Smoki spały w najlepsze. Nawet nie
chrapały zanadto. Co chwila tylko jakiś sen wypływał obłoczkiem przez okno,
spłoszony nie wiadomo czym.
Na schodkach przysiadł Człapuś.
On był strażnikiem. Nie wypadało mu spać po świcie. Gapił się więc jak zawsze
na ostanie schodki i błądził wzrokiem za smugą słońca, którą tak lubił…
Zaraz, zaraz! Jakiego słońca!
Przecież poranek był pochmurny! Człapuś zerwał się na równe nogi i zadrżał. -O mój
Smoku kochany! Co jest? Teraz uświadomił sobie, że całymi dniami śledził
światło, które nie mogło być słoneczne!
-Aaaaa! -wrzasnął. Natychmiast jednak
zasłonił usta, żeby nie pobudzić reszty.
Zszedł na dół i pochylił się,
żeby zajrzeć, skąd właściwie wydobywa się złota smuga. Nic jednak nie
dostrzegł. Chcąc nie chcąc, poczłapał pod okno Smofesora, poczuł zapach
naparu z miziuka, więc zrelacjonował szeptem, co i jak.
Po godzinie wszystkie smoki
przepychały się, żeby zobaczyć dziwne zjawisko. Lilka przysięgała, że wcześniej
niczego takiego nie było.
Jakoś koło południa Smofesor
nieco potargany i ubrany w kraciastą piżamę, przydźwigał starą księgę, rozłożył
ją na wielkim kamieniu i otworzył na stronie
222. Smoki pochyliły się, a Smofesor odczytał w starosmoczym narzeczu: Tajemnice
smoczych drzew. Zapadło milczenie. Wszyscy spojrzeli na ich ukochany dom,
jakby widzieli go po raz pierwszy.
-Tajemnice? Ale ekstra! -wrzasnął
Smobas.
-Chyba nie wiesz, co mówisz. -skarciła
go Lilka.
Cały dzień Smofesor, Chlapacy i
Człapuś tłumaczyli tajemniczy tekst ze strony 222.
Następnego dnia rano wybuchła
sensacja. Smofesor zgromadził wszystkich na odległej Polanie Stu Tysięcy Tańczących
Wełninek i obwieścił: -Kochani, chyba mamy podziemnego sąsiada…
-Co?, -Kogo?, -Jak to? -nieśmiało
zareagowały smoki.
-Otóż, to światło, które
dostrzegł Człapuś, może oznaczać tylko jedno! Pod naszym drzewem są smocze
pieczary i mają zapewne swojego lokatora…
-?????? – zdziwienie pootwierało usta
wszystkim. Wszystkim, ma się rozumieć, oprócz Człapusia i Strachusia, bo oni znali już nowinę.
-Musimy zorganizować akcję poszukiwawczo-ratunkową! W podziemnych
pieczarach może być uwięziony od wieków Złoty Smok…
-Ale to bajki! Złoty Smok nie
istnieje!- zakrzyknęła Niuńka.
-Mimo to, smoczy honor nakazuje
nam sprawdzić, jak jest. – kontynuował Smofesor.
Smoki zgodziły się, choć niechętnie.
Każdy otrzymał swoje zadanie i po krótkich przygotowaniach rozpoczęło się poszukiwanie
wejścia do podziemnych pieczar. Znalazł je Bryzuś, który podświetlił magicznym
ogniem każdy centymetr Smoczego Drzewa.
Stare drzwi wcale nie wydawały się
stare i ani trochę nie skrzypiały. Gdy się wreszcie szeroko otworzyły, buchnął z
nich złoty blask tysiąca słońc.
Zanim ktokolwiek zdążył pochwycić
jakieś słowo stosowne do takiej chwili, w progu stanął Złoty Smok o pogodnym
obliczu.
-Co tak późno, czekam i czekam!
Już nawet zjadłem z tonę diamentów dla zabicia czasu!
Na coś takiego nie istniała w
zasadzie właściwa reakcja. Bo i cóż można było powiedzieć? Ktoś jednak
znalazł odpowiednie słowa…
-O stary! Ale fajowy żakiecik! No
i naszyjnik! Wymiatasz! Co masz w na czole? To trzecie oko? Weź…
-Niuńka! Opanuj się! Wykrztusił
zawstydzony Smofesor. Nasz czcigodny gość od tysięcy lat żyje w samotności! Potrzebuje
spokoju…
-Chyba szanowny Smok mnie nie słuchał. -odrzekł Złoty. -Umęczył mnie właśnie spokój! Miła pani smoczyco,
witam! Mam dla pani skrzynię klejnotów!
Niuńka zawirowała z zachwytu, a
Lilka i Malina co chwila gasiły wybuchające płomienie złości. Zupełnie
niepotrzebnie, bo odkryte pieczary były pełne skarbów, którymi można by obdzielić
kilka galaktyk.
Pojawienie się Złotego Smoka zmartwiło Smofesora. Wiedział, że skarby, to nic dobrego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz