05 stycznia, 2022

Bajka cynamonowego miasteczka (Ciasteczkowe bajki 11.)

        Pan Milander Śmietanko zwyczajnie miał pecha. Chciał ostatni raz przygotować swoje specjały na Festiwal Ciasteczek – „Mniam!” i odejść na zasłużoną i wyczekiwaną emeryturę. Ale nic z tego! Akurat dziś musiał się zdrzemnąć po śniadaniu! Wszystko było elegancko spakowane i sprawdzone sto razy. Właściwie to problem tkwił w tym, że było gotowe za wcześnie! Do popołudnia trzeba było czymś wypełnić kilka godzin, więc Pan Śmietanko postanowił się zdrzemnąć. Z błogiego snu wyrwały go eksplozje sztucznych ogni na niebie i wielki, błyszczący nad Ciasteczkową Wyspą, werdykt, obwieszczający kolejny sukces jego serdecznej przyjaciółki – Maliny.

    Pewnie myślicie, że Mistrz był rozżalony, zły a może nawet wściekły na siebie? Nic z tych rzeczy! Na rumianej twarzy cukiernika pojawił się szczery uśmiech.

- Ach, no bardzo dobrze! Doskonale nawet! Teraz ja wkroczę do akacji! Tak pomyślał Milander i dziarskim krokiem ruszył ku swojemu pojazdowi. Po chwili był już przy festiwalowych stoiskach. Najpierw pobiegł do Maliny, żeby jej pogratulować i spróbować zwycięskich przysmaków. Oczywiście, był zachwycony, poprosił o zapakowanie kilku rurek na wynos i pospiesznie wrócił do swojego auta. Otworzył je i jednym zgrabnym: -hokus-pokus! – wypakował swoje wypieki na miodowe stoisko przygotowane właśnie dla niego.

-Oj, spóźniłeś się, drogi Milandrze, krzyknęła bez troski w głosie Biaszka Babeczkowa.

-Ależ skąd, jestem w samą porę! – odkrzyknął Milander i otworzył pudła ze swoimi wypiekami. Wyspa znieruchomiała. Cudowny zapach cynamonu, wanilii i orzechowego lukru wypełnił nawet najmniejsze zakątki.

- Co to? – Co tak przecudnie pachnie? Zapytała Malina i tak jak wszyscy rzuciła się ku stoisku Milandra Śmietanki. Widok ją oczarował, a może trzeba powiedzieć: zaczarował. Ujrzała cudowne, kręte uliczki, błyszczące dachami lukrowanych kamieniczek, radosne jak stado wełnianek brykających po Smoczej Wyspie. Stały jak żywe. Miało się wrażenie, że w oknach błyszczą światła, kominy snują smużki ciepłego dymu, a powietrze przepełnione jest radosnym zapachem. Można było się przyglądać bez końca, bo niezwykłe, cynamonowe miasteczko ukazywało wciąż nowe oblicze, jak przesuwana palcem mapa Google.

     Zaczarowani cudownym widokiem Ciasteczkowianie nie zauważyli nawet królewskiego orszaku, który pojawił się nagle, nie wiadomo skąd. Para królewska pochyliła się nad zaczarowanym, cynamonowym miasteczkiem i wtedy rozległy się cichutkie szepty, a nawet chichoty. Tak! To hałasowały kamieniczki! Popychały się, zmieniały bieg uliczek i każda wyciągała szyję strychu, by dostrzec wszystkie cudowne wróżki z orszaku. Królową i króla widziały w całym malachitowym majestacie.

    Milander Śmietanko skłonił się nisko i bardzo elegancko, a Kolorowa Królowa przemówiła.
- To zaszczyt podziwiać Twoje cukiernicze arcydzieła - Milandrze. One nie są jak żywe! One żyją! Dlatego właśnie za radą Królewskiego Cukiernika – Pana Pączusia - postanowiliśmy stworzyć nową wyspę Słodkiego Archipelagu. Zamieszkają tam wszystkie cynamonowe kamieniczki i domki. A Ty, drogi Milandrze, będziesz ich doglądał i strzegł. Otrzymujesz od nas „cynamonowe zaklęcie”, którym stworzysz na swojej wyspie wszystko, czego zapragniesz!

Milander zaniemówił ze wzruszenia i pomyślał:
- Zawsze przeczuwałem, że najważniejsza w życiu jest smaczna drzemka😊

04 stycznia, 2022

Bajka nadziewanych rurek (Ciasteczkowe bajki 10.)


Na Ciasteczkowej Wyspie panował istny galimatias. Wszyscy pędzili z pakunkami, rozglądali się, czy nie są czasami śledzeni, a nawet latali na inne archipelagi po zakupy, żeby tylko nikt nie odkrył, jaki smakołyk mają zamiar przygotować na Festiwal Ciasteczek – „Mniam!”.

Malina zupełnie nie miała pomysłu, co upiec. Wszystko już było!

- Chyba w tym roku dam sobie spokój. Już mam przecież ostanie trzy „Złote Puchary Mniam, Mniam”. Trzeba dać szansę innym… - głośno myślała.

- Co takiego? - zadrżała Pani Kotka!  - Co to, to nie! Absolutnie – Nie! I Nie!

Pewnie dziwi Was oburzenie Kocurki, która rzadko jada słodycze. Otóż, niesłusznie. Od słynnej „błękitnej zimy”, kiedy to nadmiar słodyczy okazał się zabójczy dla żołądków Ciasteczkowian, Kolorowa Królowa  zdecydowała, że każdy „Puchar Mniam, Mniam” będzie wypełniony dla równowagi pachnącą, smakowitą szyneczką. Pani Kotka wiedziała o tym doskonale! To właśnie ona dostawała przecież zawartość pucharów wygrywanych przez Malinę. I nagle miałaby to wszystko stracić? Zrezygnować bez walki? Nigdy!

Natychmiast jak szalona rozpoczęła akcję ratunkową -  „Inspiracja”. Wyskoczyła na środek kuchni i rozpoczęła pantomimiczny popis! Pani Kuchnia zamarła ze zdziwienia. Nawet Malina po chwili zaczęła bacznie obserwować Kotkę.

- O Królowo! Z Kocurką niedobrze! Strasznie się miota! Może to grypa… - martwiła się.

- Albo - co gorsza – dorzucił Pan Piekarnik – jakaś wirussss… - ostanie słowo wysyczał, ze strachu, żeby nie obudzić Licha.

- Co Wy, jaki wirus, jaka grypa, toż to INSPIRACJA!

- Widzę, że pora na magiczną mąkę. – zawyrokowała Pani Torebka i zdmuchnęła nieco białego pyłu na Kocurkę…

Wtedy rozległo się donośne: - Co za głąby, nie znają się na sztuce, czy coś…

Wszyscy wstrzymali oddech, a Malina rozpromieniła się absolutnie! - O, moja Pani Kotka znów mówi!

- Znów! Ja zawsze mówię! Tylko wy nic bez czarów nie pojmujecie. A ja przecież Was rozumiem… wreszcie widać, kto tu jest wyjątkowy i genialny…

- Tak, zgoda, jesteś genialna. – ucięła te przechwałki Malina. A co właściwie chcesz nam powiedzieć?

- Ja mam pomysł… Doskonały! Szybko wskoczyła na oparcie wiklinowego fotela i zaczęła coś szeptać do ucha Maliny. Wiadomo, tajemnica musiała być.  

        Już po chwili Pani Kuchnia wirowała cudownie jak kłębek włóczki utkany z trawiastej mgiełki i złocistych, polnych, pachnących kwiatów. Dało się też bez wątpienia wyczuć nutę morską i  wyraźny akcent warzywny. Nie minęła godzinka i pudła  smakołyków na Festiwal Ciasteczek – „Mniam!” stały gotowe do podróży.

        Stoisko Maliny zawsze było oblegane, ale tego roku rozgrzało Ciasteczkowian do czerwoności mimo zimy. Przed oczami degustatorów pyszniły się cudowne stosiki złotych i zielonych NADZIEWANYCH RUREK!

- Ale dlaczego są zielone? – zastanawiali się Państwo Rogalikowie.

- A cóż w tym dziwnego? – oburzała się Pani Babeczkowa – ja od lat robię zielony makaron z orzeszkami pistacjowymi…

- Ależ moja droga, toż to festiwal ciasteczek!

      Te komentarze przerwało nadejście Królewskiego Cukiernika – Pana Pączusia. Stoisko Maliny było ostanie, więc wolno sięgnął najpierw po złocistą, nadziewaną rurkę… Zapadła cisza.

     Pani Babeczkowa jęknęła: - Oj, coś ma nietęgą minę… Tak, ja wygram! Ja dziś wygram! Na pewno! Malina nie dała rady! Zwykłe rurki… też mi coś…

    Wtedy Mistrz Pączuś podniósł do ust zieloną rureczkę… Nie wiedzieć skąd, wystrzeliły pod niebo sztuczne ognie! Złote iskry ozłociły stoisko Maliny.

- Nie! No za co? Za rurki?! – wykrzykiwała pani Babeczkowa, a jej łzy spadały na ziemię jak szklane paciorki.

      W tej właśnie chwili na niebie ukazał się werdykt: „Złoty Puchar Mniam, Mniam za cudowne połączenie słodkiego ze słonym, pikantnego z łagodnym, kruchego z kremowym i szmaragdowego ze złotym”.

       Wszyscy rzucili się do stoiska Maliny, by dostać po jednym z tych cudeniek. Wróżka Tysiąca Emocji od razu zaczęła rozsnuwać błogość, zadowolenie, zachwyt i ogólne: MNIAM, MNIAM!😊 Nawet Pani Babeczkowa musiała przyznać, choć z niechęcią, że rukolowe rurki z delikatnym kremem z łososia i piniowe  z nasturcjowym nadzieniem - to był strzał w dziesiątkę!

A wszystko to dzięki łakomstwu Pani Kotki! I już! Mniam, Mniam!

01 stycznia, 2022

Bajka smakowitych gwiazdek z nieba (Ciasteczkowe bajki 9.)

            W kuchni Maliny o zmierzchu pojawił się wieczory gość. To Niebo rozsiadło się wygodnie w wiklinowym fotelu, a jego szafirowy płaszcz rozbłysnął milionem złotych, migoczących gwiazdek. Zrobiło się  bardzo jasno i miło, jakby wnętrze wypełniły ciepłe płomyki świec.

       Malina przygotowała owocową herbatę, a do maleńkich miseczek nałożyła słodkich konfitur z owoców mango. Cała kuchnia zasłuchała się w opowieści o nieziemskim, księżycowym dworze i najnowszym, kosmicznym pokazie mody. Wszystkich ogarnął zachwyt, tylko Pani Waza najwyraźniej wcale nie słuchała. Wpatrywała się w migoczące złotem gwiazdki, które lśniły na szafirowym płaszczu prześlicznie ustrojone w szale ze srebrnego księżycowego pyłu.

- Ach! - westchnęła wreszcie, zbyt głośno, jak na taką magiczną chwilę. – Ja co dnia oglądam tylko zupy, zupy i wciąż zupy. A mnie się marzą wesolutkie, pachnące gwiazdki wprost z nieba, które wypełniają mnie po samą pokrywkę. Bez przerwy wiercą się, gubią złoty i srebrny pył, a zawsze są wesołe i rozgadane, nie to, co bulgocące pomidorówki, rosoły i ogórkowe.

- Ach! Powtórzyło jak echo Niebo. Wzruszyła mnie Pani opowieść - Pani Wazo! Zaraz coś zaradzę! Tylko proszę już się nie martwić. Uśmiech! O uśmiech proszę! I Niebo poszeptało coś do gwiazdek, które zachichotały i zaczęły radośnie podskakiwać. Gdy tak tańczyły, podrygiwały i pląsały, złoty i srebrny pył popłynął wprost do wnętrza Pani Wazy. Wtedy niebo machnęło połą swojego olbrzymiego płaszcza i kuchnię wypełnił zapach lukru, czekolady i najpyszniejszego, miodowego ciasta. Wszyscy zobaczyli piętrzące się w Pani Wazie lukrowane gwiazdki tak piękne i radosne, jak te prawdziwe. Tak samo wierciły się, podskakiwały i radośnie opowiadały o magicznych mocach Nieba.

        Pani Waza wprost szalała z zachwytu. Nagadywała się z gwiazdkami bez końca! Dostała też honorowe miejsce na samym środku stołu w magicznej kuchni Maliny. Od tego wieczoru, była misą na smakowite gwiazdki z nieba, a nie Wazą na zupę. Była po prostu szczęśliwa! 

28 grudnia, 2021

Bajka orzechowych pierniczków (Ciasteczkowe bajki 8.)


         Na Ciasteczkowej Wyspie wszyscy szykowali się do słynnego Święta Pierniczków. Wyspa pachniała jak ledwo otwarte pudełko świeżutkich smakołyków. Każdy najmniejszy zakątek i zaułek wypełniony był cudowną wonią goździków, cynamonu, prażonych orzeszków i słodkiego lukru. Któż by tego nie uwielbiał! Ciasteczkowa Wyspa pełna była turystów z najdalszych wysp Bajkanii, ale też z odległych planet. Ulice zdobiły kolorowe neony w kształcie serc, gwiazdek i reniferów. Girlandy światełek do złudzenia przypominających piernikowe bałwanki i mikołaje, rozświetlały wieczorny mrok. Każdy turysta polował na najpyszniejsze smaki i nowe kształty. W każdej kawiarence można było napić się czekolady z piankami i dokonać degustacji pierników.

       Cukiernicy walczyli o doroczną nagrodę Malachitowego Króla – słynną „Szarfę Malachitowego Pierniczka”. Każdy pragnął ją zdobyć, bo gwarantowała całoroczne dostawy na królewską - Kwiatową Wyspę. Takie zwycięstwo zapewniało dobrobyt i sławę zwycięskiemu cukiernikowi. Oprócz Szarfy Króla, można było też zdobyć „Piernikowe Serce Bajkanii” przyznawane przez mieszkańców wszystkich Archipelagów Szafirowego Jeziora. Ta nagroda zapewniała  sławę i pozycję profesorską w najlepszych ciasteczkowych akademiach Bajkanii.

      Do konkursu szykowały się też jelenie królewskie - Elafus i jego żona Ceri – którzy od lat prowadzili kawiarenkę „Pod Złotym Żołędziem” dla mieszkańców bajkańskich kniei. Przez lata doskonalili swoje przepisy tak, by były nie tylko przepyszne, ale też bardzo zdrowe dla Leśnych. W tym roku wspólnie postanowili wziąć udział w pierniczkowym konkursie. Piekli kolejne blachy pierniczków z wymyślnymi składnikami, ale zawsze coś było nie tak… Pierniczki okazywały się za twarde, za miękkie, zbyt kruche albo szczypiące w język. Bywało, że bolały po nich brzuszki. Wyobraźcie sobie, że Elafus był bliski rezygnacji z konkursu. Cóż z tego, że ich lukier lśnił, jak gwiazdka z nieba, cóż z tego, że gdy podnosiło się ciasteczko do ust, rozlegały się dźwięki tak słodkie, jak miód… Brakowało, niestety, czegoś… jednak ani Elafus, ani Ceri, nie wiedzieli, czego. I nagle, nie wiedzieć skąd, pojawiła się w ich kawiarence wróżka Niu. Szepnęła coś do ucha Ceri, zawirowała zamaszyście i zaśpiewała, a przed oczami zdziwionych jeleni ukazał się nieduży woreczek, który pachniał orzechowo i smacznie. Ceri zerknęła ukradkiem na Elafusa i zawirowała jak Pani Zima w czasie zamieci.

- Jak to, kochana Cerisiu, bez mąki! Pierniczki bez maki! Zdyskwalifikują nas! Zobaczysz! Chyba pochopnie zawierzyłaś wróżce Niu… - martwił się nie na żarty Elafus.

-  Kochany Eli, ależ mamy mąkę! Tylko orzechową! Skoro jest mąka ryżowa, gryczana, kukurydziana i migdałowa, przecież może też być orzechowa!

- Ale nawet jeśli masz rację, to pierniczki nie zdążą zmięknąć do czasu degustacji… - znów zaczął swoje marudzenie Elafus.

- Już przestań, te, będą od razu miękkie, mają przecież cudowną, orzechową recepturę, cokolwiek to znaczy:) – odrzekła rozradowana Ceri.  

      Kiedy pierniczki zaczęły wyskakiwać z piekarnika, całą Ciasteczkową Wyspę wypełnił zapach tak pyszny i bajecznie słodki, że kto żyw pędził do kawiarenki „Pod Złotym Żołędziem”, żeby dostać choć jeden smakołyk. Elafus i Ceri zatrudnili kilka wykwalifikowanych wiewiórek i wspólnie dekorowali pierniczki kwaskowymi powidłami, miodową marmoladą i czekoladą w kilku smakach. Nie zapomnieli też o kropelkach magicznego lukru.

         Do wieczora konkurs był w zasadzie rozstrzygnięty. Pierniczki orzechowe od Elafusa i Ceri podbiły serca wszystkich turystów i mieszkańców Bajkanii. Na ścianie kawiarenki „Pod Złotym Żołędziem” zawisła „Szarfa Malachitowego Pierniczka” oraz „Piernikowe Serce Bajkanii”. To był wielki sukces! Nikt dotąd nie zdobył tych dwóch trofeów jednocześnie!

      Na pamiątkę sukcesu jeleni – cukierników, mieszkańcy wszystkich, nawet najodleglejszych światów stawiają obok talerza z miękkimi pierniczkami z orzechowej mąki, figurki Elafusa i Ceri.

Bajka nadziewanych orzeszków (Ciasteczkowe bajki 7.)


  Takiej awantury na Archipelagach Szafirowego Jeziora nie pamiętały najstarsze wróżki ani nawet mieszkańcy Smoczego Drzewa. A wszystko zapowiadało się spokojnie, słodko, miło i ciasteczkowo, jak to w grudniu bywa, ma się rozumieć.

   Zaczęło się od zaproszenia od Kolorowej Królowej, które spłynęło niespodziewanie na parapet Maliny z samego śnieżnego ranka. Malina obwieściła wszystkim mieszkańcom kuchni, że wieczorem zapewne upieką coś pysznego, bo Królowa zaprosiła ją na NADZIEWANE ORZESZKI, a ona - Malina nigdy ich nie piekła. Liczyła więc na to, że wróci z pudłem pyszności i nowym przepisem. Potem zawirowała, zaszumiała i tyle ją wszyscy widzieli.

  Kuchnia nudziła się baaaardzo, więc gdy na parapecie pojawił się listonosz - gołąb Franek z wiadomością od wiewiórek Basi i Kasi, uradowała się szczerze. Wiewiórki pisały, ze kończą im się w Magicznej Wytwórni Pyszności Panien Jarzębianek zapasy orzeszków laskowych, więc pojawią się za kilka dni po kolejną dostawę. Do listu dołączyły paczuszkę marmoladek obtaczanych w pyle z płatków róż, czyli specjalność fabryki, w której pracowały.

  Pan Okap i Pani Kuchenka odpisali życzliwie, że worki orzeszków czekają gotowe do odbioru. Dodali też, że współczują wiewiórkom rozgryzania twardych skorupek orzechów, kiedy Kolorowa Królowa wypieka pyszne, mięciutkie, nadziewane słodką marmoladą i kremem - orzeszki. Gołąb odleciał i dzień znowu drzemał sobie w najlepsze.

  Po kilku kwadransach na parapet zaczęły spływać coraz to nowe depesze. Od oburzonych wiewiórek z Magicznej Wytwórni Pyszności, od wiewiórek z Jesiennej Wyspy, od wiewiórek z Orzechowego Zacisza … i tak dalej! Stos listów piętrzył się na stole i powoli zasypywał całą podłogę!

- Co się dzieje? Dziwiła się Pani Kuchenka.

- Może przeczytajmy kilka, to się dowiemy. – rezolutnie podpowiedziała Pani Makutra.

- Tak, zróbmy to! – odrzekła pani Kuchenka i zaczęła od najbliższej kartki.

„My, wiewiórki z Jesiennej Wyspy żądamy dostaw mięciutkich, nadziewanych orzeszków! Mamy dość rozgryzania twardych skorupek! Wciąż bolą nas zęby! Żądamy też, żeby krem był orzechowy, a marmolada śliwkowa!”

Treść pozostałych listów była mniej więcej taka sama. Niektóre wiewiórki groziły też zaprzestaniem pracy w magicznych fabrykach, jeśli ich żądania nie zostaną spełnione. Pani Kuchenka, całkiem załamana, jęknęła: - No to narobiłam! Trzeba się było w język ugryźć!

- To fakt! – mruknął pan Okap i dodał: - A tu już kolejne protesty nadlatują z magicznych fabryk, w których wiewiórki urządziły strajk.

  Czarny nastrój wypełnił kuchnię. Groza fruwała pod sufitem bezkarnie, a poczucie winy wyjadało z powodu stresu rodzynki ze słoja. Tylko Pani Kotka chrapała w najlepsze, bo zupełnie o niczym nie wiedziała.

 Tę katastroficzną scenę przerwał powrót Maliny, której towarzyszyła wróżka Niu. Gdy Niu zobaczyła kłębiące się czarne emocje, od progu krzyknęła: - Dajcie spokój, już wszystko jest pod kontrolą! Kolorowa Królowa wie przecież wszystko! Każda, nawet najmniejsza wiewióreczka, dostała kosz mięciutkich orzeszków! I oczywiście zaklęcie, które ten kosz będzie stale uzupełniało!

- Ale ja nie chciałam… jąkała się Pani Kuchenka!

- Nie zrobiłaś nic złego! Uśmiechnij się! Dla ciebie też mamy magiczną formułę, dzięki której zrobisz porcję pysznych orzeszków w sekundę!

- Ach, dziękuję bardzo! Zawsze potraficie mnie uszczęśliwić!

I znów zapanowała bajkowa radość w niezwykłym domu Maliny na Ciasteczkowej Wyspie.

18 grudnia, 2021

Bajka Nony i wyjątkowo pysznych serduszek (Ciasteczkowe bajki 6.)

            Poranny humor zupełnie ją opuścił. Była pewna, że gdy tylko pojawi się na wystawie, wszyscy, ale to wszyscy ludzie będą ją chcieli zabrać do domu. I co? I nic! Już prawie ciemno, a przy niej nikt się nawet nie zatrzymał. Zerkała ukradkiem na brodate Mikołaje, śnieżne kule i renifery, na bombki błyszczące, aż oczy zrobiły jej się całkiem wilgotne, nie wiedzieć, czemu… Tuptała sobie, przeskakiwała z nogi na nogę, bo pierzaste buciki całkiem jej zamarzły. Bała się nawet, że za chwilę pokruszą się i odpadną, jak lodowe sopelki. Z zimna zaczęła sobie wyobrażać, że otaczają ją ziejące ogniem smoki i krokodyle, a ona ogrzewa się w cieple płomieni…

- O, ale czupiradełko… - usłyszała nagle… Smoki rozbiegły się błyskawicznie…

- Nie mogła w to uwierzyć! Wreszcie ktoś się koło niej zatrzymał i zamiast się zachwycać, dostrzegł w niej   jakieś CZ-U-P-I-R-A-D-E-Ł-K-O? No co to, to już nie!

I wtedy poczuła, że delikatna ręka chwyta ją całkiem zdecydowanie za zmarznięte, trzęsące się nóżki i potrząsa nią. Z wrażenia zakręciło jej się w głowie i zaczęła pleść coś półgłosem: - Jestem Nona… To od „No na pewno wygram!” albo „No na bank - ja!”, a może „No na ręce kaktus mi…” czy coś…

Ręka nic a nic sobie z tego nie robiła, podniosła Nonę wysoko, popatrzyła w jej sowie oczy, a potem zdecydowanie orzekła: - Idziemy!

Więc poszli, a potem jechali, szli, pędzili pionowo w górę, aż w końcu wszystko się uspokoiło. Nona wyjrzała z kolorowej torby, w której podróżowała i zobaczyła cudowne miejsce! Bez Mikołajów, bombek i całego tego zakupowego zgiełku. Z rogu pokoju mrugała do niej zielona choinka  w sukience z samych światełek… Było ciepło i miło. Rozejrzała się. Część ściany błyszczała i migotała kolorowymi obrazkami. Tak, znała to, to był telewizor! Wyraźnie uśmiechnięty machał do niej, coś mówił i chyba chciał się zaprzyjaźnić. Nona powoli zwiedzała wszystko wokół. I to wszystko ją zachwycało! Właścicielka ręki i właściciel innych rąk gdzieś zniknęli, więc miała czas, żeby przywitać się z kwiatkami mieszkającymi na parapecie i gwiazdkami cudownie błyszczącymi na niebie za oknem.

Tak zupełnie poczuła się jak w domu, gdy zjawił się przed nią talerz pełen słodkich serduszek z czekoladowymi gwiazdkami. – Chyba naprawdę mnie polubili, skoro częstują mnie takimi przepysznymi, pachnącymi ciasteczkami. – myślała. No i chyba zrozumieli, że jestem kimś wyjątkowym, bo dali mi rolę w filmie i zrobili mnóstwo zdjęć, które wysłali we wszystkie strony świata! Wreszcie ktoś się na mnie poznał! 

16 grudnia, 2021

Bajka kruchutkich reniferków (Ciasteczkowe bajki 5.)



             Świąteczny nastrój wprowadził się do kuchni Maliny już dość dawno. Wypełnił kosze z zapasami, rozłożył świąteczne dekoracje, nawet słojom z herbatą włożył na głowy czapki z reniferowymi rogami. Od wejścia chwytało się ten słodki, ciasteczkowy zapach. Trochę jakby piernikowy, z nutą goździków i wanilii. Miodzio!

Malina wróciła właśnie z wyprawy po prezenty. Zawsze kupowała je z wróżką Niu, bo tylko ona potrafiła wypatrzeć rzeczy inne niż wszystkie, czyli – niezwykłe. Dzisiaj udało im się lepiej niż kiedykolwiek, więc śmiały się i opowiadały sobie różne, przezabawne historie z minionych Gwiazdek.

Kiedy weszły do kuchni, Niu od razu dostrzegła reniferowe rogi na słojach herbacianych i prawie krzyknęła: -Wiem! Otworzymy sezon ciasteczkowy kruchymi reniferkami. Do dzieła!

I wtedy się zaczęło!

              Niu tańczyła na środku kuchni, a wokół niej wirowały magiczne ciasteczkowe przepisy. Gdy dostrzegła ten, o który właśnie chodziło, do akcji włączyły się kosze i szafki. Od razu poustawiały na stole wszystko, czego było potrzeba i jeszcze ciut. Niu głośno, rytmicznie, a nawet melodyjnie, ale wolniutko czytała wybrany przepis, a misy, makutra, łyżki, trzepaczki  robiły swoje. Kuchenka grzała z przejęciem piekarnik, foremki i blaszki czekały w gotowości. Nie minęła chwila, a foremki jak szalone wycinały zadziorne pyszczki, dumne rogi i radosne kopytka. Wreszcie mikołajowy zaprzęg pogalopował żwawo do piekarnika i po magicznej chwili mogły na scenę wpłynąć lukry, płynna czekolada, przeróżne orzeszki i cukierkowe ozdoby, które sprawiły, że reniferki wprost rwały się do galopu.

              W tym czasie Malina zdążyła wypełnić miskę pani Kotki smakołykami i odebrać kilka paczek od kuriera - gołębia Zdzicha. Gdy weszła do kuchni, zdębiała. Znała się przecież na kuchennej magii, ale czegoś takiego jeszcze nie widziała. Kątem oka dostrzegła, że ostatnie naczynia wracają na swoje miejsca do szafek. Na stole pozostały kawałki czekolady i rodzynki w czerwonych miseczkach. Reniferki z gracją zaparkowały na tacy, a obok nich pojawiły się nie wiadomo skąd małe, lukrowane, pierzaste gwiazdeczki ze słodkimi perełkami pośrodku. Niu i Malina stały zachwycone i wcale nie miały zamiaru zjadać tych cudeniek.

              Wtedy właśnie rozległ się rześki dzwonek do drzwi. Na progu stał roześmiany Wojtek. Wpadł z przedświąteczną wizytą i od razu  poczuł ten cudowny, ciasteczkowy zapach. Niewiele myśląc, skierował się od razu do kuchni. Malina pomyślała, że jednym reniferkiem może go właściwie poczęstować. Wyjęła błyszczący, pomarańczowy kubek na herbatę i w tej samej chwili usłyszała radosny śmiech wróżki Niu… Odwróciła się… Talerz po reniferkach świecił pustkami. Wojtek zjadał ostatniego…  

- No nie mogę, cieszyła się Niu! - Zupełnie jak Mikołaj!

15 grudnia, 2021

Bajka pozytywki Stelii (Misiowe bajki 5.)


Miś Chrapuś siedzi sobie na parapecie okna i ma na oku cały swój cudowny świat. Wszystko jest w najlepszym porządku! Zabawki wypucowane grzecznie czekają na swój czas. Cichutko rozmawiają, żeby nie zbudzić Dziewczynki. Ubranka trochę się wiercą, bo każde chce być pierwsze w kolejce do działania, ale nie hałasują.

Wszystko obserwuje też z góry usadowiona na szczycie łóżeczka – Stella, która jest gwiazdką - pozytywką. Ma pastelową, aksamitną sukienkę, urocze oczka i magiczne kółko, które uruchamia melodyjki. Stella nie znosi, gdy ktoś włącza muzykę bez jej wiedzy. Woli sama wybierać te  chwile, kiedy Natalia potrzebuje słodkich dźwięków.  Cieszy się, że gdy małe nóżki będą nosić Natalię blisko niej, na scenę wkroczą lale, pluszaki, klocki, układanki czy coś… i ONA – STELLA  - znów będzie decydować o swojej muzyce sama. Przecież tylko ONA wie, czego potrzeba takiej malutkiej istotce.

Te rozmyślania kapryśnej gwiazdki przerywa jakieś zamieszanie. Coś jakby ciche: – ooooo… albo -gaaaa…, a może uuuuuu… Zanim Stella odkrywa, co to takiego, czuje, że ktoś mocno chwyta jej kółko i naciąga sznureczek do samego końca. Rozlega się melodyjka i to głośniej niż zwykle! Stella nie wierzy swoim oczom! – Jak to? – Dlaczego? – Ale to już? Ze zdumienia jej oczy robią się wielkie i okrągłe jak lizaki:) Patrzy na Natusię, która jakimś cudem dotarła do rogu łóżeczka i zacisnęła małe paluszki na jej błyszczącym kółeczku! Gdy dźwięk wreszcie gaśnie, Stella może odetchnąć, ale tylko tak jej się wydaje!  Mała rączka znowu pociąga sznureczek, a potem znowu i znowu!

Wszyscy klaszczą, śmieją się i wiwatują, bo wiedzą dobrze, że właśnie zaczął się czas wesołych zabaw. Miś Chrapuś pokrzykuje radośnie: - Tak! – Właśnie tak!

Wtedy do pokoju cicho wchodzi mamusia i zanim ktokolwiek się spostrzega, zaczyna nagrywać to niezwykłe wydarzenie. Zabawki podskakują i wdrapują się na łóżeczko, żeby zagrać w tym filmie! Tylko Stella jest nadąsana, bo czas jej wolności właśnie się skończył:)


14 grudnia, 2021

Bajka mrugających światełek (Zimowe bajki 4.)

       Gwiazdki wprost uwielbiały zimę. Mogły płynąć po niebie jak na jakiejś paradzie albo przedstawieniu i widziało je naprawdę mnóstwo ludzi! Nawet w wielkich miastach, które im wydawały się mrugającymi, świecącymi nieustannie choinkami.

Najlepszymi przyjaciółkami gwiazdek były światełka choinkowe. Wspaniale opowiadały różne historie, takie słodki i kolorowe, i miłe…

Kiedy niebo stawało się kołderką dla wieżowców, wiaterków i ptaków podróżnych, gwiazdki układały się na najniższych chmurkach. Najdłuższymi smugami ciepłego światła łaskotały światełka choinkowe i czekały grzecznie na opowieści.

A było na co czekać. Na przykład   Czerwone Światełko miało dziś w kieszonce opowieść o kokardzie pani Kotki. Dostała ją od Mikołaja, żeby wystroić się na święta. Zanim jednak święta zdążyły przydreptać zdyszane, Kotka chciała sprawdzić, czy czasami jej ozdoba nie jest zrobiona z pysznej szyneczki… Zaczęła ją drapać najpierw jednym pazurkiem, potem całą łapką, a na koniec niczym młynek szarpała wszystkimi, ostrymi jak szpady, pazurkami, aż z kokardki został tylko kłębek splątanych, czerwonych nitek. Gwiazdki i światełka zachichotały, ale pani Kotce nie było do śmiechu. Nie dość, że kokardka okazała się niejadalna, to jeszcze straciła ozdobę, w której na pewno wyglądałaby piękniej, niż pies CD w zielonej obroży…  

Zielone Światełko też było gotowe do opowieści. Gwiazdki lubiły go słuchać, bo zawsze dostrzegało coś wyjątkowego. I dziś się nie zawiodły. Otóż, Zielone kątem oka dostrzegło stojący na parapecie wielkiego okna, przepiękny kwiat w aksamitnej, zielonej sukni z burzą białych płatków na delikatnej łodyżce. Kwiat pochlipywał cichutko. Nie znosił zimy. Mało kto dostrzegał wtedy jego piękno. Wszyscy zachwycali się choinką, ozdobami, a nawet ciasteczkami w kształcie reniferów.  Ale nie kwiatem o śnieżnych płatkach... Zielone Światełko postanowiło ruszyć z pomocą. Kiedy otworzyło się okno, przywołało wiaterek, który zdmuchnął najpiękniejszą czerwoną bombkę z choinkowej gałązki i delikatnie ułożył ją na zielonej sukni kwiatu. Ludzie od razu dostrzegli tę zmianę!

- Kto wpadł na ten pomysł? – dopytywali się. Ależ piękny stroik będzie! I ustawili kwiat na samym środku świątecznego stołu. Zielone Światełko puchło z dumy, patrząc na kryształowe płatki, zieloną suknię i promienny uśmiech oświetlający błyszczącą, czerwoną bombkę.

Każde ze światełek ma co dnia nową, wspaniałą opowieść dla gwiazdek. Jeśli chcesz ich posłuchać, musisz cichutko usiąść pod choinką, gdy za oknem mrugają gwiazdki i na pewno dowiesz się, o czym opowie Złote Światełko:)


29 października, 2021

Bajka smoczego letniska (Smocze bajki 12.)


Wakacyjną Smoczą Wyspę można było wziąć za bezludną. Trzeba było się dobrze przyjrzeć, żeby wśród lesistych wzgórz wypatrzeć smocze domy porozwieszane na wspaniałych drzewach. Wszyscy wybrali sobie zaciszne miejsca z dala od innych, bo każdy chciał spokojnie wypocząć. Tymon zamieszkał na wielkiej sośnie. Jedynie pod wieczór schodził do Gadającej Doliny na wieczorne opowieści. Po drodze spotykał zwykle Antoniego, Gromusia i Sebastiana, którzy stali się nierozłącznymi przyjaciółmi.

Z najmłodszymi smokami dokazywał Fabian, młodszy braciszek Seby, który całkiem niedawno wraz z rodzicami przybył na Wakacyjną Wyspę. Mieli wprawdzie tylko odebrać Sebastiana, ale spokój tego miejsca tak ich urzekł, że postanowili właśnie tu spędzić swoje wakacje. Ta decyzja uszczęśliwiła wszystkich.

Pewnego dnia, gdy Tymon siedział sobie spokojnie przed swoim domkiem i gawędził niespiesznie z salamandrą Gienią o cukierniczych, magicznych zaklęciach, których potrzebowali, żeby przyrządzić sobie jakiś deser. Wtedy nadbiegła smoczyca Malina i sapiąc niemiłosiernie, obwieściła, że właśnie przyleciał baalot z Ziemi a w nim jakieś tajemnicze paczki zaadresowane do Smofesora.

-Skoro do Smofesora, to czemu przybiegłaś do mnie? I dlaczego nie używasz skrzydeł, dziewczyno, strasznie się zasapałaś.

-No bo my z dziewczynami postanowiłyśmy chodzić piechotą, żeby poprawić kondycję przed walkami… i, no… tego…

-No mówże wreszcie…. – niecierpliwił się Tymon.

- No bo Smofesor boi się otwierać te paczki… Twierdzi, że nic nie zamawiał.

Tymon i Malina poczłapali więc do Zagajnika Trzech Zagadek i już z daleka dostrzegli wielkie zgromadzenie. Jednak zanim dotarli do gondoli baalotu, usłyszeli Sebastiana, który próbował przekrzyczeć smoki, ale bez skutku, bo te z emocji ryczały i co rusz, zionęły ogniem.

Tymon przecisnął się ku Smofesorowi. Tuż za nim podążały Malina, Niuńka i Lilka, która niosła na grzbiecie zadowolonego Fabisia i co rusz podfruwała, żeby zrobić maluchowi przyjemność.

Podróżny obejrzał paczki i pochylił się, żeby wysłuchać, co mówi Sebastian. Z każdym słowem chłopca, smoczy pysk rozjaśniał coraz szerszy uśmiech. Wreszcie wzbił się ekspresowo w powietrze i ryknął:

-Dość tego zamieszania! Dostaliśmy prezent z Kwiatowej Wyspy. Każdy otrzyma kolorową huśtawkę i zapas królewskich deserów! Za chwilę Tobiasz, Anatol i Kuksi rozdadzą wszystkim paczki. Proszę się nie tłoczyć, dla każdego wystarczy.

Gdy już wszyscy odfrunęli z pakunkami, przybyła Wróżka Tysiąca Emocji i rozpyliła nad wyspą same cudowne uczucia. Z różnych stron dało się słyszeć pomruki absolutnego zadowolenia i radosne chichoty.

Nawet starszyzna smoczego rodu: Smofesor, Chlapacy, Człapuś Złoty Smok i Strachuś bujali się na swoich huśtawkach z pucharkami kremu bezowego.

To były niezapomniane wakacje, smoki i ludzie naprawdę się zaprzyjaźnili i przyrzekli sobie, że każdego roku będą przyjeżdżać na lato właśnie tu, na Smoczą Wakacyjną Wyspę!

Bajka smoczej podróży (Smocze bajki 11.)


Cała Smocza Wyspa brzęczała, błyszczała jęzorami ognia i aż drżała od galopów jej najmłodszych mieszkańców. Smofesor sam nie radził sobie z tą rozbrykaną gromadką, więc Kolorowa Królowa przysłała mu do pomocy słynnego podróżnika – smoka Tymona, który znał tysiące ciekawych historii i zabawy z najodleglejszych Archipelagów Szafirowego Jeziora. Był także miłośnikiem książek. Gdy dowiedział się, że będzie współpracował ze słynnym Smofesorem i pomoże w nauczaniu Antka - nowego smoka bibliotecznego, nie wahał się ani chwili. Spakował do podróżnej torby, podręczny zestaw do transportu członków dalekich wypraw, lornetkę, kilka ksiąg i nie zwlekając, wyruszył.

I tu właśnie rozpoczyna się nowa smocza historia.

Tymon bardzo szybko zaprzyjaźnił się ze wszystkimi mieszkańcami Smoczego Drzewa, ba, nawet całej wyspy. Wełnianki wprost za nim przepadały. Gdy nadchodził zmierzch, wszyscy gromadzili się na polance przy kardikowym zagajniku i słuchali opowieści Tymona o niezwykłych światach i zwyczajach ich mieszkańców. Najmłodsze smoki uwielbiały opowieści o ludzkich wakacjach. Smoczy podróżnik niezliczoną ilość razy musiał opowiadać o planowaniu wypraw, pakowaniu, wyjazdach nad morze, w góry, nad jeziora i na pustynie. Smoki były pewne, że to tylko zwykłe bajki, ale wszystko się zmieniło wraz z pojawieniem się na Smoczej Wyspie Sebastiana zwanego Sebą.

Ten niezwykły Ziemianin przybył na wycieczkę nad Smoczą Wyspę i zawołał do latających, małych smoków:

-Hej, chłopaki, zabierzcie mnie ze sobą, tak bym chciał poznać waszą wyspę. Proszę! Smobas, który nosił teraz dorosłe imię Tobiasz, pokręcił przecząco głową, ale gdy odleciał, ni stąd, ni zowąd pojawili się Antek i Gromuś – smok burzowy.

-Wskakuj, wrzasnął Antek, więc Seba nie namyślając się ani przez chwilę, przeskoczył burtę gondoli i zniknął na smoczym grzbiecie wśród ognistych smug tańczących smoczyc.

Co to się działo! Szafirnet dudnił, a pocztowe gołębie lądowały jeden po drugim. Kolorowa Królowa na prośbę ludzi poleciła zorganizować ekipę poszukiwawczą, więc kto żyw szukał zaginionego Sebastiana. Antek i Gromuś początkowo mieli ubaw, ale gdy zobaczyli, że wszyscy się martwią, opowiedzieli co i jak Tymonowi i Smofesorowi. To, co usłyszeli, nie było miłe. Po jakimś czasie, Kolorowa Królowa przysłała wiadomość, że w ramach przeprosin zaprosiła na swój dwór rodziców Sebastiana i jego małego braciszka, więc na czas ich wizyty, Seba może pozostać na Smoczej Wyspie.

Ta wiadomość spowodowała wybuch entuzjazmu. Małe smoki szalały z radości. Nigdy nie przebywał u nich na dłużej taki mały Ziemianin! Były bardzo ciekawe, czego się dowiedzą o ludzkim świecie.

Już pierwszego wieczoru smoki i wełnianki zasypały Sebastiana pytaniami. Chciały wiedzieć, czy ludzie naprawdę wyjeżdżali kiedyś na wakacje. Sebastian zdziwił się.

-Jak to wyjeżdżali! Przecież cały czas wyjeżdżają! Ja z rodzicami i z Fabianem też wyjeżdżamy na wakacje! Latem i zimą! I to było wyznanie, które pociągnęło lawinę! Smoczki zapragnęły wakacji! Natychmiast! Tak jak ludzie!

Tymon zwołał smoczą starszyznę i zaprosił na naradę Sebastiana. Długo się naradzali. Przyglądali się planom smoka podróżnika, słuchali Seby, który opowiadał i pokazywał jakieś obrazki w ziemskim Internecie, a smoki kiwały głowami i co jakiś czas wysyłały gołębie do Kolorowej Królowej.

Kolejnego dnia zapadła decyzja. Królowa podarowała smokom Wakacyjną Wyspę! Początkowo wszyscy mieli się tam udać archipelavią, ale Sebastian podpowiedział, że przecież mają skrzydła, więc mogą polecieć. Będą mogli podziwiać bajeczne widoki.

Tak się też stało. Tymon spakował torbę podróżną, w której zasiadły też najmłodsze smoczki. Wykorzystał też swój podręczny zestaw do transportu członków dalekich wypraw. Zmieścił na nim wszystkie smocze domki. Leciał tak żwawo, jakby bagaże, które dźwigał były zrobione z gołębiego puchu. Towarzyszyły mu zachwycone wyprawą smoczyce i cały korowód mieszkańców Smoczego Drzewa.

Tylko wełnianki zdecydowały się na podróż archipelavią, więc były na miejscu długo przed smokami i zdążyły wybrać sobie najlepszą trawiastą łączkę blisko cienistego zagajnika, groty skalnej i kryształowego źródełka.

22 lipca, 2021

Bajka na czterech łapach (Misiowe bajki 4.)


Tego właściwie nie da się opisać. To trzeba zobaczyć. I warto posłuchać:)

Więc najpierw słychać cichutkie: -A… -aa… -aaa! – AA! -AAA!

To Natusia śpiewnie informuje cały świat, że coś jest nie tak! Zupełnie inaczej niż powinno! 

Zanim ktokolwiek się zorientuje, zanim ktokolwiek dobiegnie, ON już stoi! Przy łóżeczku! Przez szczebelki wącha, co tam tak ten malutki ludź popiskuje… Dzielny pies Olaf wyciąga różowy język, ale jest za daleko, żeby sprawdzić, o co chodzi… Wącha… Jednak nic nie może wywąchać! Zostaje jedno! Odwraca się i biegnie, a właściwie to wślizguje się na czterech psich łapach prosto pod nogi taty i szczeka donośnie, a potem znów pędzi do pokoiku z łóżeczkiem pełnym płaczu. Upewnia się, czy duży ludź biegnie za nim. Gdy cztery łapy znów hamują obok łóżeczka, zbiegają się wszyscy.

Panna-Dziewczynka, zainteresowana tymi hałasami, już oczywiście nie płacze:)

-No, wszystko w porządku. -myśli piesek. -Mogę wreszcie  odpocząć po pracy...

Jednak psie oczy nie chcą się zmrużyć, bo zerkają ukradkiem na misia Chrapusia. On jest szefem w maluszkowym pokoiku. Właśnie mruknął głośniej, jakby chrapał i przemówił:

-No, muszę przyznać, panie Olafie, że dzielny z pana pies! Po prostu Strażnik! Niezastąpiony! W naszym misiowym rodzie też jest wielu zasłużonych strażników. Na przykład ja- Chrapuś. Pamiętam, jak kiedyś...

Piesek o aksamitnych uszach jest dumny z pochwały. Merda króciutkim ogonkiem, ale po chwili przestaje słyszeć opowieść Chrapusia. Śpi w najlepsze i śni mu się wielki, pachnący, pyszny medal:)