11 kwietnia, 2019

Bajka Jesiennych Liści (Jesienne bajki 1.)




Poranki były zdecydowanie zbyt chłodne. Do tego szalone Wiatry, Wiaterki i Wietrzyska wypuszczone przez E-Wróżkę, rozsnuwały dywaniki chłodu nie tylko nad samą ziemią, ale gnały je wysoko ku koronom drzew. Cóż było robić liściom? Musiały spadać. –Ej, chłopaki, zawołał całkiem jeszcze dziarski, dobrze zielony, Klonowy. –Patrzę i patrzę na to, co wyprawiają Grzywacze E-Wróżki i tak sobie myślę, że one przecież wracają na noc lub na drzemkę tylko, do swoich boksów na Wiatrową Wyspę. –No, aleś powiedział, to każdy wie -sapnął rozczarowany Jarzębinowy. –Ja, ja wiem, wiem, co chcesz powiedzieć… chyba… zawstydził się Lipowy. –No to mów mądralo!- kpił Jarzębinowy, ale Klonowy uciszył go, dając znak i z uznaniem stwierdził: -Chyba dobrze kombinujesz mały, czyli co wymyśliłeś? -Bo…ja…tylko… -No mówże wreszcie! Rozsierdził się Głogowy. –No bo ja myślę, że moglibyśmy skoczyć na grzywy Wiatrów i polecieć aż na Jesienną Wyspę, która leży podobno niedaleko archipelagu E-Wróżki. Tam to byśmy mieli raj! Cały rok JESIEŃ! _Aaaaa…- z uznaniem przytaknęły Liście. 

Do zmierzchu wszystko było gotowe. Zegarki zsynchronizowane, dodatkowe blaszki spakowane, numery przyjaciół sprawdzone w liściofonach. W klasycznych filmach jest czasem Siedmiu Wspaniałych i tu też tak było. Drużyna Liści była gotowa do rogi. Przewodził, oczywiście, Klonowy, a z nim niedoświadczony, ale twórczy Lipowy. Jeszcze: Jarzębinowy, Głogowy, Dębowy, Kasztanowy i Leszczynowy. 

Tuż po zachodzie Słońca, gdy wiatry zbierały się do powrotu, dzielni podróżnicy żądni przygód stanęli rzędem na grubym konarze Dębu i… wziąwszy się za ręce, skoczyli na grzbiet pierwszego przelatującego Wiatru. Każdy chwycił mocno wiatrową grzywę i…!!! W drogę! Ale cóż to? Jeszcze chwila, a Drużyna poleciałaby bez pomysłodawcy, bo Klonowego nie puszczało jego Drzewo, większość liści miało jeszcze zielonych i nie chciało się z nimi rozstawać. Zdesperowany marzyciel szarpał się, a ponieważ to nic nie dawało, zawołał na pomoc Pana Dzięcioła, który stuknął dziobem jak młotkiem i Klonowy pofrunął za przyjaciółmi. Ci uformowali łańcuch ratunkowy i wyłowili wirującego szefa. 

Dobra wiadomość była taka, że niebawem w oddali ujrzeli swoją wymarzoną Jesienną Wyspę, bo nadlecieli z jej strony. Kiedy znaleźli się nad stadkiem purpurowych Buków i spienionymi kępami płonących czerwienią Berberysów, rozpoczęli desant. Okazało się, że Wiatry wyszumiały już wszystkim Liściową Tajemnicę, więc oczekiwał ich komitet powitalny z nadwornym malarzem samej Jesieni- Tunnem. Drużyna Siedmiu Wspaniałych Liści bezpiecznie dowirowała do zielonej jeszcze kępy traw. Lipowy wylądował i od razu poczuł się jakoś nieswojo. Chyba odchodzę do Krainy Wiecznego Szumu… Wyszeptał i osunął się na trawę. Jednak nigdzie nie odchodził! Wprost przeciwnie! Już po chwili mógł właśnie CHODZIĆ! Każdy z liści ze zdumieniem stwierdził, że na Jesiennej Wyspie stał się Panem Liściem! Z nogami zamiast ogonka, z rękami, z liściastym kapeluszem na głowie! To był szok. 

Liściaści przemaszerowali dumnie szeroką aleją biegnącą wokół stawu i dotarli do siedziby władczyni wyspy. Niestety, sama Jesień nie mogła ich powitać, bo stroiła się jeszcze z pomocą malarki Alis w najpiękniejszą, barwną suknię. Mimo to, wszystko było przygotowane: pokoje gościnne, palety z pigmentami jesiennych kolorów, tkaniny na jesienne stroje i oczywiście zestawy płyt z kojącym szumem wiatru, szemraniem ulewy, chóralnymi śpiewami odlatujących ptaków, miękkim pacaniem orzechów włoskich, kasztanów i żołędzi i co tam jeszcze tylko chcieć. 

Liściaści trafili do domu. Trud się opłacił. Teraz już wiesz, co się dzieje z listkami, które spadają z drzew:)

Bajka Czarnuszki- Kwiatowe Pożegnanie Lata (Kwiatowe bajki 25.)




Minął sierpień. Na Wyspie Magicznego Zamku zmieniło się wiele. Każdy zakątek tętnił życiem. Nowi mieszkańcy nie byli już tacy nowi, zżyli się, zaprzyjaźnili, przeżyli razem radości i smutki. Amek był bardzo szczęśliwy. Uważał, że ma wyjątkowy dar spotykania na swojej drodze wyłącznie wspaniałych Bajkan. Szykował dla nich niespodziankę na koniec lata. Właściwie jaki koniec? Początek września to ani lato, ani jesień. Słońce przypieka, można jeszcze stale spędzać czas na świeżym powietrzu, ale pachnie już inaczej, nie tak świeżo, wiatrowo i kwietnie, raczej tak śliwkowo i szarlotkowo. 

Kolorowa Królowa wyraziła chęć przybycia na Wyspę. Niespodzianka Amka bardzo jej przypadła do gustu. Zapowiedziała niespodziankę. Przygotowania ruszyły pełną parą. Na początku impreza miała się odbyć w piątek, ostatniego dnia sierpnia, ale w końcu wszyscy zdecydowali się na sobotę, która mimo że już wrześniowa, na pewno będzie lepsza. Bajkanie mając więcej czasu, od rana będą mogli świętować. 

Tulipany rozpoczęły rozwieszanie plakatów z fantastyczną wiadomością dla wszystkich mieszkańców Wyspy Zaczarowanego Zamku. W miejscowym amfiteatrze odbędzie się koncert wszechczasów! Wystąpi Nigella Sativia zwana Czarnuszką, która zaprosiła do wspólnego zaśpiewania kilku piosenek artystkę znaną miejscowym Bajkanom-Talis, czyli Naparstnicę Digitalis Purpureę. 

Od chwili pojawienia się plakatów, wszyscy czuli obecność kogoś obcego. To odczucie nie było wcale fałszywe ani tym bardziej nieuzasadnione. Na wyspę przybył bowiem incognito rycerz Czarnuszki –Orlik Ileg wraz z giermkiem Aku. Od dłuższego już czasu zaglądali w najodleglejsze zakątki wyspy i szukali zagrożeń, żeby zawczasu je wyeliminować. Orlik miał też sekretny plan na ten koncert. Marzył, by ułożyło mu się jak Filomenie. Zapewne z Czarnuszką! Czyż nie? 

W sobotnie przedpołudnie na wyspie wrzało. Wszystkie modne suknie z pracowni Panien i Panienek Makowych zostały wyprzedane. W Wodospadach Zapachów Arc i Cyz dwoiły się i troiły, by zrealizować wszystkie, nawet najdziwniejsze zamówienia. Największe powodzenie miał zapach „Piksele Jesieni”. Od razu stał się kultowy. Nawet Kolorowa Królowa i E-Wróżka zamówiły po flakonie. Wróżka Niu, jak zawsze, inaczej niż wszyscy, zamówiła zapach „Nagły Zachwyt”, który tak spodobał się Wróżce Tysiąca Emocji, że zrezygnowała ze swojego ulubionego i też postanowiła pachnieć w ten sposób. Satilla nie myślała o perfumach, ona wraz z armią pomocników szykowała słodkie i słone przekąski. Ważki zgromadziły przy wejściu do amfiteatru i rozdawały widzom świetlikowe latarenki wykonane z precyzją przez Kąkole i Bławatki. Właśnie armia świetlików zapełniała siatki umieszczone na leszczynowych witkach. Każda dziesiątka świetlistych robaczków otrzymywała prowiant od Satilli, żeby nie stracić blasku do końca koncertu. 

Do wieczora amfiteatr wypełnił się po brzegi. Nad widownią sączył się blask satynowego światła świetlików. W loży dla gości zasiadła królewska para, dworzanie i zaproszeni goście. Wszystko przenikały subtelne nuty zachwycających zapachów. Gdy światła reflektorów przygasły na scenę wyszedł Amek i we wzruszającym przemówieniu wyznał, że jest najszczęśliwszym władcą najpiękniejszej wyspy. Zapowiedział występ zaproszonych artystek, ale przed nim poprosił na scenę Kolorową Królową. Władczyni uśmiechając się, przemówiła: 

-Drodzy Bajkanie, poprosiłam malarkę Alis, by namalowała portret nadchodzącej Jesieni. Zainspirowana Alis zgodziła się i postanowiła pożyczyć od Arc i Cyz nazwę „Piksele Jesieni” dla swojego dzieła. Artystka zwraca się z prośbą do Was wszystkich, byście przesyłali jej magiczne znaki tej miedzianej pory roku. Na koniec września odbędzie się wernisaż prac Alis na Jesiennej Wyspie. Już dziś Was na to wydarzenie zapraszam. Publiczność zaczęła skandować: -Alis! Alis! Alis!... Władczyni uciszyła zebranych i wyjawiła, że artystka bierze udział w plenerze malarskim na Malachitowej Wyspie i na razie nie może tu przybyć. Wszyscy zdziwili się i od razu z ust do ust zaczęto przekazywać sobie plotkę, że Alis, to po prostu pseudonim Kolorowej Królowej. W zasadzie nikt w to nie wierzył, ale też nie było nikogo, kto by nie sądził, że to jednak możliwe! I w ten oto sposób wrześniowy projekt rozpalił wyobraźnię mieszkańców Wyspy Zaczarowanego Zamku. 

Koncert rozbrzmiewał niczym muzyka kosmicznych galaktyk. Czarnuszka spływała na scenę w obłoczkach coraz piękniejszych kreacji. Razem z Talis wykonały kilka hitów, a publiczność śpiewała z nimi wszystkie piosenki. Wykonały też przebój Czarnuszki- „Aksamitny szum szczęścia”. Na finał artystki poprosiły na scenę wszystkie przybyłe kwiaty: Stokrotkę, Bławatka, Kąkola, Barwinka, Powojnika, Maki, Onętka, Anemony, Tulipany, Narcyzy, Sasankę, Dziurawca, Jaskra, Dzwonki, Kosaćce, Zimowity, Bratki, Cynie, Orlika i Konwalie! To był dopiero chór! Kwiaty wykonały taniec synchroniczny, którego wyuczyły się pod okiem Konwalii i Anemonów. Widzowie wstali z miejsc i tańczyli z kwiatami. Wróżki zamieniły ławki widowni w podłogę do tańca i rozpoczęła się najbardziej kolorowa, pachnąca, bujająca się w rytmie wspaniałej muzyki, zabawa. 

I tak zakończył się sierpień, a z nim bujne, kwiatowe lato. Archipelagi Szafirowego Jeziora poszybowały ku jesieni.

Bajka Konwalii (Kwiatowe bajki 24.)




W odległej części Wyspy Magicznego Zamku, wśród wzniesień, prawie gór, w osłoniętej od wichrów dolinie, błyszczał brylantowy dach pałacu Konwalii. Jeśli obserwowało się to miejsce ze szczytów, widziało się piękną, ale zwyczajną taflę szmaragdowego jeziora. Wszystko zmieniało się jak zaczarowane tuż nad wodą. 

Spośród tataraków porastających północne brzegi, wyglądały białe dzwonki Konwalii, ciekawie patrzących wokół. Najmłodsze gromadą goniły za ważkami, plotkowały o żabach i szyły swoje zielone sukienki. 

Zdarzało się, że wieczorem, gdy pyzaty Księżyc rozpoczynał swoje ćwiczenia na niebie, lustro jeziorowej wody unosiło się i zastygało w formie spadzistego, brylantowego dachu. Jeśli tylko srebrne promienie księżyca oświetliły szklane dachówki, rozlegał się szelest, szum i słychać było wyraźnie śmiechy. Czyjeś nawoływanie łączyło się ze słodko pachnącą melodią jakiegoś chóru. Dach odkrywał prawdziwe oblicze tego miejsca. Tarcza księżyca przybierała woalkę z portretem dziwnej panny. Na jeziorze osłoniętym przezroczystym dachem zaczynał się zgiełk, ruch i radosne nawoływanie. 

Na środku jeziora kolejno pojawiały się konwaliowe baletnice. Było ich całe mnóstwo. Płynęły jak chmurki jedna za drugą lub parami. Wszystko wokół, razem ze szczytami pagórków, otulało białawe światło. Sączyło się łagodnie na tataraki, żaby i ptaki. 

Długie, muślinowe sukienki okrywały świat i tworzyły coś na kształt pachnącej intensywnie mgły. Rusałki tańczyły na wodach jeziora jak na deskach teatru. Podpływały w górę, aż po kryształowy dach i przez chwilę stawały się przezroczystymi chmurkami. Wesoło przy tym szeptały. Ich słowa brzmiały jak powiew wieczornego wiatru, więc nikogo nie budziły, a nawet udawało im się czasem ukołysać do snu jakieś gadatliwe pisklaki rozrabiające w gniazdkach wśród tataraków. 

Z okien na poddaszu brylantowego zamku przyglądała się tym pląsom Lanuszka- królowa Konwalii. To ona dawała znak, kiedy zakończyć tańce. Zwykle ważki, żaby i ryby protestowały głośno, bo uwielbiały baletowe popisy. Królowa jednak nie zaprzątała sobie głowy tymi stworzeniami. Ona najlepiej wiedziała, co jest dobre dla brylantowych panien. 

Tajemnicę tego jeziora znały jedynie Anemony, które często pojawiały się, żeby zatańczyć z Konwaliami, oczywiście Amek i Kolorowa Królowa też znali ich sekret.

Bajka Orlika (Kwiatowe bajki 23.)




Orlik Ileg był błędnym rycerzem. Jedynym w świecie Archipelagów Szafirowego Jeziora. Chyba. Nigdy nie było wiadomo, jaką właśnie drogą zmierza ku kolejnym przygodom. A raczej, która droga wiedzie go ku potrzebującym. 

Ileg wędrował razem ze swoim giermkiem Aku i oddziałem rycerzy, terminujących u niego błędne rycerstwo. Kolorowa Królowa w trosce o jego bezpieczeństwo wyposażyła go w magiczną zdolność znikania albo zamieniania się w białawy obłoczek, zdolny wznieść się, jak to obłoczki, wysoko na niebo. Każdy, kogo Ileg chwycił za rękę, unosił się razem z nim. Dzięki takiemu znikaniu uratował niejednego Bajkanina w potrzebie. 

Największym zmartwieniem Ilega był Aku, który uwielbiał spać. Był w stanie zasnąć w czasie mycia zębów, jazdy na koniu albo nawet w czasie walki z wrogiem. Wywijał wtedy dziarsko mieczem, pochrapując donośnie. Wiedziała o tym cała Bajkania i co tu kryć, naśmiewała się z błędnego rycerza i jego giermka. Żartowano o nich w czasie uczt, że zabijają chrapaniem, że zwyciężają w snach, w końcu, że są niezwyciężeni, bo owijają się grubachnymi poduszkami, na których stale śpią, więc żaden miecz ich nie dosięgnie. Po całych archipelagach krążyły coraz bardziej dziwaczne opowieści o wyczynach Ilega i Aku. 

Pewnego dnia Ficu, odosobniony na Wyspie Wyrzutków, odmówił spożycia posiłku, twierdząc, że go już nie ma na WW, bo we śnie uwolnił go rycerz Ileg. Wierzył w to głęboko, dopóki nie zgłodniał. 

Kiedy wynaleziono archipelavię, Rycerz odmówił przyjęcia magicznego klucza podróży, bo uważał, że błędny rycerz musi wędrować po świecie i poszukiwać wołających na pomoc, a tempo podróży archipelavią wykluczało nasłuchiwanie. Niestety, z tego powodu zaczęto go nazywać żółwim rycerzem. Ileg nie potrafił ukryć złości, gdy słyszał coś takiego. Jednak o zmianie sposobu podróżowania nie mogło być mowy. 

Tajemnicą błędnego rycerza była miłość do Nigelli Sativii zwanej Czarnuszką. Podążał jej śladem i był tajemnym szefem jej fanklubu, gdyż była artystką śpiewającą. W czasie koncertów zapewniał jej bezpieczeństwo dzięki swojej niewidzialności. Niestety, artystka nic o tym nie wiedziała. 

Jeśli niespodziewanie ominie Cię upadek, potknięcie lub pośliźnięcie się, zapewne chwycił Cię niewidzialny Ileg:)


Bajka Cynii (Kwiatowe bajki 22.)




Kwiaty nie lubią mrozu. Tak. Zdecydowanie za nim nie przepadają. Powiem więcej, mróz to ich wróg! Jakiż kwiat chciałby oszronić się i zamarznąć? Chyba jakiś całkiem szalony! 

Taki właśnie, z pozoru szalony kwiat, przybył na Wyspę Magicznego Zamku. Tak naprawdę to była ona- Cynia Viana. Najpierw długo naradzała się z Amkiem, potem wprowadziła się do obszernego domu na wzgórzu, gdzie wiało i było najzimniej na całej wyspie. Cynii jednak ten chłód wcale nie szkodził. Korona płatków zdobiąca jej głowę zawsze sterczała sztywno, nie blakła i nie wywijała się na boki. 

Viana przez długi czas nie opuszczała swojego nowego domu. Coś tam chyba robiła, przygotowywała. Dom się rozrastał jak nadmuchiwany zamek w wesołym miasteczku. Właściwie jego skrzydła oplotły wzgórze niczym korona albo sportowa opaska na włosy. Mieszkańców wyspy ogarnęła paląca ciekawość. Każdy chciał jako pierwszy dowiedzieć się, co też robi Cynia. Oczywiście, plotki fruwały od domu do domu jak jaskółki przed deszczem. 

Wzgórze Viany odwiedził Cyfryzator Koronny, który najwyraźniej montował jakieś niezwykłe urządzenia, bo nad domem widać było błyski i falujące światła, a nawet dała się słyszeć muzyka. Zaraz potem Gołębie Pocztowe wyruszyły, by wręczyć wszystkim mieszkańcom zaproszenia na spotkanie z nową sąsiadką. 

We wtorkowe popołudnie na wzgórze ciągnęły tłumy. O wyznaczonej godzinie Viana wyszła przed bramę i przemówiła. Wszystkich zdumiał jej donośny głos i jakaś tkwiąca w nim siła. Piękne słowa powitania Cynia zakończyła stwierdzeniem, że właśnie zrealizowała marzenie swojego życia dzięki pomocy Cyfryzatora Koronnego. Ciekawość zebranych sięgnęła zenitu. 

Kiedy w końcu brama została otwarta, wszyscy oniemieli. Zapanowała cisza. Zaproszeni mieszkańcy wyspy zaczęli niepewnie spoglądać na siebie i wcale nie było im do śmiechu. Niektórzy od razu zawrócili ku wyjściu. Rozczarowanie to nic, przy tym co czuli. 

Zanim pierwsi z nich przekroczyli bramę, by wrócić do domów, rozległa się muzyka, bardzo łagodna i słodka. Wraz z muzyką nadpłynęły Anemony ubrane w lekkie, przezroczyste suknie, spłynęły na sam środek tego szokującego miejsca, a potem rozpoczął się pokaz, jakiego świat Archipelagów Szafirowego Jeziora jeszcze nie widział. Nikt jednak nie zwracał uwagi na pląsy Anemonów. Wszyscy patrzyli na ich zaróżowione twarzyczki, uśmiechy i piękne wybarwienia, które nie traciły ani blasku, ani mocy. 

