22 lipca, 2021

Bajka na czterech łapach (Misiowe bajki 4.)


Tego właściwie nie da się opisać. To trzeba zobaczyć. I warto posłuchać:)

Więc najpierw słychać cichutkie: -A… -aa… -aaa! – AA! -AAA!

To Natusia śpiewnie informuje cały świat, że coś jest nie tak! Zupełnie inaczej niż powinno! 

Zanim ktokolwiek się zorientuje, zanim ktokolwiek dobiegnie, ON już stoi! Przy łóżeczku! Przez szczebelki wącha, co tam tak ten malutki ludź popiskuje… Dzielny pies Olaf wyciąga różowy język, ale jest za daleko, żeby sprawdzić, o co chodzi… Wącha… Jednak nic nie może wywąchać! Zostaje jedno! Odwraca się i biegnie, a właściwie to wślizguje się na czterech psich łapach prosto pod nogi taty i szczeka donośnie, a potem znów pędzi do pokoiku z łóżeczkiem pełnym płaczu. Upewnia się, czy duży ludź biegnie za nim. Gdy cztery łapy znów hamują obok łóżeczka, zbiegają się wszyscy.

Panna-Dziewczynka, zainteresowana tymi hałasami, już oczywiście nie płacze:)

-No, wszystko w porządku. -myśli piesek. -Mogę wreszcie  odpocząć po pracy...

Jednak psie oczy nie chcą się zmrużyć, bo zerkają ukradkiem na misia Chrapusia. On jest szefem w maluszkowym pokoiku. Właśnie mruknął głośniej, jakby chrapał i przemówił:

-No, muszę przyznać, panie Olafie, że dzielny z pana pies! Po prostu Strażnik! Niezastąpiony! W naszym misiowym rodzie też jest wielu zasłużonych strażników. Na przykład ja- Chrapuś. Pamiętam, jak kiedyś...

Piesek o aksamitnych uszach jest dumny z pochwały. Merda króciutkim ogonkiem, ale po chwili przestaje słyszeć opowieść Chrapusia. Śpi w najlepsze i śni mu się wielki, pachnący, pyszny medal:)

19 lipca, 2021

Bajka ciekawskich kolorów (Misiowe bajki 3.)

Panna-Dziewczynka miała mnóstwo zajęć. Obserwowała właśnie tańczące nad jej łóżeczkiem koty, chmurki i inne cuda, z którymi się jeszcze nie zapoznała. Wszystko wydawało jej się miłe i szepczące. W ten sielankowy spokój wkradł się jednak niepokojący głos:

-No posuń się!

-Ja też chcę zobaczyć!

-To ty się rozpychasz!

-Uspokójcie się, musimy mieć plan. A ja jak zwykle mam pomysł… prawie krzyknął Czerwony, wpływając jak obłoczek wprost przed oczy Panny-Dziewczynki.

-Cześć, jestem Czerwony, a to moi przyjaciele: Zielony, Czarny, Biały, Niebieski, Żółty, Pomarańczowy i Różowy. Jesteśmy K-O-L-O-R-A-M-I.

-Na pewno z którymś z nas zaprzyjaźnisz się najbardziej, bardzo chcemy już dziś wiedzieć, z którym…- dodał Zielony.

Natusia patrzyła i zastanawiała się, kto to tak tańczy przed jej oczkami i jeszcze coś śpiewa, ale nie tak jak rodzice. Bardziej szumi albo może gulgocze? 

-Wiem! –krzyknął Czarny, będziemy po kolei stawać przed Nati, kłaniać się i mówić pięknie o sobie coś ważnego. Jeśli się do któregoś z nas uśmiechnie, to ten wygrywa!

-To my o coś gramy? -zdumiał się Pomarańczowy.

-No nie, tak tylko powiedziałem, żeby było tajemniczo i filmowo…

-Już dobrze. -zakończył dyskusję Biały. Pomysł świetny, zaczynajmy! I zaczął.

-Witam cię Natalio, jestem Biały. Zimą wszystko pożycza ode mnie kolor. Jest wtedy czyściutko i śnieżnobiało.

Wystąpienie Białego sprawiło, że Nati machnęła rączką, ale nic więcej.

-Cześć, jestem Czerwony jak soczyste jabłuszko i jak zabawki przy Twoim wózeczku.

Pląsający czerwony obłoczek wydał się Natusi bardzo cieplutki, więc zamachała do niego radośnie i uśmiechnęła się słodko. Pomarańczowy ledwo dostrzegła. Nie wiedziała czym jest pomarańcza, o której coś szeptał. Żółtego słonka też nie widziała. Wiedziała tylko, że może być ciemno lub jasno, ale słoneczka i cytrynki jeszcze jej nie odwiedzały. Podobnie było z zieloną trawką, błękitnym morzem i różową sukienką.

Gdy pojawił się Czarny, wystrojony elegancko, od razu wiedziała, że jest kimś ważnym wśród gadających chmurek, więc przyjrzała mu się uważnie i pokazała język.

Czarny był w siódmym niebie. -Mnie, mnie wyróżniła. I ze wzruszenia byłby się całkiem rozczulił, ale gdy zobaczył smutne minki przyjaciół, od razu zawołał:

-Hola koledzy, nic nie spada z nieba, musimy troszkę popracować, potańcować przed Nastusią, poopowiadać jej bajki i to codziennie, a na pewno wszystkich nas polubi! Jesteśmy w końcu radosnymi kolorami!

-No Ty -Czarny, to chyba nie bardzo… -fuknął Niebieski.

-Dajcie spokój, do roboty! –zawołał Pomarańczowy i wszystkie kolory zatańczyły nad łóżeczkiem. Zmieniały się w baloniki, kwiatki, chmurki na wietrze i falujące wstążki.

Natusia nie mogła od nich oderwać oczu. Była tak zajęta kolorowym pokazem, że aż mama przyszła sprawdzić, co się dzieje, że w pokoiku jest tak cichutko.

15 lipca, 2021

Bajka na wsi (Misiowe bajki 2.)


Wózek Józek puchł z dumy. To on pojedzie z Li na wieś. Pan Fotel i wiecznie drzemiące Łóżeczko - zostają w pokoiku. Oczywiście, pojedzie też miś Chrapuś i pajacyk Senek, bo bez nich się nie da.

-A co to jest właściwie ta wieś? – dopytywał się jasieczek Jasiek.

-No wiesz – zaczęła z namysłem pani Kotka – wyjrzyj za okno i wyobraź sobie, że ktoś pokroił na małe kostki wieżowiec, zupełnie jak marchewkę do sałatki, a potem te kawałeczki rozrzucił wśród drzew i trawy tak, że ludzie zamiast nad sobą lub blisko siebie, mieszkają w swoich mieszkaniach z dala od siebie. Każdy osobno. I właśnie to będzie wieś.

-Trzeba koniecznie dorzucić jeszcze owady i zwierzaki: pszczółki, ważki, motyle, psy, koty, owce, konie, krowy i kury, oczywiście - uzupełnił przydługi wywód Kotki miś Chrapuś, który wszystko wiedział najlepiej.

-I tylko tyle? -zdziwił się Jasiek. – To strasznie dużo miejsca potrzeba na taką wieś.

- To fakt - potwierdziła pani Kotka. – trochę marnują miejsce, ale za to pięknie mają.

- Ależ skąd! - zaprotestował Chrapuś, właśnie najlepiej wykorzystują teren, zdrowo żyją. Nati będzie zadowolona.

Panna-Dziewczynka była zadowolona. Gdy tylko wózek Józek zaparkował na podwórku, odezwał się z uroczystym powitaniem pan Kogut. Piał i piał, aż Nati ułożyła usta w podkówkę i już miała zapłakać ze zniecierpliwienia, ale wtedy dostrzegła małego wróbelka, który przysiadł właśnie na gałązce wielkiego drzewa i zaczął stroić wesołe minki, a gdy zatańczył swój podfruwaniec, Natusia śmiała się w głos i wyciągała do niego rączki.

Tak oto rozpoczęła się jej przyjaźń z wróbelkiem Frankiem. Prawdę mówiąc, to była taka drzemiąca przyjaźń, bo Panna-Dziewczynka w świecie ukrytym wśród pól i lasów spała smacznie, trzymając za rączkę pajacyka Senka. Franek też drzemał, ale na gałązce.

Gdy Nati czegoś potrzebowała, natychmiast nadpływała Mamusia. Panna-Dziewczynka zastanawiała się, skąd Mama wie, kiedy do niej zajrzeć i jak to robi, że zawsze o właściwej porze wszystko jest gotowe. Miś Chrapuś wyjaśnił jej, gdy spytała, że rodzice to tacy czarodzieje po prostu. Nie wiadomo skąd, wiedzą o wszystkim i potrafią nawet wydłużać godziny, żeby zdążyć na czas z ważnymi i mniej ważnymi pracami.

Gdy Natalia znowu znalazła się w swoim pokoiku, pomyślała, że to była naprawdę zaczarowana wyprawa do zupełnie innej, baśniowej krainy.

14 lipca, 2021

Bajka najlepszej kołysanki (Misiowe bajki 1.)

Misio Chrapuś zatkał sobie uszy, bo w pokoiku brzęczało jak w ulu.

- Spokój! Ciszej! Co z wami? Żadne dziecko nie zechce mieszkać w takim hałasie, a co dopiero taka kruszynka Natusia!

- Przepraszam bardzo, ale z KRUSZYNKA rymuje się NATINKA, a z NATUSIA, to co najwyżej - MALUSIA… Popisywał się dywanik Miluś, który uważał się za poetę, bo miał na kubraczku napis: „Miłych snów”.

Chrapuś nie skomentował tych mądrości, tylko nasłuchiwał i rozglądał się czujnie. Wreszcie, bezradny zupełnie spytał: - Co tak tupie?

- Nie CO, tylko KTO? –odrzekły rozbawione buciki Tuptaki i radośnie wytuptały całkiem miły rytm. Fotel podchwycił go i zaczął podrygiwać, a pani Kocurka natychmiast rozpoczęła muzyczną improwizację, która miała być kołysanką! Załamany Chrapuś mruknął pod nosem: -No masz, przy tym miauczeniu po prostu nikt nie zaśnie, a co dopiero nasza mała Li.

- A to będzie tu mieszkać jeszcze jakaś Li? – spytało zdumione Łóżeczko, które właśnie przebudziło się ze smacznej drzemki.

- Dwie? Z tuzin chyba... - z troską w głosie odezwał się pajacyk Senek. - Liczcie: Nati, Natusia, Natiko, Natalia, Natinka, Natka, Natali i jeszcze Li… Jak my je wszystkie pomieścimy… Straszny tłok będzie…

- Oj, Senku, co ty pleciesz… - westchnęła pani Kotka. To imiona jednej Panny-Dziewczynki! Zdrobnienia, znaczy się.

- Ach tak? -zdziwiła się pani Piłka, a pajacyk się rozpromienił: - Jedna? To super! Damy radę! Na luzie!

- My tu marnujemy czas, a przecież kołysanki trzeba układać, szykować się! - mądrzyła się pani Kotka.

- Ja, ja mam kołysankę! -wrzasnął jasieczek Jasiek i zanim ktokolwiek otworzył usta, wyrapował:

Bzium-bzium, szuru-buru, błotko,

Zaśnij Kruszynko szybko i słodko!

- No nie! -miauknęła Kotka. - Nati zaraz będzie płakać, bo się wystraszy, że jej się nóżki ubłocą…

- Ja mam świetną! - zawołał Fotel:

Sapu, chrapu, luli,

Uśnijże w koszuli.

Ale i to się nie spodobało, bo maluszki przecież śpią w śpioszkach, to wiedzą wszyscy.

Miś Chrapuś, jak zawsze miły, zaproponował, żeby każdy ułożył swoją kołysankę, bo nie wiadomo, która się spodoba. Ogłosił też konkurs na kołysankę, która najszybciej ulula Pannę-Dziewczynkę.

Cały pokoik rozśpiewał się w najlepsze:

Miau-mrau, czarne koty,

Bierz się Senku do roboty.

Albo:

Luli, luli moja Królewno,

W miękkiej pościeli uśniesz na pewno!

Obrazki zawodziły cienko:

W lewo, w prawo, w górę w dół

I zaśnięcia już jest pół!

- No tak, to nie! - złościła się znowu Kotka. - A gdzie Natalia w waszej kołysance?

Obrazki poprawiły się natychmiast, śpiewając na pięć głosów:

Pędzlem w lewo, pędzlem w prawo,

Śpisz Natusiu, no i brawo!

Wtedy właśnie niepostrzeżenie pojawiła się w swojej kołysce Panna-Dziewczynka. Szum zgasł. Nawet buciki nie tuptały, a pani Kotka wyglądała jak koci posąg. W powietrzu płynęła Wróżka Tysiąca Emocji, bo wreszcie przybyła Panna Tuzina Imion:)

27 maja, 2021

Bajka wąsatki (Ptasie bajki 10.)


Cynamonek wychylił się z gniazdka i patrzył w lustro jeziora. Gniazdko kołysało się lekko wraz z trzcinami, do których było przymocowane. Ponieważ odbicie małego wąsatka falowało, więc pisklakowi wydawało się, że jest wielki i potężny. Kątem oka dostrzegł kołującą w pobliżu, mlecznoczekoladową sylwetkę mamy. Jeszcze zanim wylądowała, już krzyczała do synka:

-Nie wychylaj się, zacząłeś dopiero loty, możesz wpaść do wody!

-Oj, mamo, daj spokój… mam już przecież 13 dni! Latam najlepiej ze wszystkich wąsatek! Tato tak mówił wczoraj… Tym słowom Cynamonka towarzyszyło jednak miłe uczucie, że mama stale się o niego troszczy, bo go uwielbia:)

-Już dobrze, nie dąsaj się! Zaraz będzie obiad!

Cynamonek postanowił poćwiczyć przed obiadem loty, żeby wracający do domu tato znowu go pochwalił. Szło mu naprawdę znakomicie. Niespodziewanie jednak przyfrunęły inne młode wąsatki -Jasiek i Adam.

-Hej Cynamo! Co robisz?

-A nie widać! I zaświstał -Ptiu, ptiu, pci, pti… pti, pti- sfruwając na najniższy liść, prawie dotykający wody, ale właśnie wtedy usłyszał:

-Cynamonie, synu! Nie jesteś zbyt ostrożny! Za bardzo uwierzyłeś w swoje umiejętności! Uczyłem cię przecież, że trzeba zawsze być przezornym i myśleć przed szkodą.

-Co? Przezornym? Przed szkodą? -Nic nie rozumiem!- dziwił się Adam.

Cynamuś zezłościł się! -A niech to! Akurat teraz musieli przylecieć i mnie prowokować! No może mnie i nie prowokowali, sam chciałem się popisać… Słabo! Bardzo słabo! A tak chciałem, żeby tato był ze mnie dumny.

-Zawsze jestem z ciebie dumny-synku! To nie znaczy jednak, że będziesz słyszał tylko pochwały!

-O matko! Tata umie czytać w myślach! To pewne!- nie na żarty zaniepokoił się wąsatek. W ogóle jest wyjątkowy! Ma wspaniałe wąsy! Wszyscy go po nich od razu poznają. Dlatego właśnie jesteśmy rodziną WĄSATKÓW:)

Jego rozmyślania przewał pisk sióstr: -Ptiu, ptiu, pci, pti… pti, pti, ptiu…,  które cieszyły się na wieść o poobiedniej, wspólnej z rodzicami wyprawie do lasu.

Cynamonek zapytał grzecznie kolegów, czy wybiorą się z nimi, a oni zgodzili się chętnie, bo przepadali za pannami wąsatkami, więc popołudnie zapowiadało się znakomicie.

-Bycie wąsatką jest najlepsze na świecie!- cieszył się Cynamonek.

Bajka zniczka zwyczajnego (Ptasie bajki 9.)

Wróżka Niu zatęskniła za zapachem sosnowych borów ogrzanych wiosennym słońcem. To uczucie całkiem niespodziewane zachęciło ją do czynu. Była przecież wróżką! Potrafiła podróżować w okamgnieniu wraz z całym domem i ogrodem wszędzie tam, gdzie zapragnęła! I tym razem nie minęła chwila, nim wraz z całym domostwem zalazła się na skraju sosnowego boru.

Rozejrzała się z zachwytem, wciągnęła do płuc świeże, pachnące powietrze. Kątem oka dostrzegła kolorową ptasią smugę i melodię słodko dźwięczących gardełek.

-Ach, westchnęła Niu, skinęła dłonią i całe stadko miękko wylądowało na jej turkusowej okiennicy.

-Witam, witam! Cóż za miłe spotkanie! Widzę, drodzy państwo Zniczkowie, że rodzinka się powiększyła!

-A jakże, a jakże, pisklaki już dorastają, możemy urządzać dalsze wycieczki i trenować loty. I dodam, że nasze nazwisko brzmi: Zniczkowie Zwyczajni, państwo Zniczkowie Zwyczajni.

-Oj, przepraszam, już będę pamiętać. -zawołała zbyt radośnie Niu.

-Zniczki wyglądały naprawdę cudownie. Trochę przypominały owoc kiwi pomalowany przez żartownisia na pomarańczowo, czarno, biało i seledynowo. Były malutkie i zwinne. No i ten słodki, dźwięczny śpiew: -Si si si, si si si, si si si! Coś pięknego.

-Ej, Ignaś, wiejmy stąd! To wróżka! Jeszcze nas zamieni w żaby, czy coś! -wystraszył się nie na żarty Reguś.

-No co wy, to dobra wróżka, w nic nas nie zamieni… No, chyba nie… choć muszę przyznać, że słyszałam coś o kocie i żabie, kamiennej chyba… - zaczynała się martwić Kapilla.

-Dzieciaki, wracajcie do domu, my musimy omówić z wróżką ważne sprawy.

-Ale tato, sami?

-No przecież nasze gniazdko jest tuż za Wróżkowym domem, który wylądował w środku naszej polany. A poza tym, zawsze jesteście bezpieczni! Jesteśmy przecież pod ochroną!

-Ach, no tak! Wszystko mi się pomieszało. -Si si si, si si si, si si si!

I małe zniczki wystrzeliły w górę jak z procy! W powietrzu wyglądały jak małe, pomarańczowe płomyczki. Można je było dostrzec z daleka, gdy leciały. Szybko jednak skryły się w kulistym gniazdku o małym wejściu, ukrytym w gęstwinie krzewów.

Wieczorem stało się jasne, o czym wróżka rozmawiała z państwem Zniczkami Zwyczajnymi. Na polanie odbyło się wielkie spotkanie wróżki z mieszkańcami lasu. Zniczki przysiadły na gałęziach krzewów przy dróżce wiodącej na skraj lasu, więc nikt się nie zgubił, widząc pomarańczowe, pierzaste płomyki w świetle gasnącego dnia.

Wszystkie leśne stworzenia pląsały przy słodkich dźwiękach zaczarowanej muzyki. Wróżka tańczyła wraz z nimi, rozsiewając w krąg magiczne kolory i zapachy. Pisklaki Ignaś, Reguś i Kapilla bawiły się doskonale. Wraz z innymi ptakami formowały artystycznie chmarę i wirowały nad polaną jak barwne tornado, śpiewając wniebogłosy mimo późnej pory.

Wróżka patrząc na te popisy krzyknęła do państwa Zniczków Zwyczajnych: -Na Kolorową Królową! Jesteście nie Zwyczajni, a Nadzwyczajni po prostu!

14 maja, 2021

Bajka świergotka drzewnego (Ptasie bajki 8.)


Antoś biegł jak tylko mógł najszybciej. Wśród gęstych traw porastających brzegi spokojnej rzeczki wcale nie było go widać. Szarobrązowe piórka były niezłym maskowaniem. Mały świergotek nikomu nie powiedział, że zamierza ćwiczyć loty i oddalił się od gniazdka, zanim wrócili rodzice. Oj, już on wie, co się będzie działo, gdy odkryją, że go nie ma. No, nie najlepiej to wszystko wymyślił. Do tego przestraszył się, gdy w locie dostrzegł nad sobą cienie ptasich rozbójników, których nazwisk wolał nie wymawiać. Truchtał więc szybciutko ptasią ścieżką, mając nadzieję, że uda mu się wrócić do gniazdka przed rodzicami. Aż tu nagle….

-Oj, ojoj, aj! – Co robisz, co? Co się dzieje? Aaaaa! -wrzeszczał przerażony świergotek Antek, na którego z rozpędem wpadło coś wielkiego i futrzastego.

-O! To ty, Antośku! Cudownie! Cały las cię szuka! Rodzice szaleją z rozpaczy! A to ja, ja cię znalazłam! Huraaaaa! -cieszyła się myszka Pikusia i dokładnie otrzepywała zabrudzone futerko.

-O, cześć, trochę mnie przestraszyłaś… -wysapał zdumiony Antek, który z emocji wystrzelił w górę i zaświstał: -sip sip.. sip sip.. siiaaaa siiaaaa…

-Co tam! Wskakuj na mój grzbiet, pogalopujemy do twojego gniazdka! Tylko trzymaj się mocno!

Antoś podfrunął na grzbiet Pikusi i myślał tylko o tym, co za chwilę nastąpi… -Mam przefruwane… Niech to kawki wezmą… -pozwolił sobie nawet na taką złość!

Gniazdko państwa Świergotków Drzewnych było doskonale ukryte i zamaskowane wśród bujnych traw w zagłębieniu ziemi, tuż przy zboczu rzeki. Obok rosła kępa berberysów, które zapewniały niezłą ochronę domostwu. Było ono zupełnie niewidoczne, nawet jeśli ktoś stał bardzo blisko. Tego dnia jednak, panował wokół gniazda wielki ruch. Pani Świergotkowa dzwoniła już nawet do państwa Kawków, sugerując, że pewnie ich synkowie coś wiedzą o małym Antosiu, ale dowiedziała się jedynie, że tymi podejrzeniami obraziła rodziców małych rozrabiaków.

I właśnie wtedy na niewielką, nadrzeczną polankę przygalopowała strasznie zdyszana Pikusia z Antosiem na grzbiecie. W jednej chwili zrobiło się zupełnie cicho. Nikt nawet nie ćwierknął. Świergotek po prostu czuł, jak wszystkie piórka jeżą mu się na grzbiecie ze strachu. I wtedy usłyszał:

-Jest! Jest nasz najsłodszy synek! Antosiu, słonko, skarbie, jesteś! Siiaaaa siiaaaa… sip sip.. sip sip.. sip sip..

-No to, to już całkiem namieszało w głowie ptaszynie. Zanim cokolwiek powiedział, już mama zawstydzała go przytulasami i nawet tato głaskał go po głowie. Co chwila też podfruwał z radości w górę i biegał ze szczęścia tam i z powrotem po konarze pobliskiego klonu.

Nagle ogólną radość przerwało pojawienie się rodzinki Kawków. Wylądowali tuż obok wejścia do gniazdka państwa Świergotków i pan Kawka bez zbędnych wstępów rzekł:

-Nasi synkowie mają coś do powiedzenie. No już… dalej…

-Bo my… bo wtedy… no bo…. – jąkały się małe Kawki.

-Ach, zniecierpliwiła się pani Kawkowa. -No miała pani rację! Widzieli Antka, gdy się oddalał i tylko go nastraszyli, zamiast zawrócić do domu. Mają karę! I…

-Niech sami powiedzą. – Wtrącił się pan Kawka.

- No bo my będziemy teraz Antka pilnować, żeby już nie uciekał. Zawsze.

Antek oniemiał. -No to ze mną koniec. Mam przefruwane, niech to… I postanowił walczyć.

-Mamo, tato, ja już nigdy nie będę, słowo daję, nie trzeba mnie pilnować… zupełnie… -błagał.

Pani Świrgotkowa uśmiechnęła się łagodnie, - ależ skarbie, będziesz miał nowych przyjaciół! To cudowne.

-Aaaaaaaale… podjął ostatnia próbę mały świergotek, na nic się to jednak zdało, bo mama już niosła napoje oraz przekąski i wcale nie chciała słuchać marudzenia synka.

-No tak, a o mnie wszyscy zapomnieli. -martwiła się myszka Pikusia. – Miałam być bohaterką, idolką całego lasu… A tu co? Nic… Taka jest ptasia wdzięczność.

Myszka nie wiedziała jednak, że całą sytuację obserwuje ubrana w pelerynę niewidzialności wróżka Niu, która dostrzegła bohaterstwo Pikusi i miała dla niej wspaniałą niespodziankę:)

Ale to już całkiem inna historia…

12 maja, 2021

Bajka świstunki leśnej (Ptasie bajki 7.)


Robiło się coraz jaśniej, świt odsuwał powoli aksamitną kurtynę ciemności. Las poprawiał swój zielony kubrak i otrząsał z rosy listeczki. Pukał cichutko do wszystkich ptasich gniazdek i zajęczych norek, zajrzał do dziupli sowy i do wiewiórek. Miał mnóstwo pracy!

-Ojoj, jak tu pięknie! Już o tym zupełnie zapomniałam. W Afryce też było świetnie, ale tu… tu, to co innego… Urocza świstunka Sibila zerwała się do lotu i śmigała wśród drzew, jak seledynowo - biały płomyk, radośnie świstając: -Ip-sip-sip... sirrr! Ip-sip-sip... sirrr! Ip-sip-sip... sirrr!

Leciała od drzewa do drzewa i wołała:

-Dzień dobry!, Dzień dobry! Witam! To ja, świstunka Sibila! Tak się cieszę, że ma pan nowe gniazdko, panie Szpaku! Ależ mamy przepiękny Wielki Zielony Las! Witam panią, pani Świergotko! Ip-sip-sip... sirrr! Ip-sip-sip... sirrr!

-Witam, witam, pani Sibilo! Chętnie pomogę w zagospodarowaniu się. -proponował pan Wilga.

-Mamy dla pani niespodziankę! -krzyknęła pani Drozdowa. -W naszym lesie zamieszkało wiele nowych ptasich rodzin. Przyleciało także kilkoro świstunek! Już o panią pytali! Koniecznie proszę ich odwiedzić! Koniecznie! Zamieszkali przy trzech dębach za Starą Polaną.

-Dzięki, już do nich lecę!

I poleciała. Po drodze pośpiewała z małym, mieszanym chórem witającym dzień, napiła się kryształowej rosy i znalazła kilka miejsc z doskonałymi materiałami do naprawy gniazdka.

Tuż za trzema dębami usłyszała znajomą melodię. Między mgiełką seledynowych listków dostrzegła uwijające się, znajome postacie. Tak, to naprawdę świstunki!

Powitania były bardzo serdeczne, wszyscy mówili naraz, podfruwali, zataczali ukośne kręgi i oblatywali pobliskie drzewa dookoła. Sibila od razu została serdecznie zaproszona do zamieszkania w pobliżu, gdzie czekało na nią doskonale urządzone gniazdko, znacznie lepsze od tego, które miała reperować. Zgodziła się bez wahania, więc wszyscy radośnie zaświstali w chórze:

- Ip-sip-sip... sirrr! - Ip-sip-sip... sirrr! - Ip-sip-sip... sirrr! - Ip-sip-sip... sirrr! - Ip-sip-sip... sirrr!

A echo pląsało wokół… I tak minął pierwszy wiosenny dzień świstunki Sibili w Wielkim Zielonym Lesie.

30 kwietnia, 2021

Bajka Wklęsła Weekendowa (Kształtne bajki 10.)


-Jak myślisz? -zaczepiła niebieską kamieniczkę, ta bordowa, -czy siostra naszej królowej przybędzie na Święto Wklęsłości?

-Na pewno, zobaczysz sama…

Nie tylko kamieniczki plotkowały o królewskich sprawach. Robili to absolutnie wszyscy mieszkańcy Wklęsłej Wyspy. W porcie kołysało się na wodzie mnóstwo statków, a po nabrzeżu przechadzali się niezliczeni turyści z najdalszych nawet  Archipelagów Szafirowego Jeziora i z Ziemi.

Słońce oświetlało miękko kotlinę, w której rozsiadły się domostwa Wklęslan. Królowa osobiście sprawdzała przygotowania do najważniejszego dnia w roku, wędrując incognito wąskimi i krętymi uliczkami. Tak naprawdę, to nie było żadne incognito, bo królewski orszak mimo starań rzucał się w oczy.

-Mój drogi Liki, – zwróciła się władczyni do swojego zaufanego sługi pelikana. -Czy widziałeś, jak piękne są w tym roku miseczki na avakaty i mikliki? A kosze na pianiurki? Po prostu dzwońce szkarłatne przeszły same siebie. -puchła z dumy królowa.

Rzeczywiście, cała Wklęsła Wyspa wyglądała dziś jak misa pełna pachnących, barwnych kwiatów i soczystych owoców. Wszędzie rozwieszono kokony huśtawek, lampiony wypełnione po brzegi świetlikami i rozstawiono przeróżne czarki z napojami dla wszystkich bajkańskich i ziemskich stworzeń.

Kulminacyjnym punktem święta miała być, jak co roku, Wklęsła Loteria, w której główną nagrodę stanowił uroczy dom w kształcie porcelanowej filiżanki do herbaty. Każdy Ziemianin i Bajkanin pragnął takiego miejsca wakacyjnego relaksu, więc losów zabrakło już jakoś koło południa.

O zmierzchu królowa oficjalnie rozpoczęła Święto, przelatując nad wyspą we wspaniałym autolocie, przypominającym nieco wydrążoną połówkę kokosa. Na głowie miała fascynator z Atelier Makowych Panien. Obserwujący ją z ziemi poddani i turyści mieli wrażenie, że królowa podróżuje otoczona obłoczkiem małych, złocisto-zielonych kolibrów tworzących za jej plecami falujące skrzydła, a to, oczywiście, był ów fascynator.

Po wodach Szafirowego Jeziora niósł się  radosny dźwięk bulgrałek i fizolin, turlało się echo chóralnych śpiewów i taneczne przytupywanie.

Kiedy przyszedł czas na wylosowanie przyszłego mieszkańca filiżankowego domu, na wiszącym jak gniazdo jaskółki balkonie królewskiej rezydencji pojawiły się obie siostry: Wklęsła i Wypukła. Robiły to rzadko, więc wyspa rozbłysła milionami fleszy i zrobiło się jasno, jak w dzień. Po chwili jednak zainteresowanie królewskimi bliźniaczkami zmiotła oczekiwana chwila losowania.

Szczęśliwą zwyciężczynią została Niuńka ze Smoczej Wyspy. Natychmiast odtańczyła, a raczej odfruwała smoczy taniec tryumfu wraz ze swoimi trzema przyjaciółkami. Jedna z nich w tym szalonym, podniebnym wirowaniu pogubiła nawet czerwone szpileczki!  

Znalazł je El-Mag…, ale to już całkiem inna historia…


Bajka Wypukła Weekendowa (Kształtne bajki 9.)



-Siedzisz tu od rana, jeszcze się przeziębisz… złościł się stary gawron Juliusz.

-Oj, nie przesadzaj, każdy musi czasem pomyśleć.  -westchnęła Wypukła i znów zaczęła machać nogami w płytkiej wodzie.

-Żadne „oj” ani „ojoj”, tylko wdrapuj się na pagórek, szybciutko! -zarządzał zdecydowanie Juli i jednocześnie rozglądał się wyraźnie zadowolony z widoku, który ich otaczał.

-Tak, tak, wiem, nasza dolina jest najpiękniejsza na świecie, -stwierdziła Puki, która przyglądała się przyjacielowi spod przymkniętych powiek.

-Proponuję wyścigi! -krzyknął niespodziewanie Juliusz, chcąc rozproszyć nie najlepszy nastrój królowej i wzbił się w górę. Puki poderwała się niechętnie, ale po chwili biegła już wesoło, skacząc z jednego kolorowego pagórka na drugi. Co chwila schylała się, żeby powiedzieć -Cześć! -muchomorom, kozakom i gąskom. Ich wspaniałe, wypukłe kapelusze błyszczały w kępach traw jak kolorowe szkiełka. Juliusz, dla poprawienia nastroju swojej pani i zarazem przyjaciółce, jednym ruchem skrzydeł zamieniał ażurowe kopułki dmuchawców w śnieżnobiały pył, co zawsze rozbawiało królową Wypukłej Wyspy.

Gdziekolwiek spojrzeli, wszędzie widzieli kopce kretów, pokaźne mrowiska i czujne łypiące z wody czujne oczy żab.

Wyspa Puki była oblepiona kolorowymi domkami jak babeczka błyszcząca zielonym lukrem i posypką, odwrócona na lewą stronę. Żaden żeglarz nie pominął portu tej wyspy, którą Bajkanie uważali za magiczną.

Dom Królowej Puki wyglądał jak połowa jabłka ułożona przekrojoną częścią na szczycie owej bajecznej babeczki. Gości i wędrowców witała otwarta brama do ogrodu, a w nim puchate poduchy ułożone na oryginalnych hamakach odwróconych ku górze, na których można było swobodnie wylegiwać się na brzuchu i czytać książki.

Juli i Puki tego dnia wybrali jednak nagrzane w słońcu szafirowe głazy, obok których, na grzybich kapeluszach, stały kubeczki wypełnione sokiem z granatów.

-Jak myślisz Juliuszu, czy Wklęsła zajrzy do nas dzisiaj? 

-No nie chcę cię rozczarować, ale ona ma trochę zamieszania z tym dorocznym świętem swojej Wklęsłej Wyspy i chyba dzisiaj byłoby jej trudno, ale zawsze zostaje szafirnetowa konferencja…

-Tak, tak, to wiem. I cieszę się, że nasze święto już za nami. Rozpogodziła się zadowolona Puki i włożyła na głowę wspaniały słomkowy kapelusz w kształcie pomarańczy. Od razu przypomniała sobie, że jej siostra bliźniaczka – Wypukła - lubi tylko zadarte do góry fascynatory, które na jej głowie wyglądają jak zatrzymany w locie motyl.

-Tak w ogóle, to niezły z was duet: Wklęsła i Wypukła, bliźniaczki. I nawet zgodne, ale całkiem inne! Nikt by nie uwierzył. Po prostu absolutne przeciwieństwa! Jak dzień i noc, ciepło i zimno, słodko i słono…

-Ależ Juliuszu, czemu tu się dziwić. Podobieństwo usadowiło się w naszych sercach, a nie w  kapeluszach:)

23 kwietnia, 2021

Bajka smoczej przyszłości (Smocze bajki 10.)

-Miałeś rację Człapusiu. Tu w górach jest znacznie spokojniej. Taka wycieczka to dla mnie wytchnienie. I bardzo ci jestem wdzięczny, że ten plecak…

-Ach, już daj spokój Strachusiu. Wszystko jest smoczo i kieł!

-A myślisz, że królowa coś by może zaradziła?

-Może, ale to wstyd zaprzątać jej głowę takimi rzeczami.

-Rzeczami? U nas nie da się żyć po prostu. Już lepiej było, gdy smoczyce się gniewały. Każda siedziała u siebie i wtedy nawet swoje myśli słyszałeś przy chińczyku.

-Nie marudź, miło że się bawią i to w zgodzie, a że troszkę hałaśliwie… cóż, radość ma swoje prawa…

-Ja myślałem, że młodość.

-To też! Smoczaki dorastają… I one stają się coraz bardziej hałaśliwe, czyli nie wszystko jest winą smoczyc. Musisz też przyznać, że poranki są u nas całkiem w porządku. Wszędzie cichutko, spokojnie, porządnie…

-Ej, Człapuś, co to?

-Gdzie?

-No tam, w dolince pod kardikami…

-A niech mnie… to chyba nie są… no nie wierzę… to już tyle czasu minęło?

I smoki wzbiły się w powietrze, żeby szybciej dotrzeć do kardikowego zagajnika. Zdyszane, zasapane i spocone z emocji miękko osiadły w zacisznej dolince. Było tam cieplej niż wokół a w uszach dzwonił znany dobrze wszystkim smokom dźwięk. Nie było wątpliwości.

-Są! Znowu są! Mamy je! I to ile! I to jakie! -pokrzykiwali wędrowcy. Zaraz też powiadomili o odkryciu cały klan Smoczego Drzewa i oczywiście królewski dwór.

Gdy wszyscy przybyli, Strachuś rzucił się Lilce na szyję i wrzasnął do osłupiałych smoczyc: -Dziękuję wam za te hałasy! Bez nich jeszcze długo nie odkrylibyśmy tego skarbu!

-No już dobrze, Strachusiu, wszystko doskonale, ale zejdź z mojego ogona, bo stracę cierpliwość… -syknęła  Lilka.

Smoczaki po prostu szalały. Wreszcie skończyło się ich dzieciństwo! Będą młodsi na posyłki!

-Tak! Tak! Tak! -wydzierał się Smobasek. Pora na dorosłe imię! Od dziś będę…

-Hola, hola mój młodzieńcze, zawołał Smofesor. Imię nada ci starszyzna. I nie ty jesteś dziś najważniejszy.

Ta przygana ostudziła nastroje. Ponadto nagły wicher zapowiedział przylot Kolorowej Królowej i Malachitowego Króla, którzy w oficjalnych strojach i tylko z orszakiem wróżek przybyli, by wspólnie ze smokami świętować to wyjątkowe zdarzenie.

Królowa podeszła do znaleziska pierwsza. Świdrujący dźwięk ucichł i dało się słyszeć piskliwe:

-To już? Już możemy? -Chyba nie… -Bądź cicho…

-Nie byłoby nic dziwnego w tym dialogu, gdyby nie to, że wydobywał się z przepięknych, legendarnych, smoczych jaj…

-Drogie smoki! To niezwykły dzień! Na nasz Archipelag Szafirowego Jeziora przybyły nie lada osobistości. Patrzmy razem…

-Dwa szkarłatne jaja górskiego smoka, lazurowe jajo smoganta morskiego, błękitne jajo burzowego…

-A to czarne pewnie węglowego- krzyknął Smobelek…

-Królowa spojrzała na niego rozbawiona i kontynuowała: -czarne jajo smoka bibliotecznego:)

-Ach…- westchnęły zachwycone smoki…

-A to najmniejsze, czyje? Dopytywała się panna Kocurka…

-To najmniejsze? Naprawdę nie wiem. Odrzekła zbita z tropu Królowa.

-Ja też nigdy takiego nie widziałem…-dodał Smofesor.

-No to teraz to będzie się smooooczo działo! – zawołała Niuńka i wszystkie smoki wzbiły się w powietrze, żeby szalonym tańcem uczcić ten niezwykły dzień.

Co było potem? No cóż, to już całkiem inna historia…

Bajka mecenas Szpileczki (Smocze bajki 9.)


 -A właściwie, to ona, ta Szpileczka, to czemu tu u nas zamieszkała?

-A bo ja wiem… mówią, że przepracowana była. Pragnęła kontaktu z naturą…

-Serio?

-No.

-To ok, ale żeby różowe kwiatki… i to do czerwonych szpilek…

-Ty, Smobas, a może zrzucimy się dla niej na jakieś trapery!

-Czerwone?

-Oj weź, wygodne przecież!

-Dobra myśl!

-A nie obrazi się?

-Czy ja wiem, mecenaską jest, trudno przewidzieć...

Kocurka była absolutnie pewna, że Smobas i Znikuś plotkują o niej- sławnej asystentce mecenas Szpileczki. Była już wyczerpana tym plewieniem odrastających chwastów, spryskiwaniem trawnika i sprzątaniem segregatorów, które zamyślona Szpileczka zostawiała w całym ogrodzie, a altanę to zupełnie nimi zastawiła. Widok leniących się smoków od razu przywiał do niej myśl, że przecież żal, żeby taki potencjał smoczej siły - do tego skrzydlatej - się marnował, więc postanowiła to natychmiast zmienić.

-A wy co, panowie, już weekend? We wtorek?

-A ty co, chcesz dołączyć panno Kocurko?

-Chętnie, ale najpierw muszę przejrzeć dokumentację do nowej umowy z Cyfryzatorem Koronnym, który ma na waszej wyspie urządzić wielki park ziemskich, komputerowych rozrywek. Ale to tajemnica, więc…-ciiii, nikomu ani słowa…

Smobas poderwał się na równe skrzydła, a Znikuś kilka razy zamigotał pasmowo. Spojrzeli na siebie i wszystko było jasne.

-Ej, panno Kotko, my w zasadzie chętnie pomożemy. Nuda nas po prostu zabija.

I w ten oto sposób Kocurka zdobyła dwóch pracowników, którym nie dawała chwili wytchnienia. Gdy już nadarzała się okazja, żeby smoki mogły odpocząć i rozejrzeć się za tajnymi planami, wyskakiwało nowe zadanie. I tak w kółko.

Szpileczka doskonale widziała, co wyczynia jej asystentka, ale nie miała zamiaru przeszkadzać kociej poczwarze w radzeniu sobie z nadmiarem obowiązków. Poza tym, nie miała do tego głowy. Przybyła tu przecież z tajną misją, o której wiedziała tylko Kolorowa Królowa i ona- Szpileczka. Większość nocy poświęcała na pracę, a w dzień pielęgnowała ogród. Upodobała sobie różowe malwy. Były dumne i dobrze się czuły w grupie. A ona była absolutną solistką i chyba to przeciwieństwo tak jej się spodobało.

Mieszkańcy Smoczego Drzewa nie zakłócali jej spokoju, ale wiedziała dobrze, że przyglądają się jej z uwagą. Pewnego piątku, gdy Szpileczka robiła sobie selfi na tle ściany malw i myślała, że warto by się zdrzemnąć przed nadchodzącymi godzinami pracy, coś zasłoniło jej światło i w szumie smoczych skrzydeł na wprost jej altany wylądowały trzy roześmiane smoczyce.

-Cześć Szpileczko, przyleciałyśmy się zaprzyjaźnić- wypaliła Niuńka i to dosłownie, osmalając przy tym pień dorodnego miziuka.

-No- dodała inteligentnie Malina.

-Mamy wszystko, co potrzeba – zakończyła Lilka.

-Ale w zasadzie to czegoś potrzeba? -wyjąkała oszołomiona Szpileczka.

-Nawet nie wiesz czego i jak bardzo! -dodała Niuńka i błyskawicznie rozłożyła pokaźny stolik, na którym, nie wiedzieć skąd, zmaterializowały się tony kosmetyków. A potem, to się dopiero działo! Pazurki, polerowanie łusek, kręcenie ogonów, wybielanie kłów, przymierzanie szpilek! Mecenas miała ich 123 pary i wszystkie w odcieniach czerwieni. Oj… A do tego smoczyce potrafiły sprawić, że każda para dopasowywała się do rozmiaru stóp- mierzącej!

Zapadał zmierzch, a po wyspie niosło się echo radosnego śmiechu czterech smoczyc. Kiedy księżyce oświetliły ogród, Lilka dała hasło do odlotu. Malina przysiadła na dachu altany i czekała na przyjaciółki. W pewnej chwili spadająca gwiazdka wpadła jej do oka. Smoczyca zawyła, wystrzeliła w górę, ale że  oko piekło i łzawiło, wpadła w korkociąg i jak długa runęła na dach altany. Z potężną siłą wpikowała do środka i uderzyła w drewnianą podłogę, która zatrzeszczała i załamała się pod nią.

Gdy przyjaciółki przedarły się do środka, zamarły ze zdumienia. Pod podłogą altany była mała piwniczka a w niej trzy stare, zakurzone, opieczętowane królewskimi pieczęciami skrzynie, na których właśnie wylądowała spadająca Malina.

-Dziewczyny! Ależ to odkrycie mojego życia! Dzięki! Od tygodni szukam najmniejszego choćby śladu tych skrzyń- wyszeptała oszołomiona i wzruszona Szpileczka!

Jednak nowe koleżanki nie podzielały jej entuzjazmu.

-Chwileczkę? Co ty mówisz? To ty nie odpoczywasz u nas, nie poświęcasz się pielęgnowaniu ogrodu? -wyjąkała Malina?

-Oszukujesz nas? No powiedzmy to otwarcie- kłamiesz po prosu! -nie na żarty rozzłościła się Lilka.

- A my tu do ciebie z lakierem na dłoni… z polerką… ach… daj żyć…- zachlipała Niuńka. Kiwnęła na przyjaciółki i tyle je Szpileczka widziała.

Tajemnicze skrzynie uratowały podobno jakąś ważną misję międzygalaktyczną. Szpileczka wyjechała. Niektórzy mówili, że każdego weekendu wraca do swojego tajemniczego domu w Zaułku Malw, jak nazwali jej posiadłość mieszkańcy Smoczego Drzewa. Podobno też, co piątek zostawia pod drzwiami niedoszłych przyjaciółek eleganckie pudła z nowymi szpilkami, ale nikt nie widział, by smoczyce je zakładały.

-Będzie dobrze -pociesza Szpileczkę kocia poczwara. Trzeba tylko poczekać kilka dekad, aż im złość minie.