27 maja, 2021

Bajka wąsatki (Ptasie bajki 10.)


Cynamonek wychylił się z gniazdka i patrzył w lustro jeziora. Gniazdko kołysało się lekko wraz z trzcinami, do których było przymocowane. Ponieważ odbicie małego wąsatka falowało, więc pisklakowi wydawało się, że jest wielki i potężny. Kątem oka dostrzegł kołującą w pobliżu, mlecznoczekoladową sylwetkę mamy. Jeszcze zanim wylądowała, już krzyczała do synka:

-Nie wychylaj się, zacząłeś dopiero loty, możesz wpaść do wody!

-Oj, mamo, daj spokój… mam już przecież 13 dni! Latam najlepiej ze wszystkich wąsatek! Tato tak mówił wczoraj… Tym słowom Cynamonka towarzyszyło jednak miłe uczucie, że mama stale się o niego troszczy, bo go uwielbia:)

-Już dobrze, nie dąsaj się! Zaraz będzie obiad!

Cynamonek postanowił poćwiczyć przed obiadem loty, żeby wracający do domu tato znowu go pochwalił. Szło mu naprawdę znakomicie. Niespodziewanie jednak przyfrunęły inne młode wąsatki -Jasiek i Adam.

-Hej Cynamo! Co robisz?

-A nie widać! I zaświstał -Ptiu, ptiu, pci, pti… pti, pti- sfruwając na najniższy liść, prawie dotykający wody, ale właśnie wtedy usłyszał:

-Cynamonie, synu! Nie jesteś zbyt ostrożny! Za bardzo uwierzyłeś w swoje umiejętności! Uczyłem cię przecież, że trzeba zawsze być przezornym i myśleć przed szkodą.

-Co? Przezornym? Przed szkodą? -Nic nie rozumiem!- dziwił się Adam.

Cynamuś zezłościł się! -A niech to! Akurat teraz musieli przylecieć i mnie prowokować! No może mnie i nie prowokowali, sam chciałem się popisać… Słabo! Bardzo słabo! A tak chciałem, żeby tato był ze mnie dumny.

-Zawsze jestem z ciebie dumny-synku! To nie znaczy jednak, że będziesz słyszał tylko pochwały!

-O matko! Tata umie czytać w myślach! To pewne!- nie na żarty zaniepokoił się wąsatek. W ogóle jest wyjątkowy! Ma wspaniałe wąsy! Wszyscy go po nich od razu poznają. Dlatego właśnie jesteśmy rodziną WĄSATKÓW:)

Jego rozmyślania przewał pisk sióstr: -Ptiu, ptiu, pci, pti… pti, pti, ptiu…,  które cieszyły się na wieść o poobiedniej, wspólnej z rodzicami wyprawie do lasu.

Cynamonek zapytał grzecznie kolegów, czy wybiorą się z nimi, a oni zgodzili się chętnie, bo przepadali za pannami wąsatkami, więc popołudnie zapowiadało się znakomicie.

-Bycie wąsatką jest najlepsze na świecie!- cieszył się Cynamonek.

Bajka zniczka zwyczajnego (Ptasie bajki 9.)

Wróżka Niu zatęskniła za zapachem sosnowych borów ogrzanych wiosennym słońcem. To uczucie całkiem niespodziewane zachęciło ją do czynu. Była przecież wróżką! Potrafiła podróżować w okamgnieniu wraz z całym domem i ogrodem wszędzie tam, gdzie zapragnęła! I tym razem nie minęła chwila, nim wraz z całym domostwem zalazła się na skraju sosnowego boru.

Rozejrzała się z zachwytem, wciągnęła do płuc świeże, pachnące powietrze. Kątem oka dostrzegła kolorową ptasią smugę i melodię słodko dźwięczących gardełek.

-Ach, westchnęła Niu, skinęła dłonią i całe stadko miękko wylądowało na jej turkusowej okiennicy.

-Witam, witam! Cóż za miłe spotkanie! Widzę, drodzy państwo Zniczkowie, że rodzinka się powiększyła!

-A jakże, a jakże, pisklaki już dorastają, możemy urządzać dalsze wycieczki i trenować loty. I dodam, że nasze nazwisko brzmi: Zniczkowie Zwyczajni, państwo Zniczkowie Zwyczajni.

-Oj, przepraszam, już będę pamiętać. -zawołała zbyt radośnie Niu.

-Zniczki wyglądały naprawdę cudownie. Trochę przypominały owoc kiwi pomalowany przez żartownisia na pomarańczowo, czarno, biało i seledynowo. Były malutkie i zwinne. No i ten słodki, dźwięczny śpiew: -Si si si, si si si, si si si! Coś pięknego.

-Ej, Ignaś, wiejmy stąd! To wróżka! Jeszcze nas zamieni w żaby, czy coś! -wystraszył się nie na żarty Reguś.

-No co wy, to dobra wróżka, w nic nas nie zamieni… No, chyba nie… choć muszę przyznać, że słyszałam coś o kocie i żabie, kamiennej chyba… - zaczynała się martwić Kapilla.

-Dzieciaki, wracajcie do domu, my musimy omówić z wróżką ważne sprawy.

-Ale tato, sami?

-No przecież nasze gniazdko jest tuż za Wróżkowym domem, który wylądował w środku naszej polany. A poza tym, zawsze jesteście bezpieczni! Jesteśmy przecież pod ochroną!

-Ach, no tak! Wszystko mi się pomieszało. -Si si si, si si si, si si si!

I małe zniczki wystrzeliły w górę jak z procy! W powietrzu wyglądały jak małe, pomarańczowe płomyczki. Można je było dostrzec z daleka, gdy leciały. Szybko jednak skryły się w kulistym gniazdku o małym wejściu, ukrytym w gęstwinie krzewów.

Wieczorem stało się jasne, o czym wróżka rozmawiała z państwem Zniczkami Zwyczajnymi. Na polanie odbyło się wielkie spotkanie wróżki z mieszkańcami lasu. Zniczki przysiadły na gałęziach krzewów przy dróżce wiodącej na skraj lasu, więc nikt się nie zgubił, widząc pomarańczowe, pierzaste płomyki w świetle gasnącego dnia.

Wszystkie leśne stworzenia pląsały przy słodkich dźwiękach zaczarowanej muzyki. Wróżka tańczyła wraz z nimi, rozsiewając w krąg magiczne kolory i zapachy. Pisklaki Ignaś, Reguś i Kapilla bawiły się doskonale. Wraz z innymi ptakami formowały artystycznie chmarę i wirowały nad polaną jak barwne tornado, śpiewając wniebogłosy mimo późnej pory.

Wróżka patrząc na te popisy krzyknęła do państwa Zniczków Zwyczajnych: -Na Kolorową Królową! Jesteście nie Zwyczajni, a Nadzwyczajni po prostu!

14 maja, 2021

Bajka świergotka drzewnego (Ptasie bajki 8.)


Antoś biegł jak tylko mógł najszybciej. Wśród gęstych traw porastających brzegi spokojnej rzeczki wcale nie było go widać. Szarobrązowe piórka były niezłym maskowaniem. Mały świergotek nikomu nie powiedział, że zamierza ćwiczyć loty i oddalił się od gniazdka, zanim wrócili rodzice. Oj, już on wie, co się będzie działo, gdy odkryją, że go nie ma. No, nie najlepiej to wszystko wymyślił. Do tego przestraszył się, gdy w locie dostrzegł nad sobą cienie ptasich rozbójników, których nazwisk wolał nie wymawiać. Truchtał więc szybciutko ptasią ścieżką, mając nadzieję, że uda mu się wrócić do gniazdka przed rodzicami. Aż tu nagle….

-Oj, ojoj, aj! – Co robisz, co? Co się dzieje? Aaaaa! -wrzeszczał przerażony świergotek Antek, na którego z rozpędem wpadło coś wielkiego i futrzastego.

-O! To ty, Antośku! Cudownie! Cały las cię szuka! Rodzice szaleją z rozpaczy! A to ja, ja cię znalazłam! Huraaaaa! -cieszyła się myszka Pikusia i dokładnie otrzepywała zabrudzone futerko.

-O, cześć, trochę mnie przestraszyłaś… -wysapał zdumiony Antek, który z emocji wystrzelił w górę i zaświstał: -sip sip.. sip sip.. siiaaaa siiaaaa…

-Co tam! Wskakuj na mój grzbiet, pogalopujemy do twojego gniazdka! Tylko trzymaj się mocno!

Antoś podfrunął na grzbiet Pikusi i myślał tylko o tym, co za chwilę nastąpi… -Mam przefruwane… Niech to kawki wezmą… -pozwolił sobie nawet na taką złość!

Gniazdko państwa Świergotków Drzewnych było doskonale ukryte i zamaskowane wśród bujnych traw w zagłębieniu ziemi, tuż przy zboczu rzeki. Obok rosła kępa berberysów, które zapewniały niezłą ochronę domostwu. Było ono zupełnie niewidoczne, nawet jeśli ktoś stał bardzo blisko. Tego dnia jednak, panował wokół gniazda wielki ruch. Pani Świergotkowa dzwoniła już nawet do państwa Kawków, sugerując, że pewnie ich synkowie coś wiedzą o małym Antosiu, ale dowiedziała się jedynie, że tymi podejrzeniami obraziła rodziców małych rozrabiaków.

I właśnie wtedy na niewielką, nadrzeczną polankę przygalopowała strasznie zdyszana Pikusia z Antosiem na grzbiecie. W jednej chwili zrobiło się zupełnie cicho. Nikt nawet nie ćwierknął. Świergotek po prostu czuł, jak wszystkie piórka jeżą mu się na grzbiecie ze strachu. I wtedy usłyszał:

-Jest! Jest nasz najsłodszy synek! Antosiu, słonko, skarbie, jesteś! Siiaaaa siiaaaa… sip sip.. sip sip.. sip sip..

-No to, to już całkiem namieszało w głowie ptaszynie. Zanim cokolwiek powiedział, już mama zawstydzała go przytulasami i nawet tato głaskał go po głowie. Co chwila też podfruwał z radości w górę i biegał ze szczęścia tam i z powrotem po konarze pobliskiego klonu.

Nagle ogólną radość przerwało pojawienie się rodzinki Kawków. Wylądowali tuż obok wejścia do gniazdka państwa Świergotków i pan Kawka bez zbędnych wstępów rzekł:

-Nasi synkowie mają coś do powiedzenie. No już… dalej…

-Bo my… bo wtedy… no bo…. – jąkały się małe Kawki.

-Ach, zniecierpliwiła się pani Kawkowa. -No miała pani rację! Widzieli Antka, gdy się oddalał i tylko go nastraszyli, zamiast zawrócić do domu. Mają karę! I…

-Niech sami powiedzą. – Wtrącił się pan Kawka.

- No bo my będziemy teraz Antka pilnować, żeby już nie uciekał. Zawsze.

Antek oniemiał. -No to ze mną koniec. Mam przefruwane, niech to… I postanowił walczyć.

-Mamo, tato, ja już nigdy nie będę, słowo daję, nie trzeba mnie pilnować… zupełnie… -błagał.

Pani Świrgotkowa uśmiechnęła się łagodnie, - ależ skarbie, będziesz miał nowych przyjaciół! To cudowne.

-Aaaaaaaale… podjął ostatnia próbę mały świergotek, na nic się to jednak zdało, bo mama już niosła napoje oraz przekąski i wcale nie chciała słuchać marudzenia synka.

-No tak, a o mnie wszyscy zapomnieli. -martwiła się myszka Pikusia. – Miałam być bohaterką, idolką całego lasu… A tu co? Nic… Taka jest ptasia wdzięczność.

Myszka nie wiedziała jednak, że całą sytuację obserwuje ubrana w pelerynę niewidzialności wróżka Niu, która dostrzegła bohaterstwo Pikusi i miała dla niej wspaniałą niespodziankę:)

Ale to już całkiem inna historia…

12 maja, 2021

Bajka świstunki leśnej (Ptasie bajki 7.)


Robiło się coraz jaśniej, świt odsuwał powoli aksamitną kurtynę ciemności. Las poprawiał swój zielony kubrak i otrząsał z rosy listeczki. Pukał cichutko do wszystkich ptasich gniazdek i zajęczych norek, zajrzał do dziupli sowy i do wiewiórek. Miał mnóstwo pracy!

-Ojoj, jak tu pięknie! Już o tym zupełnie zapomniałam. W Afryce też było świetnie, ale tu… tu, to co innego… Urocza świstunka Sibila zerwała się do lotu i śmigała wśród drzew, jak seledynowo - biały płomyk, radośnie świstając: -Ip-sip-sip... sirrr! Ip-sip-sip... sirrr! Ip-sip-sip... sirrr!

Leciała od drzewa do drzewa i wołała:

-Dzień dobry!, Dzień dobry! Witam! To ja, świstunka Sibila! Tak się cieszę, że ma pan nowe gniazdko, panie Szpaku! Ależ mamy przepiękny Wielki Zielony Las! Witam panią, pani Świergotko! Ip-sip-sip... sirrr! Ip-sip-sip... sirrr!

-Witam, witam, pani Sibilo! Chętnie pomogę w zagospodarowaniu się. -proponował pan Wilga.

-Mamy dla pani niespodziankę! -krzyknęła pani Drozdowa. -W naszym lesie zamieszkało wiele nowych ptasich rodzin. Przyleciało także kilkoro świstunek! Już o panią pytali! Koniecznie proszę ich odwiedzić! Koniecznie! Zamieszkali przy trzech dębach za Starą Polaną.

-Dzięki, już do nich lecę!

I poleciała. Po drodze pośpiewała z małym, mieszanym chórem witającym dzień, napiła się kryształowej rosy i znalazła kilka miejsc z doskonałymi materiałami do naprawy gniazdka.

Tuż za trzema dębami usłyszała znajomą melodię. Między mgiełką seledynowych listków dostrzegła uwijające się, znajome postacie. Tak, to naprawdę świstunki!

Powitania były bardzo serdeczne, wszyscy mówili naraz, podfruwali, zataczali ukośne kręgi i oblatywali pobliskie drzewa dookoła. Sibila od razu została serdecznie zaproszona do zamieszkania w pobliżu, gdzie czekało na nią doskonale urządzone gniazdko, znacznie lepsze od tego, które miała reperować. Zgodziła się bez wahania, więc wszyscy radośnie zaświstali w chórze:

- Ip-sip-sip... sirrr! - Ip-sip-sip... sirrr! - Ip-sip-sip... sirrr! - Ip-sip-sip... sirrr! - Ip-sip-sip... sirrr!

A echo pląsało wokół… I tak minął pierwszy wiosenny dzień świstunki Sibili w Wielkim Zielonym Lesie.

30 kwietnia, 2021

Bajka Wklęsła Weekendowa (Kształtne bajki 10.)


-Jak myślisz? -zaczepiła niebieską kamieniczkę, ta bordowa, -czy siostra naszej królowej przybędzie na Święto Wklęsłości?

-Na pewno, zobaczysz sama…

Nie tylko kamieniczki plotkowały o królewskich sprawach. Robili to absolutnie wszyscy mieszkańcy Wklęsłej Wyspy. W porcie kołysało się na wodzie mnóstwo statków, a po nabrzeżu przechadzali się niezliczeni turyści z najdalszych nawet  Archipelagów Szafirowego Jeziora i z Ziemi.

Słońce oświetlało miękko kotlinę, w której rozsiadły się domostwa Wklęslan. Królowa osobiście sprawdzała przygotowania do najważniejszego dnia w roku, wędrując incognito wąskimi i krętymi uliczkami. Tak naprawdę, to nie było żadne incognito, bo królewski orszak mimo starań rzucał się w oczy.

-Mój drogi Liki, – zwróciła się władczyni do swojego zaufanego sługi pelikana. -Czy widziałeś, jak piękne są w tym roku miseczki na avakaty i mikliki? A kosze na pianiurki? Po prostu dzwońce szkarłatne przeszły same siebie. -puchła z dumy królowa.

Rzeczywiście, cała Wklęsła Wyspa wyglądała dziś jak misa pełna pachnących, barwnych kwiatów i soczystych owoców. Wszędzie rozwieszono kokony huśtawek, lampiony wypełnione po brzegi świetlikami i rozstawiono przeróżne czarki z napojami dla wszystkich bajkańskich i ziemskich stworzeń.

Kulminacyjnym punktem święta miała być, jak co roku, Wklęsła Loteria, w której główną nagrodę stanowił uroczy dom w kształcie porcelanowej filiżanki do herbaty. Każdy Ziemianin i Bajkanin pragnął takiego miejsca wakacyjnego relaksu, więc losów zabrakło już jakoś koło południa.

O zmierzchu królowa oficjalnie rozpoczęła Święto, przelatując nad wyspą we wspaniałym autolocie, przypominającym nieco wydrążoną połówkę kokosa. Na głowie miała fascynator z Atelier Makowych Panien. Obserwujący ją z ziemi poddani i turyści mieli wrażenie, że królowa podróżuje otoczona obłoczkiem małych, złocisto-zielonych kolibrów tworzących za jej plecami falujące skrzydła, a to, oczywiście, był ów fascynator.

Po wodach Szafirowego Jeziora niósł się  radosny dźwięk bulgrałek i fizolin, turlało się echo chóralnych śpiewów i taneczne przytupywanie.

Kiedy przyszedł czas na wylosowanie przyszłego mieszkańca filiżankowego domu, na wiszącym jak gniazdo jaskółki balkonie królewskiej rezydencji pojawiły się obie siostry: Wklęsła i Wypukła. Robiły to rzadko, więc wyspa rozbłysła milionami fleszy i zrobiło się jasno, jak w dzień. Po chwili jednak zainteresowanie królewskimi bliźniaczkami zmiotła oczekiwana chwila losowania.

Szczęśliwą zwyciężczynią została Niuńka ze Smoczej Wyspy. Natychmiast odtańczyła, a raczej odfruwała smoczy taniec tryumfu wraz ze swoimi trzema przyjaciółkami. Jedna z nich w tym szalonym, podniebnym wirowaniu pogubiła nawet czerwone szpileczki!  

Znalazł je El-Mag…, ale to już całkiem inna historia…


Bajka Wypukła Weekendowa (Kształtne bajki 9.)



-Siedzisz tu od rana, jeszcze się przeziębisz… złościł się stary gawron Juliusz.

-Oj, nie przesadzaj, każdy musi czasem pomyśleć.  -westchnęła Wypukła i znów zaczęła machać nogami w płytkiej wodzie.

-Żadne „oj” ani „ojoj”, tylko wdrapuj się na pagórek, szybciutko! -zarządzał zdecydowanie Juli i jednocześnie rozglądał się wyraźnie zadowolony z widoku, który ich otaczał.

-Tak, tak, wiem, nasza dolina jest najpiękniejsza na świecie, -stwierdziła Puki, która przyglądała się przyjacielowi spod przymkniętych powiek.

-Proponuję wyścigi! -krzyknął niespodziewanie Juliusz, chcąc rozproszyć nie najlepszy nastrój królowej i wzbił się w górę. Puki poderwała się niechętnie, ale po chwili biegła już wesoło, skacząc z jednego kolorowego pagórka na drugi. Co chwila schylała się, żeby powiedzieć -Cześć! -muchomorom, kozakom i gąskom. Ich wspaniałe, wypukłe kapelusze błyszczały w kępach traw jak kolorowe szkiełka. Juliusz, dla poprawienia nastroju swojej pani i zarazem przyjaciółce, jednym ruchem skrzydeł zamieniał ażurowe kopułki dmuchawców w śnieżnobiały pył, co zawsze rozbawiało królową Wypukłej Wyspy.

Gdziekolwiek spojrzeli, wszędzie widzieli kopce kretów, pokaźne mrowiska i czujne łypiące z wody czujne oczy żab.

Wyspa Puki była oblepiona kolorowymi domkami jak babeczka błyszcząca zielonym lukrem i posypką, odwrócona na lewą stronę. Żaden żeglarz nie pominął portu tej wyspy, którą Bajkanie uważali za magiczną.

Dom Królowej Puki wyglądał jak połowa jabłka ułożona przekrojoną częścią na szczycie owej bajecznej babeczki. Gości i wędrowców witała otwarta brama do ogrodu, a w nim puchate poduchy ułożone na oryginalnych hamakach odwróconych ku górze, na których można było swobodnie wylegiwać się na brzuchu i czytać książki.

Juli i Puki tego dnia wybrali jednak nagrzane w słońcu szafirowe głazy, obok których, na grzybich kapeluszach, stały kubeczki wypełnione sokiem z granatów.

-Jak myślisz Juliuszu, czy Wklęsła zajrzy do nas dzisiaj? 

-No nie chcę cię rozczarować, ale ona ma trochę zamieszania z tym dorocznym świętem swojej Wklęsłej Wyspy i chyba dzisiaj byłoby jej trudno, ale zawsze zostaje szafirnetowa konferencja…

-Tak, tak, to wiem. I cieszę się, że nasze święto już za nami. Rozpogodziła się zadowolona Puki i włożyła na głowę wspaniały słomkowy kapelusz w kształcie pomarańczy. Od razu przypomniała sobie, że jej siostra bliźniaczka – Wypukła - lubi tylko zadarte do góry fascynatory, które na jej głowie wyglądają jak zatrzymany w locie motyl.

-Tak w ogóle, to niezły z was duet: Wklęsła i Wypukła, bliźniaczki. I nawet zgodne, ale całkiem inne! Nikt by nie uwierzył. Po prostu absolutne przeciwieństwa! Jak dzień i noc, ciepło i zimno, słodko i słono…

-Ależ Juliuszu, czemu tu się dziwić. Podobieństwo usadowiło się w naszych sercach, a nie w  kapeluszach:)

23 kwietnia, 2021

Bajka smoczej przyszłości (Smocze bajki 10.)

-Miałeś rację Człapusiu. Tu w górach jest znacznie spokojniej. Taka wycieczka to dla mnie wytchnienie. I bardzo ci jestem wdzięczny, że ten plecak…

-Ach, już daj spokój Strachusiu. Wszystko jest smoczo i kieł!

-A myślisz, że królowa coś by może zaradziła?

-Może, ale to wstyd zaprzątać jej głowę takimi rzeczami.

-Rzeczami? U nas nie da się żyć po prostu. Już lepiej było, gdy smoczyce się gniewały. Każda siedziała u siebie i wtedy nawet swoje myśli słyszałeś przy chińczyku.

-Nie marudź, miło że się bawią i to w zgodzie, a że troszkę hałaśliwie… cóż, radość ma swoje prawa…

-Ja myślałem, że młodość.

-To też! Smoczaki dorastają… I one stają się coraz bardziej hałaśliwe, czyli nie wszystko jest winą smoczyc. Musisz też przyznać, że poranki są u nas całkiem w porządku. Wszędzie cichutko, spokojnie, porządnie…

-Ej, Człapuś, co to?

-Gdzie?

-No tam, w dolince pod kardikami…

-A niech mnie… to chyba nie są… no nie wierzę… to już tyle czasu minęło?

I smoki wzbiły się w powietrze, żeby szybciej dotrzeć do kardikowego zagajnika. Zdyszane, zasapane i spocone z emocji miękko osiadły w zacisznej dolince. Było tam cieplej niż wokół a w uszach dzwonił znany dobrze wszystkim smokom dźwięk. Nie było wątpliwości.

-Są! Znowu są! Mamy je! I to ile! I to jakie! -pokrzykiwali wędrowcy. Zaraz też powiadomili o odkryciu cały klan Smoczego Drzewa i oczywiście królewski dwór.

Gdy wszyscy przybyli, Strachuś rzucił się Lilce na szyję i wrzasnął do osłupiałych smoczyc: -Dziękuję wam za te hałasy! Bez nich jeszcze długo nie odkrylibyśmy tego skarbu!

-No już dobrze, Strachusiu, wszystko doskonale, ale zejdź z mojego ogona, bo stracę cierpliwość… -syknęła  Lilka.

Smoczaki po prostu szalały. Wreszcie skończyło się ich dzieciństwo! Będą młodsi na posyłki!

-Tak! Tak! Tak! -wydzierał się Smobasek. Pora na dorosłe imię! Od dziś będę…

-Hola, hola mój młodzieńcze, zawołał Smofesor. Imię nada ci starszyzna. I nie ty jesteś dziś najważniejszy.

Ta przygana ostudziła nastroje. Ponadto nagły wicher zapowiedział przylot Kolorowej Królowej i Malachitowego Króla, którzy w oficjalnych strojach i tylko z orszakiem wróżek przybyli, by wspólnie ze smokami świętować to wyjątkowe zdarzenie.

Królowa podeszła do znaleziska pierwsza. Świdrujący dźwięk ucichł i dało się słyszeć piskliwe:

-To już? Już możemy? -Chyba nie… -Bądź cicho…

-Nie byłoby nic dziwnego w tym dialogu, gdyby nie to, że wydobywał się z przepięknych, legendarnych, smoczych jaj…

-Drogie smoki! To niezwykły dzień! Na nasz Archipelag Szafirowego Jeziora przybyły nie lada osobistości. Patrzmy razem…

-Dwa szkarłatne jaja górskiego smoka, lazurowe jajo smoganta morskiego, błękitne jajo burzowego…

-A to czarne pewnie węglowego- krzyknął Smobelek…

-Królowa spojrzała na niego rozbawiona i kontynuowała: -czarne jajo smoka bibliotecznego:)

-Ach…- westchnęły zachwycone smoki…

-A to najmniejsze, czyje? Dopytywała się panna Kocurka…

-To najmniejsze? Naprawdę nie wiem. Odrzekła zbita z tropu Królowa.

-Ja też nigdy takiego nie widziałem…-dodał Smofesor.

-No to teraz to będzie się smooooczo działo! – zawołała Niuńka i wszystkie smoki wzbiły się w powietrze, żeby szalonym tańcem uczcić ten niezwykły dzień.

Co było potem? No cóż, to już całkiem inna historia…

Bajka mecenas Szpileczki (Smocze bajki 9.)


 -A właściwie, to ona, ta Szpileczka, to czemu tu u nas zamieszkała?

-A bo ja wiem… mówią, że przepracowana była. Pragnęła kontaktu z naturą…

-Serio?

-No.

-To ok, ale żeby różowe kwiatki… i to do czerwonych szpilek…

-Ty, Smobas, a może zrzucimy się dla niej na jakieś trapery!

-Czerwone?

-Oj weź, wygodne przecież!

-Dobra myśl!

-A nie obrazi się?

-Czy ja wiem, mecenaską jest, trudno przewidzieć...

Kocurka była absolutnie pewna, że Smobas i Znikuś plotkują o niej- sławnej asystentce mecenas Szpileczki. Była już wyczerpana tym plewieniem odrastających chwastów, spryskiwaniem trawnika i sprzątaniem segregatorów, które zamyślona Szpileczka zostawiała w całym ogrodzie, a altanę to zupełnie nimi zastawiła. Widok leniących się smoków od razu przywiał do niej myśl, że przecież żal, żeby taki potencjał smoczej siły - do tego skrzydlatej - się marnował, więc postanowiła to natychmiast zmienić.

-A wy co, panowie, już weekend? We wtorek?

-A ty co, chcesz dołączyć panno Kocurko?

-Chętnie, ale najpierw muszę przejrzeć dokumentację do nowej umowy z Cyfryzatorem Koronnym, który ma na waszej wyspie urządzić wielki park ziemskich, komputerowych rozrywek. Ale to tajemnica, więc…-ciiii, nikomu ani słowa…

Smobas poderwał się na równe skrzydła, a Znikuś kilka razy zamigotał pasmowo. Spojrzeli na siebie i wszystko było jasne.

-Ej, panno Kotko, my w zasadzie chętnie pomożemy. Nuda nas po prostu zabija.

I w ten oto sposób Kocurka zdobyła dwóch pracowników, którym nie dawała chwili wytchnienia. Gdy już nadarzała się okazja, żeby smoki mogły odpocząć i rozejrzeć się za tajnymi planami, wyskakiwało nowe zadanie. I tak w kółko.

Szpileczka doskonale widziała, co wyczynia jej asystentka, ale nie miała zamiaru przeszkadzać kociej poczwarze w radzeniu sobie z nadmiarem obowiązków. Poza tym, nie miała do tego głowy. Przybyła tu przecież z tajną misją, o której wiedziała tylko Kolorowa Królowa i ona- Szpileczka. Większość nocy poświęcała na pracę, a w dzień pielęgnowała ogród. Upodobała sobie różowe malwy. Były dumne i dobrze się czuły w grupie. A ona była absolutną solistką i chyba to przeciwieństwo tak jej się spodobało.

Mieszkańcy Smoczego Drzewa nie zakłócali jej spokoju, ale wiedziała dobrze, że przyglądają się jej z uwagą. Pewnego piątku, gdy Szpileczka robiła sobie selfi na tle ściany malw i myślała, że warto by się zdrzemnąć przed nadchodzącymi godzinami pracy, coś zasłoniło jej światło i w szumie smoczych skrzydeł na wprost jej altany wylądowały trzy roześmiane smoczyce.

-Cześć Szpileczko, przyleciałyśmy się zaprzyjaźnić- wypaliła Niuńka i to dosłownie, osmalając przy tym pień dorodnego miziuka.

-No- dodała inteligentnie Malina.

-Mamy wszystko, co potrzeba – zakończyła Lilka.

-Ale w zasadzie to czegoś potrzeba? -wyjąkała oszołomiona Szpileczka.

-Nawet nie wiesz czego i jak bardzo! -dodała Niuńka i błyskawicznie rozłożyła pokaźny stolik, na którym, nie wiedzieć skąd, zmaterializowały się tony kosmetyków. A potem, to się dopiero działo! Pazurki, polerowanie łusek, kręcenie ogonów, wybielanie kłów, przymierzanie szpilek! Mecenas miała ich 123 pary i wszystkie w odcieniach czerwieni. Oj… A do tego smoczyce potrafiły sprawić, że każda para dopasowywała się do rozmiaru stóp- mierzącej!

Zapadał zmierzch, a po wyspie niosło się echo radosnego śmiechu czterech smoczyc. Kiedy księżyce oświetliły ogród, Lilka dała hasło do odlotu. Malina przysiadła na dachu altany i czekała na przyjaciółki. W pewnej chwili spadająca gwiazdka wpadła jej do oka. Smoczyca zawyła, wystrzeliła w górę, ale że  oko piekło i łzawiło, wpadła w korkociąg i jak długa runęła na dach altany. Z potężną siłą wpikowała do środka i uderzyła w drewnianą podłogę, która zatrzeszczała i załamała się pod nią.

Gdy przyjaciółki przedarły się do środka, zamarły ze zdumienia. Pod podłogą altany była mała piwniczka a w niej trzy stare, zakurzone, opieczętowane królewskimi pieczęciami skrzynie, na których właśnie wylądowała spadająca Malina.

-Dziewczyny! Ależ to odkrycie mojego życia! Dzięki! Od tygodni szukam najmniejszego choćby śladu tych skrzyń- wyszeptała oszołomiona i wzruszona Szpileczka!

Jednak nowe koleżanki nie podzielały jej entuzjazmu.

-Chwileczkę? Co ty mówisz? To ty nie odpoczywasz u nas, nie poświęcasz się pielęgnowaniu ogrodu? -wyjąkała Malina?

-Oszukujesz nas? No powiedzmy to otwarcie- kłamiesz po prosu! -nie na żarty rozzłościła się Lilka.

- A my tu do ciebie z lakierem na dłoni… z polerką… ach… daj żyć…- zachlipała Niuńka. Kiwnęła na przyjaciółki i tyle je Szpileczka widziała.

Tajemnicze skrzynie uratowały podobno jakąś ważną misję międzygalaktyczną. Szpileczka wyjechała. Niektórzy mówili, że każdego weekendu wraca do swojego tajemniczego domu w Zaułku Malw, jak nazwali jej posiadłość mieszkańcy Smoczego Drzewa. Podobno też, co piątek zostawia pod drzwiami niedoszłych przyjaciółek eleganckie pudła z nowymi szpilkami, ale nikt nie widział, by smoczyce je zakładały.

-Będzie dobrze -pociesza Szpileczkę kocia poczwara. Trzeba tylko poczekać kilka dekad, aż im złość minie.


22 kwietnia, 2021

Bajka smoczych skarbców (Smocze bajki 8.)


Na Smoczej Wyspie czas wyraźnie przyspieszył. Człapuś został oficjalnie Koronnym Strażnikiem Królewskich Skarbców. Złoty nie chciał nawet o tym słyszeć. Odmówił, zanim go o to poproszono. Zajął się byciem szczęśliwym. Trudno go było spotkać na Smoczej Wyspie. Odnalazł pasję w bajkańskiej modzie. Chyba dlatego, że wiele wieków spędził tylko w naszyjniku. Był stałym bywalcem atelier Makowych Panien, zaprzyjaźnił się też z Lisią-Alisią, a na Wyspie Magicznego Zamku miał nawet własny apartament stworzony prze samego Amka.

No i tu jest początek tej historii. Otóż, Złoty pokochał zapachy. Panny Narcyzówny tworzyły dla niego w swoich „Wodospadach Zapachów” wciąż nowe, doskonalsze perfumy. W końcu wpadły na pomysł, który natychmiast wprowadziły w czyn. Złoty został aktorem reklamowym. Pozował w nowych garniturach, obwieszony klejnotami i otoczony flakonami nowych nut zapachowych. Na efekty tej medialnej akcji nie trzeba było długo czekać. O Złotym Smoku, Królewskich Skarbcach i bajkańskiej modzie dowiedziały się wszystkie galaktyki. Ziemianie też znaleźli nową pasję. Dzień i noc szukali drogi do smoczych skarbów.

Jak zawsze, z pomocą przyszli kot i pies. Olaf sprowadził na wyspę swojego pana - Wojtka. Ten, błyskawicznie nad wszystkim zapanował. Razem z Cyfryzatorem Koronnym stworzyli silne zabezpieczenia przed niechcianymi gośćmi. Smocza Wyspa dostała też swoje maskowanie. Gdy zbliżałeś się do brzegów, na niebie ukazywał się potężnych rozmiarów hologram ukazujący walczące smoki. Był tak realistyczny, że nawet wracający z wojaży Złoty czasem się nabierał.

Kiedy zaczęło się wydawać, że sytuacja jest opanowana, Człapuś przyniósł niepokojące wieści. W Skarbcach działo się coś dziwnego. Smofesor, Wojtek i Znikuś udali się tam z nim natychmiast. Rzeczywiście. W kątach Pocztowego Skarbca, przy skrzyniach wypełnionych klejnotami i przygotowanych do wysyłki na Kwiatową Wyspę, od czasu do czasu coś jakby błyskało, może szumiało, trudno to było ocenić. Jednak Wojtek od razu rozpoznał te ciasteczkowe ślady. Bez wątpienia, ludzie znaleźli cyfrową drogę na wyspę.

Człapuś wraz ze smoczkami wartowali na zmianę w skarbcu, ale oprócz błysków i szumu nic nie wyśledzili.

Koło soboty Wojtek obwieścił, że po godzinach analiz, pracy koncepcyjnej i projektowej, dzięki wsparciu innych tęgich i zaufanych głów- Cyfryzatora Koronnego i Borisa, zagadka została rozwiązana.

Jak wiecie, archipelavią nie dało się oficjalnie podróżować z Ziemi na Bajkanię i na odwrót. Wszystkie przyloty baalotem były kontrolowane i nikt z Ziemian nie schodził w ich trakcie na wyspę. Nie było więc szans, żeby ktoś dostał się w okolice skarbców bez wiedzy smoków.

Ale pomysłowość ludzi nie zna granic, więc szczęśliwcy dotarli w upragnione miejsce za pomocą magicznych urządzeń zwanych komputerami. Stworzyli coś jakby grę, w czasie której namierzali skarbiec i gdy ich sygnał znalazł się nad zamkniętym, podziemnym pomieszczeniem, robili zrzut z ekranu uwieczniający błyszczący na mapie punkt- dowód ich wizyty.

Zdjęcia były unikatowe, więc zaczęto nimi handlować. Ceny rosły w magicznym wprost tempie. Robienie tych zdjęć nazwano „Dragonowym Błyskiem”. Posiadacze najlepszych komputerów, zdolnych dotrzeć na bajkański Archipelag Szafirowego Jeziora, stali się bogaczami.

Rada Bajkanii uznała, że skoro ludzie tylko wirtualnie docierają na Smoczą Wyspę, to wystarczą stałe, kontrolowane zabezpieczenia i po sprawie. Wojciech i Boris czuwali nad bezpieczeństwem i tworzyli coraz to nowe utrudnienia dla ziemskich poszukiwaczy skarbów. Dostali też unikatowe, VIP-owskie  klucze do archipelavii, dzięki którym mogli w rzeczywistym czasie przemieszczać się między Ziemią i Bajkanią. Nikt o tym nie wiedział i na pewno się nie dowie, bo na tych dwóch Ziemianach można polegać jak na Człapusiu. 

20 kwietnia, 2021

Bajka Złotego Smoka (Smocze bajki 7.)


Na Smoczą Wyspę powrócił spokój. Mieszkańcy przywykli do nowych zadań i ról. Nie musieli już tak dużo ćwiczyć, więc zdarzały się poranki tak ciche i wolno płynące jak ten.

Smoki spały w najlepsze. Nawet nie chrapały zanadto. Co chwila tylko jakiś sen wypływał obłoczkiem przez okno, spłoszony nie wiadomo czym.

Na schodkach przysiadł Człapuś. On był strażnikiem. Nie wypadało mu spać po świcie. Gapił się więc jak zawsze na ostanie schodki i błądził wzrokiem za smugą słońca, którą tak lubił…

Zaraz, zaraz! Jakiego słońca! Przecież poranek był pochmurny! Człapuś zerwał się na równe nogi i zadrżał. -O mój Smoku kochany! Co jest? Teraz uświadomił sobie, że całymi dniami śledził światło, które nie mogło być słoneczne!

-Aaaaa! -wrzasnął. Natychmiast jednak zasłonił usta, żeby nie pobudzić reszty.

Zszedł na dół i pochylił się, żeby zajrzeć, skąd właściwie wydobywa się złota smuga. Nic jednak nie dostrzegł. Chcąc nie chcąc, poczłapał pod okno Smofesora, poczuł zapach naparu z miziuka, więc zrelacjonował szeptem, co i jak.

Po godzinie wszystkie smoki przepychały się, żeby zobaczyć dziwne zjawisko. Lilka przysięgała, że wcześniej niczego takiego nie było.

Jakoś koło południa Smofesor nieco potargany i ubrany w kraciastą piżamę, przydźwigał starą księgę, rozłożył ją na wielkim kamieniu i otworzył  na stronie 222. Smoki pochyliły się, a Smofesor odczytał w starosmoczym narzeczu: Tajemnice smoczych drzew. Zapadło milczenie. Wszyscy spojrzeli na ich ukochany dom, jakby widzieli go po raz pierwszy.

-Tajemnice? Ale ekstra! -wrzasnął Smobas.

-Chyba nie wiesz, co mówisz. -skarciła go Lilka.

Cały dzień Smofesor, Chlapacy i Człapuś tłumaczyli tajemniczy tekst ze strony 222.

Następnego dnia rano wybuchła sensacja. Smofesor zgromadził wszystkich na odległej Polanie Stu Tysięcy Tańczących Wełninek i obwieścił: -Kochani, chyba mamy podziemnego sąsiada…

-Co?, -Kogo?, -Jak to? -nieśmiało zareagowały smoki.

-Otóż, to światło, które dostrzegł Człapuś, może oznaczać tylko jedno! Pod naszym drzewem są smocze pieczary i mają zapewne swojego lokatora…

-?????? – zdziwienie pootwierało usta wszystkim. Wszystkim, ma się rozumieć, oprócz Człapusia i Strachusia, bo oni znali już nowinę.

-Musimy zorganizować akcję poszukiwawczo-ratunkową! W podziemnych pieczarach może być uwięziony od wieków Złoty Smok…

-Ale to bajki! Złoty Smok nie istnieje!- zakrzyknęła Niuńka.

-Mimo to, smoczy honor nakazuje nam sprawdzić, jak jest. – kontynuował Smofesor.

Smoki zgodziły się, choć niechętnie. Każdy otrzymał swoje zadanie i po krótkich przygotowaniach rozpoczęło się poszukiwanie wejścia do podziemnych pieczar. Znalazł je Bryzuś, który podświetlił magicznym ogniem każdy centymetr Smoczego Drzewa.

Stare drzwi wcale nie wydawały się stare i ani trochę nie skrzypiały. Gdy się wreszcie szeroko otworzyły, buchnął z nich złoty blask tysiąca słońc.

Zanim ktokolwiek zdążył pochwycić jakieś słowo stosowne do takiej chwili, w progu stanął Złoty Smok o pogodnym obliczu.

-Co tak późno, czekam i czekam! Już nawet zjadłem z tonę diamentów dla zabicia czasu!

Na coś takiego nie istniała w zasadzie właściwa reakcja. Bo i cóż można było powiedzieć? Ktoś jednak znalazł odpowiednie słowa…

-O stary! Ale fajowy żakiecik! No i naszyjnik! Wymiatasz! Co masz w na czole? To trzecie oko? Weź…

-Niuńka! Opanuj się! Wykrztusił zawstydzony Smofesor. Nasz czcigodny gość od tysięcy lat żyje w samotności! Potrzebuje spokoju…

-Chyba szanowny Smok mnie nie słuchał. -odrzekł Złoty. -Umęczył mnie właśnie spokój! Miła pani smoczyco, witam! Mam dla pani skrzynię klejnotów!

Niuńka zawirowała z zachwytu, a Lilka i Malina co chwila gasiły wybuchające płomienie złości. Zupełnie niepotrzebnie, bo odkryte pieczary były pełne skarbów, którymi można by obdzielić kilka galaktyk.

Pojawienie się Złotego Smoka zmartwiło Smofesora. Wiedział, że skarby, to nic dobrego. 

Bajka smoka Chlapacego (Smocze bajki 6.)

Wszystko szło doskonale. Smoki przywykły już do wycieczek z Ziemi. Smoczyce doskonaliły swój taniec. Pojawianie się  na koniec pokazu małych smoków było hitem, dlatego życzliwa wszystkim istotom wróżka Niu postanowiła obdarować smoczątka mocą znikania. Początkowo Znikuś trochę się dąsał, że przestał być wyjątkowy. Kiedy jednak przekonał się, jak świetnie można się bawić ze znikającymi przyjaciółmi, dał sobie spokój z fochami.  

Smoki stały się na archipelagach supergwiazdami. I wszystkie puchły wprost z dumy. Żaden nie przyznałby się, że nie wierzył w powodzenie przedsięwzięcia.

Smofesor był w stałym kontakcie z Kolorową Królową. Obmyślili, że sprowadzą Ziemianina Borisa, który podobno niejeden raz brał udział w wyprawach nad Smoczą Wyspę.

Młody naukowiec był mistrzem matematyki i gier komputerowych, co smokom wydawało się równie wartościowe, jak posiadanie magicznych mocy.

-Ale po co właściwie go zatrudniają. Sami smoczo dajemy sobie radę… - rozmyślał Człapuś.

-Wiesz, z czasem wszystko się zaczyna nudzić, więc chcą zmieniać smocze pokazy. -wyjaśniał spokojnie Chlapacy.

-No tak… -westchnął Strachuś. -Tylko żebym ja nie musiał frunąc do tego baalotu, bo chyba umrę.

-Spoko bracie, chętnych do pokazów u nas w bród. Nawet wełnianki chcą być porywane. Zobacz jaka kolejka stoi przed hamakiem Smofesora.

-No, właśnie się zastanawiałem, o co im chodzi… - zamyślił się Strachuś.

To smocze marudzenie przerwało nagłe pojawienie się zaaferowanego Smobasa, który przyniósł sensacyjne wieści o tym, że umowa  z Borisem,  przygotowana przez mecenas Szpileczkę z kancelarii „Ze mną wygrasz wszystko”, została podpisana wraz z klauzulą poufności.

-Z czym? -dopytywał się Człapuś.

-Nie z czym, tylko obiecał, że nie piśnie o nas nikomu. I Smobas teatralnym gestem przekręcił niewidoczny kluczyk tuż przy swoim pysku.

-Aaaa, trzeba tak było od razu…

-Ale co on właściwie będzie robił?

-Podobno wyliczył, ile razy musi zawirować Malina, żeby ludzie myśleli, że przemienia się w smugę dymu!

-Oooo! -zdumiały się smoki.

-Lilka mówi, że planuje nowe ewolucje dla tancerek i podobno chce włączyć popisy jakiegoś nowego smoka.

-Wiedziałem…-jęknął załamany Strachuś.

-Bez nerwów! Chyba się nie nadasz, bo szukają kogoś, kto ma podwójne moce.

-To luz!. -ucieszył się Strachuś.

I wtedy pojawiła się Niuńka. -Chlapacy, Smofesor Cię wzywa.

 -Nigdzie nie idę! Mógłbym całkiem wyschnąć, a wiesz, że moja…

-Przestań! Ziemianin już odleciał! Nie ma się czego bać. A poza tym, to bardzo przysiadalny młodzieniec! Serio!

Pod wieczór tego dnia okazało się, że Smocza Wyspa ma nową gwiazdę.

-Jak mogliśmy to przeoczyć? -dziwił się Znikuś.

-To fakt, niezłe z nas bystrzaki:) Nawet nie zauważyliśmy, że Bryzuś robi to samo. -dodał Człapuś.

Otóż, dopiero Ziemianin zauważył, że ogień Chlapacego pali się nawet w wodzie, choć nikt nie wiedział, jak to się dzieje. Po prostu Chlapacy ział magicznym ogniem! No i potrafił sam zamieniać się w fontannę wodną, ale to akurat, wszyscy wiedzieli od zawsze.

Odtąd wodny smok wynurzający się w chmurze ognia z jeziora był główną atrakcją popisów.

Boris jeszcze wiele razy pomagał smokom, ale przyrzeczonej tajemnicy nie zdradził nawet swojej siostrze, chociaż ta i tak wiedziała o Smoczej Wyspie  więcej, niż się komukolwiek na Ziemi i w Bajkanii śniło.

Bajka smoczego tryumfu (Smocze bajki 5.)



Wreszcie nadszedł ten dzień. Od kilku godzin na wyspie gościła już E-Wróżka, która wraz z wiatrowymi rumakami, błyskawicami, ulewą, burzą i wszystkim, czym władała, miała zapewnić nieziemską oprawę smoczemu pokazowi dla Ziemian.

Wokół Smoczego Drzewa wszystko lekko falowało rozedrganymi emocjami, które pędziły od jednego krańca wyspy, do drugiego. Smofesor czuwał nad wszystkim, więc sukces był murowany.

W samo południe na horyzoncie pojawiła się szara kropeczka ziemskiego baalotu, która rosła i nabierała kolorów z chwili na chwilę. To był ten moment, w którym przedstawienie musiało się rozpocząć.

Najpierw dało się słyszeć dudniące głucho grzmoty, a niebo rozdarły błyskawice, mimo że słońce stało w zenicie. Potem zaczęło mżyć, kropić, aż w końcu lunęło i wyspę otuliła mglista zasłona, na której jak w kinie rozbłysły wizerunki smoków i ich reklamy. Płynący baalotem ludzie wstrzymali oddech. Niejeden myślał, że ta przerażająca wyprawa była jego najgorszym pomysłem i powoli żegnał się ze światem. Podróżniczka Mija znalazła sobie wygodne miejsce w rogu baalotowej gondoli i przez niewielkie okienko wszystko bacznie obserwowała. Była pewna, że nic jej nie przerazi, bo o smokach wiedziała wszystko.

Gdy zbliżyli się do wyspy tak, że mogli już dostrzec Smocze Drzewo, nagle z szafirowej wody wystrzeliło coś błyszczącego błękitnie i błyskawicznie okrążyło baalot. Świdrujące złote oko spojrzało wprost w okienko Mii i na dodatek rozległ się potężny ryk. Dziewczynka mogłaby przysiąc, że to smocza wersja hitu „Spontan”, ale przecież to było niemożliwe!

Te myśli skutecznie rozpędził szum szkarłatnych skrzydeł. Malinowy smok pędził za błękitno-metalicznym i trzymał w gotowości napięte pazury. Po chwili dopadł przeciwnika i pochwycił w szpony. Oba zaczęły wirować i zataczać kręgi. Ryczały przy tym i miotały huraganami ognia. W pewnej chwili niebieski wyrwał się z żelaznego uścisku wroga, chwycił go za ogon i szkarłatny zniknął. Zapadła cisza. Trwała chwilę a potem, jak trąba powietrzna, pokonany przeciwnik pojawił się nie wiedzieć skąd. Walka była zażarta. Gondola baalotu była doszczętnie osmalona smoczymi płomieniami, a ludzie na dobre stracili wiarę w to, że uda im się wrócić do domu. Tylko Mija przez swoje okienko dostrzegła, że smoki po każdym starciu przybijają sobie piąteczkę, a błękitny to chyba puścił do niej oczko i uśmiechnął się na swój smoczy sposób. Dziewczynka szarpnęła brata za rękaw i zdradziła te rewelacje, ale chłopak tylko spojrzał na nią i zrobił zdziwioną minę.

Gdy niebieski zniknął po raz trzeci, nie wiadomo skąd pojawił się przerażający liliowy smok i okrążył malinowego. Błyskawicznie pochwycił go i wyrzucił w niebo. Potem zaryczał zwycięsko, a nad wyspą rozszalała się burza. Wiatrowe rumaki przypędziły ciemne, skłębione chmury, znów zaczęło mocniej smagać wiatrem i deszczem. Baalot zbliżył się niebezpiecznie do wód Szafirowego Jeziora. W gondoli rozległy się piski, krzyki, a nawet ciche modlitwy…

Wiatr wzmógł się. W ciemnościach pojawiło się światło utkane z błyskawic. To wiaterek Huri pędził i oświecał drogę Ziemianom. Gdy wznieśli się na bezpieczną wysokość niespodziewanie przy zachodniej burcie zaczęły się pojawiać i znikać małe smoki baraszkujące wesoło. Ziemianie znieruchomieli ze zdziwienia prawie jak smoki.  Maluchy jak szybko się pojawiły, tak szybko zniknęły i po wyprawie nikt nie wierzył podróżnikom, że widzieli je naprawdę.

Tryumf smoków był absolutny. Wszystko doskonale się udało. Smobas bardzo martwił się jednak, że zanadto przestraszyli podróżników z Ziemi i ci nie będą mieli ochoty na dalsze wyprawy nad Smoczą Wyspę. Okazało się, że był w błędzie. Podobno, jak donosi pies Olaf, ludzie uwielbiają się bać. Wyprawa nad przerażającą Smoczą Wyspę stała się hitem. Producenci gier komputerowych zaczęli bankrutować, ponieważ wszyscy ludzie postawili na smocze wycieczki i przestali inwestować w sprzęt komputerowy oraz nowe gry…

-Coś takiego… -mruczał Strachuś. Ludzie to dziwny gatunek. Warto im się przyjrzeć.

-No… Jak można grać w coś innego niż w bierki i chińczyka- zamyślił się Człapuś…