Jak to możliwe? Zaczęli pytać jedni drugich. To na pewno kolejny wynalazek CK. I właśnie tak było. To Cyfryzator skonstruował Letnie Lodowisko. Bo to było prawdziwe LODOWISKO! Tafla połyskiwała brylantowym lustrem, spod łyżew Anemonów leciały skry kryształowego szronu i nic! 

Kiedy pierwszy szok minął, Viana odezwała się ponownie: -To właśnie cud, o którym marzyłam, lodowisko w kwiatowej temperaturze. Moi drodzy, same marzenia nie wystarczą, potrzebny jest genialny umysł! Brawo dla Cyfryzatora Koronnego, dzięki któremu mamy wspaniałe Letnie Lodowisko, można powiedzieć- KWIATOWE! 

Zanim wybuchły oklaski, minęła niezła chwila. Każdy, dosłownie każdy chciał się poślizgać na lodowisku zajmującym ogromną część ogrodów Viany. Dzieci mknęły jak spadające gwiazdki, piszcząc radośnie. Panie płynęły wolno, wykonując pierwsze piruety. Niektórzy próbowali nawet tańczyć! 

To było coś! Wszystkie dotychczasowe imprezy zbladły. Nikt nie mógł się równać z Vivaną i jej pomysłem. Kwiaty dostały po prostu gwiazdkę z nieba. Odtąd tradycją stał się codzienny kwadrans na Letnim Lodowisku. Chodziły nawet słuchy, że po zmierzchu do domu Viany przybywa często królewska para i przemierza taflę w szalonym fokstrocie.

Bajka Bratków (Kwiatowe bajki 21.)




Bracia Bratkowie- Witt i Kian mieli już za sobą czas wiosennego kwitnienia. W sierpniu pochłaniały ich zupełnie inne zajęcia. Prawdę mówiąc, czekali na nie cały rok. Od lipca czekała też z nimi cała Wyspa Magicznego Zamku, na której zamieszkali, bo było to najlepsze pod Słońcem miejsce dla kwiatów.
Posiadłość Bratków zajmowała wielką polanę w brzozowym gaju. Domek mieszkalny był niewielki, drewniany, błyszczący czerwonymi dachówkami i ozdobiony cudowną werandą, pełną zawsze mile widzianych krewnych. Każdy klan Bratków z dumą nosił fraki i suknie barwione w tajemny sposób znany tylko im. Miało to swoje zalety, bo nie myliło się ciotki Błękitkowej z na przykład Bursztynową. Wszystkie rody zjeżdżały się każdego roku u Witta i Kiana- Bratków Szkarłatnych, na inaugurację sezonu Bratkolandii. Tak! Szkarłatni prowadzili najcudowniejsze na wszystkich Archipelagach Szafirowego Jeziora - Wesołe Miasteczko! Przez większość roku było ono ukryte w wielkim hangarze zajmującym centralną część brzozowej polany. 

Tegoroczna inauguracja przypadła na 27 sierpnia. Od rana schodzili się mieszkańcy i goście z innych wysp, którzy przybyli tu archipelavią. Punktualnie o 9:00 hangar uniósł boczne ściany tak lekko, jakby były latawcami. Nie sapnął przy tym ani razu, za co dostał od Witta nową naszywkę z obrazkiem Zamku. Rozległy się dźwięki radosnej muzyki i goście wpłynęli na wesołomiasteczkowy plac. 

Wszystkie urządzenia Szkarłatnych Bratków były żywymi istotami! Karuzela nawoływała: - Zapraszam, mam jeszcze wolne miejsca na łabędziu i jednorożcu! Diabelski młyn podsuwał kolejne wagoniki i sam zapinał pasy bezpieczeństwa gościom. Wesoło przy tym podśpiewywał i pogwizdywał. Były też samochodziki, które wyjeżdżały na wysoką rampę, a potem rozwijały skrzydła-prawdziwe:) i szybowały ku Słońcu. Po dwóch okrążeniach lądowały na polanie i zapraszały nowych gości. Wszystkie dzieciaki tłoczyły się przy maskotkowej loterii. Jeśli miało się ze sobą ulubionego pluszaka, Maskotnica brała go delikatnie w swoje chwytaki, zbliżała do czytnika i na ekranie ukazywała się nagroda. Mogła to być książka, piłka, gwizdek albo scyzoryk. Najlepsze było, że każdy dostawał tylko to, czego pragnął. Dzieci musiały wiedzieć o tym, jak działa Maskotnica, bo dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie miały ze sobą swoje maskotki. Furorę robiło Magiczne Jeziorko. Gdy się do niego weszło na sam środek i zakręciło raz w lewo, a potem dwa w prawo, polana znikała i pojawiało się miejsce z marzeń. Mogła to być na przykład Kwiatowa Wyspa. Do jeziorka ustawiała się długachna kolejka. 

I znowu Bratkowi bracia odnieśli oszałamiający sukces. Jeśli chcesz wiedzieć, jakie jeszcze atrakcje czekają w ich Wesołym Miasteczku, musisz wyruszyć na Wyspę Magicznego Zamku w archipelagu Bajka na Raz:)   


10 kwietnia, 2019

Bajka Elips i Paraboli Weekendowa (Kształtne bajki 8.)




Państwo Elipsowie przygotowują się do urlopu. Całe trzy tygodnie spędzą nad jeziorem. Ich małe parabole nie mogą od tygodnia zasnąć, bo marzą o pływaniu łódką, rowerem wodnym i wypuszczaniu do jeziorka ryb złowionych przez tatę. Każdy domownik spakował już swoje rzeczy. Mama Elipsowa nie zapomniała o zapasach zeszytów, kredek, ołówków i cyrkli, które są dla ich rodzinki tym, czym baterie dla samochodu zdalnie sterowanego. W niedzielę wieczorem został sprawdzony sprzęt do pływania. Na półce samochodu wylądowały czapki z daszkiem dla maluchów. Dla każdego po dwie, żeby obydwa wierzchołki paraboli były osłonięte przed słońcem. Właściwie mieli ruszać w poniedziałkowy ranek, ale nic już nie było do zrobienia, więc zapadła decyzja, żeby wyruszyć późnym, niedzielnym popołudniem. 

Dzieci państwa Elipsów- bliźniacze parabole Ella i Sis od razu zaczęły obserwację mijanego świata. Były nieco zdziwione, że niby lato, a większość przydrożnych drzew pożółkła całkiem jesiennie. Przez jakiś czas jechali wzdłuż linii lasu. Żadnej wsi na horyzoncie ani miasteczka. Tylko las i las. Nuda. Aż nagle parabolki odwróciły się gwałtownie i podniosły krzyk: -Tato, tato! Zatrzymaj się! Teraz! Prosimy! Pan Elipsa niepewnie spojrzał na żonę, ale ta też nie wiedziała, co się dzieje, więc samochód zatrzymał się na poboczu. Dzieciaki natychmiast wysiadły i zaczęły nawoływać tak, jak woła się psinki lub inne miłe zwierzątka. Po chwili przy dzieciach szalał nieduży piesek. Był jedną, wielką radością. Skomlał, popiskiwał, pełzał nad samą ziemią, a jego ogon tańczył jakiś taniec techno w najdziwniejszych pozach. 

-Mamo! Tato! On tu jest sam! Nie ma żadnej drogi do wsi ani samochodu, którym mógłby przyjechać. –Weźmy go! –Weźmy! – Weźmy! –Prosimy! Bardzo prosimy! Piesek chyba czuł, że ważą się jogo losy, bo tuptał łapkami cichutko, rozpłaszczony jak naleśnik. Pan Elipsa schylił się i znalazł przy obroży niespodziewanego przerywacza podróży mały, zakręcany imiennik, a w nim karteczkę z napisem: Maksio. Nic więcej, żadnej informacji, nazwiska właściciela, numeru telefonu, nic! -No cóż, chyba nie mamy innego wyjścia, musimy go zabrać, obawiam się, że nie znajdziemy jego właścicieli. –Tak! Hura! Hura! Tak! –Dziękujemy!- wrzeszczały parabolki. Po chwili piątka podróżników ruszyła w dalszą drogę. 

Wakacje nad jeziorem w towarzystwie Maksia okazały się niezwykłe. Piesek miał dar wyszukiwania atrakcji. A to znalazł dziurę w wypożyczonej łódce, a to zobaczył kaczkę zaplątaną w starą sieć wśród tataraków, a to jak nikt przynosił piłkę wrzucaną do wody, a to znowu znalazł zgubioną czapkę Elli, a to… i tak dalej. Państwo Elipsowie wypoczywali jak nigdy. Ani razu nie usłyszeli: –Nuda! –Co porobimy? –Mamo, chodźmy gdzieś! -Róbmy coś! Mamo! Tato! 

Parabolki były pełne energii. Od rana ślizgały się na zjeżdżalniach, grały w piłkę, skakały na skakance, pływały w płytkiej, ogrodzonej zatoczce, układały albumy zdjęć i obowiązkowo szczotkowały puszyste, żółto-złote futerko Maksia. Wieczorami tańczyły jak natchnione, a Maksio poszczekiwał do rytmu i kręcił piruety za sowim ogonkiem. Dzieci były jak zaczarowane. Wszystko im się udawało! Jeśli szły szukać wiewiórek, od razu je znajdowały i mogły robić zdjęcia. Jeśli chciały poobserwować sarny, można było być pewnym, że zgrabne panny przedefilują wzdłuż polany i zapozują do zdjęć. Takiej ilości sfotografowanych kwiatów, ptaków i niezwykłych miejsc ani dzieci, ani nawet państwo Elipsowie po prostu nie widzieli dotąd! Ba! Nawet nie wiedzieli, że niektóre z nich istnieją! A wszystko to dzięki Maksiowi, który był psim Sherlockiem Holmesem po prostu. 

Ella przysięgała, że widziała, jak piesek mamrotał jakieś zaklęcia w psim języku. Sis potwierdzał, że to możliwe. Rodzice kiwali radośnie głowami. Dla nich znaleziony i przygarnięty przyjaciel naprawdę był czarodziejem.

Bajka Zygzakowata Weekendowa (Kształtne bajki 7.)




Nikt jej nie lubił. Pierwsze skojarzenie- ze żmiją. Zygzakowatą. Jadowitą. Drugie skojarzenie- z pełną zębów paszczą rekina. Ludojada. Trzecie skojarzenie- z aurą przedmigrenową. Zaleta- zygzaki zwiastujące ból głowy są kolorowe i ozdobione dość dużymi brylantami, a te jak wiadomo lubią nawet całkiem małe dziewczynki. Zygzakowata wściekała się. Jak to? Przecież nie jest nudna i monotonna! Przecież jest aktywna! Dynamiczna! Pełna niespodzianek! Więc czemu? Nie wiedziała. 

Zdesperowana włożyła dość długi płaszcz w kratę, taką samą czapkę i chwyciła do ręki fajkę. Nie, żeby zaczęła palić. Absolutnie! Jednak nie miała pewności, czy fajka w dłoni nie otworzy drzwi do sekretnej wiedzy. Ale, ale, gdzież Watson? Bez niego ani rusz. Zygzakowata rozejrzała się. Nikogo! Nikogo nie ma. Nagle jej wzrok natrafił na klatkę gadającej papugi. Miała ją od lat. –No jak? Rola doktora Watsona pasuje? –zapytała drzemiącego ptaka. -Doktorrrra pasuje! Doktorrrra pasuje! Doktorrrra pasuje! –Dobrze już, dobrze. Uspokoiła entuzjastkę, otworzyła klatkę, pozwoliła, żeby Serpenta sfrunęła jej na kraciaste ramię. Zatknęła fajkę w kieszonce płaszcza niczym poszetkę i ruszyły. 

Od razu przed budynkiem dostrzegły zygzakowatą linię wyznaczającą stanowiska parkingowe dla samochodów. Odkrycie zostało natychmiast sfotografowane i oznaczone symbolem Z 1. Serpenta rozwinęła swoje dawno nieużywane skrzydła i pofrunęła w górę. Nad dachami kamienic wykonała kilka slalomowych, popisowych przelotów i wróciła z wiadomością, że linia spadzistych dachów, to cudowny zygzak szarych, czerwonych i brązowych linii. Uzbrojona w aparat uwieczniła znalezisko Z 2. Opuszczając osiedle, kierowały się ku parkowi. To dopiero była kopalnia odkryć. Najpierw zobaczyły plac zabaw. Był właściwie zbiorem samych zygzaków: zjeżdżalnia, przeplotnia, wygięta huśtawka i tor przeszkód. Wszystko cudownie oblepione radosnymi dziećmi. Nieco dalej wśród drzew wiła się łagodnym zygzakiem ścieżka rowerowa, biegnąca wzdłuż dość szerokiego strumyka, oczywiście, łamiącego się pięknie w zakolach. Tym sposobem zostały udokumentowane znaleziska od Z 3 do Z 7. 

Robiąc ostatnie zdjęcie, Zygzakowata Bajka usłyszała warkot nadlatującego samolotu, który ciągnął za sobą wspaniały latawiec z zygzakowatym ogonem i reklamą: „Zanurz się w Wodospadów Zapachów”. Za samolotem ciągnęła się zygzakiem smuga zapachów idealnych na ciepłe, radosne popołudnie. 

Bajka zamyśliła się. Jak to? Same przyjazne znaleziska, a nikt jej nie lubi? Dlaczego? Musi coś z tym zrobić! Ale co? –Zrrrrób bloga! Zrrrrób bloga! Opublikuj znaleziska! Niech się wszyscy dowiedzą, jakie jesteśmy fajne! – Ok, powiedziała radośnie Bajka. -Watsonie, wracamy do domu. 

Zygzakowata pracowała do późna. Stworzyła bloga- „Zygzak na TAK!” –Już to kiedyś słyszałam- powiedziała Serpenta, ale nie wiem gdzie. Bajka umieściła pod każdym zdjęciem zabawny komentarz i zamaszysty, zygzakowaty podpis. Jej blog okazał się strzałem w dziesiątkę. I tak narodziła się kolejna celebrytka na Archipelagach Szafirowego Jeziora.

Bajka Zimowita (Kwiatowe bajki 20.)


Najpopularniejszy Bajkanin od zawsze. Najlepszy gracz ze wszystkich. Dumny Posiadacz milionów lajków w Szafirnecie. Najczęstszy bywalec bajkańskich, ludzkich i kosmicznych stacji telewizyjnych, radiowych, portali internetowych i redakcji prasowych. Zimowit- Wit. 

Przez tę sławę, gracz wszechczasów nie miał czasu na grę, która przyniosła mu sławę:) Wit w jakiś ciepławy piątek pomyślał, że… Nie. Pomyślał, jak… Nie. Pomyślał, kiedy… Tak. Pomyślał, kiedy czuł się najbardziej szczęśliwy. Nie wiedział. Gdy wygrywał, raczej nie, bo strasznie się bał przegranej. Kiedy zobaczył bilbord ze swoim zdjęciem i hasłem: I ty możesz być jak Zimowit-Wit! Na pewno nie. A może? No tak, najlepsze jest to, co teraz robi. MYŚLENIE. Takie fajne. Zupełnie super. 

Wit szybko spakował swój dobytek i skontaktował się z Cyfryzatorem Koronnym. Długo wyjaśniał, o co chodzi. CK konsultował się z Kolorową Królową, aż w końcu, udało się. Wit dostał tylko dla siebie Wyspę Odnalezionych Myśli. Była niewielka, ale dla jednej osoby wystarczająca. 

Od drewnianego pomostu, na którym lądowało się po przekręceniu klucza archipelavii, wąska ścieżka wiodła wzdłuż niewielkiego jeziorka zajmującego sporą część wyspy Wita. Brzegi gęsto porastała bujna roślinność w odcieniach soczystej zieleni. Stare drzewa zacieniały dróżkę i zwieszały nad nią parasole sprężystych gałęzi. Pachniało tatarakiem i zielonym letnim wiatrem. Wit szedł wolno i zachwycał się wszystkim, co dostrzegł. Dróżka łagodnie skręcała w głąb wyspy, żeby odkryć przed Witem jego dom, który stał spokojnie pod bacznym okiem wielkiego dębu i trzech wysmukłych brzózek. W oddali widoczny był lasek, który stanowił dla budowli doskonałe tło. Wit nie wierzył własnym oczom. Do tej pory myślał, że komnaty pojawiające się na zawołanie to tylko czary Wyspy Zaczarowanego Zamku. Ale nie. Dowód stał przed nim. Ten dom przybył wprost z jego wyobraźni. Przecież właśnie takiego miejsca pragnął. Stanął przed wielkimi, granatowymi drzwiami i już świetnie wiedział, co zobaczy. 

Nacisną klamkę i wszedł do środka. Nic go nie zdziwiło, czuł się tak, jakby mieszkał tu od zawsze. Skierował się prosto do kuchni, gdzie obok wiklinowego fotela zostawił bagaż i sięgnął do szafki po zielony kubek. Był tam! Zaparzył sobie zieloną herbatę i poszedł do gabinetu, Na wielkim, ciemnym biurku stała stara, ziemska maszyna do pisania. Papier czekał gotowy do pracy. Wit nacisnął kilka klawiszy. Cudowna melodia matowego rytmu sprawiła, że usiadł w aksamitnym, ciemnozielonym fotelu i poczuł, że musi napisać: „Mgławica Irys- droga do domu nad jeziorem”. To tytuł! Cieszył się! Sam przyszedł! Był gotowy, by pisać dalej, ale czegoś mu brakowało. Wstał. Rozzłościł się, bo nie wiedział, czego szuka. Kątem oka dostrzegł dość szerokie, owalne drzwi. Nie wymyślił ich. Same się pojawiły. Wit poszedł i nacisnął dużą, wygiętą w literkę S klamkę, ozdobioną gałązką jakiegoś krzewu. Drzwi zaskrzypiały, jak powinny i ukazały oświetlone z boku schody, Zszedł szybko po dwudziestu dwóch stopniach i stanął w obszernej piwnicy. Na półkach oblepiających ściany stały rzędami soki w butlach, słoje z suszonymi owocami, słoiki konfitur i kompotów, metalowe pudełka pełne marmoladek i galaretek przesypanych cukrem i przełożonych białym pergaminem, zawiązane kolorowym sznurkiem pudełka z kruchymi ciasteczkami i któż wie, co jeszcze. Wit pomyślał: zupełnie jak na archipelagu hobbitów. Ekstra! Powiódł zachwyconym wzrokiem wokół i już wiedział. Wziął butlę malinowego soku i wyszukał pudełko rogalików z konfiturą różaną. Wrócił na górę, zaniósł pyszności do gabinetu i teraz mógł się spokojnie rozpakować, ale wtedy zobaczył ostatni podarunek od CK. Jego rzeczy już leżały na półkach tak, jak je zwykle układał. Na tacy stała zielona szklanka na sok i talerzyk na rogaliki. Wziął je i wrócił do biurka. Maszyna, którą nazwał Filomeną, wyraźnie na niego zerkała, a malinowy zapach sprawił, że jej wysłużone klawisze podskakiwały z emocji. Wit otworzył jeszcze okno i spojrzał na ogród. Było tam wszystko. Plamy kolorów, kształtów, zapachów i smaków przenikały się w smugach sierpniowego słońca. Powoli wprowadzały się też na kolejne białe kartki Filomeny, tworząc najlepszą powieść wprost z serca Wita. 

Nie trzeba było wiele czasu, by wszechświat poznał oblicze Zimowita Wita- genialnego pisarza, który teraz już świetnie znał instrukcję obsługi sławy.

Bajka Kosaćców (Kwiatowe bajki 19.)




Mieszkańcy wysp archipelagu Bajka na Raz po prostu oszaleli na ich punkcie. Nie było nikogo, kto by choć raz nie zagrał w którąś z kultowych gier planszowych braci Kosaćców. Irys był genialnym strategiem. Obmyślanie nowych fabuł, nie było dla niego żadnym problemem. Osa za to, potrafił przekonać wszystkich, że tylko te gry uczynią każdego gracza mądrzejszym i szczęśliwszym, bez dwóch zdań. Taki zespół był skazany na sukces. 

Od kiedy wydali grę „Podbij Mgławicę Irys” nie było takiej wyspy na Archipelagach Szafirowego Jeziora, na której nie powstałby klub miłośników tej planszówki. Rozgrywki w błyskawicznym tempie objęły rywalizację wysp, potem archipelagów, na koniec sam Malachitowy Król ogłosił, że obejmuje swoim patronatem finał bajkańskich rozgrywek. Czy to królewski patronat wzbudził tyle emocji? Troszkę pewnie tak, ale najważniejszy powód był inny. Oczywiście, chodziło o nagrodę dla zwycięzcy. Wymyślił ją Cyfryzator Koronny razem z Dzwonkiem Polnym Tifo. Odkąd działała archipelavia, każdy mógł swobodnie podróżować od bajki do bajki. Jednak jedynie Cyfryzator miał odpowiednie klucze, które pozwalały opuścić Archipelagi. Trudno się dziwić, że nagroda w postaci podróży w okolice Mgławicy Irys zrobiła potężne wrażenie. 

Finały miały się odbyć w sierpniowy czwartek, na nowej bajkańskiej Wyspie Gier Planszowych. Główna Siedziba Kosaćców miała kształt kostki do gry, dziedziniec, jak można się było spodziewać, był wielką szachownicą. Gracze zjawiali się w tym wyjątkowym miejscu od rana. 

Wielka sala rozgrywek finałowych przypominała amfiteatr grecki. Dość liczni, jak na tę porę dnia, widzowie siedzieli półkoliście, oczekując na rozpoczęcie rozgrywek. Na wielkich telebimach widać było zbliżenia przygotowanych plansz. Nad nimi zawisły hologramowe pionki, które przesuwały się automatycznie, stosownie do ilości wyrzuconych oczek. Dla komfortu zawodników widownia została ukryta za magicznym wodospadem, widocznym tylko z poziomu stanowisk do gry. W centralnym miejscu stał sejf z bezpiecznymi kostkami, które miały tyle kolorów, ile barw mają korony płatków, wielkiej rodziny Kosaćców. 

Kiedy publiczność wypełniła widownię, a kamery błysnęły światełkami gotowości, Malachitowy Król przemówił. Jego głos niósł się na wszystkie archipelagi. Gracze stali przy swoich stanowiskach. Król dał znak, by otworzyć sejf z kostkami do gry. Kamery pokazały ten moment na zbliżeniach i… Sejf okazał się PUSTY! Syreny alarmowe wrzasnęły, a kamery ustawione na całej wyspie od razu wychwyciły miejsce, w którym znajdowały się oznakowane specjalnym kodem cyfrowym zguby. Zobaczyli to wszyscy! Brązowy ktoś w liliowej tunice pędził do szafirowego brzegu, gdzie kołysała się zacumowana motorówka. W plecaku porywacza błyszczały seledynowym światłem bezcenne kostki. Cyfryzator Koronny nie zdążył nawet wpisać kodu odzyskiwania utraconych rzeczy, a przestępca już stał na środku sali rozgrywek finałowych, niepewnie poprawiając przekrzywioną peruczkę. To malachitowy Król sprowadził go błyskawicznym zaklęciem. Zebrani widzowie krzyknęli jednym tchem! To Ficu! Skorek był oszołomiony tempem zdarzeń, tak że nawet nie protestował, gdy oddział Ważek pod wodzą Donata zabierał go na Wyspę Wyrzutków. 

Po pełnym grozy początku, finały przebiegły bez zakłóceń. Kolejne tury rozgrywek wieńczyły swoimi występami połączone chóry Słowików, Szczygłów i Szpaków. Zwycięzcą został genialny Ziemowit Wit z Wyspy Magicznego Zamku. Tego nikt się nie spodziewał, gdyż faworytem był Tulipan Tuli- najlepszy dotąd bajkański gracz. 

Dziełem braci Kosaćców „Podbij Mgławicę Irys” zainteresowali się też ludzie, co było zrozumiałe, gdyż nie było dotąd we wszechświecie równie emocjonującej gry. Relację z wycieczki Wita do Mgławicy Irys pokazały wszystkie telewizje bajkańskie, ziemskie i kosmiczne. Bez wątpienia cały wszechświat mówił tylko o tym wydarzeniu.

Bajka Dzwonków Polnych (Kwiatowe bajki 18.)




Archipelavia 

Anula, Lati, Kampa i Tifo pracowali na jednej z wysp Kwietnego Archipelagu Koronnego. Kolorowa Królowa wspierała ich w pracy nad nowym sposobem komunikacji między Archipelagami Szafirowego Jeziora. W ostatnich latach ilość nowych wysp pojawiających w Bajkowym Królestwie rosła lawinowo. Jezioro powiększało się w nieskończoność, bo żadna z wymyślonych bajek nigdy nie przestawała istnieć, nie znikała pod powierzchnią wody, nawet jeśli jakiś czas nikt jej nie opowiadał albo nie czytał. Zawsze była gotowa, by rozwinąć swoją historię przed kimś chętnym. 

Trzeba też dodać, że nawet używając bajkańskich dysków, statków powietrznych czy spodków, trzeba było poświęcić sporo czasu, by dotrzeć na krańce Szafirowego Jeziora. Archiportacja przydawała się tylko na małe odległości. Królowa, która lubiła odwiedzać swoich poddanych, szczególnie nowe bajki, była już zmęczona wielogodzinnymi lotami. Dlatego też nie szczędziła środków, by wesprzeć prace naukowców. 

Dzwonki Polne cieszyły się sławą wśród mieszkańców archipelagów. Miały na swoim kącie wiele zrealizowanych projektów technologicznych. Często współpracowały z El-Magiem i CK, na przykład ostatnio przy tworzeniu technologii pojawiania się wyobrażonych przedmiotów i miejsc. Wszystkie archipelagi zabiegały o ich przyjazd i współpracę z miejscowymi naukowcami. 

Najnowszym projektem Dzwonków była archipelavia, czyli tunel pozwalający docierać w zaplanowane miejsca w kilkanaście sekund. Anula, Lati, Kampa i Tifo kilka lat studiowali dokonania ludzi w tym zakresie, badali gwiezdne wrota, zjazdy do piątego wymiaru, dziurki robaczków i wszystkie inne, mniej lub bardziej nieprawdopodobne sposoby podróżowania. I co? I nic? Ależ coś, naprawdę COŚ! 

Po 10 bajkańskich latach pracy Dzwonki Polne ogłosiły sukces! Mają to! ARCHIPELAVIA została stworzona, przetestowana i czekała tylko na odbiór i uroczyste otwarcie przez parę królewską. 

Pierwsza podróż archipelavią miała się odbyć z Kwietnej Wyspy. Królowa zaprosiła przedstawicieli wszystkich archipelagów na uroczystą inaugurację nowej ery bajkańskiej komunikacji. Wynalazek Dzwonków Polnych był rewolucyjny, dlatego że do podróży nie były potrzebne żadne wrota, pierścienie ani kody. Wystarczył magiczny klucz, który dopasowywał się do każdych drzwi istniejących na Archipelagach Szafirowego Jeziora. Należało przekręcić go w zamku, wypowiedzieć nazwę miejsca, do którego chciało się trafić… i już. Jakie to proste! Dziwili się wszyscy. Zapewne byłoby proste, gdyby nie moc magicznego klucza. 

Cyfryzator Koronny omówił już wcześniej z Królową jej zaplanowane na inaugurację podróże. Ustawił kamery na wyspach, na które miała trafić i oczywiście wspólnie z Kampem i Tifo odbył wcześniej te podróże, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Nikt o tym nie wiedział i się nie dowiedział. 

Kiedy Kolorowa Królowa wraz z Malachitowym Królem stanęła z magicznym kluczem przed drzwiami do Sali Tronowej, wszyscy Bajkanie wstrzymali oddechy i wpatrywali się w monitory. Pierwsza wyprawa- Wyspa Magicznego Zamku- SUKCES! Druga wyprawa- Wyspa Fioletowej Bajki- SUKCES! Trzecia Wyprawa- Wyspa Wiatrów- SUKCES! No i entuzjazm! Szał! Wszyscy krzyczą, ściskają się, dzwonią do rodziny, że wpadną! Ten zgiełk ucisza Kolorowa Królowa i oddaje głos Cyfryzatorowi Koronnemu, który odlicza 10 sekund i materializuje magiczne klucze w dłoniach wszystkich Bajkan. Entuzjazm wybucha na nowo. Wszyscy ruszają w drogę. Cieszą się, spełniają marzenia o dalekich wyprawach. Archipelagi Szafirowego Jeziora wkraczają w nową erę swojej historii.

Bajka Jaskrów (Kwiatowe bajki 17.)





Nun i Lus byli nieprawdopodobnie wysportowani. Codziennie kilka godzin ćwiczyli, by nie stracić kondycji. Nie mieli z tym większych problemów, bo ich pasja była też ich pracą. Prowadzili najlepszą na archipelagach Szafirowego Jeziora siłownię „Kier”. Zjeżdżali się na treningi pod ich okiem Bajkanie z najdalszych wysp. 

Nun miał ksywkę Żabka i uwielbiał popołudniowe wyprawy nad jeziorko, gdzie całkiem charytatywnie pracował jako ratownik wodny. Pływał naprawdę doskonale. Do tego zawsze się uśmiechał, więc roztaczał wokół siebie słoneczny blask przyjaznej radości. Z Lusem było podobnie. 

Kiedy wiosną pojawiły się po raz pierwszy nad jeziorem pod okiem pani Kaczorowej małe Kaczuszki, Nun zachwycił się ich umiejętnościami i nazywał swoimi „Kwaczuszkami”. Były malutkie, żółciutkie i tak puszyste, że chciało się je pogłaskać. Tych Kwaczuszek było siedem. Zawsze dreptały do wody w tej samej kolejności: Mania, Frania, Kasia z Józią, Marysia z Antosią i Karolek. Jaskry pływały razem z nimi, rzucały do wody duże koło ratunkowe, a Kwaczuszki: Mania, Frania, Kasia z Józią, Marysia z Antosią i Karolek wskakiwały na nie i bawiły się w podróżowanie statkiem. Czasem Lus ustawiał w wodzie wielką, błękitną zjeżdżalnię i Mania, Frania, Kasia z Józią, Marysia z Antosią i Karolek urządzali sobie zawody, które z nich najdalej wyskoczy w górę. Bywało, że do tych skoków przyłączała się pani Kaczorowa, szczególnie, gdy było upalnie. 

Pewnego razu Nun i Lus dostali zaproszenie na zawody pływackie. Od razu się zgłosili. Rodzice Kwaczuszek również postanowili zapisać swoje pociechy: Manię, Franię, Kasię z Józią, Marysię z Antosią i Karolka- w kategorii: sztafeta pływacka. Wszyscy trenowali z zapałem. Trenowały też Żabki i Szczupaki. Nun i Lus wszystkim pomagali w przygotowaniach. 

W dniu zawodów wszyscy razem udali się motorówką Jaskrów na wyspę Ulin w Archipelagu Kwitnącego Zdrowia. Państwo Kaczkowie zajęli się sprawami organizacyjnymi i dokumentacją wyprawy. Na niezliczonych fotografiach pani Kaczki znalazły się przede wszystkim jej Kwaczuszki: Mania, Frania, Kasia z Józią, Marysia z Antosią i Karolek. Pod koniec zawodów wszyscy przeżyli chwile grozy. Żabka Ana pośliznęła się na miejscu startowym i zamiast wskoczyć do wody, klapnęła na ziemię. Jaskry natychmiast udzieliły jej pomocy. Niestety, nóżkę Any trzeba było unieruchomić, ale Żabka nie martwiła się, bo już wcześniej zdobyła medal zespołowy w kategorii- balet wodny. W sztafecie pływackiej, Kwaczuszki: Mania, Frania, Kasia z Józią, Marysia z Antosią i Karolek zwyciężyły z ogromną przewagą. Okrzyknięto je Sportowym Odkryciem Sezonu. Wprawdzie Karolek rozpłakał się przy wręczaniu medali, bo krążek wydał mu się nie dość błyszczący, ale Jaskry przesłały na medal nieco swojego blasku i Kwaczuszek się uspokoił, a dekorowanie zwycięzców przebiegło sprawnie i zakończyło się bez kolejnych niespodzianek. Lus w imieniu właścicieli siłowni „Kier” ogłosił, że zaprasza wszystkich, całe rodziny, na wspólne ćwiczenia pływackie na ich Jeziorze Kaczym na Wyspie Jaskrów, oczywiście. 

Na zakończenie tego udanego dnia, Żabki i Kwaczuszki wspólnie zaprezentowały pokaz baletowy, w którym solówkę gościnnie zapląsał Szczupak Paki. Od razu stał się idolem dosłownie wszystkich, rozdawał autografy, a z Manią, Franią, Kasią z Józią, Marysią z Antosią i Karolkiem, których przecież dobrze znał z Wyspy Jaskrów- zrobił sobie selfi. 

Czy jest coś, co może bardziej uszczęśliwić każdego mieszkańca Archipelagów Szafirowego Jeziora, niż aktywność sportowa? Jaskry były pewne, że nie! Sport, to przecież takie fantastyczne czary!