to znowu znalazł zgubioną czapkę Elli, a to… i tak dalej. Państwo Elipsowie wypoczywali jak nigdy. Ani razu nie usłyszeli: –Nuda! –Co porobimy? –Mamo, chodźmy gdzieś! -Róbmy coś! Mamo! Tato! 

Parabolki były pełne energii. Od rana ślizgały się na zjeżdżalniach, grały w piłkę, skakały na skakance, pływały w płytkiej, ogrodzonej zatoczce, układały albumy zdjęć i obowiązkowo szczotkowały puszyste, żółto-złote futerko Maksia. Wieczorami tańczyły jak natchnione, a Maksio poszczekiwał do rytmu i kręcił piruety za sowim ogonkiem. Dzieci były jak zaczarowane. Wszystko im się udawało! Jeśli szły szukać wiewiórek, od razu je znajdowały i mogły robić zdjęcia. Jeśli chciały poobserwować sarny, można było być pewnym, że zgrabne panny przedefilują wzdłuż polany i zapozują do zdjęć. Takiej ilości sfotografowanych kwiatów, ptaków i niezwykłych miejsc ani dzieci, ani nawet państwo Elipsowie po prostu nie widzieli dotąd! Ba! Nawet nie wiedzieli, że niektóre z nich istnieją! A wszystko to dzięki Maksiowi, który był psim Sherlockiem Holmesem po prostu. 

Ella przysięgała, że widziała, jak piesek mamrotał jakieś zaklęcia w psim języku. Sis potwierdzał, że to możliwe. Rodzice kiwali radośnie głowami. Dla nich znaleziony i przygarnięty przyjaciel naprawdę był czarodziejem.

Bajka Zygzakowata Weekendowa (Kształtne bajki 7.)




Nikt jej nie lubił. Pierwsze skojarzenie- ze żmiją. Zygzakowatą. Jadowitą. Drugie skojarzenie- z pełną zębów paszczą rekina. Ludojada. Trzecie skojarzenie- z aurą przedmigrenową. Zaleta- zygzaki zwiastujące ból głowy są kolorowe i ozdobione dość dużymi brylantami, a te jak wiadomo lubią nawet całkiem małe dziewczynki. Zygzakowata wściekała się. Jak to? Przecież nie jest nudna i monotonna! Przecież jest aktywna! Dynamiczna! Pełna niespodzianek! Więc czemu? Nie wiedziała. 

Zdesperowana włożyła dość długi płaszcz w kratę, taką samą czapkę i chwyciła do ręki fajkę. Nie, żeby zaczęła palić. Absolutnie! Jednak nie miała pewności, czy fajka w dłoni nie otworzy drzwi do sekretnej wiedzy. Ale, ale, gdzież Watson? Bez niego ani rusz. Zygzakowata rozejrzała się. Nikogo! Nikogo nie ma. Nagle jej wzrok natrafił na klatkę gadającej papugi. Miała ją od lat. –No jak? Rola doktora Watsona pasuje? –zapytała drzemiącego ptaka. -Doktorrrra pasuje! Doktorrrra pasuje! Doktorrrra pasuje! –Dobrze już, dobrze. Uspokoiła entuzjastkę, otworzyła klatkę, pozwoliła, żeby Serpenta sfrunęła jej na kraciaste ramię. Zatknęła fajkę w kieszonce płaszcza niczym poszetkę i ruszyły. 

Od razu przed budynkiem dostrzegły zygzakowatą linię wyznaczającą stanowiska parkingowe dla samochodów. Odkrycie zostało natychmiast sfotografowane i oznaczone symbolem Z 1. Serpenta rozwinęła swoje dawno nieużywane skrzydła i pofrunęła w górę. Nad dachami kamienic wykonała kilka slalomowych, popisowych przelotów i wróciła z wiadomością, że linia spadzistych dachów, to cudowny zygzak szarych, czerwonych i brązowych linii. Uzbrojona w aparat uwieczniła znalezisko Z 2. Opuszczając osiedle, kierowały się ku parkowi. To dopiero była kopalnia odkryć. Najpierw zobaczyły plac zabaw. Był właściwie zbiorem samych zygzaków: zjeżdżalnia, przeplotnia, wygięta huśtawka i tor przeszkód. Wszystko cudownie oblepione radosnymi dziećmi. Nieco dalej wśród drzew wiła się łagodnym zygzakiem ścieżka rowerowa, biegnąca wzdłuż dość szerokiego strumyka, oczywiście, łamiącego się pięknie w zakolach. Tym sposobem zostały udokumentowane znaleziska od Z 3 do Z 7. 

Robiąc ostatnie zdjęcie, Zygzakowata Bajka usłyszała warkot nadlatującego samolotu, który ciągnął za sobą wspaniały latawiec z zygzakowatym ogonem i reklamą: „Zanurz się w Wodospadów Zapachów”. Za samolotem ciągnęła się zygzakiem smuga zapachów idealnych na ciepłe, radosne popołudnie. 

Bajka zamyśliła się. Jak to? Same przyjazne znaleziska, a nikt jej nie lubi? Dlaczego? Musi coś z tym zrobić! Ale co? –Zrrrrób bloga! Zrrrrób bloga! Opublikuj znaleziska! Niech się wszyscy dowiedzą, jakie jesteśmy fajne! – Ok, powiedziała radośnie Bajka. -Watsonie, wracamy do domu. 

Zygzakowata pracowała do późna. Stworzyła bloga- „Zygzak na TAK!” –Już to kiedyś słyszałam- powiedziała Serpenta, ale nie wiem gdzie. Bajka umieściła pod każdym zdjęciem zabawny komentarz i zamaszysty, zygzakowaty podpis. Jej blog okazał się strzałem w dziesiątkę. I tak narodziła się kolejna celebrytka na Archipelagach Szafirowego Jeziora.

Bajka Strzępiasta Weekendowa (Kształtne bajki 6.)




Potrząsnęła nową fryzurą. Dookoła głowy wiły się krótkie, kasztanowe pasma. Każdy kosmyk tańczył swobodnie, radośnie zerkając ku słońcu. Bez wahania nacisnęła na głowę słomiany, mocno zniszczony kapelusz, którego wytarte brzegi szczerzyły się w nierównym uśmiechu do każdego, kto chciał na niego spojrzeć. Na szyi zawiesiła swój skarb- aparat fotograficzny z teleobiektywem, do torby z długimi frędzlami wsunęła włochatą torebkę nie wiadomo z czym i ruszyła do lasu. 

Już z daleka usłyszała szumiące wołanie pana Klonu: -Hop, hop! Bajeczko, do mnie! Tu, do mnie! Ruszyła więc szybko w kierunku przyjaciela? –Co tam? -zapytała beztrosko. -Mam już! Mam! Patrz tam na wierzchołek! Mam pierwsze jesienne wybarwienia! Żółciutkie, jak Słonko. Rzeczywiście piękne, pochwaliła Strzępiasta i trzasnęła kilka niezłych fotek. Potem usiadła na ławeczce w klonowym cieniu, a na jej kolana spłynęło kilka przepięknych, postrzępionych listków. Bajka podziękowała, ułożyła je w bukiecik, zatknęła za wstążkę kapelusza, obiecała, że niebawem wróci i ruszyła do brzozowego lasku nad stawem. Słyszała od panien Wiewiórek, że przylatuje tam Pan Dudek, a to jego wspaniały czubek chciała sfotografować. 

Wśród brzóz dostrzegła, że ich kora jest po prostu niezwykła. Pęka, zwija się na brzegach i wygląda tak, jakby pień tworzyły kartki, grubej, otwartej na środku księgi. Zdjęcia robione z bliska były fantastyczne. Panie Brzozy dziękowały za taki zaszczyt i dopytywały się, gdzie będą mogły podziwiać swoje portrety. Bajka obiecała, że przyniesie im jeden egzemplarz albumu: „Moi strzępiaści przyjaciele”, gdy go tylko wyda, czyli za jakiś tydzień. Panie Brzozy z radości zaszumiały wesołą piosenkę na cześć fotografki. 

Rozmowa z Brzozami nie przeszkodziła Bajce rozglądać się za Dudkiem. Już jej się wydawała, że go dostrzegła, gdy niespodziewanie przed obiektywem zobaczyła coś niezwykłego. Na długiej pajęczej nici wisiał jakiś skorek z przyczepionym do pleców kawałkiem błękitnoszarego mchu. Dziwnie się wyginał, szczękał szczypcami i coś mówił, ale szum Brzóz zagłuszał jego słowa. Piękny mech, pomyślała Bajka. Cudownie strzępiasty, nie widziałam takiego w okolicy i zaczęła fotografować obiekt. Wiercący się skorek trochę ją irytował, ale nic mu nie powiedziała, tylko pomyślała, że wytnie go z ujęcia przy obróbce zdjęć. W tej samej chwili dostrzegła Pana Dudka, więc ruszyła się przywitać. Okazało się, że przyleciała cała rodzina Dudków. Bajka była w siódmym niebie, ustawiała trzy pokolenia ptaków do portretu chyba z godzinę, ale zdjęcia wyszły fantastycznie. Po sesji wszyscy usiedli na trawie. Bajka zagapiła się w niebo, a tam szeregiem płynęły pierzaste cirrusy, chmureczki tak postrzępione, jak frędzle jej kurtki albo rondo słomkowego kapelusza. Strzępiasta pomachała do nich, a one zbiegły niżej i jak modelki na pokazie płynęły przed obiektywem. Bajka zdecydowała się na filmowanie, bo przed aparatem trwał po prostu chmurkowy balet. Po chwili nadleciał wiatr i porwał całe stadko wysoko nad drzewa, mimo to chmurkowa sesja zdjęciowa zakończyła się pełnym sukcesem. 

Strzępiasta Bajka wyjęła z torby zawiązaną błękitnym sznureczkiem i ozdobioną kryształowym serduszkiem włochatą torebkę, którą dostała od Wróżki Niu. Rozwiązała supełek i wyjęła ze środka mały, metalowy przedmiot. Przyłożyła go do ust i… zagwizdała. Nie był to zwyczajny gwizd gwizdka. To była dziwna melodia, której prawie nie było słychać, ale wszystkie zwierzęta na ten dźwięk natychmiast ruszały w jego kierunku. Po chwili polana przy brzozowym zagajniku wypełniła się mieszkańcami lasu. Zwierzaki puszyły futra, ptaki stroszyły piórka, bo w całej okolicy mówiono tylko o strzępiastym albumie. Bajka zabrała się do pracy. Fotografowała całe rodziny lisów, zajęcy, wilków, sów, wilg i szpaków. Zrobiła też zbiorowy portret i sama również do niego stanęła. Potem uwieczniła blaszkowate kapelusze gołąbków i kurek. Nie zapomniała o liściach pani Jarzębiny i kępach bujnej trawy porastającej większość polany. 

Po zmierzchu zasiadła do opracowania zdjęć. Wszystkie były przepiękne, więc trudno było wybrać. Ostatecznie na okładkę trafiła fotografia liści Pana Klonu. Wydawca zachwycił się tym zdjęciem i chętnie obejrzał cały album. Na wydanie dzieła nie trzeba było długo czekać. 

Po tygodniu Strzępiasta Bajka urządziła piknik na brzozowej polanie i zaprosiła wszystkich, którzy pozowali do zdjęć, żeby im podziękować. Rozdawała świeżo wydany album i robiła tysiące nowych, radosnych fotek. Tylko Ficu nie miał czego świętować. Był oburzony! Jakiś mech, zamiast niego! No to, to już NIE! To całkiem za wiele!

Bajka Trójkątna Weekendowa (Kształtne bajki 5.)




Było gorąco jak w saunie. Trójkątnej Bajce krople potu zrosiły czoło. Niewiele widziała, ale zapach był cudowny. Gdyby nie to, że rano miała już spotkanie trzeciego stopnia z błękitnym serkiem i wafelkami w przezroczystych papierkach, które doskonale nadałyby się na lekcję geometrii, sama pewnie pochłonęłaby parujące kawałki pizzy. Wszyściutkie cudownie trójkątne i świeżutkie. Zanim pudło zostało otwarte, Trójkątna przeniosła się w zupełnie inne miejsce. Jakoś nie lubiła widoku doskonałych trójkącików pochłanianych przez ludzi uwięzionych w pajęczynie głodu.

Spieszyła się do domu, bo pod wieczór mieli ją odwiedzić krewni, wujostwo Stożkowie. Trójkątna chciała być miła, więc kupiła po drodze lody rożki i prawie trójkątne rogaliki z konfiturą różaną. Pokroiła w apetyczne trójkąty doskonałą tartę ze szpinakiem do podania na zimno i złożyła kolorowe serwetki w ostrokąty tak, by dzieciaki bez trudu mogły nimi rzucać jak samolotami. Liczyła, że ten podstęp zapewni zajęcie maluchom i ona nie będzie musiała wymyślać innych zabaw, kiedy wujek Stożek będzie drzemał w fotelu, a ciocia zatonie w telefonicznej rozmowie ze swoją przyjaciółką. Na wszelki wypadek postawiła koło regału pudło z kolorowymi, trójkątnymi łamigłówkami. Dopiero wtedy mogła już nałożyć nową sukienkę w błękitne i zielone trójkąciki i stwierdzić, że jest gotowa. 

Przed czwartą zadzwonił telefon. Ciotka Stożkowa wykrzykiwała coś o stercie żwiru, znaku ostrzegawczym, o robotach drogowych i zniecierpliwionych dzieciakach. Trójkątna zbiegła po schodach, żeby nie czekać na windę i po chwili na końcu uliczki dostrzegła auto wujostwa. Jak można było nie dostrzec krzyczącego żółtym kolorem, trójkątnego znaku ostrzegającego przed robotami drogowymi? W sobotę wprawdzie nikt nie pracował przy naprawie nawierzchni, ale połowę jezdni zajmowała stożkowata górka żwiru. Wujek mistrzem kierownicy nie był, ale żeby aż tak? Dziwiła się Bajka. Dzieciaki zdążyły już część żwiru rozsypać po chodniku, więc po krótkiej rozmowie z ciocią, Bajka zabrała kuzynów i ruszyła do domu, a wujostwo oczekiwali na pomoc drogową, żeby wyciągnąć zakopane auto. 

Zanim Trójkątna weszła do klatki schodowej, Triang i Gulu zdążyli ponaciskać tysiąc razy trójkąciki „w górę” i „w dół”. Oburzona winda krzyczała wielkimi, czerwonymi trójkątami umieszczonymi nad jej drzwiami. Na górę weszli więc po schodach. Bajka nieco się zasapała, ale kuzyni- wcale! Już w progu domu usłyszała: -Co będziemy robić? Samoloty? –nuda! Łamigłówki? –nuda! Trójkątna była bliska paniki. Wtedy przypomniała sobie o teleskopie. O tej porze niewiele, a nawet nic nie będzie widać, ale co tam, spróbuje. –Może chcecie popatrzeć przez teleskop na Gwiazdozbiór Trójkąta na niebie północnym? –To jest taki? Zaciekawili się malcy. -Ano jest. Mimo że naprawdę nic nie było widać, chłopcy przepychali się i przysięgali, że właśnie widzą ten gwiazdozbiór i inne także. Na chwilę był spokój. 

Kiedy wreszcie ciocia z wujkiem dotarli na górę, narzekając, że jakiś chuligan zablokował windę:), z przyjemnością zasiedli do poczęstunku. Wszystko im smakowało. Triang przy rogalikach zainteresował się jednak nudnymi serwetkami złożonymi w samoloty, więc po chwili wszystkie serwetki szybowały po salonie. Bajka zaproponowała grę planszową: „W piramidach”. Wszyscy byli chętni do rywalizacji. Oczywiście, ciocia wygrywała za każdym razem. Wujek dawał jej znaki, żeby może zechciała z raz przegrać. Ona jednak udawała, że nie rozumie, o co mu chodzi. Zniechęcony wujek zrezygnował z gry i tradycyjnie zasnął w fotelu, a chłopcy znudzeni planszówką, zajęli się rysowaniem obrazków tańczących trójkącików. Ciocia, nie chcąc grać sama ze sobą, zajęła się fotografowaniem plastycznych dokonań dzieci i umieszczaniem ich na Facebooku , jako dowodu geniuszu Trianga i Gulu. 

Wieczorem wybrali się na spacer do parku, żeby chłopcy mogli puszczać wspaniałe, trójkątne latawce ozdobione wzorami samolotów. Zabawa się udała, gdyż wiał dość silny wiatr. 

To była jak zwykle emocjonująca wizyta. Trójkątna Bajka, żegnając krewnych, podarował chłopcom wspaniałe przybory szkolne z trójkątnymi ekierkami, na których widniały napisy: „Powodzenia w szkole- Triang! Powodzenia w szkole- Gulu! Te personalne napisy zrobiły trójkąciaste wrażenie na chłopcach. Bajka obiecała cioci i wujkowi rewizytę i pomyślała, że mimo wszystko to był udany dzień, do którego nuda nie miała wstępu.


Tańczące trójkąty Trianga i Gulu:)

Bajka Falista Weekendowa (Kształtne bajki 4.)




Falista Bajka rozłożyła szeroko ręce i leżała sobie spokojnie na samym wierzchu wody, jak na plażowym kocyku. Kołysała się to w prawo, to w lewo i czuła, jak woda gładzi piaszczysty brzeg. Potem chlapała się w płytkiej wodzie razem z dzieciakami. Delikatnie wpływała na brzeg i wypełniała fosy zamków z piasku, kiedy poziom wody był wystarczający, szybciutko uciekała z plaży, bo wakacyjne budowle miały już swoją ochronę. 

Czasem bujała się wraz z kłosami traw albo zbóż. Uwielbiała to. Od razu wołała Wiaterk, bo i on lubił pływać na delikatnych kłosach, jak na latającym dywanie. Pola stawały się wtedy mięciutkie i aksamitne, błyszczały w Słońcu jak futerka zwierzaków. Za zabawą w falowanie zbóż i traw przepadały motyle. Kiedy tylko widziały nadlatujący Wiatr i uśmiechniętą Falistą Bajkę lekko unoszącą się nad łanami, od razu wsiadały na kłosy, jak do wagoników w wesołym miasteczku i pędziły przed siebie albo przeskakując z kłosa na kłos, ślizgały się jak snowboardziści. Ptaki, widząc to, wskakiwały na grzbiety wiatru, rozwijały skrzydła i falowały po niebie niesione jak piórka. Dla drzew był to najpiękniejszy balet świata. Kołysały swoimi cienkimi gałązkami i wyobrażały sobie, że tańczą solówki w „Jeziorze Łabędzim”. 

Falista uwielbiała układać fryzury. Spływała na ramiona jasnymi, kasztanowymi, brązowymi i czarnymi puklami. Pasma włosów zabawnie podkręcała ku górze, figlarnie zawijała nad czołem albo zwijała w pierścienie na plecach. Czasem, tylko muskała długie pasma tak, że światło tańczyło we włosach, rozbijając każdy kolor na tysiące odcieni. 

Kiedy miała dobry humor, biegła nad stawik, gdzie dzieciaki puszczały płaskimi kamykami kaczki. Falista chwytała kamień i niosła nad wodą. Dotykała lustra, jakby ją wodę, a fale pędziły aż do drugiego brzegu. To zawsze poprawiało jej humor. 

Wieczory otwierały drzwi ciszy. Falista Bajka siadywała pod gwiazdami obok sów i nawoływała w noc, głos niósł się w dal, jakby płynął na grzbiecie płaskiego kamyka ślizgającego się po wodzie. 

Falista Bajka kochała swoje życie, było wyjątkowe. Cóż, jako przyjaciółka Wróżki Tysiąca Emocji nie mogła myśleć inaczej.

Bajka Prostokątna Weekendowa (Kształtne bajki 3.)




Prostokątna Bajka wylegiwała się w szufladzie z zeszytami. Każdy z nich miał dwa boki dłuższe i dwa krótsze, acha, i najważniejsze- takie wszystkie rogi, że zeszyty były równiutkie. Mogły w nich mieszkać linie wąskie, linie szerokie, krateczka albo pięciolinie na lekcje muzyki. Niestety, nikt nie otwierał szuflady od dawna, było lato, dzieci miały mnóstwo innych zajęć, niż zapisywanie zeszytów. Stop! Jakie: Niestety! Ależ stety, stety! Wakacje są najważniejsze. Zeszyty też, ale jeszcze nie teraz. Cóż było robić! Prostokątna wygramoliła się z szuflady, krzyknęła coś jakby: -Do później, chłopaki! I zanim zeszyty zdążyły zawołać, że one też chcą na wycieczkę, Bajka zniknęła jak mgła nad stawikiem z rana. 

Na dworze było przepięknie, Prostokątna nie wiedziała, że ma taką wielką rodzinę. Machały do niej drzwi okna i pasy na przejściu przez ulicę, i autobusy. Tak, autobusy też były prostokątne, ale wtedy, kiedy ktoś je namalował na obrazku, bo na żywo wyglądały jak napompowane prostokątne baloniki, coś pięknego! Między wujkami blokami, Prostokątna dojrzała piaskownicę, od razu się uśmiechnęła:) Popędziła tam, bo już miała w głowie wspaniały zamek z piasku z prostokątnym dziedzińcem i łopatkami dachów. Przysiadła na drewnianej ławeczce- dalekiej krewnej i usłyszała: -A ty tu czego? Piaskownica jest moja! –Jak to twoja? Zdumiała się prostokątna. -Moja, moja, zobacz sama, wszystkie boki takie same, nie ma dwóch krótszych, więc piaskownica, czyli JA- jest Kwadratowa! -No tak, z daleka wydawało mi się, że jesteś MOJĄ kuzynką. 

Gdy Prostokątna Bajka miała zamiar usiąść przy rabatce lawendy i zaprosić na ławeczkę Chwilę Smutną, zobaczyła kątem oka wielki napis: BIBLIOTEKA. O, humorek natychmiast przygalopował. Radosna Chwila od razu chwyciła Prostokątną za rękę i wpadły do czytelni. Na półkach siedziały sobie kolorowe czasopisma, wszystkie prostokątne! Książki- o najbardziej kolorowych na świecie obrazkach i wygodnych, twardych okładkach- plotkowały na półkach i machały nogami. Cały czas chichotały, bo przypominały sobie najzabawniejszych i najmilszych czytelników. To było bardzo EPICKIE! Tak, takie właśnie było. 

W głębi magazynu była przytulna sypialnia. Na półkach leżały książki, których nikt dawno nie wypożyczał. Oddychały miarowo, a ich strony, które wyglądały jak mięciutkie poduszeczki, wyświetlały w powietrzu swoje historie. Karteczki szeptały słowa, mieniły się kolorami, czasem pachniały szarlotką lub wiały wiatrem, zacinały deszczem albo wyruszały w podróż dookoła świata. Prostokątna płynęła wśród tych ruchomych obrazów jak statki fanów czytania, wśród Archipelagów Szafirowego Jeziora. Przystawała czasem, gdy nie mogła sobie odmówić poznania całej opowieści. Dostrzegła też przemykające Bajki Okrągłe, Kwadratowe albo nawet Wielokątne. Było ich jednak niewiele. 

Magazyn książek to naprawdę było jej królestwo. Jej dom. Musi tu trochę pomieszkać, zanim dzieci wrócą do szkoły i bez przerwy będą budzić książki. Festiwal książkowych, ruchomych, sennych obrazów wróci z latem za rok.  


Bajka Okrągła Weekendowa Jubileuszowa (Kształtne bajki 2.)

Motyl Pido zwoływał wszystkich swoich kumpli. –E, chłopaki, lecimy nad Bajkę na Raz! Mają dziś okrąglutki jubileusz. Pięćdziesiąta bajkowa wyspa pojawiła się w ich archipelagu! -Super! –W takim razie będzie i ONA! –No pewnie! Szykujcie skrzydełka, będą nowe kolorki! 

Rój motyli rozsnuł się nad archipelagiem Bajka na Raz. Wszystkie wyspy włożyły dziś świąteczny filtr i wyglądały jak urodzinowe torty. To było odlotowe! Pido odszukał pięćdziesiątą, która mrugała kolorowymi światełkami i rozbłyskiwała fontannami dobrego nastroju, zabawy i radości. Motyle pokonały mgliste firanki filtru i pokryły cały bajkowy ogród wachlarzami swoich kolorowych skrzydeł. Było magicznie! 

Na piknikowym trawniku, który powiększał się w razie potrzeby, zbierali się mieszkańcy czterdziestu dziewięciu wysp archipelagu Bajka na Raz. Oczywiście, w samo południe miała się pojawić też Kolorowa Królowa wraz ze swoim dworem. 

Wesoły gwar przygotowań przerwało nagle jakieś zamieszanie w chmurach, blokowane filtrowym parasolem. Wszyscy przerwali swoje zajęcia i zgromadzili się nieopodal wielkiej jabłoni, nad którą ktoś nadlatywał. Po chwili dał się słyszeć zniecierpliwiony głos: -Do stu dziurawych latawców! Już nigdy cię nie wynajmę! I reklamację złożę! -Ależ wróżko Heleno, nie uprzedzałaś, że będziesz miała nadbagaaaż!!!!!! I w samej tej chwili konary jabłonki zatrzeszczały, na zielony trawnik posypały się rumiane jabłka, a na gałęzi tuż nad ziemią zawisła ciotka Helena we własnej osobie, wróżka z archipelagu Cynamon! Wszyscy pospieszyli z pomocą i po paru sekundach ciotka siedziała w wiklinowym fotelu, oceniając spustoszenie w swoim piknikowym koszyku. Rozbił się jeden słoik konfitur morelowych, a reszta ocalała, tylko bułeczki cynamonowe trochę się zgniotły, ale smaku nie straciły. Ciotka odetchnęła. Latawiec transportowy stał ze spuszczoną głową. Jedną część powłoki miał pękniętą, ręczny hamulec naderwany i minę nietęgą, bo obawiał się, co też ciotka naopowiada jego szefowi. 

I wtedy pojawiła się ONA. Motyle zatrzepotały tysiącem kolorów, ptaki rozpoczęły pieśń z tych najsłodszych, mysz Sza biegła, wskazując drogę, a wszyscy goście stanęli kręgiem, by niczego nie przeoczyć. Oczywiście, Radosna Chwila i wszystkie kolorowe bajki leciały jak chmurki w orszaku. 

Osobą, która wzbudzała od rana tyle emocji, była Wróżka Niu, siostra Kolorowej Królowej. Miała na sobie zwiewną suknię mieniącą się wszystkimi odcieniami zieleni. Widać było, że uwielbiała biżuterię, bo pobrzękiwała okrągłymi bransoletami i długimi kolczykami w kształcie motylich skrzydeł. –Wiesz, szepnęła wilga Lola do Lodzi, ona ma podobno milion sukienek i tonę ozdób. –No co ty, to nawet w bajkach raczej niemożliwe. –A widzisz, powiedziałaś: raczej… Te szepty przerwał słodki głos Niu: - Droga Heleno, jakże jestem szczęśliwa, widząc cię! Pozwól, że zajmę się Twoim środkiem transportu. Zanim Helena zdążyła chwycić jakąś myśl i zamienić ją w słowo, latawiec transportowy został opancerzony, dostał kabinę z miejscem dla pasażera i luk bagażowy bez limitu wagowego, powiedzmy szczerze, zamienił się w statek międzyarchipelagowy. –O rany, teraz to ja otworzę własną firmę komunikacyjną- cieszył się latawiec! Ciotka westchnęła: -Dzięki Niunia, właśnie tego mi było trzeba- pomysłu po prostu, bo wiesz, moje myśli są tak niesforne, że brykają gdzieś poza moją głową i nie mogę ich połapać! Pido szepnął do swojego kolegi Optera: -No magia na Cynamonie to raczej słaba. –Kto wie, jedna ciotka jeszcze o niczym nie świadczy, podobno jej siostrzeniec Ojejek- zwiadowca, to jest ktoś! –No tak, zapomniałem. 

Kosz przysmaków z archipelagu Cynamon poszybował na stoły i rozpakował się. Motyle od razu dostały miseczki z nektarem i konfiturami, które ustawiono przy rabatach, więc trawa zrobiła się kolorowa. Zbliżało się południe, słychać już było nawet świst wiatrowych rumaków niosących królewską parę, ale Niu postanowiła przed przyjęciem zająć się trochę motylami. Widziała, że to uwielbiały. Uniosła do góry ręce, zawirowała i poszybowała w górę. Motyle zrobiły wokół niej barwny, trzepoczący wianek, który wraz z kolejnymi obrotami stawał się bardziej migotliwy. Niu rozdawała dziś na skrzydła hologramy barwnych planet, księżyców, gwiazd i pierścieni. Motyle stawały się jakby przezroczyste i bardziej kolorowe niż zwykle, bo wzory na skrzydłach płynęły i zmieniały się. Zapanowała euforia! –A nie mówiłem! Cieszył się Pido. Wiedział, że nowy wzór utrzyma się do kolejnego spotkania z wróżką Niu. Sam Czas bił brawo, a Wróżka skromnie dziękowała za pochwały. 

Kiedy wszyscy goście już byli, Królowa wzniosła toast sokiem malinowym i stwierdziła, że polubiła archipelag Bajka na Raz, bo pokazuje magię i piękno tego świata, w którym każdy żyje i docenia też każdą istotę z Archipelagów Szafirowego Jeziora i całego kosmosu. Potem bohaterowie czterdziestu dziewięciu bajek wznosili toasty sokami w coraz to nowych smakach, a pięćdziesiąta Bajka pokroiła wielki tort z cyfrą pięćdziesiąt i razem z motylem Pido częstowała przybyłych, oczywiście, na koniec odpalili fajerwerki. 

Niu dała znak, by ptaki rozpoczęły śpiewy, przy których można było pląsać do samego rana. 

I ja tam byłam, sok i nektar piłam, z wieloma gośćmi się zaprzyjaźniłam:)


Bajka Kulista Weekendowa (Kształtne bajki 1.)




Kulista Bajka potoczyła się wąską dróżką wśród pól, lasów i łąk. Cały czas widziała w zasięgu wzroku horyzont. O, przy tamtej brzozie stanę na szczycie i spojrzę wokół. Turlała się, ale przy brzozie nie było żadnego szczytu ani końca! Znów w dali widać było tę kreseczkę, przy której niebo styka się z ziemią. Może to nie ta brzoza, myślała Kulista. Tak chciała dotknąć jakiejś puszystej chmurki, potoczyć się ze szczytu w jakąś dolinę, a tu nic! Turla się i turla bez sensu. Pod wieczór utrudzona Bajka potoczyłaa się miedzy kępy traw nad jeziorem i postanowiła tam właśnie spędzić noc. 

-Nic nie potrafię dobrze zrobić… Inne Bajki to zawsze jakieś niezwykłe przygody przeżywają, wymyślają plany, no i je realizują. A ja? Ja nawet nie potrafię dobiec do horyzontu. Mamrotanie Kulistej ktoś najwyraźniej usłyszał, bo niespodziewanie usłyszała szept: -Nie można być dla siebie zbyt surowym. Nie jest tak, jak myślisz. Jesteś zupełnie wyjątkowa, po prostu doskonała. –E tam, Jestem beznadziejna. Nic mi nie wychodzi. –Nie marudź, naprawdę znasz wszystkie inne bajki i wiesz, że im zawsze się wszystko udaje? –Pytałaś którąś, wiesz, jakie mają problemy? –No nie, ale wszyscy wiedzą, że bajki są fajne, wesołe, i że dobrze się kończą. Tylko nie ja… 

Wtedy z granatowego, nocnego nieba albo może z wody też granatowej wysunęła się wielka, płaska jak talerz, wełnista łapa, zupełnie jak łopata do wyjmowania chleba z pieca. Podpłynęła do Kulistej Bajki, przysiadła na trawie i tyle. -A Ty czego? Chcesz sobie popatrzeć, jak płaczę, czy coś? –O matko, ale maruda! –Wskakuj, musisz koniecznie zmienić perspektywę. Kulista, oczywiście, ani drgnęła, więc łapa zagarnęła ją, jak rybę podbierakiem. Bajka poczuła, że cała zanurzona w srebrnym puchu, unosi się ku chmurom. Wreszcie usłyszała srebrzysty śmiech. –No wreszcie jesteś! Witam w księżycowych progach. Oto Twoja wycieczka! Siadaj tutaj i patrz! Bajka popatrzyła przez wielkie, srebrne, salonowe okno. Przed nią wisiała wilka, błękitna kula. To Ziemia, po której się turlasz, jest kulą, tak jak Ty i ja zresztą też! Horyzont jest tym, co jesteś w stanie zobaczyć z miejsca, w którym stoisz. Jeśli zaczynasz biec, po prostu widzisz kolejny kawałek kuli. Mogłabyś tak pędzić przed siebie i wróciłabyś w to samo miejsce, gdyby nie było mórz, gór, lasów czy miast. –No nie wiem… A ja wiem, obiegam Ziemię w miesiąc, ale ja nie mam przeszkód, lecę sobie w kosmosie. Tu tylko gwiazdy, noc i czasem statki kosmiczne. Ziemia zresztą robi to samo! Cały rok potrzebuje, żeby obiec Słońce dookoła. –No teraz to już odpłynąłeś! Wszyscy wiedzą, że to Słonko wędruje po niebie od wschodu do zachodu. –Tak się tylko wydaje, zobacz, Ziemia powoli obraca się, płynąc dookoła Słońca, stąd wrażenie, że to ono wędruje po niebie. –No coś takiego, ale czad! 

Kulista Bajka spędziła u Księżyca cały miesiąc. Musiała mieć dowód, że wszystko co powiedział, jest prawdą. Księżyc odstawił ją na koniec na miejsce, w którym rozpoczęła się jej wielka wyprawa. Kulista rozejrzała się wokół. Jeziorko, przy którym kiedyś nocowała, było niewielkie, ale okoliczni mieszkańcy przychodzili tu w słoneczne dni po pracy. Było akurat po czwartej, nad wodą wesoły gwar i zabawy. Bajka zwinęła się w barwną kulkę i potoczyła się wprost pod nogi dzieci, a te chwyciły ją i grały w zbijaka. Potem fruwała w powietrzu z bańkami mydlanymi. A zupełnie cudownie było, gdy smakowała słodko jako kulka lizaka. Błyszczała też czerwonymi okrąglutkimi porzeczkami i bordowymi czereśniami. W porze obiadu uśmiechała się z talerzy pyzami z pysznym nadzieniem, a na deser każdy dostał po dwie lodowe, owocowe kule. 

Kulista Bajka bardzo chciała opowiedzieć dzieciom o swojej przygodzie i o tym, jak dużo się dowiedziała. Spojrzała w niebo i zobaczyła cień Księżyca. Już wiedziała, co zrobić. Szybciutko stała się wielkim, podświetlanym globusem. Dzieci kręciły błękitną kulą, rozpoznawały państwa, miasta, nazywały rzeki i góry. W jednej chwili mijał globusowy rok za rokiem. To dopiero była zabawa. Dzieci na pewno nie będą rozpaczać, że horyzont przed nimi ucieka, a Bajka już nigdy w siebie nie zwątpi!

Bajka Fioletowa Weekendowa (Kolorowe bajki 8.)

Fioletowa Bajka przybyła tu zaledwie wczoraj. Patrzyła na otaczający ją świat ze zdziwieniem. Nigdy nie widziała nic podobnego, a przecież widziała wiele, a jeszcze więcej sobie wyobrażała. Rozejrzała się za jakimś wygodnym miejscem, w którym mogłaby odpocząć. Długa podróż bardzo ją wyczerpała. Puszyste krzaki lawendy od razu to dostrzegły. Postanowiły się przywitać w najlepszy sposób, jaki przyszedł im do głowy. W okamgnieniu splotły bujany fotel i zawołały: -Zapraszamy! Fiołkowa nie wahała się ani chwili. -Cześć, dzięki! Powiedziała całkiem swobodnie, jakby miły gest lawendy był czymś zupełnie oczywistym. To było super! Lawenda lubiła szczerość i fałszywe komplementy ją drażniły. 

Fioletowa odetchnęła z ulgą, kołysząc się, spoglądała na poranne niebo pomalowane delikatnymi liliowymi pociągnięciami tęczowego pędzla. Spojrzała na swoją poszarzałą sukienkę, a potem rozejrzała się wokoło. Od razu dostrzegła ametystowe dzwonki i delikatne kąkole, które wlepiały w nią paciorki swoich czarnych oczu. Skinęła na nie i zachęcająco szepnęła: -Mogę prosić… Kwiaty natychmiast usadowiły się w falbanach spódnicy i na bufiastych rękawach przybladłej bluzki. Chichotały przy tym pełne oczekiwania, co będzie dalej. Fiołkowa uśmiechnęła się i głośno, by wszyscy wokół usłyszeli, stwierdziła: -Fioletowa Bajka- to tak oficjalnie brzmi. Mówcie mi Lila, tak, Lila. Zapanowała euforia, jeszcze żadna bajka nie była taka miła i bezpośrednia. Chyba Lilia nadaje się na przyjaciółkę od serca. Wysmukłe lilie poczuły się wyróżnione. Od razu pochyliły się i splotły nad swoją prawie imienniczką obszerny, przewiewny parasol. Parasol, dodajmy- pachnący! 

Fioletowy Ktoś zamyślił się. Ledwo przybyła, a już jest królową! Ciekawe, ile czasu zajmie jej znalezienie czaroidowego kwiatu i odkrycie jego mocy. Lila nie przestała zadziwiać nowych przyjaciół. Ponieważ tęskniła za swoją ulubioną psinką, bujała się w fotelu i wyobrażała sobie, jak piesek wdrapuje się na jej kolana. Niespodziewanie usłyszała skomlenie, otworzyła oczy i wybuchnęła śmiechem. Przed nią stał jak żywy jej czworonożny przyjaciel. Futerko miał bardziej puszyste niż zwykle i zupełnie ametystowe. Sierść błyszczała lekko różowym blaskiem i przez to pies wyglądał, jakby unosił się w powietrzu. Lila wzięła go na ręce i pierwszy raz pomyślała, że będzie dobrze.

Pod wieczór postanowiła urządzić przyjęcie powitalne, w końcu spotkało ją tu tyle życzliwości. Miała już wprawę w tworzeniu nowych rzeczy z wyobraźni, więc wyczarowanie pyszności, dekoracji i niespodzianki było bajecznie łatwe. Czuła się lekko i jakoś świeżo. Przymykała oczy i chmury kolorowych motyli spływały na wszystko wokół tak, że cały świat drżał i falował delikatnym pięknem. Niepokoiło ją tylko, że na niebie ukazywały się od czasu do czasu dziwne brązowe gwiazdki. Mogłaby przysiąc, że wyglądały jak anyż gwiaździsty. Ale tu, w liliowym świecie? Na niebie… niemożliwe, zresztą, po co- myślała. 

Jednak Lila nie myliła się. To były statki dyplomatyczne z archipelagu Anyż. Zwiadowca Nyż zmierzał właśnie na nową wyspę Kolorowej Królowej. Fiołkowa twórczość Lili przyciągnęła jego uwagę, bo jeszcze nie widział w nigdy takich wybuchów wyobraźni. Pomyślał, że w drodze powrotnej skręci tam i się przywita.

Nadszedł wieczór, zebrani goście próbowali ciasteczek z lawendą, sałatki z owocami granatu i płatkami róż, a także tęczowych koktajli wymyślonych przez Lilę. Gdy rozbłysły świetliki, Lila wstała, przymknęła oczy i wraz z jej westchnieniem przed jej nowymi przyjaciółmi zmaterializowała się prawdziwa scena. Wszystkie motyle utworzyły aksamitną, nieziemsko mieniącą się kurtynę. Świetliki zbiły się w świecącą kulę i jak reflektor oświetliły deski. Nastrój był uroczysty. Zwiedzeni falbanami i bufkami Lili, zebrani oczekiwali arii albo lirycznej ballady. Niespodziewanie jednak na scenę wbiegła postać w ciemnych okularach, z króciutkimi włosami, ubrana w minispódniczkę z wczesnych wrzosów i utkaną z ametystowej mgiełki tunikę. Rozległa się dynamiczna muzyka. Lila energicznie przemierzała scenę i śpiewała:

Jest bardzo, bardzo fioletowo,
Ametystowo i Liliowo,
Muzyką cały świat tu brzmi,
Dobrze mi, ach, jak dobrze mi!

Zapanował entuzjazm. Wszyscy tańczyli, wywijali listkami, pędami i gałązkami, wkładali ciemne okulary, no i śpiewali z tą niezwykłą przybyszką. Muzyka niosła się w dal. Planety szalały. Statki powietrzne zmieniały kurs, by być bliżej boskiego koncertu. Gwiazdki przepychały się, by mieć najlepsze miejsce na nadpływających zewsząd chmurkach. Wszystko w Archipelagach Szafirowego Jeziora pędziło na spotkanie z muzyką Lili. Konieczna była wreszcie interwencja Kolorowej Królowej, bo przecież mogło dojść do jakiejś kolizji. Na szczęście, w pobliżu był oddział gołębi pocztowych, które błyskawicznie zaczęły kierować ruchem i niebezpieczna sytuacja została zażegnana.

Lila była zachwycona. Wystarczyło, że zaśpiewała pierwszą nutę, a już cała piosenka była gotowa. To było boskie! Jak to zwykle bywa ze świetnymi imprezami, kiedy już cały świat stał się muzyką, koncert dobiegł końca. Wśród braw i wiwatów, świetliki ofiarowały Lili kosz słodkich winogron ozdobiony wielką fiołkową kokardą z połyskującą zawieszką w kształcie kwiatu powojnika. 

Fioletowy Ktoś oniemiał. A niech mnie! Już go ma! Po jednym koncercie. Ów kwiat był największym skarbem Archipelagów, magicznym czaroidem, obiektem pragnień wszystkich wróżek i magów. Lila nawet się nie domyślała, jaka stała się ważna i potężna w tym świecie.

Bajka Granatowa Weekendowa (Kolorowe bajki 7.)





Granatowa Bajka najlepiej czuje się w kosmosie. Jej kombinezon wspaniale odbija złoto gwiazd i srebro Pana Księżyca. Każdego dnia przemierza przestworza. Staje się wtedy dzikim koniem pędzącym wśród planet, ich księżyców, gwiazd, meteorytów i komet. 

Zdarza się, że na swojej drodze spotyka gwiazdki, które zgubiły gdzieś swój blask i w kosmicznym oceanie nikt ich nie widzi. Patrzą więc z zazdrością, jak inne- złote mrugają do ludzi, migoczą na niebie tak, że wszystkim chce się o nich śpiewać wesołe piosenki. Na szczęście, Granatowa Bajka jest przyjaciółką wszystkich gwiazd. W galaktycznych kieszeniach zawsze ma trochę gwiezdnego pyłu, dzięki któremu, zgasłe sukienki mrugotek błyszczą znowu co wieczór, jak nic innego na świecie. Najfajniejsze są ich wspólne zabawy w spadające gwiazdy. Kiedy któraś z migotek widzi ludzi wpatrujących się w niebo, szybciutko wdrapuje się na kosmiczną zjeżdżalnię i…. mknie w dół z zawrotną prędkością. Ludzie wtedy wymyślają marzenia, bo są przekonani, że spadająca gwiazdka je spełni. To takie słodkie… Ale potem trzeba się wdrapywać na górę, więc gwiazdki czekają na pomoc Granatowej Bajki, chwytają za jej galaktyczną grzywę i po chwili znowu siedzą na szczycie nieba.

Od jakiegoś czasu Ziemia widziana z nieba wygląda jak magiczny Ptasi Zegar. Błyszczy metalicznym, niebieskawym światłem, więc odstrasza złe czarownice. Jest jak tarcza dzielnego rycerza białej magii. Granatowa Bajka jest zachwycona tym pancerzem Ziemi, sama również pomaga wypełniać misje zlecone prze Kolorową Królową. Na przykład dziś musi eskortować przelot dzielnego Łowcy- z archipelagu Jałowiec, który właśnie zmierza ku nowej wyspie na Magicznym Jeziorze. 

Łowca jest bardzo zabawny. Ponieważ Jałowcanie nie potrafią się teleportować ani nie mają magicznych spodków, podróżują stopem przez kosmos, dzięki uprzejmości nadarzających się bajek. Dlatego właśnie Łowca dziś rano stanął na skraju swojego archipelagu i zakrzyknął całkiem głośno: -Czy ktoś nie leci na Ziemię? Oczywiście, natychmiast przygalopowała Granatowa Bajka wysłana przez Kolorową Królową. –Cześć, mogę się z Tobą zabrać? –zapytał wesoło Łowca. –Jasne, po to jestem w tej części kosmosu –odpowiedziała równie wesoło Granatowa. –A nie masz przypadkiem czegoś do jedzenia? Zaspałem dziś, więc nie zdążyłem sobie zrobić kanapki. –Coś się znajdzie - Granatowa sięgnęła do jednej ze swoich kieszeni i wyjęła zgrabny, wiklinowy koszyczek pełen dojrzałych borówek. -Ach, westchnął Łowca i natychmiast zabrał się do jedzenia. Bajka miała dla niego jeszcze koktajl jagodowy, dojrzałe winogrona z własnego ogródka i galaretkę z leśnych owoców. To była po prostu uczta! Gwiazdki natychmiast się przysiadły, bo uwielbiały galaretkę jeżynowo- jagodową.

Kiedy Jałowcanin był już u celu podróży, Bajka pożegnała się i popędziła do magicznego sklepu. Kupiła kilka piór, parę buteleczek atramentu i magiczny zeszyt, który sam ozdabiał zapisany przez nią tekst, kolorowymi rysunkami. Tworzenie nowych bajek w tonacji granatu, było ulubionym, wieczornym zajęciem Granatowej. Dziś na pewno powstanie „Bajka o dzielnym Łowcy z archipelagu Jałowiec”. Jeszcze tylko kilka jagodzianek na kolację, ekspresowy błysk na Wyspę Granatowych Bajek i można zaczynać cudowny weekend! 

Bajka Herbatkowa Weekendowa (Kolorowe bajki 4.)





Bajka Herbatkowa ma tysiące sukienek. W każdą sobotę i w niedzielę, jest szczególnie zapracowaną Bajką. Wszyscy jej potrzebują jak nigdy, a ona pędzi, by poczuli się magicznie. Oczywiście, sama nie dałaby rady wyczarować wszystkich potrzebnych strojów: czarnych, zielonych, białych, żółtych, naturalnych i z magicznymi dodatkami. Od dawna pomaga jej E- Wróżka. To ona podsyła wietrzyk, by Herbatkowa zdążyła na czas.

Kiedy Bajka wkłada owocowe ozdoby, dołącza do niej Dobry Nastrój i pędzą bawić się razem z dziećmi. Odwiedzają zamki księżniczek, walczą jak rycerze i ratują tych, których historie trochę się popsuły.

Pewnej soboty potrzebna była natychmiast ulubiona, limonkowa sukienka Bajki Herbatkowej. Błyskawicznie pojawiły się cudowne korale i pierścień połyskujący jak dojrzały owoc. Pod bramą zamku czekała kareta w kształcie imbryka zaprzężona w wietrzykowe konie E - Wróżki. Podróż nie trwała długo. Właśnie Wojtek rozpoczynał sobotnią zabawę z zaproszonymi kolegami. Herbatka limonkowa doskonale pasowała do nowej gry, układania klocków i domowych ciasteczek:) Okazało się też, że natychmiast potrzebny jest drugi strój, tym razem pigwowy. To dla rodziców. Oczywiście, Bajka nie zawiodła.

Pewnego razu stało się coś strasznego. Wezwana Bajka, jak zawsze sięgnęła do swojej magicznej torebki, by wyciągnąć potrzebne ozdoby, a tam – PUSTO! Gdzieś za murami zamku rozległo się tylko niezadowolone sapanie Ponurego Nastroju. To on zakradł się i zabrał wszystkie smaki, zapachy, kolory i formy. Bajka Herbatkowa ruszyła w pościg. Po chwili dołączyła do niej E – Wróżka, wilgi i wspaniałe nastroje. Ponury nie miał szans. W dolinie nieopodal zamku porzucił wszystkie skradzione pyszności.

I znów weekend toczył się spokojnie, rozlegał się dźwięk porcelanowych filiżanek odkładanych na spodeczki, brzęk szklanych kubków zabieranych szybko do dziecięcych pokojów, szumiący odgłos napełnianych bidonów, gwizd czajników, czyli rozlewał się po całym świecie cudowny aromat przynoszony przez Herbatkową Bajkę.

Bajka Żółta Weekendowa (Kolorowe bajki 3.)


Żółta Bajka już w piątek przygotowywała się na weekend. Sprawdziła hamak, ustawiła przy drzwiach leżaki, wypolerowała wiklinę piknikowego koszyka. Nie obyło się też bez pieczenia cytrynowych ciasteczek, bursztynowej szarlotki i robienia lemoniady z miętą oraz plasterkami cytryny. Żółta wybrała też wspaniały złocisty strój kąpielowy, słomkowy kapelusz i oczywiście napompowała szafranowo – topazowy materac do zadań specjalnych. Pod wieczór zostało jeszcze przygotować miejsca w ogrodzie dla domowych kanarków, by również poczuły weekendowy, wakacyjny nastrój.

Rankiem Żółta przecierała oczy ze zdumienia. Za oknem LAŁO! Tak, LAAAŁO! Słońce nawet nie próbowało rozpraszać bladymi, bananowymi promykami gęstych chmur. Pewnie drzemało otulone puszystą kołderką. Żółta już miała zamiar zaprosić na gorzką czekoladę Czarną Rozpacz, gdy jej wzrok zatrzymał się na pustym tarasie. Wtedy do domu wpadł jak burza Dobry Nastrój. Po chwili hamak bujał się między belkami, na ogrodowym stoliku pyszniły się wszystkie słoneczne smakołyki. Klatka z kanarkami stanęła na parapecie kuchennego okna. Przydał się nawet dmuchany materac, na który wskoczył od razu biszkoptowy labrador Szafran. Kiedy rozbłysły, jak dziesiątki małych słońc, ogrodowe lampki, dzień stał się słoneczny, a dzięki deszczowi powietrze było świeże i pachnące ogrodem. Cudownie!

Żółta Bajka, bujając się na hamaku, nasłuchiwała nawoływań żółciutkich wilg, które często przylatywały do miasta z lasu. Błądząc wzrokiem po kobaltowym niebie, dostrzegła dziwny stożkowaty cień, który płynął dość szybko na północ. To jakieś złudzenie optyczne - pomyślała.

Prawda była inna. To, co zobaczyła Żółta, było statkiem bajkańskim z archipelagu Szafran. Na pokładzie podróżował z tajną misją Ran, badacz zamieszkałych archipelagów. Ran realizował zadanie zlecone naukowcom przez Kolorową Królową. Żeby nie wzbudzać sensacji, uaktywnił maskowanie, czyniące jego statek przezroczystym. Patrzącym, na jego widok, wydaje się, że to cień jakiejś chmury. Ran skierował statek w sobie wiadome miejsca. W drodze powrotnej miał zabrać z Kwietnej Wyspy zwiadowcę Ojejka, który wyruszał dzisiaj w podróż po kilku archipelagach. To właśnie Ojejek miał odebrać wyniki badań Rana, Owej z archipelagu Cynamon i jeszcze kilku innych badaczy z różnych zamieszkałych rejonów Archipelagów Szafirowego Jeziora.

Przelatując nad miastem, Ran poczuł cudowny zapach. Wyszukał jego źródło. Tak! Ciasteczka! Ludzkie, cytrynowe ciasteczka. Błyskawicznie włączył transporter małego kalibru i oto piętrzyła się przed nim sterta złocistych, okrąglutkich smakołyków z cytrynowym lukrem i płatkami bławatka:) Te wyprawy są… nieziemskie!

Żółta zerknęła z hamaka na stolik. No nie! Szafran, żarłoczny piesku, dlaczego pochłonąłeś. wszystkie ciasteczka!


Bajka Pomarańczowa Weekendowa (Kolorowe bajki 2.)





Bajkański dysk POMAR powoli cumował w szafirowej przystani. Musiał uzupełnić paliwo. Kapitan Rańcz potrzebował też chwili odpoczynku przed sobotnim zgiełkiem. Wiózł dostawę Radosnego Nastroju, Wesołej Zabawy i Dobrych Uczynków. Miał też specjalnego pasażer - była nim Owa – mała przedstawicielka archipelagu Cynamon.

Owa przeczytała wszystkie dostępne w Cymonnecie informacje o Ziemianach i zapragnęła przeżyć jedną sobotę właśnie z nimi. Przygotowała potrzebne rekwizyty i stroje. Jej walizki zajęły cały luk bagażowy spodka. W czasie postoju na księżycu Ziemi, przyglądała się jej przez podręczny teleskop. Miała też magiczną lornetkę, taką samą, jak jej wujek Ojejek, więc mogła podejrzeć, co robią ludzie w sobotni poranek!

To było niecynamonowe! Te huśtawki, zjeżdżalnie, rowery, rolki, baseny, kolejki górskie, kino, tak! KINO! A to dopiero poranny początek! Słodki dźwięk komunikatora sprowadził Ową na dysk. Zanim kapitan Rańcz zdołał ją poinformować, że przybyli do celu, teleportowała się - wraz ze swoimi, ukrytymi w niewidzialnym worku, bagażami - wprost do wesołego miasteczka. To, że była pomarańczowa i miała sterczące czułki zakończone czarnymi gwiazdkami, nikogo nie zdziwiło, a nawet słyszała kilka razy, jak małe Ziemianki prosiły te duże, by kupiły im takie same!!! 

Gdy Słońce wzbiło się wysoko na niebo, poczuła słodki zapach dostawy kapitana Rańcza. Radosny Nastrój sprawił, że postanowiła zostać na Ziemi nieco dłużej… 

Miała też swój niezawodny, fantastyczny, tajny plan. Postanowiła w ten weekend przeczytać wszystkie KSIĄŻKI Ziemian!

Bajka Czerwona Weekendowa (Kolorowe bajki 1.)







Czerwona Bajka była poruszona! Kto to widział, żeby w niedzielę NIKT się nawet o Bajkę nie zapytał! Zgroza! Skandal! Przecież ONA tu czeka. Wojtek poszedł na rolki. Szymon na rower, wprawdzie czerwony, ale to żadna pociecha… 

I wtedy coś mignęło za oknem… Czerwona spojrzała i dostrzegła JĄ! To była Wróżka Tysiąca Emocji. Stała na balkonie i wyraźnie się z czymś lub kimś szarpała. Poczerwieniała ze złości i syczała, a to znowu tupała i wołała: - Do stu Radości! Zostawcie mnie, bo was zaczaruję! Czerwona - podpłynęła do okna balkonowego. Usiadła na parapecie i zamarła ze zdumienia. Na posadzce kłębiły się trzy niedzielne siostry: Nuda, Maruda i Fuma. Szarpały magiczny płaszcz Wróżki i pokrzykiwały: - Dzisiaj jest nasz dzień! – Dziś my rządzimy! – Przepędź Chichot, Radość i Euforię! W niedzielę trzeba narzekać, marudzić, że jutro poniedziałek! Snuć się po domu, złościć się na mamę, grymasić przy obiedzie, no i pokłócić się z kolegą! – Mówić, że nic nie ma sensu… Złościć się, że pada, że upał, że wiatr, że… i tak dalej…

Wtedy stuknęły drzwi. Do domu wrócił Wojtek. Zjadł ze smakiem obiad i poprosił o dokładkę surówki. Potem pograli w gry planszowe i poszli na długi spacer. 

Czerwona obserwowała w międzyczasie, jak Nuda, Maruda i Fuma rozpływają się jak dym, a Wróżka Tysiąca Emocji pije herbatkę z Radością:)