11 kwietnia, 2019

Bajka Kocich Oczek (Ciasteczkowe bajki 2.)




Kocurka wylegiwała się na oparciu wielkiej kanapy. Powoli wodziła oczami za Maliną, chyba najbardziej znaną mieszkanką Ciasteczkowej Wyspy. Nie mogła się zorientować, co właściwie będzie się dzisiaj działo, więc nerwowo ziewała, ukazując ostre zęby pozbawione lewego, górnego kła. Kiedy zobaczyła, że Malina zmierza do kuchni, całkowicie się załamała. Nie lubiła słodyczy. -Ciastka! Też coś! Ani się tym najeść nie można, ani nawet ucieszyć! Niewypał! 

-Piesku! –zawołała Malina. -No jasne, pewnie myśli, że się ruszę! Nic z tego! Nie jestem żadnym Pieskiem! Jestem Fopa! Tak właśnie! Słyszałam przecież, jak Malina mówiła do kogoś przez telefon: -Mój Pies, to Fopa!. Czy może jakoś tak inaczej przeciągała: Foopaa- czy coś. Wtedy rozległo się znowu: -Piesku! I coś jakby odgłos wsypywanych do miski chrupek. –Ach, cóż, może jednak zajrzę do kuchni, westchnęła z udawaną rezygnacją Kocurka. 

Już od progu zobaczyła wielką, magiczną księgę ciasteczkowych receptur Maliny. Zanim się zorientowała, pani pochwyciła ją na ręce, podeszła do okna i popatrzyła nachalnie wprost w jej zielone oczy. -Tak, stwierdziła z absolutną pewnością. -okrąglutkie, ze źrenicami jak czarne, kosmiczne dziury! Kocurko, dzisiaj będą ciasteczka dla ciebie: KOCIE OCZKA! 

I WTEDY SIĘ ZACZĘŁO! 

Zanim kocurka zdążyła się otrząsnąć, uładzić futerko i zastanowić, co się właściwie stało, rzędy okrąglutkich ciasteczek czekały już na włożenie do piekarnika, ułożone na blaszkach w równych rzędach. Malina w części z nich wycinała małe dziurki. 

Kocurka postanowiła skupić się na chrupkach, jednak nie mogła jeść, przejęta SWOIMI CIASTECZKAMI. Wskoczyła na parapet kuchennego okna i obserwowała Malinę. 

Gdy pierwsza blaszka wyjechała z piekarnika, wokół rozsnuł się słodki, maślany zapach, był rozleniwiający i taki, że chciało się ułożyć na miękkiej poduszce i rozmyślać o wyprawie na Koci Archipelag. Jedno ciasteczko spadło na podłogę i poturlało się pod wiklinowy, szary fotel. Zanim Malina podniosła je z podłogi, krzyknęło do kocurki: -Hej! Jak się masz, fajnie tu jest? Jakieś rozrywki? Kocurka nie zdążyła zebrać myśli, a już Malina odłożyła ciasteczko do małej miseczki na półce. Potem ułożyła po prawej stronie ciasteczka bez dziurki, a po lewej te z dziurką, Pośrodku zajął honorowe miejsce słój z powidłami węgierkowymi, zrobionymi przez Malinę nie tak dawno ze słodziutkich śliwek, które przywiozła z Jesiennej Wyspy. 

Ciasteczka niecierpliwie czekały na sklejanie. Wierzgały jak młode źrebaki, podskakiwały i pokrzykiwały do siebie, dobierając się w pary. Malina wzięła pierwsze i nałożyła sporą porcję powideł. Ciasteczko zachichotało. Kiedy zobaczyło, że ręka wysuwa się po ciastko z dziurką, które trochę się przypiekło, krzyknęło: -Hola, hola, moja para to trzecie w piątej kolumnie liczonej od prawej! Proszę! Ręka zawahała się, ale szybciutko odnalazła złocistą parę i przyłożyła nim warstwę powideł. Zanim Malina sięgnęła po kolejne ciastko, zwróciła się do kocurki: -Musisz mi pomóc w dobieraniu par, wskakuj na fotel i do dzieła! Kotka oniemiała. -O matko! To tak, jakbym sama piekła te kocie oczka! Ekstra! Potem wszystko potoczyło się bezproblemowo. Kocurka łapką wskazywała pary. Ciasteczka wołały do niej, żartowały, było cudownie, domowo i chyba smacznie. 

Nagle praca dobiegła końca. Szeregi ciastek skurczyły się o połowę i zajęły się rozmowami o pieczeniu i złocistych odcieniach. Kocurka spojrzała na nie z góry. –O rany! Naprawdę wyglądają jak wytrzeszczone oczy mojej ciotki Buraski! Takie samiutkie! Patrzyła jak zaczarowana na płynne ruchy dłoni uzbrojonych w zielony pędzel. Malina zdobiła ciasteczka polewą czekoladową w brązowej i mlecznej wersji. Szeregi ciastek zaczęły upodobniać się do pręgowanego, czarno białego futra wuja Burasa. –Wypisz, wymaluj- wujek! cieszyła się kocurka. 

Kiedy ostatnie ciasteczko przywdziało biały, czekoladowy kożuszek, kotka pomyślała: -Szkoda, że nie lubię słodyczy…są naprawdę przepiękne i pachnące! Ale to nie był koniec. Malina wyjęła słoiki z rodzynkami, miechunką, kandyzowanymi wiśniami, żurawiną i orzechami laskowymi. Sprawnie i z gracją układała w każdej dziurce magiczny dodatek. Ciasteczka otworzyły oczy! Naprawdę! Niektóre puszczały oczka do kocurki, inne przesyłały całusy Malinie. Kiedy wylądowały na wielkiej, srebrnej paterze, zaintonowały znany wszystkim hymn słodyczy: „W cukrowym świecie, nikt nas nie zgniecie”. 

Malina ułożyła przed kocurką talerzyk, na którym znalazły się wszystkie rodzaje ciasteczek do degustacji. Kotka pomyślała: -Tyle wysiłku dla mnie, trudno, głupio odmówić… i polizała ciastko z białą czekoladą. Było pyszne… chrupiące, delikatne, pachnące śmietanką i wanilią, ale nie za słodkie. Potem skupiła się na tym z wisienką, na tym z chrupiącym orzeszkiem, na tym z miechunką na tym… i zanim się obejrzała, wylizywała okruszki z talerzyka. 

Malina uśmiechnęła się i szepnęła: - Od dawna chciałam ci powiedzieć, że jesteś ciasteczkowym Pieskiem:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz