Wreszcie nadszedł ten dzień. Od
kilku godzin na wyspie gościła już E-Wróżka, która wraz z wiatrowymi rumakami,
błyskawicami, ulewą, burzą i wszystkim, czym władała, miała zapewnić nieziemską
oprawę smoczemu pokazowi dla Ziemian.
Wokół Smoczego Drzewa wszystko
lekko falowało rozedrganymi emocjami, które pędziły od jednego krańca wyspy, do
drugiego. Smofesor czuwał nad wszystkim, więc sukces był murowany.
W samo południe na horyzoncie
pojawiła się szara kropeczka ziemskiego baalotu, która rosła i nabierała
kolorów z chwili na chwilę. To był ten moment, w którym przedstawienie musiało
się rozpocząć.
Najpierw dało się słyszeć dudniące głucho grzmoty, a niebo rozdarły błyskawice, mimo że słońce stało w zenicie. Potem
zaczęło mżyć, kropić, aż w końcu lunęło i wyspę otuliła mglista zasłona, na
której jak w kinie rozbłysły wizerunki smoków i ich reklamy. Płynący baalotem
ludzie wstrzymali oddech. Niejeden myślał, że ta przerażająca wyprawa była jego najgorszym
pomysłem i powoli żegnał się ze światem. Podróżniczka Mija znalazła sobie
wygodne miejsce w rogu baalotowej gondoli i przez niewielkie okienko wszystko
bacznie obserwowała. Była pewna, że nic jej nie przerazi, bo o smokach
wiedziała wszystko.
Gdy zbliżyli się do wyspy tak, że mogli już dostrzec Smocze Drzewo, nagle
z szafirowej wody wystrzeliło coś błyszczącego błękitnie i błyskawicznie
okrążyło baalot. Świdrujące złote oko spojrzało wprost w okienko Mii i na
dodatek rozległ się potężny ryk. Dziewczynka mogłaby przysiąc, że to smocza
wersja hitu „Spontan”, ale przecież to było niemożliwe!
Te myśli skutecznie rozpędził
szum szkarłatnych skrzydeł. Malinowy smok pędził za błękitno-metalicznym i
trzymał w gotowości napięte pazury. Po chwili dopadł przeciwnika i pochwycił w
szpony. Oba zaczęły wirować i zataczać kręgi. Ryczały przy tym i miotały huraganami
ognia. W pewnej chwili niebieski wyrwał się z żelaznego uścisku wroga, chwycił
go za ogon i szkarłatny zniknął. Zapadła cisza. Trwała chwilę a potem, jak trąba
powietrzna, pokonany przeciwnik pojawił się nie wiedzieć skąd. Walka była
zażarta. Gondola baalotu była doszczętnie osmalona smoczymi płomieniami, a
ludzie na dobre stracili wiarę w to, że uda im się wrócić do domu. Tylko Mija
przez swoje okienko dostrzegła, że smoki po każdym starciu przybijają sobie
piąteczkę, a błękitny to chyba puścił do niej oczko i uśmiechnął się na swój
smoczy sposób. Dziewczynka szarpnęła brata za rękaw i zdradziła te rewelacje,
ale chłopak tylko spojrzał na nią i zrobił zdziwioną minę.
Gdy niebieski zniknął po raz
trzeci, nie wiadomo skąd pojawił się przerażający liliowy smok i okrążył
malinowego. Błyskawicznie pochwycił go i wyrzucił w niebo. Potem zaryczał
zwycięsko, a nad wyspą rozszalała się burza. Wiatrowe rumaki przypędziły
ciemne, skłębione chmury, znów zaczęło mocniej smagać wiatrem i deszczem. Baalot
zbliżył się niebezpiecznie do wód Szafirowego Jeziora. W gondoli rozległy się
piski, krzyki, a nawet ciche modlitwy…
Wiatr wzmógł się. W ciemnościach
pojawiło się światło utkane z błyskawic. To wiaterek Huri pędził i oświecał
drogę Ziemianom. Gdy wznieśli się na bezpieczną wysokość niespodziewanie przy
zachodniej burcie zaczęły się pojawiać i znikać małe smoki baraszkujące wesoło.
Ziemianie znieruchomieli ze zdziwienia prawie jak smoki. Maluchy jak szybko się pojawiły, tak szybko zniknęły
i po wyprawie nikt nie wierzył podróżnikom, że widzieli je naprawdę.
Tryumf smoków był absolutny.
Wszystko doskonale się udało. Smobas bardzo martwił się jednak, że zanadto przestraszyli
podróżników z Ziemi i ci nie będą mieli ochoty na dalsze wyprawy nad Smoczą Wyspę.
Okazało się, że był w błędzie. Podobno, jak donosi pies Olaf,
ludzie uwielbiają się bać. Wyprawa nad przerażającą Smoczą Wyspę stała się
hitem. Producenci gier komputerowych zaczęli bankrutować, ponieważ wszyscy ludzie
postawili na smocze wycieczki i przestali inwestować w sprzęt
komputerowy oraz nowe gry…
-Coś takiego… -mruczał Strachuś.
Ludzie to dziwny gatunek. Warto im się przyjrzeć.
-No… Jak można grać w coś innego
niż w bierki i chińczyka- zamyślił się Człapuś…